Lubię posty denkowe - to taki oczyszczający, miesięczny moment podsumowań. Ale strasznie denerwuje mnie składowanie pustych opakowań, które zamieszkują pod łóżkiem. Miejsce niby dobre, nikomu nie przeszkadza, ale mnie wewnętrznie irytuje ;) Są miesiące, kiedy zdenkuję całą furę kosmetyków, ale są też takie, kiedy jest ich dosłownie kilka. I tak znajdująć kompromis wpadłam na pomysł "piątki do kosza". Pięć to dobra liczba - opakowania nie będą wypełzać z mojego denkowego kartonu, a Wy nie zaśniecie czytając post z taką ilością tekstu. Mam nadzieję, że ten pomysł do Was trafi. Ja już pierwszą porcję denek wyprowadziłam spod łóżka do kosza i szykuję miejsce na kolejną. Zapraszam :)




Jak widzcie najszybciej zużywam kosmetyki pod prysznic. Pierwszym z nich jest idealny na lato żel pod prysznic Alverde o zapachu mięty i bergamotki. Nie mam pojęcia jak pachnie bergamotka, ale ten żel to dla mnie zapach cytrynowego balsamu do ciała The Body Shop. Miałam go co prawda dawno, dawno temu, ale wspominam bardzo dobrze. Jeśli lubicie cytrnową mambę, to na pewno znacie ten zapach. Cytryna zapewnia świeży, owocowy zapach, a mięta dodatkowo chłodzi - nie martwcie się jednak, bo nie ma jej tam dużo. Latem świetnie orzeźwia i pobudza nawet takiego śpiocha jak ja. Z minusów żel pieni się średnio i jest mało wydajny, co jestem w stanie zrozumieć ze względu na 'naturalne' zapędy kosmetyku. Biorąc pod uwagę cenę 1,45e za 250ml jest nieźle i chciałabym spróbować innych opcji zapachowych przy kolejnej okazji. 

*****

Żel pod prysznic Balea malina i trawa cytrynowa trochę mnie rozczarował. Miałam okazję używać mydła do rąk o tym zapachu i dlatego skusiłam się na żel, niestety według mnie te zapachy się od siebie różnią. Żel jest mniej 'owocowy' i bardziej kremowy, taki nieokreślony. Zużyłam, ale nie było to dla mnie najprzyjemniejsze spotkanie z zapachami Balea. Technicznie żele Balea są w porządku - kosztują niewiele, dobrze się pienią, nie wysuszają i nie podrażniają mojej skóry. Wybór zapachów jest naprawdę duży i przy każdej okazji zwożę kilka sztuk do domu. Za 0,55e dostajemy 300ml kosmetyku. 




Nie jestem fanką peelingów w tubie. Kojarzą mi się z rzadką konsystencją i niewielkimi drobinkami, które nic nie robią. Ale peeling pod prysznic grejpfrut i rabarbar od Isany pozytywnie mnie zaskoczył. Za 200ml zapłacimy ok. 4zł i radzę się spieszyć, bo jest to edycja limitowana! Peeling Isana to żaden szalony zdzierak. W żelowej konsystencji zatopiona jest jednak ilość mniejszych oraz większych drobinek pozwalająca na porządne wyszorowanie ciała. Minusem jest na pewno wydajność, bo jeśli potrzebujecie mocniejszych wrażeń, kosmetyku zużyjecie za jednym razem sporo. Ogromnym plusem jest zapach - owocowe, orzeźwiające połączenie rabarbaru z grejpfrutem, które skradło lato! W czasie upałów Isana wydawała mi się jedynym ratunkiem przed roztopieniem. 

*****

Kolejnym prysznicowym umilaczem jest żel z perełkami olejku Balea z brzoskwinią i jaśminem. Połączenie kwiatów z owocami trafia do mnie prawie zawsze, więc tutaj nie mogło być inaczej :) Nie było ani za słodko, ani za świeżo. Żel mogłabym śmiało porównać do podobnego produktu Nivea - był nieco rzadszy, ale dawał kremową pianę i uprzyjemniał każdy prysznic. Na pewno nie wysuszał mojej skóry, która po użyciu była gładka i odświeżona, a do tego pachnąca. Te żele są chyba nieco droższe od standardowych, ale na pewno warto się nad nimi zastanowić w czasie zakupów w DM. Szkoda tylko, że wybór zapachów jest tak niewielki. Za 250ml zapłacimy 0,95e.




Jeśli znacie i lubiecie zapach truskawkowej mamby (tak, znowu mamba!) to balsam iced strawberry dream od Treacle Moon Wam sie spodoba. Przyjemność dla nosa naprawdę duża, bo zapach utrzymuje się na skórze jeszcze jakiś czas po nałożeniu. Nie spodziewajcie się jednak tej 'prawdziwej' truskawki, lecz chemicznej, lekko poziomkowej siostry. Z pielęgnacyjnego punktu widzenia balsam dawał raczej wrażenie nawilżenia, które znikało przy kolejnej kąpieli. Zaraz po nałożeniu skóra była gładka i przyjemna w dotyku, pokuszę się nawet o stwierdzenie miękka. Konsystencja bardzo lekka, aksamitna, dobrze się rozprowadzała i nieźle wchłaniała - przy grubszej warstwie bieliła jednak skórę, więc jeśli kosmetyków do ciała używacie obficie, trzeba się z tym liczyć. Miniaturowe opakowanie okazało się bardzo wygodne, pompka działała do ostatnich kropli. Koszt to ok. 1e za 60ml w drogeriach DM. Nie kupię tego kosmetyku ponownie, bo nie spełnia moich oczekiwań, ale miniaturowe opakowanie było przyjemnym skokiem w bok.



