Na blogu cisza, organizacja czasu padła na pysk, a przyczyną tego wszystkiego jest fakt, że... poszłam do pracy :) Bardzo się z tego cieszę, ale początki bywają trudne i stresów sporo. Mam jednak nadzieję, że w najbliższym czasie wszystko się ułoży, znajdę siłę na bloga i pozostałe media. Tyle z frontu prywatnego, a dziś zapraszam Was na denko. Długo z nim zwlekałam, więc zamiast piątki do kosza zrobiła się dziesiątka. No nic, świąteczna promocja taka :P Zapraszam!




Na pierwszy ogień idą prysznicowe szaleństwa. Chociaż na zdjęciach ich nie widać, to udało mi się w ostatnim czasie zużyć dwa już recenzowane kosmetyki: mydło żurawinowe i kulę do kąpieli o wiele mówiącej nazwie 'sex' marki Stenders. Z obu produktów byłam bardzo zadowolona, o czym dałam znać w tym poście. I chociaż do wylegiwania się w wannie powoli się przekonuję, to żele pod prysznic są moim kosmetykiem wiodącym w łazience. Dlatego nie mogło zabraknąć w denku przedstawicieli tej kategorii :) Żele pod prysznic Balea z dość świeżej, zmrożonej serii limitowanej czyli malina i fiołek oraz czerwona pomarańcza i kwiat neroli. Fajne świeże i owocowe zapachy. Jeśli miałabym wskazać jeden, to byłaby to malina - słodka, ale z wyraźną, kwiatową nutką. Za niecałego euraka warto spróbować, a wybór zapachów jest naprawdę duży.




Idąc dalej tropem zakupów w niemieckiej drogerii DM, zużyłam odżywkę satynowy blask z perłą i frangipani marki Balea. Satynowego blasku na swoich włosach nie doświadczyłam, ale jeśli nie zmagacie się z jakimś konkretnym problemem, to odżywka będzie wystarczająca. Moje włosy po umyciu były w sam raz - wygładzone, ale nie obciążone. Nawilżone, ale nadal sypkie i delikatne. Odżywka była bardzo lekka i przez to naprawdę wydajna. Plusem był również zapach, który porównać mogę do kosmetyków fryzjerskich - ciężki do określenia, ale bardzo przyjemny (Stapiz Sleek Line pachnie bardzo podobnie).

Przed odżywką świetnie sprawdzały się u mnie dwa szampony - o jabłkowym szamponie nawilżającym Lavera wspominałam już w ulubieńcach i zdanie podtrzymuję. To naprawdę świetny, naturalny szampon o prostym składzie. Domywa oleje, nie obciąża, nie przesusza skalpu. Odżywka po użyciu mile widziana, jak to przy takich szamponach zwykle bywa. Nieco cięższym zawodnikiem jest tutaj szampon z 5% zawartością mocznika Isana MED. Już go kilkukrotnie polecałam i to moje kolejne opakowanie. Kiedy mam podrażnioną skórę głowy jest dla mnie ratunkiem idealnym :)




Zużyć udało mi się również wypełniające biust serum z Tołpy. Jak pewnie wiecie nie jest to najtańszy krem dostępny na rynku (ok. 45zł / 150ml), ale do zakupu skusiły mnie pozytywne recenzje. Nie jestem jednak pewna, czy chcę Wam go do końca polecać. Po pierwsze mniej więcej w połowie opakowania skóra mojego biustu chyba uodporniła się na rzucony przez kosmetyk czar. Żeby nawilżyć teokolice sięgać musiałam po zwykły, nawilżający balsam. Biust stracił na jędrności, a właściwie cofnął się efekt, który do tej pory dawało serum. Technicznie nie mam żadnych zastrzeżeń, bo i zapach ładny, konsystencja przyjemna i wchłanianie szybkie, ale... oczekiwałam jedynie dobrze nawilżonej, jędrnej skóry, a tego nie otrzymałam. Przynajmniej nie przez cały czas stosowania serum. Dodam tylko, że nie mam biustu dużego, obwisłego i nie mam dzieci, więc krem nie miał utrudnionego zadania. 

Na zdjęciu zabrakło też nawilżającego kremu pod oczy bawełna i irys, również marki Tołpa. I historia wygląda podobnie - wszystko ładnie, pięknie i w połowie opakowania BACH! Krem już tak fantastycznie nie działa, do tego roluje się na nim podkład/puder, a grubsza warstwa nałożona wieczorem w ogóle się nie wchłania. Plusem było na pewno to, że krem nie podrażnił moich wrażliwych oczu, ale i tak niesmak pozostał. Podejść kolejnych nie planuję do Tołpy, przynajmniej w najbliższym czasie. 

Jesień to okres wzmożonej pielęgnacji ust i pożegnać musiałam się z dwoma balsamami ochronnymi. Caudalie to już moja druga sztuka i na pewno będzie trzecia! Świetny, dobrze nawilżająca i lekka pomadka do ust, która na ustach zostawia wyczuwalną ochronną warstwę. Świetnie nawilża, wygładza i pielęgnuje. Konsystencja idealna, gładko sunie po ustach, a sztyft się nie rozpuszcza i nie łamie nawet latem. Za to troszkę mniej polubiłam pod tym względem pomadkę Bee Natural z woskiem pszczelim o zapachu mango, którego zupełnie ni wyczuwam. Sztyft kiedy jest zimno ma w sobie grudki, które dość topornie rozprowadza się na ustach. Za to kiedy jest ciepło, dosłownie płynie i ciężko pomalować usta. Zapachem pomadka bliska jest Carmexowi, więc jeśli bardzo go nie lubicie - do pszczółki podchodźcie ostrożnie. Właściwości pielęgnacyjne świetne, ale balsam na ustach był bardzo wyczuwalny - nawet jeśli nałożyłam go wieczorem, rano czułam jeszcze go na ustach. 


