niedziela, 8 kwietnia 2012
ZDROWYCH... i wesołych :) APEL!!!
Ten post jest moim APELem... apelem do WAS -kobiet. Nie tylko MAM.
I nie bez kozery ZDROWYCH napisalam wielkimi literami. Bo bez zdrowia, slabo o radosc i o to by bylo wesolo :) A kazda z nas przeciez wesola byc chce :)
A teraz do meritum:
Ile z Was w ostatnim czasie wykonalo badanie cytologiczne?
Ile z Was czytajac ten post zastanawia sie jak wyglada gabinet ginekologiczny, bo nie odwiedzala go dlluugi czas?
Ile z Was regularnie robi sobie podstawowe badania m in. morfologia,mocz itp?
A moze sa takie z Was ktore badaja sie regularnie i wydaje im sie ze robia wszystko?
Pochodzicie z duzych miast? Czy moze z terenow wiejskich?
Czy sa takie z Was, ktore nie wykonuja badan ze wzgledow finasowych?
Pytan nasuwa mi sie cala masa...
Odpowiedzcie sobie na nie same.
Ja sobie pluje w brode...i pytam how come? Ja? jak moglam byc tak glupia?
Wyksztalcona, mieszkajaca w duzym miescie, z darmowym dostepem do lekarzy wszelkiej masci w prywatnej klinice...
To do K..!@#$%^&* nędzy czemu TAK DLUGO nie robilam tej cholernej cytologii????
Zawsze cos... Ole wychowuje sama wiec zawsze usprawiedliwiam sie brakiem czasu, na wszystko.. moze i fakt... nie zawsze jest nadmiar wolnych minut, bo doba jak na zlosc ma wciaz tylko 24 godziny, ale...
Wlasnie ale... zapisywac do lekarza zapisywalam sie wielokrotnie, ale potem, albo duzo pracy, albo pospiech, albo nie do konca mi sie chcialo.. w koncu klinike medyczna mam AŻ 10 min od Fabryki ;/ Przejezdzam kolo niej JEDYNIE 10 razy tygodniowo...
Dotarlam... wreszcie... jakos 2 miesiace temu...
No i sie zaczelo: zly wynik badania cytologicznego, powtarzanie, znow zle, milion badan, biopsje sropsjie i inne malo przyjemne spotkania 3 stopnia z lekarzami roznej masci...
na wynikach badan jakies dziwnie zaszyfrowane lacinskie nazwy...
Po kolejnych wizytach diagnoza - rak szyjki macicy...
No bosko... jeszcze kurna tego mi brakowalo.
Zeby jednak nie bylo patetycznie i nudno - w koncu Wielkanoc i mowia zeby sie radowac ;)
Rak szyjki macicy to nie wyrok!!! Ja jestem mloda, stadium bardzo wczesne, operacja we wtorek... bedzie dobrze. Innego scenariusza nie przewiduje, ale...
Blagam Was z calego serce: badajmy sie wszystkie!!! Regularnie i TYLKO i wylacznie w profesjonalnych gabinetach!!!!
Ok, ja dalam ciala, zeby nie powiedziec gorzej, ale przez ostatnie kilka tygodni poznalam kobiety ktore naprawde regularnie sie badaly.... Co z tego???? jak sie okazalo badanie cytologiczne nie bylo przeprowadzone we wlasciwy sposob, albo bylo oceniane przez niekompetentnego lekarza...
Spotkalam tez takie, ktore nigdy w zyciu nie mialy robionej cytologii grrr... a byly w moim wieku...masakra jakas!
pamietajmy jedno: rak szyjki macicy wykryty we wczesnym stadium - jest w 100% wyleczalny i tak wlasnie bedzie u mnie :)
Post z serii podaj dalej - czyli pytamy mamy, siostry, przyjaciolki, kolezanki w pracy: Kiedy ostatnio robilas cytologie?
Nie zebym sprzedawala jakis produkt, ale jesli mozemy ocalic zycie chociaz jednej kobiety, mamy, zony, corki...WARTO!!!!
Ustawmy sobie przypomnienie w telefonie o obowiazkowym zadawaniu pytania o cytologie...I ustalmy ze przynajmniej raz w roku nie wiem w urodziny, boze narodzenie, wielkanoc czy inna latwa do zapamietania date, robimy przeglad organizmu: cytologia, morfologia itp.. i nie ma przepros.
Promise?
Buziaki wielkie i wciaz Wesolych :)
Aha i niesmialo o kciuki we wtorek poprosze :)
PS. A czy ktos z Was myslal o szczepionce przeciwko HPV? Dla siebie badz dla swojej/swoich corek? Jakie macie zdanie na ten temat?
A.
sobota, 31 marca 2012
W drogę!
piątek, 25 listopada 2011
Spisz z dzieckiem? Zabijesz je!!!! - DRAMAT
Zagotowalo sie we mnie kiedy Pani Redaktor mowila o spaniu z dzieckiem jak o najgorszej zbrodni swiata.
Zaczelo sie od dyskysji na temat kontrowersyjnych plakatow wypuszczonych w ramach kampanii spolecznej w USA. "Spisz z dzieckiem? Zabijesz je!''