Bardzo DM'owe denko się zrobiło, wybaczcie. Znacie powyższe kosmetyki?

pozdrawiam
Adrianna 


Ten kosmetyk trafił do mnie przypadkiem i niestety był to średnio owocny przypadek. O ile cała seria Alverde z awokado sprawdziła się u mnie dobrze, tak masło zużywałam z bólem. Jesteście ciekawi co oprócz nocnych koszmarów dało mi używanie tego kosmetyku? Zapraszam na post. 


Masło zamknięte jest w odkręcanym, plastikowym słoiczku. Dzięki zwartej, maślanej konsystencji nic się nie wylewa. Kosmetyk przypomina masło nie tylko z nazwy - jest gęste, gładkie, dobrze nakłada się na włosy i z nich nie spływa. W kwestii wydajności ciężko mi sie wypowiedzieć, wszystko zależy ile kosmetyku nakładamy na włosy, a w tym wypadku umiar nie miał niestety żadnego znaczenia... Zapachem raczej nie czaruje - jest trochę kremowy, trochę taki oleisty - nie umiem znaleźć porównania. Dostępnośćt w drogeriach DM lub w sklepach internetowych z niemieckimi kosmetykami. Kosztuje ok. 3euro za 200ml. 

Masło Alverde przeznaczone jest do włosów zniszczonych. Jego głównm zadaniem jest nawilżenie, nadanie połysku i odbudowa. U mnie niestety więcej było efektów niepożądanych. Po pierwsze - kosmetyk potwornie obciąża moje włosy. Nadaje im połysk, to się zgadza... ale już następnego dnia trzeba je myć, bo wyglądają niewyjściowo (normalnie myję włosy co dwa, trzy dni). Próbowałam używać zarówno przed myciem, jak i po - efekt zawsze był taki sam. Ciężkie, płaskie włosy, co przy niewielkiej ilości wzmaga efekt "panny z lekko przetłuszczoną głową". Mimo tego, że włosy po użyciu były miękkie i przyjemne w dotyku, kosmetyk na pewno nie jest dla mnie. Mam za cienkie włosy, które najwidoczniej nie radzą sobie z taką ilością dobroczynnych składników. Poza tym efekt jaki dawał na włosach był krótkotrwały - zmycie obciążenia wymagało konkretnego szamponu... 

skład dla ciekawskich:

Miałyście okazję używać tego masła? Ja z pewnością do niego nie wrócę, ale jestem bardzo ciekawa jak sprawdzi się na grubszych i bardziej zniszczonych włosach.

Przez kilka kolejnych dni "nadawanie" będzie nieco utrudnione, więc z góry przepraszam za brak jakiejkolwiek aktywności. Będę łapać słoneczko bez laptopa na kolanach :)

pozdrawiam, A



Nie mogłam zebrać się do recenzji kilku produktów, bo były one albo wielkim rozczarowaniem, albo były po prostu nijakie... Ale powiedzieć coś o nich wypada, więc kiedy opadły już emocje mogę śmiało  przedstawić Wam topową piątkę miernot, które przewinęły się przez moją kosmetyczkę w ostatnim czasie. Zapraszam na post :)


1. Pharmaceris H, Keratineum - skoncentrowany szampon wzmacniający do włosów osłabionych. Po zimie moje włosy wypadają, są słabe i mało reprezentacyjne. Ogólnie mówiąc szampon nie spełnił obietnic - stan włosów się nie poprawił, a skóra po prawie dwóch miesiącach używania nadal szaleje. Chociaż początek był bardzo, bardzo zachęcający... Szkoda, bo technicznej stronie szamponu nie mam nic do zarzucenia - przyjemny zapach i bezproblemowe mycie. Tylko działania brak. (cena bez promocji ok. 25zł/250ml - apteki, SuperPharm)

2. Alverde, szampon i odżywka do włosów wymagających z amarantem. Miało być wielkie wow, ale ten zestaw nie jest dla mnie. Szampon zostawiał włosy matowe, takie "cierpkie" w dotyku, zupełnie klapnięte i pozbawione życia. Odżywka za to była w porządku, ale dla mnie zbyt obciążająca do stosowania przy każdym myciu. Może jeszcze kiedyś po nią sięgnę w jakiejś mniejszej dawce, bo tak gęsta konsystencja nie sprzyjała moim cienkim włosom. (zestaw w sklepie DM to ok. 5 euro)

3. Lush, angels on bare skin. Tego produktu chyba przedstawiać nie trzeba :) Czyścik do twarzy Lush niestety nie współgra z moją skórą, która po użyciu była ściągnięta, a przy dłuższym używaniu policzki były dwoma suchymi plackami... Do tego jestem kosmetycznym leniem, bo od klejącej papki wolę żel do twarzy i gąbkę :) Zużyłam małe opakowanie, ale dalekie było to od przyjemności. Wiem, że całej masie dziewczyn od odpowiada, ale połączenie olejków z tą konsystencją nie jest dla mnie. (sklepy Lush, ok. 10euro za 100g)

