Dla znużonych czernią, zaskoczenia dziś oczywiście nie będzie, gdyż w tym sezonie, jak i w poprzednim, króluje u mnie monotematyczność, wszelkie kombinacje, perturbacje i aberracje dokonywane są w obrębie jednej gamy kolorystycznej. Nie wiem, może to dlatego, że już sam mój kolor włosów wprowadza dość chaosu i nie chcę zahaczyć o estetyczną destrukcję, a może to też chęć odcięcia się od dawnej wizji spaczonego stylu, który był tak eksplicytny i pełen ekspresji, że nie dało się go nie zauważyć. Nie obiecuję powrotu do misz-maszu, na chwilę obecną cieszę się możliwościami wszelkich czarnych roszad. Sukienka oczywiście już się pojawiła, jednak nie miałam w zanadrzu innej (część rzeczy mam w domu, część w mieszkaniu) i z braku laku została wkomponowana w outfit. Futro to jeden z second handowych łupów, który wyniosłam niemal na ołtarze, w rzeczywistości jest to futerko dla dzieci, ale świetnie się układa i myślę, że doskonale wyglądałoby w połączeniu z długimi rękawiczkami. O żakiecie chyba też należy wspomnieć, bo jestem z niego strasznie zadowolona, nie wiem dokładnie z jakiej kolekcji pochodzi, ale podejrzewam, że Party, gdyż wisiało właśnie na dziale z owymi rzeczami. Na temat koronkowych, króliczych uszu, mogłabym napisać cały elaborat. Zobaczyłam je oczywiście u Olsenek, Gagi, a jako, że nie mam dostępu do Maison Michel, postanowiłam zrobić je własnoręcznie. Prosta, lecz czasochłonna sprawa. Wystarczy drucik, koronka, opaska, tasiemki, taśma, klej i odrobina chęci:)