Ja od urodzenia odkladalam swoje dziecko do lozeczka. Corcia nie miala z tym problemu. Chetnie zasypiala sama i robi to do tej pory. Ale teraz kiedy m juz 2,5r czesto prosi mnie -
"Mamusiu czy moge spac dzis z Toba?"
Kiedy powiedzialam to kolezance, cioci, znajomym czesto slyszalam: "Czy Ty wiesz co Ty robisz? Przeciez ona sie przyzwyczai!!!"
HELLO??? pytam. A co zlego jest w przyzwyczajeniu do przytulenia, dotyku, ciepla, bliskosci, poczucia bezpieczenstwa?
W telewizyjnej dyskusji padlo tez stwierdznie ze spanie z dzieckiem powyzej roku to juz dramat straszny. Ale dlaczego?
Czy ze mna jest cos nie tak? Czy je nie rozumiem o co w tym chodzi?
Zastanowmy sie czy My - dorosli lubimy kiedy odbierana nam jest tak prozaiczna rzecz jak zaspokojenie ciepla, bliskosci? Ktoz z nas nie lubi sie przytulac? Ktoz z nas lubi spac sam w ciemnym pokoju?
Ze niby spanie z dzieckiem ma wplywac negatywnie na pozycie rodzicow? Prosszzee...
Do mnie TOTALNIE to nie przemawia. Podobnie jak spoleczna kampania Amerykanow. Widok dziecka spiacego z tasakiem, budzi jedynie zlosc ze jakis idiota polozyl ten cholerny tasak obok takiego malucha. I nawet jesli jest to photoshopówa obrobka to i tak we mnie sie gotuje!!!
Poza tym wychowanie to nie terror, a ktoz z nas nie bral do lozka dziecka tylko po to, by przespac spokojnie noc? Czy to egoizm? Byc moze ale nie widze w nim nic zlego. Ktoz nie nosil na rekach i nie tulil by maluch nie plakal? Znow egoizm? pewnie dla nie ktorych tak, dla mnie to tez zaspakajanie potrzeb dziecka. Tak niezwykle waznych przeciez. Kto wreszcie woli placz dziecka w lozku niz spokoj, w momencie kiedy polozymy sie u boku maluszka usypiajac go wieczorem....
My rodzice, doskonale wiemy co pomaga naszym dzieciom i od siebie moge dodac tylko tyle ze dokad bede mogla, bede robila wszystko by te podstawowe potrzeby mojej corki zaspakajac w sposob najlepszy jak tylko potrafie.
Po 2,5r. moje podejście do wychowania, macierzyństwa zmieniło sie diametralnie. Zmienia sie caly czas. Ola uczy mnie każdego dnia - cierpliwosci, milosci, bezgranicznego uczucia...
I moj osobisty apel - drodzy rodzice, zwolnijmy czasem. Pochylmy sie nad dzieckiem, wyrzucmy w cholere stereotypy ze dziecko sie przyzwyczai, ze bedzie rozpieszczone... NO I CO Z TEGO??? Zamiast zapisujac na kolejne zajecia dodatkowe naszego malucha poswiecmy mu czas, dajmy to, czego potrzebuje najbardziej - NAS, naszego czasu, naszej atencji, gilgotkow, przytulan, usciskow, spania razem kiedy ma na to ochote, tulenia, noszenia na rekach. Dajmy mu poczucie bezpieczenstwa, bliskosci i ciepla.
To ode mnie. Pisane przy 40st temperaturze wiec wybacznie za brak ladu i skladu.
ania.
środa, 6 lipca 2011
No to chcesz rodzić dziecko w Polsce - Chris z bloga "Kiełbasa Stories"
No to chcesz rodzić dziecko w Polsce.
Powinnaś zacząć od wyboru szpitala.
Jak już wybierzesz szpital, powinnaś wybrać ginekologa/położnika związanego z tym szpitalem. Twój ginekolog wykona zestaw badań, da ci trochę witaminek i będzie życzyć dużo szczęścia w zajściu w ciążę. Twój ginekolog nie przyjdzie jednak do szpitala kiedy rodzisz, ale przynajmniej możesz się łudzić, że tysiące złotych, które zapłaciłaś spowodują, że on poczuje się moralnie odpowiedzialny w pewien sposób.
Właściwie nie mam racji. Nie powinnaś zaczynać od szpitala lub ginekologa. Powinnaś bowiem zacząć od sprawdzenia, czy masz na koncie wystarczające środki.
Przypuszczam, że to dobry pomysł wszędzie, nie tylko w Polsce.
W moim przypadku (środki zapewnione), wybrałam porodówkę w szpitalu, w którym niestety spędziłam trochę czasu na strasznej internie parę lat wstecz. Wydawało się, że jedynym słusznym wyborem będzie ordynator (brzmi nieźle – jak Terminator) jako mój prywatny lekarz. Wykonałam przedciążową wizytę no i się zaczęło.