4. Clinique, all about eyes rich. Chyba jeden z bardziej znanych pielęgnacyjnych kosmetyków marki, w wersji "na bogato". Na początku krem był idealny, bo nawilżył moją skórę pod oczami i wpłynął na mniejszą widoczność cieni, ale... Po ponad miesiącu było już coraz gorzej. Skóra mimo regularnego smarowania była sucha, dyskomfort wrócił w pełnej krasie. Od kremu za 150zł spodziewałam się czegoś więcej i na pewno nie wrócę do niego w pełnowymiarowej wersji. (dostępny np. w Douglasie)

5. Pat&Rub, otulający scrub cukrowy do ciała. I gdybym miała nadać tytuł bubla tego zestawienia, z pewnością byłby to ten produkt. Po pierwszym użyciu nie mogłam uwierzyć, że to tak zachwalany peeling. Ścieranie praktycznie żadne, do tego grubość tłustej warstwy, jaka została mi na skórze była straszna. Pozbyłam się jej żelem i ostrą gąbką. Cieszę się, że nie kupiłam tego produktu w normalnej cenie, bo plułabym sobie w brodę. Co ciekawe, mojej mamie podpasował dużo bardziej, ale to nieprzeciętny suchar. Jej skóra nie potrzebuje złuszczania, a nawilżania. (cena regularna to 89zł/500ml)

Tak prezentuje się zestawienie moich miernot. A może znaleźliście wśród nich swojego ulubieńca? 
Chętnie poznam Wasze opinie, zapraszam do komentowania :)

pozdrawiam, A



Zimą moja normalna skóra dość znacznie się przesusza i w ruch idą wszelkie solidniejsze kosmetyki nawilżające, za którymi nie przepadam. Na co dzień wybieram łatwo wchłaniające się i lekkie konsystencje, które nie zostawiają tłustej warstwy na skórze. Ale kiedy moje ciało woła pić, masło do ciała Alverde z olejem makadamia i masłem shea jest idealnym ratunkiem :) Zapraszam na recenzję. 


Masło zamknięte jest w zwykłym, plastikowym słoiczku o pojemności 200ml. Zabezpieczone jest srebrnym wieczkiem więc mamy pewność, że nikt wcześniej nie maczał w nim palców. Konsystencja jest bardzo kremowa, przyjemna, chociaż nieco bieli skórę - trzeba poświęcić chwilę na wsmarowanie kosmetyku i nie przesadzać z ilością. Masło dobrze się wchłania i zostawia na skórze wyczuwalny, aksamitny film. Zapach jest delikatny, słodko-orzechowy, ale na pewno nie dominujący, mimo że na skórze utrzymuje się dość długo.Wydajność oceniam naprawdę dobrze, masło Alverde starczyło mi na kilkanaście solidnych użyć. Kosmetyki Alverde dostępne są w drogeriach DM i w sieci, więc przy odrobinie szczęścia znajdziecie masełko na allegro :) Koszt to ok. 3 euro, także cena moim zdaniem jak na tę jakość świetna.
A jak jest z działaniem? Nie wiem czy to zasługa olejku z orzechów makadamia, czy masła shea, ale moja przesuszona skóra po użyciu naprawdę odżyła :) Nieprzyjemne uczucie ściągnięcia zniknęło, skóra była nawilżona i gładka. Jednorazowe użycie oczywiście nie pomogło, ale przy regularnym stosowaniu mogłam sobie pozwolić na dzień-dwa przerwy w pielęgnacji. Po dwóch tygodniach używałam go od czasu do czasu, żeby utrzymać skórę w dobrej kondycji. Z chęcią jeszcze do tego kosmetyku wrócę, jeśli będę miała ku temu okazję.  

Jakie kosmetyki do ciała wybieracie? Wolicie masła czy balsamy?

pozdrawiam, A



Na blogu do tej pory nie pojawił się jeszcze post o moich włosach. Dlaczego? Bo specjalistą w tym temacie nie jestem :) Od dłuższego czasu opieram się na stałym schemacie pielęgnacji: delikatny szampon, odżywka lub maska, olejowanie co drugie mycie na noc lub na kilka godzin przed myciem. Do skóry głowy najczęściej wybieram oleje wzmacniające (Sesa, Hesh Bhringraj). Na długości różnie - olej kokosowy, wcześniej olejek Alverde z paczulą, a na swoją kolej czeka już olejek arganowy. Dziś chciałam Wam powiedzieć kilka słów o migdałowo-arganowym olejku do włosów Alverde.


Olejek zamknięty jest w bardzo wygodnej, plastikowej buteleczce z dozownikiem - na pewno przelewać będę do niej inne olejki :) Za 50ml kosmetyku zapłacimy w drogerii DM około 3 euro, czyli cena za tak bogaty skład jest moim zdaniem bardzo dobra. Na allegro można go znaleźć za ok. 20zł. 