Z podwójnej piątki wyszła jedenastka, takie cuda! :) 
Ale bardzo cieszy mnie to, że pudełko ze zużyciami jest puste i mogę je zapełniać kolejnymi zużytymi opakowaniami. A jak Wam idzie temat denkowy? Znacie powyższe kosmetyki?

pozdrawiam
Adrianna 




Lubię posty denkowe - to taki oczyszczający, miesięczny moment podsumowań. Ale strasznie denerwuje mnie składowanie pustych opakowań, które zamieszkują pod łóżkiem. Miejsce niby dobre, nikomu nie przeszkadza, ale mnie wewnętrznie irytuje ;) Są miesiące, kiedy zdenkuję całą furę kosmetyków, ale są też takie, kiedy jest ich dosłownie kilka. I tak znajdująć kompromis wpadłam na pomysł "piątki do kosza". Pięć to dobra liczba - opakowania nie będą wypełzać z mojego denkowego kartonu, a Wy nie zaśniecie czytając post z taką ilością tekstu. Mam nadzieję, że ten pomysł do Was trafi. Ja już pierwszą porcję denek wyprowadziłam spod łóżka do kosza i szykuję miejsce na kolejną. Zapraszam :)




Jak widzcie najszybciej zużywam kosmetyki pod prysznic. Pierwszym z nich jest idealny na lato żel pod prysznic Alverde o zapachu mięty i bergamotki. Nie mam pojęcia jak pachnie bergamotka, ale ten żel to dla mnie zapach cytrynowego balsamu do ciała The Body Shop. Miałam go co prawda dawno, dawno temu, ale wspominam bardzo dobrze. Jeśli lubicie cytrnową mambę, to na pewno znacie ten zapach. Cytryna zapewnia świeży, owocowy zapach, a mięta dodatkowo chłodzi - nie martwcie się jednak, bo nie ma jej tam dużo. Latem świetnie orzeźwia i pobudza nawet takiego śpiocha jak ja. Z minusów żel pieni się średnio i jest mało wydajny, co jestem w stanie zrozumieć ze względu na 'naturalne' zapędy kosmetyku. Biorąc pod uwagę cenę 1,45e za 250ml jest nieźle i chciałabym spróbować innych opcji zapachowych przy kolejnej okazji. 

*****

Żel pod prysznic Balea malina i trawa cytrynowa trochę mnie rozczarował. Miałam okazję używać mydła do rąk o tym zapachu i dlatego skusiłam się na żel, niestety według mnie te zapachy się od siebie różnią. Żel jest mniej 'owocowy' i bardziej kremowy, taki nieokreślony. Zużyłam, ale nie było to dla mnie najprzyjemniejsze spotkanie z zapachami Balea. Technicznie żele Balea są w porządku - kosztują niewiele, dobrze się pienią, nie wysuszają i nie podrażniają mojej skóry. Wybór zapachów jest naprawdę duży i przy każdej okazji zwożę kilka sztuk do domu. Za 0,55e dostajemy 300ml kosmetyku. 




Nie jestem fanką peelingów w tubie. Kojarzą mi się z rzadką konsystencją i niewielkimi drobinkami, które nic nie robią. Ale peeling pod prysznic grejpfrut i rabarbar od Isany pozytywnie mnie zaskoczył. Za 200ml zapłacimy ok. 4zł i radzę się spieszyć, bo jest to edycja limitowana! Peeling Isana to żaden szalony zdzierak. W żelowej konsystencji zatopiona jest jednak ilość mniejszych oraz większych drobinek pozwalająca na porządne wyszorowanie ciała. Minusem jest na pewno wydajność, bo jeśli potrzebujecie mocniejszych wrażeń, kosmetyku zużyjecie za jednym razem sporo. Ogromnym plusem jest zapach - owocowe, orzeźwiające połączenie rabarbaru z grejpfrutem, które skradło lato! W czasie upałów Isana wydawała mi się jedynym ratunkiem przed roztopieniem. 

*****

Kolejnym prysznicowym umilaczem jest żel z perełkami olejku Balea z brzoskwinią i jaśminem. Połączenie kwiatów z owocami trafia do mnie prawie zawsze, więc tutaj nie mogło być inaczej :) Nie było ani za słodko, ani za świeżo. Żel mogłabym śmiało porównać do podobnego produktu Nivea - był nieco rzadszy, ale dawał kremową pianę i uprzyjemniał każdy prysznic. Na pewno nie wysuszał mojej skóry, która po użyciu była gładka i odświeżona, a do tego pachnąca. Te żele są chyba nieco droższe od standardowych, ale na pewno warto się nad nimi zastanowić w czasie zakupów w DM. Szkoda tylko, że wybór zapachów jest tak niewielki. Za 250ml zapłacimy 0,95e.




Jeśli znacie i lubiecie zapach truskawkowej mamby (tak, znowu mamba!) to balsam iced strawberry dream od Treacle Moon Wam sie spodoba. Przyjemność dla nosa naprawdę duża, bo zapach utrzymuje się na skórze jeszcze jakiś czas po nałożeniu. Nie spodziewajcie się jednak tej 'prawdziwej' truskawki, lecz chemicznej, lekko poziomkowej siostry. Z pielęgnacyjnego punktu widzenia balsam dawał raczej wrażenie nawilżenia, które znikało przy kolejnej kąpieli. Zaraz po nałożeniu skóra była gładka i przyjemna w dotyku, pokuszę się nawet o stwierdzenie miękka. Konsystencja bardzo lekka, aksamitna, dobrze się rozprowadzała i nieźle wchłaniała - przy grubszej warstwie bieliła jednak skórę, więc jeśli kosmetyków do ciała używacie obficie, trzeba się z tym liczyć. Miniaturowe opakowanie okazało się bardzo wygodne, pompka działała do ostatnich kropli. Koszt to ok. 1e za 60ml w drogeriach DM. Nie kupię tego kosmetyku ponownie, bo nie spełnia moich oczekiwań, ale miniaturowe opakowanie było przyjemnym skokiem w bok.



Bardzo DM'owe denko się zrobiło, wybaczcie. Znacie powyższe kosmetyki?

pozdrawiam
Adrianna 






O ile kwietniowe denko było raczej skromne, tak w maju poszło mi już o niebo lepiej :) Powrót do starej formy motywuje do zużywania i pisania Wam o tych lepszych, ciekawszych, a czasami totalnie nie udanych kosmetycznych przygodach. Zapraszam na post z majowymi zużyciami.




B A L E A,  I S A N A,  L P M , O R G A N I Q U E

Na prowadzenie wśród kąpielowych ulubieńców ulubieńców wyszedł żel pod prysznic La Petit Marseillais, o zapachu pomarańczy i grejpfruta. O ambasadorskiej paczce już pisałam i zdania nie zmieniam - jestem zakochana w tych zapachach!

Żele pod prysznic Balea pojawiają się w moich denkach regularnie, ale szerzej Wam chyba o nich nie wspominałam. Dlaczego? Bo są to poprostu świetnie pachnące, dobrze myjące żele bez większych ochów. Wersja ananasowo-kokosowa Paradise Beach z letniej kolekcji limitowanej również taka była. 

