czwartek, 18 lipca 2013

Chuliganka - Izabela Jung (uwolniona ekspresja)


Dawno żadnego posta nie było,
Bowiem czas w wakacje płynie zbyt miło. 
Teraz mam zamiar powitać Was szczerze, 
W to, że się z tego ucieszycie niestety nie wierzę. 
Dziś na tapetę wezmę pewną książkę, 
Napisaną przez polską psycholożkę. 
Jej tytuł agresywny, intrygujący,
"Chuliganka" - Od samego początku tej powieści broniący. 
Okładka jest urocza i kobieca, 
Już z daleka ten twór poleca. 
Jej treścią niezwykle zaciekawiona, 
Bowiem książka wydawała mi się być przez krytyków ceniona, 
Usiadłam z ochoczą radością, 
Początkowo oczarowana jej lekkością. 
Tematyka jeszcze nie za bardzo oklepana. 
Historia nie była zbyt skomplikowana.
Była sobie pani, mniej więcej w wieku trzydziestu lat,  
Którą zainteresował czeczeński Mulat.
Niby mężatka, swym dzieciom oddana, 
Jednak do obcych facetów, bezwstydnie wygadana. 
Cóż tak to już bywa ze zmiennymi kobietami, 
Które bezwiednie czarują swymi względami. 
Nie ma co opowiadać, myślę, że treść jest już wyjaśniona, 
Teraz moja opinia zostanie wyjawiona. 
Czasem tak bywa, iż nie wszystko trafia w gusta. 
I dobrze, gdyż wtedy różnorodność człowiecza byłaby zbyt pusta. 
Niestety ckliwa opowieść miłosna, 
Wydała mi się nieco zbyt beztroska. 
Ciężkie, długie, płytkie opisy
Głównej bohaterki emocjonalne popisy.
Nie, to nie dla mnie, a na pewno nie w tym stopniu,
Tym bardziej w tak gorącym, ostatnim tygodniu. 
"Barwy szczęścia" to chyba ulubiony serial autorki, 
Gdyż często przywoływała kończące odcinki, muzyczne utworki. 
W tym teoretycznie nie ma nic złego, 
Byleby uniknąć kiczu, lub czegoś jeszcze gorszego. 
Najbardziej jednak rozczarowała mnie obojętność, 
Żony wobec męża, dzieci. Emocjonalna bezwzględność. 
Nasza bohaterka, dopiero pod koniec swego romansu, 
zaczęła myśleć o wadze zabronionego, miłosnego transu. 
Nie będę już więcej o tej książce plotkować, 
Szlachetnym rymem częstochowskim Was częstować.
Książkę mam za zadanie Wam odradzić, 
Jednak nakazuję przy okazji własnej duszy się poradzić, 
Czy warto na tę pozycję czas poświęcić, 
Nie mam zamiaru Was do niej zbytnio zniechęcić.


3/10 

Wybaczcie mi tak długą nieobecność, zachęcam do przeczytania "Uwolnionej ekspresji", gdyż pisało mi się wyjątkowo dobrze. Mam nadzieję, że wyszło nico kiczowato, gdyż taki był właśnie zamysł. ;))


środa, 3 lipca 2013

Comfort and Happiness - Dawid Podsiadło



Polak. 
Geniusz. 
Skromność. 
Tymi trzema słowami, można niezwykle trafnie opisać tego młodego człowieka. Dawida. Dawida Posiadło. Większość z Was, kojarzy go zapewne z szalenie popularnego, a przy okazji słabego pod względem muzycznym programu "X factor". Tak to właśnie on. Na jakiś czas znikł zupełnie z muzycznego świata, by po cichu i w skupieniu skomponować swoją pierwszą płytę. I bardzo dobrze. Zamiast niczym Ewelina Lisowska pazernie rzucić się na sławę, on popracował nieco dłużej i otrzymał zniewalające efekty. 
Mój podziw do Dawida narodził się zdecydowanie przypadkowo. Na pewno nie stało się to przez Wojewódzkiego, gdyż odcinek z jego udziałem akurat przegapiłam, jaka szkoda (jak uwielbiam Kubę, tak czasem jest naprawdę irytujący.). Wracając do tematu. Zaczęłam go powoli słuchać, z czasem coraz bardziej doceniać. Jego muzyka jest piekielnie trudna. Trwale zakochają się w niej niestety nieliczni, gdyż można ją zaliczyć do twórczości niszowej. Coś za coś. Myślę, że tę cenę można jednak ponieść w zamian za niewielki, okrągły przedmiot nazwany "Comfort and Happiness".
Mam nadzieję, że choć połowa z tych, którzy tak bardzo wychwalają Dawida nie ograniczą się jedynie do "Trójkątów i kwadratów" i ewentualnie "Nieznajomego". Cały krążek jest wypełniony dobrą muzyką. Osobiście zakochałam się w każdym, dosłownie każdym utworze. W wykonaniu czarnowłosego wszystko staje się wyjątkowe, piękne i prawdziwe. Szkoda tylko, że jest tak mało piosenek po polsku, ale z tego co wiadomo, następna płyta szykuje się nieco bardziej patriotyczna. 
Powiecie "Tak, tak, płyta zawsze może być dobra, ale prawdziwy talent wychodzi dopiero na koncertach.". Oczywiście, zgadzam się z Wami całkowicie. Właśnie dlatego poczekałam z tym postem, aż dane mi będzie zobaczyć na własne oczy twórczość tego młodzieńca. Muszę się pochwalić, iż okazja nadarzyła się zadziwiająco szybko. W tę niedzielę byłam na kameralnym koncercie, na którym Dawid zachwycił chyba absolutnie wszystkich. Śpiewał nie tylko zawodowo, pod względem technicznym. Emocje, które przekazuje podczas występu są tysiąc razy bardziej uderzające i wyraziste niż te ze studyjnych, obrobionych kawałków. Jest niezwykle introwertyczny na scenie. Artyści (nie używam tego słowa przypadkowo), którzy w pewien magiczny sposób zamykają się na scenie, jednocześnie nawiązując niebywałą więź z publicznością, są najbardziej wartościowi. On śpiewając do podłogi, niemiłosiernie maltretując i wyciągając swoją koszulę, delikatnie mierzwiąc sobie włosy i zjadając w całości mikrofon, zaraża pasją. Cóż. Ma w sobie charyzmę. Oj ma. 
Na dzień dzisiejszy to tyle o tym młodzieńcu. Jednak myślę, iż moje uwielbienie tak szybko nie minie i będę Was jeszcze czasem katować opowieściami o jego niebywałym, jakże polskim, a zarazem światowym talencie. 

P.S.: Wybaczcie mi ten zastój w postach. Ostatni miesiąc nie należał do najłatwiejszych. Jednak wracam, mam nadzieję, że w nieco lepszej formie niż poprzednio. ;))