Konsystencja jest typowa dla olejków, więc wybaczcie brak zdjęcia. Wydajność oceniam bardzo dobrze - wszystko zależy od tego ile produktu nakładacie i jaką długość mają Wasze włosy. Używanie uprzyjemnia delikatny zapach cytrusów, który był dla mnie sporym zaskoczeniem. Po zmyciu nie jest on jednak wyczuwalny. 

Przechodząc do działania chciałam Wam jeszcze powiedzieć, że włosy myję co dwa dni ze względu na fakt, że dość szybko się przetłuszczają i łatwo można je obciążyć. 
Olejek Alverde stosowany na skalp zupełnie się nie sprawdził - włosy były ciężkie, oklapnięte, skóra obciążona i już po jednym dniu nieświeża. Używałam go tylko w chwili, kiedy podrażniłam skórę jakimś wysuszającym szamponem. Na długości spisywał się dużo lepiej - włosy były nawilżone, miękkie i delikatne. Do tego widoczny był ich naturalny skręt :) Przy dłuższym stosowaniu zauważyłam, że włosy ładnie się błyszczą i efekt utrzymuje się dłużej niż "od użycia do użycia". Nie miałam problemu ze zmyciem olejku - dawał sobie z tym radę każdy delikatny szampon (włosy myję dwa razy). Czasami zdarzało mi się używać olejku do nawilżenia dłoni i przede wszystkim skórek. W tej roli kosmetyk działał równie dobrze. 



Olejek oceniam bardzo pozytywnie, bo faktycznie poprawił kondycję moich włosów. Jeśli nie przesadzałam z jego ilością, nie miałam problemów z obciążeniem. Nie wzmocnił co prawda moich włosów, ale też nie oczekiwałam od niego takiego działania. Na razie jestem nim znudzona, ale nie wykluczam, że kiedyś sięgnę po kolejne opakowanie. Czy u Was migdałowo-arganowy cudak Alverde spisał się równie dobrze? Czekam na komentarze :)

PS. Aktualnie chciałabym się skupić na wzmocnieniu włosów i jak tylko skończę olejek Hesh wrócę do Sesy lub Khadi na skalp - miałyście okazję ich używać?

pozdrawiam, A


W tym miesiącu wykończyłam kilka naprawdę dobrych kosmetyków. Czarne mydło oliwne savon noir z Organique, o którym pisałam już tutaj, oraz mydło Aleppo, o którym jeszcze napiszę :) Do ulubieńców zaliczyć mogę również zapach, który na pewno pojawi się jeszcze w mojej kosmetyczce - Cacharel, Amor Amor kojarzy mi się z bardzo przyjemnymi momentami. Ale dzisiejsza równie udana czwórka prezentuje się tak:


Masełko do ust Nivea
Karmelowa miłość od pierwszego użycia :) Świetnie nawilża, pięknie pachnie i nieźle smakuje, dobrze wygląda i ma przystępną cenę. Teraz na tapetę weszła wersja wanilia&makadamia, której jestem bardzo ciekawa. Postaram się coś więcej o niej napisać w sezonie zimowym, kiedy takie produkty idą u mnie jak woda :)

Tusz do rzęs Essence, multi action mascara
Dobra, tania maskara :) Na początku mocno skleja mi rzęsy i jest bardzo mokra, ale jak trochę podeschnie jest moim ideałem zaraz po MF 2000 kalorii.Klasyczna szczoteczka, dobra trwałość, mocny kolor czerni - nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. 

Balsam do ust Bioderma z serii Atoderm
Każdej jesieni i zimy zmagam się z tym samym problemem - pękaniem skóry wokół ust... I nie chodzi o same wargi, tylko spękaną skórę wokół nich... Kremy anty-mrozowe, nawilżające, natłuszczające i wszelkiej innej generacji już przerabiałam - nie pomaga absolutnie nic. Aż natknęłam się w pełnej desperacji na ten balsam do ust i co? I cudu nie było, ale ogromna ulga :) Kilka dni sumiennego smarowania i mogłam uśmiechać się bez bólu. W tym roku już nie będę testować i na pewno ten balsam kupię. Może z nowym opakowaniem więcej o nim napisze :)

Alverde, krem do rąk z nagietkiem
Kremowa legenda można powiedzieć. Kto miał okazję być w DM z ciekawością kierował kroki w jego stronę :) Mnie nie uwiódł tak totalnie, ale trzeba mu oddać długotrwałe działanie. Mam raczej normalną skórę dłoni, nie przesusza się jakoś wyjątkowo, chociaż po sobotnich porządkach i dużej dawce chemii taki nagietkowy opatrunek był idealnym zakończeniem dnia :) Krem jest dość gęsty, ale dobrze wsmarowuje się w skórę i całkiem szybko wysycha. Zostawia dłonie gładkie, nawilżone - wyczuwalny jest delikatny film. Jak będę miała okazję, pewnie jeszcze do niego wrócę, chociaż jestem zdania, że nie zasługuje na "specjalne gimnastyki" celem jego zdobycia. 