Zaczęliśmy jednakże falstartem, co sprawiło, że wylądowałam w szpitalu. Wiedziałam, że sytuacja nie wygląda dobrze, ale mimo to byłam w szoku, kiedy lekarz od USG poinformował mnie „Nie jest już pani w ciąży.” Szkoda, że taka wiadomość została mi podana, kiedy to następna pacjentka wchodziła do pokoju pytając „Można?” Szybko zakryłam zakrwawione nogi zawstydzona. Nie miałam nawet czasu dla siebie, żeby pomyśleć o tym, co mi powiedziano. Musiałam się pośpieszyć, bo kolejka rosła. Ubrałam się tak szybko jak rozebrałam, cała we krwi, przed dwoma ultrasonogramowcami podczas gdy pacjentki już zaglądały do pokoju, żeby sprawdzić czy to ich kolej. Jest kampania RODZIĆ PO LUDZKU, może powinno być też RONIĆ PO LUDZKU.
Zostałam przyjęta, następnego dnia wykonano standardowy zabieg i wysłano mnie do domu na trzeci dzień, co akurat jest ważne bo NFZ nie płaci szpitalowi za pobyt poniżej 3 dni. Lepsze jest 5 dni.
Umieszczono mnie w sali z 5 innymi kobietami, z których to 4 były po zabiegu usunięcia macicy, a ostatnia na ten zabieg czekała. Jeśli nie byliście nigdy w szpitalu w Polsce, powinniście wiedzieć , że pacjenci uwielbiają rozmawiać o swoich chorobach i operacjach – im bardziej makabrycznie tym lepiej. Panie w sali były trochę poirytowane, że ja nie chciałam podtrzymywać rozmowy, a po 2 godzinach pobytu w sali poszłam do pielęgniarek i poprosiłam o przeniesienie do innego pokoju.
Lekarz zgodził się od razu (korzyść z tego, że chodziłam do niego prywatnie). Nie chciał umieścić mnie w pobliżu noworodków i pomyślał pewnie, że nic nie będę rozumieć z tego trajkotania bab. Umieszczono mnie zatem w sali dwuosobowej razem ze studentką uniwersytetu, która czekała na usuniecie cysty na nodze (a jakże, pokazała mi swoją cystę). Mało ginekologiczne moim zdaniem, ale ona była bardzo szczęśliwa po tym jak już trzeci raz przekładano jej zabieg. Nie mogła uczestniczyć w sesji egzaminacyjnej na uniwerku. I chyba o to chodziło. Co za mierny sposób, żeby wykręcić się od egzaminów.
W każdym razie, nie wolno mi było ani jeść ani pić przed zabiegiem – ale o akurat nie był problem, biorąc pod uwagę jak okropne jest szpitalne jedzenie. Następnego dnia bardzo miła lekarka zaprowadziła mnie do gabinetu zabiegowego – później była ona lekarzem podczas mojego pierwszego porodu. Zaskoczyło mnie to, że w gabinecie było oprócz mnie jeszcze 5 osób. Za dużo według mnie jak na zabieg, który miał być rutynowy. Anestezjolog zaczął wypełniać formularze. Nazwisko, adres, data urodzenia, PESEL ... Wszystko dobrze, aż do pytania: „Czy pani jest na czczo?”
Nigdy przedtem nie słyszałam zwrotu NA CZCZO i nawet nie mogłam spytać lekarza co to znaczy. Powiedziałam mu więc, że nie rozumiem i poprosiłam, żeby spytał w inny sposób. On zapytał: „Czy pani jest na czczo?” No cóż, nie wydało mi się, żeby spytał w inny sposób – było chyba tak samo jak wcześniej. Powtórzyłam, że nie zrozumiałam i czy mógłby spytać w inny sposób czyli INACZEJ. Spytał głośniej. Potem spytał wolniej. Potem spytał głośniej i wolniej. A ja ciągle, że nie rozumiem. Odwrócił się do drugiego lekarza i spytał czy się nie uderzyłam w głowę (naprawdę). To akurat zrozumiałam i powiedziałam mu, że nie jestem Polką. Przecież wpisał moje bardzo nie-polskie nazwisko w formularzu. W każdym razie, ta druga lekarka Dr. Miła spytała czy coś jadłam i piłam (czyli czy byłam na czczo) przed zabiegiem, na co odpowiedziałam, że nie. No i potoczyło się dalej.
Wskoczyłam na stół, a jakiś mężczyzna usiadł przede mną i bez żadnego powitania (przepraszam) rozłożył mi nogi. Natychmiast usiadłam i spytałam, kim on jest i co robi. (Też pomyślał, że uderzyłam się w głowę). Ciągle patrzył się na mnie bez żadnych wyjaśnień, kiedy to spytałam tak przy okazji kim jest te 5 osób w gabinecie i do czego są potrzebni. Ciężko westchnął i wyjaśnił, że Dr. Na Czczo będzie anestezjologiem, Dr. Miła będzie asystentką tak jak i dwie pielęgniarki, które otwierały sterylny zestaw instrumentów, który zawierał – o zgrozo- piłę (nie żartuję). Skinęłam głową i spytałam: „ A pan?”, na co on odparł poirytowany: „Ja jestem lekarzem!”. Wyciągnęłam dłoń tak jak do przedstawienia się i powiedziałam: „Ja jestem pacjentką, najważniejszą w tym pokoju.” Nie zrobiło to na nim wrażenia.