Sporym zaskoczeniem za to był dla mnie żel pod prysznic Isana Fitness. Świetny, bardzo odświerzający zapach i przyjemna, jogurtowa konsystencja oraz niska cena skłaniają do ponownego zakupu :) 

Wykończyłam również kolonialną piankę do mycia ciała Organique (o wersji pomarańczowej i cukrowej już pisałam). Nie wiem, czy kupiłabym ją ponownie sobie, ale mężczyźnie - na pewno. 




P E T A L  F R E S H, A L T E R R A, I S A N A, K H A D I

O duecie Petal Fresh pisałam Wam już w poście o pielęgnacji włosów. O ile winogronowa odżywka do ostatniej kropli była świetna, tak cytrusowy szampon nawilżający pod koniec opakowania powodował szorstkość i sztywność włosów... Nieładnie.

Wykończyłam też walające się po kosmetyczce miniaturki szamponu Isany 7 ziół i odżywki z granatem Alterra. Szampon jest dobry od czasu do czasu, ale do codziennego użytku u mnie się nie sprawdza, a o odżywce pisałam już tutaj i chętnie jeszcze do niej wrócę. 

Z mojej nieuwagi na zdjęciu zabrakło olejku do włosów stymulującego wzrost Khadi. Byłam z niego bardzo zadowolona, ale w czerwcu planuję zakup olejku Ikarov. Może taka zmiana wyjdzie moim włosom na dobre, bo do Khadi mam wrażenie już się przyzwyczaiły. Jednym słowem - robił co miał robić, ale na długie olejowanie u mnie się nie nadawał, bo nieco obciążał włosy i skórę głowy. 3-4 godziny wystarczyły, żeby skóra głowy się uspokoiła i włosy wyglądały zdrowo.




G A R N I E R, T O Ł P A, I S A N A, E T R E  B E L L E

Garnier, płyn micelarny 3w1 do cery normalnej i mieszanej - usuwa makijaż, oczyszcza, przywraca równowagę. Gdybym miała wybór, do oczu używałabym wersji różowej, a do twarzy zielonej. Płyn dobrze oczyszcza skórę twarzy, ale moje oczy niestety podrażnia. Powrotów nie planuję. 

Tołpa Botanic, krem rewitalizujący i uelastyczniający biały hibiskus 30+. Wygładza drobne zmarszczki, nawilża, uelastycznia. Miałam nadzieję, że będzie to lekki, nawilżający krem na dzień, który nieco doda mojej skórze napięcia (w pozytywnym znaczeniu!). Niestety, jest to tak nijaki krem, że nie widziałam sensu o nim pisać. Na początku był naprawdę niezły, ale z czasem brakowało mi nawilżenia, a zaczęło się mocniejsze przetłuszczanie skóry... Nie dla mnie.

Isana, plasterki na wypryski z kwasem salicylowym. Pierwszy listek, czyki 12 sztuk za mną :) Dobry ratunek, chociaż jeśli spodziewacie się natychmiastowej pomocy - szukajcie czegoś innego. 

Etre Belle, kolagenowo-aloesowa maska odbudowująco-nawilżająca. Nie jestem fanką masek w płacie i ta również mnie do nich nie przekonała. O ile działanie miała świetne, tak leżenie plackiem z zimną, wilgotną szmatką na twarzy mnie nie odpręża. Ale efekty bardzo na plus! Skóra nawilżona, gładka i elastyczna na kilka kolejnych dni. 




N U X E, E M B R Y O L I S S E, R E V L O N

O balsamie w słoiczku Nuxe Reve de Miel słyszał chyba każdy i opinie są mocno podzielone. To jeden z tych kosmetyków, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja kocham, ale napiszę Wam o nim więcej, jeśli przetrwa ze mną kolejną zimę. Tej sprawdził się idealnie, ale może dała mu fory :)

Miniatura BB kremu Embryolisse z SPF 20 trafiła do mnie w pudełku JOYbox i gdyby nie cena, skusiłabym się na pełnowymiarowe opakowanie. Krycie ma słabe, ale ładnie ujednolica cerę i dla mnie idealnie sprawdza się na co dzień. Trafił nawet do ulubieńców, więc coś jest na rzeczy. 

Podkład Revon Nearly Naked miał być wybawieniem dla mojej mieszanej skóry. Satynowe wykończenie, lekkość i naturalny efekt mocno zachęcały do wypróbowania. O ile zimą wszystko było w porządku, tak wiosną podkład na mojej skórze wyglądał źle. Zaraz po nałożeniu jest bardzo widoczny, przypudrowany wygląda jeszcze gorzej. Jeśli dam mu czas do 'przegryzienia' się z moją skórą i sebum, jest o niebo lepiej, ale... zaczynam się bardzo szybko świecić i nie jest to na pewno satynowe wykończenie. Bez przypudrowania zaczyna się ścierać, przypudrowany wygląda jak ciastko. Technicznie nakłada się dobrze, kolor 110 ivory jest bardzo jasny, na mojej skórze nawet lekko różowy. Na razie mam serdecznie dość takiej makijażowej nagości.

Iiii zapomniałam jeszcze o zużytym masełku cytrynowym do skórek Burt's Bees, ale zachwalałam je już tutaj, więc zachęcam do klikania i czytania :)


WYRZUTKI MIESIĄCA:

NIVEA CARE. Krem ten dostałam do testów po wypełnieniu internetowej ankiety. Obietnica odżywienia bez uczucie lepkości, szybkie wchłanianie i formuła idealna dla każdego typu skóry, również pod makijaż brzmi świetnie, prawda? Fakty są takie, że krem pachniał bardzo przyjemnie, szybko się wchłaniał i był naprawdę lekki. Zero świecenia, a skóra wyglądała zdrowo i była nawilżona. Niestety trzeciego dnia zobaczyłam, że w okolicach rzuchwy dzieje się naprawdę źle. Podskórne gule, zaskórniki, a na nosie mocno rozszerzone pory. Nie było innej przyczyny, więc odstawiłam ten krem i z pomocą Effaclaru Duo+ oraz plasterków Isana na wypryski wracam do normalności. Moja mama kremem jest zachwycona, ja już do testów nie wrócę. 