Macie swój top wśród zużytych produktów? A może znacie powyższe? 
Czekam na Wasze komentarze :)

pozdrawiam, A


Formuła denka nieco się zmieniła, co dało się zauważyć wczoraj. Serdecznie dziękuję za komentarze! Bałam się o negatywny odbiór tego posta, ale było nawet bardzo dobrze :) Dziś chciałam Wam przestawić mój top wśród zużytych produktów i tak chyba już zostanie na dłużej. Będzie to kilka (dwa, trzy, może cztery) produkty, które w danym miesiącu zużywało mi się z największą przyjemnością. To tyle tytułem wstępu, zapraszam na wrześniowy kwartet :)


Olejek do włosów Sesa
Od tego kosmetyku zaczęło się moje olejowanie i z przyjemnością do niego wracam. Świetnie działa na skórę głowy - stabilizuje, nie powoduje szybszego przetłuszczania, włosy są odbite od nasady. Najważniejsze jednak jest to, że rosną! Po około miesiącu regularnego używania (co drugie mycie, na całą noc, a włosy myję co 2 dni) mogę liczyć na sporą gromadkę baby hair, a także wzmocnienie już rosnących włosów. Zapach mi nie przeszkadza, chociaż wiem, że to kwestia sporna :) Rzadko używam Sesy na długość, chociaż tu również sprawdza się świetnie. Zwykle jednak we włosy wcieram coś tańszego - olej Amla lub inne olejki. Cena Sesy to ok. 25zł/90ml.

Alverde, regenerująca odżywka do włosów zniszczonych i łamiących się
Miałam kilka odżywek z Alverde (wygładzająco z morelą i cytryną, która była w porządku i totalną pomyłkę, czyli migdał i argan klik) i ta sprawdziła się u mnie najlepiej. Odżywiła włosy, wygładziła je i po użyciu wyglądały naprawdę dobrze - ładnie falowały swoim zwyczajem, były miękkie i delikatne. Biorąc pod uwagę niewielką cenę (2,25euro/250ml) i naturalny skład, mogę się przyczepić jedynie do dostępności. Z przyjemnością kiedyś do niej wrócę, chociaż jestem ciekawa również serii z hibiskusem/ Pozostaje mi tylko znaleźć dobrego dilera :)

Wzmacniająca łopianowa maska do włosów Babuszki Agafii
Moje włosy nie lubią długich randek z maskami, więc stosuję je zazwyczaj tak jak odżywki - myję włosy i nakładam kosmetyk na czas kąpieli, zakładam czepek lub spinam włosy.
Maska łopianowa jest rzadka, przelewa się między palcami i biorąc pod uwagę opakowanie, jest to jej minus. Niemniej świetnie działa na moje włosy, odżywia je i wygładza, a na tym mi najbardziej zależy. Jedyny szampon, z którym nie potrafi współpracować to oczyszczający marokański Planeta Organica, ale to niezły gagatek :) Biorąc pod uwagę cenę ok. 15zł/300ml z pewnością sięgnę jeszcze po nią nie raz.

Tołpa, mleczko-olejek przywracające jędrność ciała
O tym cudaku rozpisałam się tutaj, więc zapraszam :) Świetnie ujędrnia skórę, szybko się wchłania i pięknie pachnie. Kiedy moje zapasy stopnieją, na pewno kupię kolejną butelkę.

Jakie produkty weszły do Waszego topu miesiąca?
pozdrawiam, A




Mój stosunek do podkładów jest bardzo prosty - używam od wielkiego dzwonu. Zazwyczaj kiedy gdzieś wychodzę i chcę lepiej wyglądać :) Na co dzień sięgam po puder w kamieniu o trochę lepszym kryciu, np. MaxFactor Creme puff, o którym niedługo więcej napiszę. A dziś piszę o podkładzie w kompakcie Alverde, w kolorze 010 light-beige


Mam cerę tłustą, z niedoskonałościami i rozszerzonymi porami oraz skłonnością do przetłuszczania, więc... ten podkład nie jest dla mnie, już nawet pomijając fakt, że ma rozświetlać skórę. W pierwszym momencie wydaje się tłusty, kremowy. Po roztarciu na dłoni jest dużo bardziej pudrowy - wchodzi w załamania, pory. Tworzy taką nierówno, trochę ciastowatą powierzchnię... Ja wiem, że nie jestem mistrzem w nakładaniu podkładu i być może to moja wina (nakładałam go jajem BB). Puderniczka bardzo estetyczna, z wygodnym lusterkiem i gąbeczką.


Po drugie wygląda na mojej skórze nienaturalnie, dopiero przypudrowany zyskał status: do pokazania ludziom. Kolor dość jasny, chociaż w opakowaniu wydaje się ciemny - dużo "prawdziwiej" wypada na dłoni. Po dwóch godzinach od nałożenia nadawał się już tylko do zmycia, bo zaczął nieestetycznie wyglądać i spływać (a nie był to gorący dzień). Świecenie na poziomie mocno sylwestrowym, chociaż to u mnie standard. Kryje przyzwoicie, ale po chwili wszystko znika i bang! Niespodzianki na wierzchu.


I tutaj pojawia się pytanie - czy któraś z Was ma na niego ochotę? Może u Was się sprawdził i nie macie okazji go kupić, albo zwyczajnie, po babsku jesteście ciekawe :) Czekam na wyrażenie chęci w komentarzu i gdyby pojawiło się Was kilka - napiszcie mi proszę czemu chcecie go spróbować (będę musiała jakoś wybrać...). Podkład kupiony był w kwietniu, otwarty również w kwietniu. Użyty może ze dwa razy, ale zużycie jest minimalne. Umówmy się, że macie czas do soboty - wieczorem napiszę, do kogo poleci. Z powodu kosztów w grę wchodzi jedynie przesyłka krajowa. 