Wtedy to Dr. Zblazowany poprosił mnie, żebym się położyła a Dr. Na Czczo zaczął znieczulać. Po założeniu maski Dr. Na Czczo (którego inteligencja już była pod znakiem zapytania) zapytał (jak znieczula) kto był pierwszym królem Polski. Odpowiedziałam, że „jakiś Bolesław ale że pierwszym prezydentem był Waszyngton”. Następnie poprosił, żebym policzyła wstecz od 50. Powiedziałam, że mogę policzyć wstecz od 10, 5 razy, a on, żebym zaczynała. Zasnęłam zanim doszłam do 4. Przypuszczam, że odetchnęli z ulgą.
Obudziłam się jakiś czas później w mojej sali. Dr. Miła powiedziała „smacznie pani spała” i że mogę iść do domu następnego dnia. Poszłam pod prysznic, żeby się umyć. Pod prysznicem kolejna kobieta intensywnie mnie obserwowała (co tak przy okazji nie jest fajne w jakiejkolwiek sytuacji spotkania obcej osoby pod prysznicem, a zwłaszcza nie jest fajne w szpitalu).
“No” – powiedziała, kiedy ja z trudem próbowałam zachować prywatność – „a pani tu z czym?”
“Byłam w ciąży”- odparłam.
Zachichotała – “No cóż, taka cała zakrwawiona, myślę, że już pani nie jest.”
Polskie szpitale, musisz je uwielbiać.
Wróciłam do pokoju, gdzie usadowiłam się, żeby oglądać seriale z moją współlokatorką i czekałam na następny dzień, żeby pójść do domu.
piątek, 17 czerwca 2011
Śpiewa, liczy, recytuje Mickiewiczy :)
Aaaaa, od razu włącza mi się matkopolkowe poczucie winy. Niby nie pracuję dużo (tylko jak załapię zlecenia) i mam dla mojego dwulatka sporo czasu, ale zamiast dbać o jego wszechstronny rozwój, siedzę obok piaskownicy i znad książki zerkam czy nie popada w konflikty z innymi użytkownikami placu zabaw. Zamiast uczyć się alfabetu i angielskich słówek, moje dziecko macha kijem po kałuży i zbiera kamyki, które potem z upodobaniem rzuca w różne miejsca. Ponieważ nudzą go historie, które już zna, każda bajka wymaga rodzicielskiej modyfikacji. Nie ma więc szans nauczyć się wierszyka na pamięć. O zgrozo! Moje dziecko nie ćwiczy pamięci! Jest mi głupio, bo nie wymyślam mu kreatywnych i edukacyjnych zabaw. Czasami w ogóle nie chce mi się z nim bawić. Jestem szczęśliwa, kiedy przez pół godziny zajmie się klockami w swoim pokoju, a ja mogę przygotować się do pracy, lub zwyczajnie wypić kawę nad gazetą.
Napiszcie proszę, że nie tylko ja tak mam?
Pozdrawiam serdecznie,
Jadwiga
niedziela, 29 maja 2011
MAMO, TATO – MAM WCZEŚNIAKA! - temat z maila
sobota, 28 maja 2011
Pomoc - temat z maila
niedziela, 22 maja 2011
Była sobie ciąża... - temat z maila
Rozdział I Ciąża-początki
1. Nie cieszcie się za bardzo, dziecko to przecież wydatek.
2. Niedługo to Wam się wszystko skończy. Wszystko.
3. Stracicie swoją tożsamość, intymność, prywatność...
4. Czy Wy w ogóle wiecie co to znaczy mieć dziecko?
5. Dziecko fajnie jest mieć, ale jak ma już ze 2 latka
6. Jak to nie chcecie znać płci??!!??!!
Rozdział II Przygotowania
1. Po co Wam szkoła rodzenia???
2. Po co Wam przewijak, łóżeczko turystyczne, podgrzewacz do butelek, itd.
3. Tylko mięczaki proszą o znieczulenie podczas porodu.
4. Zamierzasz karmić piersią..?!?!
5. Co najmniej przez cztery pierwsze miesiące będziecie wstawać do dziecka co 2h.
Rozdział III Jest i Dziecko
1. Wy Go tak CAŁY CZAS na rękach trzymacie???
2. Kolki..? -no cóż moje tego nie miały, ale wiadomo- cudowne geny
3. Aż tyle waży?? No, ale nie dziwota, skoro tak Go karmicie...
4. Płacze..? -ale kto powiedział, że Wasze Dziecko będzie tak cudowne, wspaniałe i idealne jak nasze:D
5. Ale Kochana, kawka z koleżanką(aż dwugodzinna)kiedy Dziecko ma 2tygodnie?? Nie za szybko zaczynasz myśleć o sobie??
6. 30kg ponad normę...zawsze się śmieję z takich dziewczyn, które przed ciążą miały figurę, a po- no cóż przyzwyczaj się, hehehe