STARA MYDLARNIA, PEELING DO UST. Wszystko o tym paskudztwie zostało już powiedziane, więc odsyłam Was do posta


Jeśli dobrnęliście do końca posta, to serdecznie Wam gratuluję! 
W nagrodę możecie mi powiedzieć, jak Wam w maju poszło zużywanie :)

pozdrawiam
Adrianna 





Zatęskniło mi się za starą formą denka :) Lista wszelkich kosmetycznych rozchodów i przychodów nadal istnieje i ma się dobrze. Znajdziecie ją w pasku stron, o tutaj. Mam w planach jej regularną aktualizację, ale to w poście z denkiem rozliczać się będę z miesiącznych zużyć. Mam nadzieję, że ta forma odpowiadać będzie i Wam. Widziałam, że część z Was gubiła się gdzieś między moją listą Kosmetycznego Związku Zapaśniczego, a Przeglądem Denka. Ale nie martwcie się, nastała jasność! I dziś przedstawię Wam swoje pustaki, a wyjątkowo w tym miesiącu się nie popisałam...




O kosmetykach marki FITOMED myślałam zdecydowanie za długo i dopiero teraz 'odkryłam' ziołowy żel do skóry tłustej i trądzikowej z mydlnicą lekarską (ok. 9zł w aptece DOZ). Pojemność 200ml wystarczyła mi na dwa miesiące używania rano i wieczorem, przy czym raz dziennie (lub raz na dwa dni) żelowi towarzyszyła ściereczka muślinowa. Jego wydajność oceniam więc bardzo wysoko! Nie pieni się jakoś wyjątkowo, pachnie ziołowo, jest dość gęsty i nie spływa z dłoni. Właściwości oczyszczające na plus, podobnie jak fakt, że nie wysuszył mojej skóry, ani jej nie podrażnił. Producent podkreśla, że żel posiada lekkokwaśny odczyn i nie zawiera mydeł alkalicznych, które zbytnio odtłuszczają skórę, uszkaszając jej powłokę. Nie jestem w stanie tego sprawdzić, ale kosmetyk używany z głową nie podrażnił mojej skóry (pomijam fakt, że kilka razy poszalałam ze ściereczką i wtedy oczuwałam lekkie pieczenie, ale to już moja głupota dała o sobie znać). Żel zawiera wyciąg z szałwii, melisy i oczaru oraz nagietka o działaniu oczyszczającym, regulujący wydzielanie łoju, ściągającym. Ze wszystkim się zgadzam! Żel wyjątkowo podpasował mojej skórze i chętnie jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Kolejnym zużytym kosmetykiem jest krem nawilżający na noc z winogronem i białą herbatą ALTERRA. Nie jest to krem wybitny, który polecę każdemu, ale jeśli Wasza skóra nie wymaga nawilżającefo eliksiru, Alterra powinna się sprawdzić. Dla mnie był to świetny nocny opatrunek kiedy czułam, że moja skóra jest ściągnięta i potrzebuje bardziej konkretnej pielęgnacji. Krem jest gęsty i bieli twarz, więc trzeba chwilę poświęcić na wmasowanie go w skórę. Zapach przyjemny, typowo 'alterrowy' z taką roślinną nutką. Nie mam mu nic do zarzucenia, nie zapchał mojej cery ani nie wpływaj na jej przetłuszczanie. Jeśli nie będę miała pomysłu na inny krem nawilżający na noc, pewnie do niego wrócę. Skład ma wegański, jak większość kosmetyków tej marki, a dodatkowo kosztuje ok. 10zł w drogeriach Rossmann.

Na mojej łazienkowej półce miejsce znalazła również emulsja oczyszczająca do twarzy z granatem ALTERRA. Chyba moja skóra nie jest jeszcze gotowa na tak kremowy kosmetyk :) Nie czułam oczyszczenia stosując emulsję samodzielnie, dopiero ściereczka muślinowa dobrze wspólgrała z tym kosmetykiem. Skóra po użyciu była miękka i gładka, ale wyczuwalny był na niej film, który nie do końca dobrze działa na moją skórę. Nawet jeśli moja cera była sucha i emulsja była wręcz wskazana podczas porannego mycia, cera potrafiła się błyszczeć po godzinie i wyrzucić drobnych nieprzyjaciół w okolicach rzuchwy. Zużyłam, ale powrotów nie planuję, żelowa ze mnie dziewczyna :) Cena to ok. 8-9zł za 125ml, jest to kosmetyk wegański.




Po wychnięciu mojego ulubionego tuszu Gosh Catchy Eyes (zdetronizowanego aktualnie przez Maybelline Lash Sensational) zdecydowałam się na Volumix Fiberlast od EVELINE. Jaka to była pomyłka... Szczoteczka taka jak w Goshu, ale na tym podobieństwa się kończą niestety. Rzęsy proste jak druty, zero podkręcenia, lekkie pogrubienie. Do tego tusz sklejał moje cienkie włoski i efekt był naprawdę słaby, jeśli nie poświęciłam kilku dobrych minut na wyczesanie tuszu szczoteczką i grzebykiem Inglot. Żeby nie było tak totalnie źle powiem Wam, że mojej mamie podpasował idealnie i nie rozumie moich zachwytów Lash Sensational, ale... ile osób, tyle opinii :) Na plus na pewno trwałość i brak odbić czy kruszenia się. Cena również niewielka, bo w szafach Eveline kosztuje ok. 15zł.

Zimowy krem do rąk i paznokci z keratyną i witaminą E FLOSLEK ratował moje dłonie pod koniec zimy. Gęsta, bogata konsystencja świetnie nawilża i natłuszcza skórę, łagodząc przy tym wszystkie podrażnienia. Krem radził sobie też całkiem nieźle ze stopami :) Jako torebkowy kosmetyk nadaje się średnio, bo jego długie wchłanianie i dość lapka warstwa jaką zostawia, lepiej sprawdza się w domu, ale... jeśli szukacie porządnego kremu w okresie jesienno-zimowym, polecam zwrócić na niego uwagę. Mi udało się go kupić po sezonie za ok. 5zł, ale cena regularna nie przekracza 10zł.

Nosowy zawrót głowy, czyli żele pod prysznic BALEA z letniej edycji limitowanej :) Paradise beach o zapachu ananasa i kokosa oraz tropical sunshine pachnący mango i pomarańczą. Cudaki! Teraz dołączył do nich trzeci żel z tej serii, pachnący ananasem i kokosem paradise beach. Żele pod prysznic to dla mnie małe uzależnienie, a kosmetyki kąpielowe Balea świetnie rozbudzają apetyt na więcej. Jeśli jeszcze nie miałyście okazji spróbować, serdecznie polecam. Nie są to ani naturalne, ani super pielęgnujące egzemplarze, ale jeśli Wasza skóra nie wymaga specjalnej pielęgnacji, warto pokusić się o zakup. Dostępność w licznych sklepach internetowych, na allegro i oczywiście w drogeriach DM (Niemcy, Austra, Czechy).