Wrzucam Wam dodatkowo jak podkład wygląda już przypudrowany:


Miałyście ten podkład, lub kosmetyki o podobnej konsystencji? Sprawdzają się u Was?

pozdrawiam, A



Uwielbiam peelingi do twarzy :) Moja skóra jest mało delikatna, z chwilowymi przebłyskami, że jednak coś może ją podrażniać. Od lat używam mocnych, mechanicznych peelingów z małymi, gęstymi drobinkami zatopionymi w żelu. Taka konsystencja odpowiada mi najbardziej. Dlatego chętnie sięgnęłam po kosmetyk Alverde, peeling do twarzy z ekstraktem z pereł i alg morskich. Zapraszam na recenzję :)


Opakowanie: peeling znajduje się w miękkiej, tradycyjnej tubie zamykanej na zatrzask. Dzięki przezroczystym ściankom można kontrolować zużycie kosmetyku, a materiał jest miękki i zużyłam kosmetyk do ostatniej kropli bez rozcinania opakowania. 
Konsystencja i aplikacja: tutaj peeling ma pierwszego minusa - jest potwornie rzadki! Najczęściej sięgam po peelingi żelowe, ale lubię takie naładowane drobinkami i gęstawe. Ten, w formie delikatnej galaretki uciekał między palcami i nakładałam go sporo, żeby "poczuć" efekt. Może przy delikatnej skórze lepiej by się sprawdził, ale moja potrzebuje porządnego złuszczenia. 


Wydajność: niezła, chociaż 50ml i taka konsystencja nie wróżyły nic dobrego. Biorąc pod uwagę niską cenę, jest całkiem w porządku. Gdyby jeszcze działał... 
Zapach: lekko alkoholowy, delikatnie cytrusowy? Taka zimna, orzeźwiająca nuta - miałam już kosmetyk o takim samym zapachu, ale nie mogłam go sobie przypomnieć. Po chwili wpadłam na to, że przypomina mi żel do stóp z Avonu o limonkowym zapachu. O ile na stopach jeszcze jako tako się spisywał, tak w okolicach nosa jest specyficzny.
Działanie: kosmetyk ma w sobie niebieskie, widoczne na zdjęciu powyżej drobinki, których jest stosunkowo niewiele. Ma również drobny pył w dużo większej ilości, który dopiero przy mocnym masowaniu (wręcz tarciu) daje jakikolwiek efekt. Dla mnie zdecydowanie za słaby... Używałam go czasami zamiast żelu czy mydła do twarzy, bez szkody dla skóry co drugi dzień. Plusem jest to, że nie zapychał i na początku nie wysuszał mojej cery. Dopiero kiedy zużyłam ponad połowę opakowania zauważyłam, że po użyciu delikatne ściąga. To mogę wybaczyć, ale braku porządnego efektu starcia naskórka już nie. Dobre oczyszczenie to za mało, żeby nazwać kosmetyk peelingiem - prędzej żelem peelingującym. Na pewno do niego nie wrócę.
Dostępność i cena: kosmetyki Alverde są dostępne jak wszystkie dobrze wiecie w drogeriach DM. Peeling ten kosztował niecałe 2 euro, dokładnie 1,95 i tyle właśnie jest wart. 

skład i słowo od producenta:


zdjęcie można powiększyć, klikając w nie

Znacie ten peeling? Może u Was się sprawdził?
Ja na pewno do niego nie wrócę, ale wrażliwców nie zniechęcam - jeśli alkohol Wam nie przeszkadza.

pozdrawiam, A

ps. Przepraszam za przestój na blogu, ale przyjechała moja mama i musimy nadrobić zaległości :) Postaram się w najbliższych dniach częściej do Was wpadać, ale nic nie obiecuję. 



Zdjęcie jest specjalnie takie duże, żebyście dobrze zapamiętały - to nie jest kosmetyk warty waszej uwagi! 

Dziś mowa będzie o odżywce Alverde, która miała włosy nawilżyć dzięki bogatemu kompleksowi oleju migdałowego i oleju arganowego. Miała być idealna dla włosów suchych i łamliwych. No właśnie, miała...


Opakowanie: plastikowa butelka typowa dla kosmetyków Alverde, zamykana na zatrzask. Bez dodatkowych udziwnień, trwałe etykiety z wszelkimi informacjami w języku niemieckim.
Konsystencja i aplikacja: wracając do opakowania to jest ono zupełnie niepraktyczne! Odżywka powinna raczej nazywać się maską, bo gęsta i maślana konsystencja właśnie takie skojarzenia budzi. Ale producent postanowił, że mniej więcej w połowie opakowania podniesie nam ciśnienie pod prysznicem. Butelkę trzeba rozkręcać, wytrząsać z niej odżywkę, chlapać nią po wszystkich ścianach itd. Jeśli chodzi o aplikację to również nie jest wesoło. Odżywka jest jakby "tłusta", często uciekała mi z mokrej dłoni. Żeby poczuć ją na włosach (niestety nos czuje bardzo) trzeba jej użyć naprawdę dużo. Ciężko ją równomiernie rozprowadzić. 