7. Oooo, macie kolejną taką samą zabawkę jak my- papugi jedne...
8. A z resztą co Wy możecie wiedzieć....gówniarze jedni...buahahaha
EPILOG:
Jeżeli miałabym opisać wszystko to, co usłyszeliśmy w trakcie ciąży, przed porodem i przez ostatnie 4 m-ce życia naszego Dziecka, rozdziałów wyszłoby z 20...Ale sens jest taki- jako młoda matka(stażem, bo nie uważam się za gówniarę...26lat- myślę, że wystarczająco, Mąż- 28), uważam że można radzić, można pomagać, można sugerować, ale powinno się przy tym zachować choć odrobinę szacunku dla odbiorcy. Nie nastawialiśmy się, że będzie kolorowo, że w nocy z ogromną przyjemnością będziemy wstawać do Młodego, że będziemy się cieszyć z kolek itd.....Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie raz i nie dziesięć będziemy zmęczeni, zniechęceni, że będziemy padać jak te muchy przy nieprzespanych nockach, że będą zdarzać się płacze nie do opanowania, itd. Ale też wiedzieliśmy,że przy takich chwilach(a raczej po nich) będziemy potrzebować czasu tylko dla siebie. I tak czy kawa od czasu do czasu i spotkanie się ze znajomą to coś złego??? Czy może mamy czekać, na depresję, bo od pół roku mamy "dzień świstaka" a ostatnio co dla siebie zrobiłyśmy, to zamieniłyśmy spodnie ciążowe na dresy...
Szacunku, zrozumienia i pokory.
Świadomie zdecydowaliśmy się na dziecko- wzięliśmy pod uwagę każdą opcję, która przyszła nam do głowy. Ale zamiast na pierwszym miejscu stawiać te gorsze chwile, myśleliśmy tak: będą kolki, nieprzespane noce- wynagrodzone uśmiechem; będą nieokiełznane płacze- wynagrodzone pierwszym wybuchem śmiechu, nie do opanowania; czasami trzeba odłożyć to co się teraz robi, albo zaplanowało, "zrezygnować z siebie"- wynagrodzone głaskaniem małych rączek po rodzicielskiej buzi...i wiele innych. Gorsze chwile się zdarzają, ale wynagradzają je nam te przyjemniejsze;)
Zdaję sobie z tego sprawę, że jesteśmy tylko ludźmi, którzy w swoją naturę mają wpisane dzielenie się swoimi doświadczeniami. Ale wystarczy powiedzieć dwa zdania więcej, ubrać je w łagodniejsze słowa- i od razu człowiek chętniej słucha innych;) Chcemy przekazywać dalej swoje spostrzeżenia, dzielić się nimi, ale nie rozumiem dlaczego większość doświadczonych bardziej Mam, często robi to z jakąś dziwną ironią...??? I młodsi nie muszą być wcale głupsi... Bo czy to głupota na 3h nie spania między drzemkami, trzymać Dziecko na rękach przez jakieś 30min??? Jak dla mnie nie.... Tak samo nie idzie czasami nie kupić tej samej rzeczy jaką mają znajomi!!! A jedzenie....Junior zjada mniej "zalecanej dziennej dawki" dla bobasów w Jego wieku...a że tak przybiera na wadze...??? Taki widocznie ma już organizm... I te nieszczęsne kilogramy....nie nie- ja wcale nie jadłam za dwoje. Po prostu nie ruszałam się tyle ile przed ciążą, a do tego...może było mi potrzebny taki zapas "energii", bo poród miałam baaardzo ciężki, więc może...
I ostatnia puenta:
Rozmawiajmy, wspierajmy się nawzajem, dzielmy się doświadczeniami, radźmy innym i radźmy się innych, słuchajmy, pocieszajmy, rozumiejmy innych, ale przede wszystkim miejmy szacunek dla innych Mam, starajmy się zrozumieć Ich sytuacje- a co za tym idzie, takie a nie inne wypowiedzi na dane tematy. I miejmy też trochę pokory do samych siebie. Bo każda z nas ma cudowne Dziecko/Dzieci, lepszych Mam niż my nie mogłyby mieć. Każda z nas jest najwspanialszą Mamą dla własnego tylko Dziecka :))
Pozdrawiam:)
M.
niedziela, 8 maja 2011
Codzienność:) - temat z maila
witam wszystkie Mamuśki:)
tak jak powiedziała SuperN., czuję się normalna, choć moja lista grzeszków zahacza o ''Wasze'' na liście i milion pewnie innych. Mam/y na wychowaniu trójkę szkrabów: prawie 7, skończone 4 i 2,5 roczku. Dwóch synów i córunię w środku ;) Jestem szczęśliwa, czuję się kochana i kocham ;). Mężul całymi dniami pracuje, ale jak może to pomaga i w sumie to nigdy nie było inaczej, jakoś tak się podzieliliśmy, świadomie, jak to mówią...
Nie pracuję,choć mój etat jak nas wszystkich to 24 h/dobę, a doba ma 36 godzin ostatnio...
W styczniu minęło 7 lat jak jestem w domu. W międzyczasie tak zwanym obroniłam studia, z małym Pierworodnym na ręku [miał 10mcy].
Dopadł mnie [chwilowy] jak co roku o tej porze - kryzys, ideologiczny chyba...
Mamy taka fajną Rodzinkę, Maluchy są super, jest tak, jak byśmy sobie wymarzyć nie mogli w czasach randkowania, a jednak czasem aż strach bierze na to, co może być, a co będzie za czas jakiś. Jesteśmy młodzi jeszcze, dzieciaki małe, całe dnie i noce często poświęcamy tym naszym skarbom. Rezygnujemy ze swoich planów, ustawiliśmy korzystanie z życia pod dzieci...