Wyrzutkiem miesiąca został tonik do skóry tłustej FITOMED z mydlnicą lekarską (ok 9zł w aptece DOZ). Początek naszej znajomości był bardzo obiecujący, ale już po tygodniu regularnego używania rano i wieczorem zauważyłam, że moja skóra zaczęła mocno się przetłuszczać. Ograniczyłam użycie toniku do jednego razu, wieczorem, ale już było za późno. Moja skóra zaczęła się przesuszać, co powodowało większą produkcję sebum i mimo regularnego nawilżenia, musiałam usunąć tonik ze swojej pielęgnacji. Zaczęłam używać micelarnego płynu z Garniera do cery mieszanej i normalnej, który nie jest może cudem, ale spełnia swoją rolę. Jak tylko uda mi się wykończyć butelkę (jestem na dobrej drodze) w planach mam zakup lipowego płynu micelarnego z Sylveco. Zastanawiam się również nad tonikiem hibiskusowym, ale trochę niepokoi mnie jego specyficzna konsystencja :) Mam jeszcze trochę czasu na przemyślenie zakupu. Podsumowując, o ile żel do cery tłustej z mydlnicą lekarską sprawdził się świetnie, tak po tonik drugi raz na pewno nie sięgnę.


I to by było na tyle. Biorąc pod uwagę naprawdę duży kosmetyczny przypływ, jestem sporo na minusie, ale... odbiję to sobie w maju! Mam nadzieję, że urodzinowy miesiąc będzie mi sprzyjał :)

A jak mają się Wasze pustaki?


pozdrawiam
Adrianna 



Mam duże zaległości na blogu, a część z tych zaległości stanowią recenzje zużytych kosmetyków. Z pomocą przychodzi mi nowy post - przegląd denka. Postaram się po każdych zużyciach zamieszczać post, w którym opowiem Wam o ciekawszych produktach, które mialam okazję używać w minionym miesiącu. Mam nadzieję, że pomysł się przyjmnie, a ja nadrobię nieco zaległości. Czas zupełnie mi ostatnio nie sprzyja. A teraz zapraszam Was na moją pierwszą siódemkę :) 


Mincer, olejek marula
Tyle się o nim naczytałam, że byłam prawie pewna sukcesu. Świetnie działa, szczególnie przy cerze tłustej/trądzikowej. I co? A no guzik. Tak samo jak inne olejki przetłuszczał moją skórę, do tego rozdziawiając najmniejsze nawet pory... Nie takiego efektu się spodziewałam :( Dodając do tego fakt, że od czasu do czasu coś mi po nim wyskoczyło i dużo lepiej sprawdzał się stosowany jako dodatek do glinek - powrotu nie będzie. Ale nie zrażam się jeszcze do olejków i nadal mam ochotę na serum z Bielendy. 
.
Balea, olejek pod prysznic
Do ciała używam od czasu do czasu, bo zapach mocno zniechęca, ale... znalazł u mnie nieco inne zastosowanie, w którym spełnia się idealnie :) Używam go zamiast żelu/pianki do golenia. Nogi są gładkie, nie zacinam się, a przede wszystkim nie mam suchych krostek po wszystkim. Ekstra. Kolejny do przetestowania jest olejek Nivea, mam nadzieję, że o nieco przyjemniejszym zapachu.

The Body Shop, masełko do ciała glazed apple
Jedno słowo powinno opisać wiele - TĘSKNIŁAM! Od kiedy zlikwidowali TBS w Bydgoszczy tęsknię za masłami do ciała, zapachami i w ogóle sklepem. Masełko świąteczne o przyjemnym zapachu karmelizowanego jabłka przypadło mi do gustu zarówno stopniem nawilżenia, jak i ogromną przyjemnością płynącą z używania. Może latem skuszę się na cytrynowy balsam - to był mój pierwszy kosmetyk TBS (N. pamiętasz?) i mam do niego mały sentyment.


Gosh, tusz do rzęs 'kocie oczy'
UWIELBIAM! Coś jeszcze trzeba dodać? Pięknie rozczesuje rzęsy, delikatnie je pogrubia i wydłuża. Do tego trzyma się cały dzień, nie kruszy i nie daje efektu pandy. Gdyby jeszcze cena chciała być odrobinę niższa, byłoby idealnie (cena regularna to ok. 50zł, dostępność też nie powala). Aktualnie w lichym zastępstwie używam tuszu Eveline Volumix Fiberlast. Według producenta jest to maskara pogrubiająca, rozdzielająca i podkręcająca rzęsy. Pierwsze użycia zmotywowały mnie do próby 'podsuszenia' kosmetyku, który już jest nieco lepszy. Ale do Gosha niestety dużo mu brakuje... Przede wszystkim nie trzyma podkręcenia, nie jest tak bezproblemowy w obsłudze i lubi skleić rzęsy. Może z czasem się wyrobi, ale póki co tęsknię za kocim okiem :) A najlepsze jest to, że nie mam zdjęć... Zniknęły razem z końcem żywota mojej karty do aparatu... 

Blistex, balsam do ust classic
Zasługuje na miano naustnego wybawcy :) Świetnie nawilża i pielęgnuje, a przede wszystkim chroni nasze usta przed niesprzyjającą pogodą. Jako uzupełnienie domowej pielęgnacji miodkiem Nuxe spisywał się świetnie. Z pewnością jeszcze wrócę do wersji klasycznej, bo żadna dotąd testowana nie dawała mi tak dobrych efektów. Teraz używam naprzemiennie nowości od Maybelline czyli Baby Lips z serii Dr Rescue (mam wersję z mentolem) oraz mikołajowej pomadki ochronnej Caudalie. Obie są przyjemne, z przewagą dla tej drugiej.