Wydajność: niska. Maska starczyła mi na ok. 5-6 użyć, a mam włosy do ramion. 
Zapach: jak dla mnie paskudny... połączenie olejku arganowego z migdałowym jest dla mnie mocno odrzucające. Nie umiem porównać zapachu do czegoś konkretnego, taki smrodek możemy odnaleźć w tłustych maściach. Niestety trzeba też dodać, że świetnie utrzymuje się na włosach po myciu, co staram się zawsze przykryć innym zapachem (odzywki ułatwiającej rozczesywanie lub desperacko perfumami...). Ale jak wiadomo, włosy są często na takie zabiegi oporne. Jednym słowem - antyfiołek.
Działanie: żadne. Nie zauważyłam nic, co mogłabym tej odżywce policzyć na plus. Włosy już przy zmywaniu odżywki są tępe, nieprzyjemne w dotyku. Zbijają się w strąki i bardzo długo schną. Do tego odżywka nawet minimalnie nie ułatwia rozczesywania, włosy mocno się plączą. Ja rozumiem, że natura itd. nie ma co oczekiwać cudów, ale... tu nie dzieje się nic. Całe szczęście, że jeszcze nie obciąża dodatkowo włosów i nie robi im krzywdy. Używana jako odżywka na kilka minut i jako maska na kilkanaście zachowuje się tak samo, chociaż przy dłuższym trzymaniu włosy trochę lepiej się rozczesują. 
Dostępność i cena: drogerie DM, sieć; za 200 ml zapłacimy 2,25e.

informacje i skład dla zainteresowanych:
zdjęcie można powiększyć, klikając na nie

Już dawno nie miałam tak beznadziejnej odżywki... Po bardzo udanej Babuszce Agafii, o której pisałam TUTAJ! to totalne dno. Mam nadzieję, że kolejny włosowy wybór okaże się bardziej udany.

Dziewczyny kochane, mam jeszcze do Was pytanie. Co polecacie z Lusha? 
Szykuje mi się okazja na małe zakupy, ale temat jest mi zupełnie nieznany. Możecie coś polecić?

pozdrawiam, A



Jak widzicie w tytule dziś będzie o szamponie Alverde, który był podobno edycją limitowaną - jeśli gdzieś jeszcze na niego traficie, serdecznie polecam! I zapraszam na recenzję :)


Opakowanie - proste i tradycyjne dla szamponów. Plastikowa, dość miękka butla pozwalająca zużyć kosmetyk do ostatniej kropli. Zamykanie za zatrzask - nie ma problemów z otwieraniem czy dostawaniem się wody pod zakrętkę (jak mają to w zwyczaju robić produkty Isany). Z tylu informacje dotyczące kosmetyku, oczywiście w języku niemieckim. Zdjęcie wstawię na dole, jeśli jesteście zainteresowane. Etykiety mimo wilgoci pozostały na swoim miejscu.
Konsystencja i aplikacja - szampon ma typowo żelową, przyjemną konsystencję. Jest delikatnie zielony, czego na zdjęciu nie widać. Dobrze rozprowadza się na włosach i przyzwoicie pieni.


Wydajność - ciężko mi ją określić, ponieważ używam zazwyczaj dwóch szamponów na zmianę. Dla mnie był wydajny i biorąc pod uwagę cenę, jestem w stanie dać mu mocną piątkę. 
Zapach - i tutaj można odpłynąć :) Nie jestem w stanie tej kompozycji zapachowej porównać do niczego, co wcześniej przewinęło się przez moją kuchnię, czy łazienkę. Połączenie jabłka i papai jest obłędne, słodkie, ale nie przytłaczające. Zapach nie jest trwały i nie wyczuwam go na włosach, albo zwyczajnie tłumią go zapachy odżywek. 
Działanie - muszę Wam powiedzieć coś o moich włosach. Są jak dobrze nakręcony zegarek... Po dwóch dniach od mycia skóra głowy zaczyna delikatnie sugerować, że to już ten czas. Jeżeli chcę stłumić jej podszepty, zaczyna brutalną kampanię swędzenia. Nie ma co się stawiać, sytuacja jest niezmienna od lat. To nie jedyna fanaberia mojej skóry, do której już się zdążyłam przyzwyczaić. Ona się po prostu nudzi i zmiana szamponu co kilka myć jest wskazana, dlatego w łazience mam zazwyczaj dwa. Po 3-4 myciach robię przerwę na skok w bok do innej butelki (np. Isany przeciwłupieżowej). 