Babcie, nasze -Mamy za młode, wypracowały już lata pracy, ale muszą do emerytalnego dociągnąć, więc jeszcze 6lat. Pomagają jak mogą w weekendy, w czasie choroby, ale na co dzień jesteśmy sami z małymi. W strategicznych momentach możemy na nie liczyć, bardzo!!! Są Kochane:) Dziadkowie też, żeby nie było, że o nich nie wspomniałam...
Ale ja też kiedyś chciałabym pójść do pracy, ale mam ''tylko''studia, a mój średnio-zaawansowany francuski i angielski leżą i kwiczą przez zaniedbanie. Nie widzę możliwości dokształcenia, bo kto zostanie z dziećmi??
Nie przysługuje nam żłobek [oblegany, w budynku obok] bo ja nie pracuję. O przedszkolu też mogę zapomnieć, bo nie pracuję, a pierwszeństwo przed rodziną wielodzietną mają samotne matki i dzieci obojga rodziców pracujących. Może lepiej było ślubu nie brać i niewychowywać dzieci w duchu tradycji, miałabym większe prawa u urzędników żłobkowo-przedszkolnych oraz w opiece.
A gdzie ja znajdę opiekunkę na etat z gotowaniem obiadu, sprzątaniem, opieką dla trójki dzieci [w skład obowiązków zaprowadzenie do zerówki Pierworodnego, wyprowadzenie na spacer małych itd...], żeby móc się spełniać zawodowo, pójść na szkolenie, pracować na emeryturę i takie tam??
Jak już wspomniałam chciałabym pójść do pracy. Nie lecą mi lata pracy, ale jestem ubezpieczona u męża w firmie;) Dobre i to. Pomagam mu jak potrafię, nawet małą księgowość wstępnie mu prowadzę i ogarniam, poza tym, że ma cieplutki obiad codziennie i kawę o poranku ;)
Zapomniałam dodać, że od Państwa nie pobieramy żadnych świadczeń, bo mąż wykazuje za wysokie dochody. Ukłonem w stronę rodziny wielodzietnej, jak nas urzędnicy zwą, jest nie płacenie czesnego w państwowym przedszkolu, bo mamy trójkę dzieci na utrzymaniu ;)) ale i tak nie ma szans na to przedszkole, więc cóż. . .
I teraz aż mi się gotuje, gdy słyszę o parytetach, dłuższym macierzyńskim i takich tam. Becikowe było miłym dodatkiem do domowego budżetu :)
A gdzie one są?? W domu mąż, jak już zjedzie, to stara się pomagać, zająć dzieciakami, wysłać mnie na zakupy, na ciuchy lub na herbatkę do Mamy, bym sobie odmieniła na chwilę:) Najczęściej biję się z myślami, bo przecież ten człowiek mój najukochańszy też całymi dniami zachrzania na nasze utrzymanie.
W Polsce mamy takie warunki, że gdy jesteś w ciąży, a potem masz malutkie dziecko, to jesteś w centrum uwagi, przez trzy miesiące, a potem rodzinka zostaje sama ze sobą.
Mam skończone 30 lat:) Wyższe wykształcenie, najukochańsze dzieciaki i meżula pod słońcem.
Wstaję co dzień po 6, a padam na twarz w nocy, różnie. Ostatnio zaczęłam kończyć książkę, rozpoczętą ponad pół roku temu.
Kocham moją codzienność, choć nie powiem, nie mam cierpliwości nie raz i nie dwa. Czasem zdarza się zamówić kurczaka z frytkami, żebym nie musiała znowu w garach stać, a na jutro jak zostanie to jeszcze potrawka będzie na drugie ;). Czasem padam na kwadrans koło małych jak drzemią w dzień. Mam wyrzuty, że mogłam w tym czasie coś jeszcze zdziałać, ale nie ma bata, zasypiam jak zabita.
Uwielbiam pomysłowe zabawy tworzone przez maluchy, wyprawy na spacery w nieznane, wycieczki samochodem za miasto, rodzinne wypady na ryby lub do znajomych. Uwielbiam patrzeć, jak się bawią, śpią, krzyczą, kłócą niesfornie, uwielbiam pasjami. Uwielbiam, kocham, fascynują mnie i pasjonują. Z trwogą myślę, że zbliża się czas, gdy trzeba będzie zmienić, tę moją sielankę, dzieci rosną. I co dalej? Nie mam nic. Nawet konta w banku nie mogę założyć, bo nie wykazuję stałych dochodów, że nie wspomnę o chwilówce w renomowanym banku, bo dla Państwa i Banków jestem delikatnie mówiąc nikim. Przecież nie mam dochodów.
Z trwogą myślę tylko o tym, Ze jak już odchowamy dzieci dla Ojczyzny to będę miała kapitał na przyszłość, wsparcie i miłość dzieci, ale sama dla siebie nie mam nic. Nawet uprawnienia do emerytury.
Takich jak ja, jest wiele, tu na osiedlu i wśród znajomych i to się nie zmieni.