Seboradin, FitoCell szampon i maska z komórkami macierzystymi
FitoCell to kuracja z roślinnymi komórkami macierzystymi, które stymulują odrost włosów. Przeznaczona jest do każdego rodzaju włosów, szczególnie słabych, cienkich, skłonnych do wypadania i  przerzedzonych. Tyle od producenta. U mnie ta seria sprawdziła się naprawdę świetnie, chętnie kiedyś powtórzyłabym kurację, gdyby koszt szamponu i maski nie wynosił 40zł za butelkę. Tym bardziej jestem wdzięczna Kasi za możliwość wypróbowania :) Ogromnym plusem używania tego zestawu był fakt, że skóra mojej głowy naprawdę się uspokoiła - nie było ani łupieżu, ani przetłuszczania. Skóra była poprostu normalna. A włosy? Oj, z włosami było jeszcze lepiej! Masowe wypadanie widocznie zmalało, a przede wszystkim zauważyłam wysyp nowych włosków oraz ich szybszy wzrost. Włosy po użyciu szamponu były nieco splątane i szorstkie, ale maska (bardziej konsystencji odżywki) działała cuda. Wygładzała włosy nie obciążając ich - były miękkie, gładkie, delikatne, wyglądały zdrowo. Efekty utrzymują się do dnia dzisiejszego. Jeżeli macie problemy z wypadającymi włosami, warto spróbować. O szamponie i masce więcej przeczytacie tutaj i tutaj

Isana Med, szampon przeciwłupieżowy
Od czasu do czasu, kiedy wysuszą moją skórę szampony podobne do rewitalizującego od Agafii (zapach kostki do wc i jeszcze podrażnia skalp), pojawia się na mojej głowie łupież. Jeśli jest beznadziejnie sięgam po Nizoral, ale jeśli sytuacja jest do opanowania, wybieram coś z drogeryjnej półki. Do szamponu Isana przekonała mnie cena (2,99zł w promocji) i dobre wspomnienia związane z wersją mocznikową. Nie zawiodłam się - szampon oczyścił moją skórę z białej łuski i zrównoważył pracę gruczołów. Jeśli będę miała taką potrzebę, na pewno do niego wrócę, zanim sięgnę po coś mocniejszego.

Gdybym miała wybrać topową trójkę, zaliczyłabym do niej tusz Gosh, zestaw Seboradin i balsam Blistex. A Wy znacie moich zużytków? Miałyście okazję ich używać? 

pozdrawiam, A



Już dawno żaden balsam do ciała mnie nie zachwycił, a tu taka niespodzianka :) Pewnie większość z Was zna już ten kosmetyk z blogów i ogólnej baleo-manii. Do mnie trafił stosunkowo niedawno i bardzo się z nim polubiłam. Szczególnie w ostatnich dniach, kiedy temperatura poszła w dół, a moja skóra pomału zaczyna potrzebować nawilżenia. Zapraszam na receznję kokosowego kremu do ciała Balea :)


Jeśli znacie przesłodzony kokosowy ulep kosmetyczny, to tutaj go nie znajdzicie. W praktycznym, odkręcanym słoiczku o dość subtelnej szacie graficznej, znajdzicie prawdziwie kremowy kosmetyk o delikatnym, kokosowym aromacie :) Niezbyt słodkim, nie bardzo sztucznym - jak dla mnie idealnym. Konsystencja lekka, przypominająca żel-krem, dość dobrze się rozprowadza, chociaż w pierwszym momencie zostawia białe smugi na skórze. Na szczęście całość świetnie się wchłania i zostawia przyjemny, aksamitny film. Nawilżenie na poziomie średnim - nie jest to kosmetyk do skóry bardzo suchej, wymagającej specjalnej pielęgnacji. Po lecie nie mam z tym problemów, jeszcze przyjdzie czas na ciężkie masła. Z kosmetykiem Balea używanym po wieczornej kąpieli (nie codziennie, wstyd!) mogę cieszyć się gładką, miękką i przyjemną w dotyku skórą. Żadnego uczucia suchości czy ściągnięcia, dodatkowo używanie uprzyjemnia delikatny zapach utrzymujący się do rana. Krem przy pojemności 500ml i niewielkiej cenie ok. 2-3 euro jest naprawdę wydajny i starczy mi na długo :) Jeszcze dostępność mogłaby być lepsza... 

Miałyście okazję używać kosmetyków do ciała Balea? Macie wśród nich swoich ulubieńców?

pozdrawiam, A


Trzy-po-trzy to taki post, w którym mogę powiedzieć co nieco o pominiętych w recenzjach produktach, o których mimo wszystko wyrobiłam sobie jakieś zdanie. Akurat poniższej trójki już nie mam, bo przewinęła się przez moją kosmetyczkę bardzo szybko. Tym razem do trójki średniaków kosmetycznych załapali się: pomadka rumiankowa Alterra, szampony Balea z wiśnią i grejpfrutem oraz balsam pod prysznic AA masło kakaowe. Zapraszam na post. 


Pierwszym kosmetykiem jest pomadka do ust z rumiankiem Alterra. Mimo całkiem przyjemnych właściwości nawilżających, nie jestem w stanie znieść jej zapachu i smaku na ustach. Używanie na dzień odpada, bo zbiera mi się na wymioty... Używanie na noc również, bo nie mogę z nią zasnąć - jak na złość utrzymuje się długo na ustach i wolno wchłania. To taki tłusty, oleisty, lekko kwiatowy zapach. Mimo szczerych chęci kosmetyk zupełnie się u mnie nie sprawdził i poszedł w świat. Wiem, że część dziewczyn używa go jako odżywki do rzęs czy brwi, ale ja wystarczająco zniechęciłam się do tego zapachu. (ok. 5-6zł, drogerie Rossmann)

Szampony Balea są w mojej kosmetyczce już od jakiegoś czasu i całkiem dobrze mi się ich używało. Nie wiem, czy coś w ich składzie się zmieniło, czy zwyczajnie trafiłam na złe warianty, ale szampon zwiększający objętość z wiśnią i jaśminem oraz wersja do włosów farbowanych z grejpfrutem i moringą zupełnie się u mnie nie sprawdziły. Pierwszy zostawiał włosy sztywne, matowe i sianowate, za to drugi źle wpływał na skórę mojej głowy. Rozumiem, szczególnie przy wersji z grejpfrutem, że nie jest ona przeznaczona do mojego typu włosów, ale biorąc pod uwagę fakt, że szampon wybiera się zgodnie z potrzebami skóry głowy... wywoływanie łupieżu jest nie na miejscu. Mimo sentymentu do tych szamponów, już do nich nie wrócę. Zostaję przy naturalnej pielęgnacji :) (ok. 6-7zł w sklepach internetowych)