Wracając do działania. Szampon z myciem włosów radzi sobie świetnie - a to jego główne zadanie. Oleje zmywa równie dobrze, chociaż wtedy myję włosy dwa razy, dla pewności. Jest to kosmetyk bardzo delikatny dla skóry głowy, nie podrażnia jej i nie przesusza. Zostawia włosy czyste i aż piszczące - wiem, nie wszystkie dziewczyny to lubią, ale tak już jest z szamponami naturalnymi. Nie spowodował u mnie obciążania czy oklapu, włosy po umyciu były miękkie i delikatne (oczywiście odżywka obowiązkowa). Nie zauważyłam żadnego działania niepożądanego. W kwestii rozczesywania - nie sprawował się gorzej od innych szamponów naturalnych, ale pomocne były tu odżywki w sprayu. 
Dostępność i cena - jak dobrze wiecie, kosmetyki Alverde dostępne są w sieci drogerii DM. Można ich też szukać w internecie. Stacjonarnie za 300ml zapłacimy 2,45e.

informacje i skład dla ciekawskich:
zdjęcie można powiększyć, klikając na nie

Podsumowując - to świetny, podstawowy szampon. Nie ma ukierunkowanego działania, więc powinien pasować każdemu. Ja mocno żałuję, ze wzięłam tylko jedną butelkę, bo niestety już mi się skończył i zasili marcowe denko... Ogromny plus za zapach!

Znacie ten szampon? Macie swoje ulubione szampony do włosów?

pozdrawiam, A



Tak, wiem - pewnie część z was irytuje już coraz większa ilość recenzji kosmetyków średnio dostępnych w PL, a jak już dostępnych to w zawyżonych cenach. Przepraszam... wybaczcie... ale może któraś z Was będzie miała okazję zakupić to masło, albo właśnie go nie kupić, bo nie do końca spełnia zapewnienia producenta.



Język niemiecki to dla mnie teren dziki i niezrozumiały, więc wspierać się będę stroną wizaz.pl, która przedstawia kosmetyk następująco:

Masło do suchej i bardzo suchej skóry z ekstraktem z pomarańczy i kwiatu czarnego bzu. Odżywia i chroni suchą skórę dzięki zawartości cennych składników, takich jak masło shea, wyciąg ze skórki pomarańczowej oraz wyciąg z czarnego bzu pochodzących z certyfikowanych gospodarstw ekologicznych.


Skład: Aqua, Glycine Soja Oil*, Glycerin, Alcohol*, Cetyl Alcohol, Ceteary Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Butyrospermum Parkii Butter*, Theobroma Cacao Seed Butter*, Sambucus Nigra Flower Extract*, Olea Europaea Fruit Oil*, Sesamum Indicum Seed Oil*, Citrus Aurantium Dulcis Peel Extract*, Xanthan Gum, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Ascorbyl Palmitate, Parfum**, Limonene**, Linalool**, Citronellol**, Citral**.
* Ingredients from certified organic agriculture.
** From natural essential oils./i>




Mnie do zakupu nie skusił opis, ani nawet skład na którym zupełnie się nie znam, ale obietnica zapachu i ta soczysta pomarańczka na obrazku :) Jak widać, czasami warto zaryzykować.



Opakowanie: plastikowy, zakręcony słoik zabezpieczony sreberkiem, czyli opakowanie idealne przy takiej konsystencji. Można wybrać kosmetyk do końca i nie trzeba się męczyć z rozcinaniem opakowania.
Konsystencja: jeśli byłoby coś pośredniego między gęstym, aksamitnym masłem, a kremowym żelem - to właśnie byłoby to :) W kontakcie z ciepłym ciałem rozprowadza się bardzo dobrze, chociaż jeśli lubicie nakładać masło grubą warstwą, to musicie chwilę pomasować skórę bo kosmetyk bieli. Po chwili wszystko się wchłania i skóra zostaje gładka, miękka i przyjemna w dotyku. Nawilżona i pachnąca :)


Wydajność: tutaj wypowiem się dość wymijająco. Po pierwsze nie używam masła regularnie, więc nie mogę określić czasu w jakim go zużyłam. Po drugie mam zdecydowanie większą powierzchnię do wysmarowania niż większość z Was :) A tak na serio zużywa się w podobnym tempie jak masła TBS.
Zapach: jogurtowa pomarańcza, lub bardziej dosadnie - pomarańczowa Mamba! Zapach dość dobrze utrzymuje się na skórze, ale według mnie słabiej niż masła TBS - Alverde jest od początku delikatniejszy. Nie wiem, czy kłóci się z perfumami, bo używam wszelkich nawilżaczy jedynie na noc, a rano po zapachu nie ma śladu.
Działanie: mam skórę NORMALNĄ, która zimą lubi się przesuszyć, ale jest to do opanowania. Masło jak najbardziej mi pasuje. Nawilżenie nie jest długotrwałe, więc nie wiem, jak kosmetyk sprawdziłby się przy mocno przesuszonej skórze... Na pewno wytrzymuje od kąpieli, do kąpieli  ale tak jak mówię - moja skóra nie jest wymagająca. Wydaje mi się, że przy suchej i bardzo suchej skórze, masło nie zdałoby egzaminu...
Cena: ja zapłaciłam za masło poniżej 5 euro, ale dokładnie nie pamiętam... chyba 4,25?

Jak widzicie, nie jest to kosmetyk idealny - dla skóry normalnej jak najbardziej, dla bardzo suchej może być za słaby. Ja oczywiście nie zniechęcam do zakupu, bo wydaje mi się, że masło jest jak najbardziej warte swojej ceny :) Chciałabym sprawdzić inne warianty zapachowe i mam nadzieję, że kiedyś mi się uda...

Miałyście do czynienia z tymi masłami? 
A może macie swoich ulubieńców dostępnych na polskim rynku?
pozdrawiam, A



Obsługiwane przez usługę Blogger.