Dziewczyny wychowują dzieci, poświęcając wszystko z uśmiechem na twarzy lub grymasem po nieprzespanej nocy, wstajemy co dzień, bo maluch czeka :)) Nasi meżowie, pracują cieżko, cały dzień -wracając po nocy, dzieci prawie ojca nie widzą, bo wychodzi jak śpią, wraca jak już śpią, albo wyjeżdząją o poranku w poniedziałęk by wrócić w piątek na weekend:) Albo pracują na 2 zmiany w zakłądzie, wracając do domu już myślą, komu i co dziś zrobią by dorobić do marnej pensji, i niby w domu, ale nadal nieobecni. Albo wyjeżdżają na tydzień, dwa, miesiąc, pół roku na delegację za granicę i wtedy to już radź sobie sama, bo nie masz wyboru. Nie mamy, nie mam wyrobu, być dzielną :)
A etap mam jeden z cięższych, podobno :)), ale przecież jestem Dzielna, jak to wielu mówi :)
Jestem szczęśliwa, mnożę miłość dla naszej rodzinki, nie dzielę, a czas mam jeden i co dalej. . .
nawet zaplanować nie bardzo jest jak?
:-)
Pozdrawiam Wszystkie Mamuśki:) i SuperN. !!
Blanka
środa, 27 kwietnia 2011
Lukrowane ciężarówki - temat z maila
piątek, 22 kwietnia 2011
Egoizm, głupota….wyrodna matka czy brak wiedzy ? - temat z maila
Egoizm, głupota….wyrodna matka czy brak wiedzy ?
Witajcie drogie mamy !!
Wszyscy nam mówią, że ciąża to nie choroba- owszem-ale ciąża to stan wyjątkowy pod każdym względem, chyba wszystkie się ze mną zgodzicie.. Stan wyjątkowy to też wyjątkowe traktowanie ciężarnej przez otaczającą ją rzeczywistość [domagamy się/liczymy na ustępowanie miejsc w kolejkach, autobusach – DOBRZE]. Wymagamy od innych, a czy na pewno same WYJĄTKOWO traktujemy nasze brzuszki ??
Do napisania tego posta skłoniła mnie sytuacja, która miała miejsce nie dalej jak 2 miesiące temu [sierpień].. Ciepłe przedpołudnie, więc pakuję mojego Matysia do wózeczka i ruszamy na ryneczek po świeżutkie i smakowite owoce, warzywa. Słoneczko coraz wyżej, zaczyna grzać.. idziemy po śliwki. Młoda dziewczyna kształtów rubensowskich, bez żadnego parasola czy okrycia głowy, siedzi na krzesełku pije colę i pali papierosa. Podchodzimy do niej, bo śliwki w jej skrzynkach wydają się być urocze. Dziewczyna ociera pot z czoła, trzymając w ustach papierosa i waży owoce.
- „słodkie te śliweczki ?- pytam”
- „a wie Pani, ja nie wiem… w ciąży jestem to nie mogę nawet spróbować”
Zaniemówiłam. Naprawdę odebrało mi mowę i nawet nie wiedziałam jak wygląda pięciozłotowa moneta, którą miałam zapłacić za owoce.
W ciąży… w ciąży jestem, więc nie mogę zjeść śliwki, ale palić papierosa, pić colę i siedzieć w pełnym słońcu mogę ???????
Nie będę się rozpisywać na temat idealnej diety kobiety w ciąży, bo to temat na oddzielnego posta. Sama nigdy nie byłam eko-nawiedzona, ale żyłam i jadłam zgodnie z naturą. Zróżnicowana dieta, bogata w błonnik, kwas foliowy, dużo warzyw, owoców, czerwonego mięsa to powinno być oczywiste dla każdej z nas.
To, że nie powinnyśmy jeść serów pleśniowych [bo mogą być zakażone bakteriami histerii], tataru, owoców morza, kaszanki, surowych jaj [możliwość wywołania toksoplazmozy], napojów typu coca-cola, nadmiaru słodyczy- może nie każda z nas ma tego świadomość, ale nie uwierzę, że NIE WIEMY, czym dla naszego nienarodzonego dziecka (i dla nas) jest palenie papierosów czy picie alkoholu, nie wspomnę już o nadużywaniu narkotyków.
Nikotyna to TRUCIZNA, każdy wypalony papieros dostarcza do naszego organizmu ponad 4000 szkodliwych substancji w tym 40 z nich jest rakotwórcza. W reakcji na dym papierosowy następuje silny skurcz naczyń łożyska, czego efektem jest niedotlenienie i niedożywienie płodu. Malec dusi się, krztusi, serce bije mu jak szalone, co więcej stężenie szkodliwych substancji w krwi płodu jest znacznie większe niż w naszej.. My palimy jednego papierosa a nasze maleństwo trzy !!. Palenie osłabia odporność dziecka, zwiększa o 80 procent śmierć nowonarodzonego – tzw. nagła śmierć łóżeczkowa, zagraża rozwojem astmy oskrzelowej i nowotworów. DROGA MATKO- OPAMIĘTAJ SIĘ- ZABIJASZ WŁASNE DZIECKO!!!!!!