Moda na balsamy pod prysznic powoli dogasa i chyba nie spotkała się z wielkim uznaniem. Większość recenzji na blogach kończy się tym, że niby super fajnie, ale 'wrażenie nawilżenia' to trochę za mało. Ja też po kilku próbach pokornie wróciłam do tradycyjnych balsamów. Co mogę powiedzieć o balsamie do ciała i pod prysznic AA jedwabiste wygładzenie? Lekka konsystencja, delikatnie kakaowy zapach, wygodna aplikacja i... bardzo krótkie złudzenie nawilżania. Póki skóra nie wchłonęła tej odrobiny kosmetyku, który został po kąpieli, wydawała się gładka i nawilżona. Po chwili jednak wracało uczucie ściągnięcia i miałam ochotę sięgnąć po balsam. Także kolejny produkt, który od czasu do czasu, przy regularnej pielęgnacji nawilżającej ciała mógłby się sprawdzić, ale z pewnością nie da rady w pojedynkę. (w promocji za ok. 13zł, drogerie SuperPharm

Tak wygląda moja trójka kosmetyków na trójkę. A może oceniacie powyższe produkty lepiej? 
Czekam na Wasze zdanie o nich w komentarzach :)

pozdrawiam, A



Ostatnio topu denkowego nie było, bo i do pokazania niczego szczególnego nie miałam. Grudniowo-styczniowe denko było dość spore, więc bez problemu wybrałam swoich ulubieńców :) Zaliczyć do nich mogę oczyszczający tonik do twarzy Zioła Bajkału oraz migdałowo-arganowy olejek do włosów Alverde. Chciałam Wam dziś powiedzieć dodatkowo o czterech kosmetykach, które bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły :)


Pharmaceris T, pianka głęboko oczyszczająca
Chociaż już sporo dobrego o piankach Pharmaceris słyszałam, wcześniej nie miałam okazji używać. Mała buteleczka była gratisem przy kupnie kremu i na pewno skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie :) Pianka świetnie sprawdzała się przy oczyszczaniu skóry rano, kiedy nie potrzebowałam silniejszego żelu. Cera była świeża, pobudzona i przede wszystkim bez problemu pozbyłam się resztek nocnych zabiegów pielęgnacyjnych :) Już dwie-trzy pompki wystarczają do umycia całej twarzy, ale mimo wszystko ten produkt do tytanów wydajności nie należy. Podobne odczucia miałam przy piance Vichy. Kiedy pojawi się u mnie duże opakowanie i będę miała okazję dłużej używać kosmetyku, z pewnością pojawi się szersza recenzja :) Koszt to ok. 25zł w zależności od apteki.

L'Oreal Sublime Soft, chusteczki do demakijażu
Nie przepadam za takimi gadżetami, opakowanie dostałam jako gratis do zakupów. Używałam ich w dniu lenia, kiedy na mojej twarzy gościł jedynie krem lub ewentualnie puder w kamieniu - bez tuszu. Do oczyszczenia twarzy w tym trybie były w sam raz. Zostawiały skórę świeżą i czystą, nie wysuszały jej ani nie powodowały kolejnego dnia wyprysków (co często mi się zdarza przy takich "udogodnieniach"). Zmywały tusz, ale to była dla mnie katorga! Na plus mogę im śmiało policzyć to, że w żaden sposób nie podrażniały mojej twarzy czy okolic oczu. Niestety nie wiem ile kosztują :(

Balea, krem do ciała o zapachu cytrynowego ciastka
Nie jestem miłośniczką "jadalnych" zapachów, ale masło zużyłam z przyjemnością :) Mimo dość zbitej konsystencji dobrze rozprowadzało się na skórze i całkiem sprawnie wchłaniało, zostawiając zapach słodkiego, cytrynowego ciastka. Skóra po użyciu była miękka, delikatna w dotyku i przede wszystkim nawilżona, a efekt ten nie był chwilowy. Zapach utrzymywał się kilka ładnych godzin - zazwyczaj czułam go jeszcze rano. Szkoda, że była to edycja limitowana. Koszt masła do ok. 2,5 euro.

Garnier Ultra Doux, odżywka do włosów rumianek i miód kwiatowy
Odżywka ma za zadanie rozjaśniać i nadawać miękkość włosom blond, ale na moich "typowo polskich" włosach też się sprawdziła. Nie zauważyłam rozjaśnienia, ale z miękkością jak najbardziej mogę się zgodzić. Lubię odżywki Garniera za to, że ułatwiają rozczesywanie, wygładzają włosy i nie powodują ich obciążenia. Dodatkowo ta wersja nadawała im przyjemny zapach rumianku, który bardzo lubię w takiej formie :) Szkoda, że wcześniej na nią nie trafiłam, bo została wycofana. "Cena na do widzenia" wynosiła 3zł. 

Macie swoich ulubieńców styczniowego denka? A może znacie powyższe produkty? :)

pozdrawiam, A



Kolejna porcja kosmetyków, które zasługują na kilka słów.


Balea, maska z figą i perłą
Rzadka, ale wydajna maska o słodkim zapachu figi. Jest całkiem niezła, chociaż jej działanie jest krótkotrwałe - na pewno nie odżywi włosów na dłużej. Solidnie je wygładza, ale nie obciąża - używałam kiedy wiedziałam, że nie będę miała czasu na dodatkową pielęgnację. Przyjemnie pachnie i zapach jeszcze jakiś czas utrzymuje się na włosach. Kosztuje niewiele i gdyby była lepiej dostępna, pewnie bym jeszcze ją kupiła. Kosmetyki Balea dostępne są w sieci drogerii DM i m.in. na allegro.

BeBeauty, płyn micelarny
Biedronkowy hit, który na mnie wrażenia dużego nie zrobił. Jest po prostu przeciętny - zmywa makijaż na przyzwoitym poziomie, nie podrażnia oczu i kosztuje niewiele. Ale to wszystko, nie ma się nad czym rozwodzić :) Opakowanie dość wygodne, chociaż ja przelewam płyny micelarne do buteleczki z "psikaczem" - taka aplikacja jest dużo wygodniejsza. Pewnie kiedyś sięgnę po kolejne opakowanie, jeśli będę szukała czegoś niedrogiego.

Green Pharmacy, szampon do włosów zwyczajnych, pokrzywa zwyczajna
To przyjemny, dość delikatny szampon bez SLS, który dobrze myje i nie plącze tak bardzo moich włosów. Odżywka jest oczywiście konieczna, ale nie robi z nich siana. Szampon jest dość wydajny, całkiem nieźle się pieni i ma ziołowy, delikatny zapach. Cena w promocji zachęca do ponownego zakupu (ok. 6zł/350ml), ale najpierw muszę pozużywać swoje zapasy :)

Znacie powyższe produkty? Używacie biedronkowego płynu micelarnego?
pozdrawiam, A

Chciałam się Wam jeszcze pochwalić nagrodą, jaką udało mi się wygrać u Ani z bloga bazarek kosmetyczny :) Chwaliłam się już na Facebooku, ale może ktoś jeszcze nie widział. Humor poprawia się od samych opakowań!



Usta należy pielęgnować cały przez cały rok. To wiatr, to mróz, a to słońce...
Moje usta (pewnie jak każde) najwięcej problemów mają w okresie jesienno- zimowym.
Przedstawię Wam pokrótce moich pomocników :)

Zdecydowanie najsłabszym z nich jest W7 Trends Sliders Lip Balm



Skusiło mnie śliczne opakowanie. To chyba jedyna pozytywna cecha produktu... Nabłyszcza, ale nie nawilża. Zapach jest sztuczny, a opakowanie mało praktyczne.


Następne mazidełko w kolejce to Balea Young Lovely Raspberry


Nie przepadam za tym produktem. Ma konsystencję wazeliny- czego bardzo nie lubię. Słabo nawilża i ma drażniący zapach. Jest bardzo wydajne.



Dużo lepiej sprawuje się Carmex


Dobrze nawilża, chroni usta i goi podrażnienia. Kiedyś był dla mnie idealny. Przyjemny zapach i konsystencja, bardzo wydajny. Zakochałam się w innym produkcie, a Carmex oddałam chłopakowi.


Nivea Lip Butter


I tu trzeba przyznać, że to prawdziwe "butter". Konsystencja jest cudowna! Masełko wchłania się w usta i nie pozwala im wyschnąć, do tego pięknie pachnie. Moja wersja to wanilia i macadamia, ale na pewno wypróbuję pozostałe (malina!). Szkoda, że zapach nie odpowiada smakowi ;) i trzeba babrać paluchem.


Mój ideał. Blistex



Szybka ulga, miętowy zapach, nawilżanie, ochrona- ten produkt ma wszystko. Pozostawiony na noc potrafi wygoić popękane usta, zajady i podrażnienia. Jest dostępny w wielu wersjach- dla każdego coś dobrego.
Najlepszy produkt do ust jaki kiedykolwiek miałam. Od tamtego czasu muszę mieć "Blisia" pod ręką i nic z moimi ustami się nie dzieje.


Jaki jest Wasz ulubiony produkt do ust?

Pozdrawiam
M :)

P.S. poznajcie moich nowych przyjaciół :)




 Balea x2 czyli prezenty od A. balsam do ciała i żel pod prysznic wiśnia i migdały.

 Nie wiem na ile można się rozpisać na temat żelu pod prysznic. Żel widoczny na zdj. jest dość zwykły. Nie zauważyłam minusów. Nie wysusza, ale też nie nawilża. Jego konsystencję określiłabym jako średnio-gęstą. Pieni się, jest wydajny. 
Balsam jest lekkim, ale skutecznym nawilżaczem. Jestem posiadaczką suchej skóry, z którą Balea daje sobie radę. Szybko się wchłania, ładnie rozprowadza. Jest wydajny, a zapach nie utrzymuje się długo. Właśnie- ZAPACH! Wiśnia i migdały są cudownie wyważone w tych dwóch kosmetykach. Nie za słodkie, nie za duszące... Używanie tej parki jest czysta przyjemnością! Zarówno nuty wiśni jak i migdałów nie wydają się być sztuczne i drażniące. Balsam lepiej sprawowałby się latem, jednak zapach pasuje mi wyłącznie na zimę... z drugiej strony (na dłuższą metę) nic nie zastąpi mojej skórze bogatego masła.

 Opakowania są wygodne i miękkie. Nie ma problemu z wydobywaniem produktów oraz (w przypadku żelu) z otwieraniem ich mokrymi rękoma.


Produkty Balea przypadły mi do gustu. Jeśli natrafię na te kosmetyki to nie wrócę jedynie do tego zapachu, który powoli zaczyna mnie nudzić- to wina wydajności tych kosmetyków i mojego nosa!

Skład dla zainteresowanych:



Myślę, że tego typu produkty są fajne jako prezent (dzięki A. raz jeszcze :) ). Na spróbowanie czegoś nowego, dla naszych zmysłów.

Co próbowałyście z firmy Balea?



Pozdrawiam, M.









Miałam niedawno okazję "zasmakować" w kosmetykach zachodu, 
czyli nabytkach z drogerii dm, o czym chwaliłam się TU
I tak w moje łapki wpadł cudownie pachnący 

żel pod prysznic Balea, figi i czekolada


Od takich produktów cudów nie wymagam - mają umilać 
czas spędzony pod prysznicem. I ten świetnie się sprawdzał. 
Jeżeli jesteście sobie w stanie wyobrazić zapach fig i czekolady, 
to na pewno wiecie dlaczego :)


Żel znajdziemy w tradycyjnym opakowaniu - nie jest to nic skomplikowanego, 
ot zwykła plastikowa, zatrzaskiwana buteleczka. 
Praktyczna i wygodna. 
Dzięki niezbyt gęstej konsystencji mamy możliwość 
użycia kosmetyku do ostatniej kropli. 
Jeżeli jesteście jednak zwolenniczkami mycia ciała ręką, 
możecie mieć kłopot ze spływaniem żelu. Dla gąbko i myjko maniaczek 
konsystencja będzie idealna :) Ja byłam z niej bardzo zadowolona. 
Jeżeli chodzi o wydajność, to się wypowiedzieć nie mogę - żel to u mnie kosmetyk, 
który zużywam w ilościach mocno przesadzonych.
Przy użyciu gąbki uzyskamy przyjemną, delikatną pianę o cudownym zapachu.
Nie jest on jednak zbyt przesadzony czy uciążliwy - nie udusicie się pod prysznicem :)
Nie utrzymuje się na skórze po kąpieli. Ciepły, czekoladowy 
z nutką orzeźwiającego owocu - mniam. Ogromnym plusem 
jest również działanie - żel nie wysusza skóry, co przy nisko półkowych 
kosmetykach często się zdarza. Cena? Niewielka, ok. 6zł za 300ml. 






 jak widzicie, żel jest dość rzadki w mlecznym kolorze



Byłam z niego bardzo zadowolona i jak tylko będę miała okazję, na pewno sięgnę po inne zapachy.
Za taką cenę naprawdę warto, tym bardziej, że skóra jest po jego użyciu gładka 
i nie ma problemu z przesuszeniem :)

i jeszcze skład dla ciekawskich


Miałyście okazję używać kosmetyków Balea?
Możecie polecić coś szczególnego?

pozdrawiam, A



Obsługiwane przez usługę Blogger.