Nie umiesz sobie sama poradzić z rzuceniem palenia? Są grupy wsparcia, metody akupresury. Przestań być egoistką – pomyśl o dziecku !! I nie wierz, że lampka czerwonego wina do obiadu to nic. Każdy alkohol szkodzi, ty pijesz - dziecko też.. może zamiast butelki mleczka podasz mu butelkę z winkiem.. no co ? przecież troszkę można ;]
Pozdrawiam,
MM.
środa, 6 kwietnia 2011
Kij w mrowisko - apel do grubych Mam - temat z maila
Apel do grubych mam
Drogie Mamy!
Impulsem do napisania tegoż tekstu była wnikliwa obserwacja Matki Polki na naszych ulicach. Podkreślam z całą stanowczością – nie chcę krytykować kogoś personalnie; jest to raczej krytyka zjawiska, które przewija się po polskich ulicach.
Otóż przeraża mnie obraz wielu polskich matek (polskich – bo tylko takie mam okazję obserwować) i z przykrością stwierdzam, że często jest to obraz nędzy i rozpaczy. Zaznaczam, nie mam tu na myśli matek, które dopiero co urodziły, ale takie, których dzieci już chodzą (a więc rok +). Wielka opona wokół pasa, dodatkowo uwypuklona przygarbioną sylwetką, piersi zwisające na tejże oponie, twarz bez śladu makijażu, włosy tłuste i oklapnięte, do tego z odrostem na 2/3 długości. Często – o zgrozo – włosy na nogach! Kobiety! Czy Wy za grosz samooceny nie macie? Nie chodzi o to, by w sześć tygodni po porodzie wyglądać jak Heidi Klum, ale na Boga, chyba rok czy dwa to wystarczająco dużo czasu, by doprowadzić swoje ciało + twarz + włosy do porządku! Oczywiście, przyjmuje, że jest jakiś odsetek kobiet, które są po prostu chore, ale to jest ułamek procenta. Reszta z Was, drogie Mamy, to niestety kobiety, które się zaniedbały. I nie mówcie mi, że dziecko pochłania cały Wasz czas i absorbuje 24 godziny na dobę i nie macie nawet chwili dla siebie. Nie wierzę w to! Ja tez mam dziecko, pracę, a mój mąż nie jest z gatunku tych, co wyręczają żony we wszystkich obowiązkach domowych, więc także sprzątanie, pranie, zakupy i gotowanie są na mojej głowie. Ale nigdy nie pozwoliłabym sobie na to, by przez rok wyglądać tak, jak po wyjściu z sali porodowej. Czasem jak czytam w internecie opinię w stylu „jestem Niegrzeczną Mamuśką – ja nic nie muszę”, to krew mnie zalewa. To nie jest kwestia – muszę czy nie. To jest „tumiwisizm”. To jest postawa: „urodziłam dziecko, jestem Matką Polką i mam wszystko w dupie, a wy mnie akceptujcie taką jaką jestem”. Samoakceptacja to bardzo fajna sprawa, ale miejcie proszę na uwadze, że nie można przeginać w żadną ze stron, a takie zachowanie jest postrzegane jako grzech zaniedbania. A to są grzechy niewybaczalne.
Z pozdrowieniami
Oliwia
wtorek, 22 marca 2011
PRACA - temat z maila
Niech żyje polityka prorodzinna w Polsce !!!
Będę namawiać i pomagać swojej Niuśce jeśli tylko będzie chciała, żeby studiowała za granicą i nie wracała tutaj i nie pracowała na emerytów !!!!
Jejku mam tyle żalu w sobie , moje kwalifikacje, referencje, doświadczenie na nic się zdały. Dodam tylko, że Pani menager sama jest matką i to mnie najbardziej boli.
piątek, 11 marca 2011
mama adopcyjna - temat z maila
Ale tak jak Wy - mam czasem dość, chce żeby na chwile ktoś ich zabrał na spacer, puszczam im bajki i drzemie jednym okiem w tym czasie ( bo wstaje o 5 do pracy ), daje im niezdrowe płatki czekoladowe na śniadanie i parówki itd itp....
Oni wiedza, że są adoptowani... ( jak zabraliśmy ich do domu mieli - syn 3 miesiące, córka 6 tyg ), ale to wszystko inna bajka.
Ale wiecie co - jestem najszczęśliwsza na świecie - po pierwsze dlatego , że ich mam, że mam świetnego męża, który czasem tylko mnie wkurza.
Odnalazłam siostrę biologiczną mojego syna - szok, szok, szok. Ona jest 14 lat starsza od niego, ale są jak dwie krople wody - te same buzie, usta, oczy... Syn jest szczęśliwy jeszcze bardziej i my też (wiem, że jest to dla niego ważne, a w przyszłości będzie jeszcze bardziej ważne ).
Pozdrawiam Was - matka wariatka ;)
wtorek, 8 marca 2011
Zabawy i zabawki - temat z maila
Temat był już poruszany wielokrotnie przy innych okazjach, ale pomyślałam, że warto byłoby zrobić z tego osobny wpis.
W jakie zabawy i czym bawią się Wasze dzieci? W co bawicie się ze swoimi dziećmi (szczególnie z tymi młodszymi poniżej roku)?
Moja niespełna półroczna córa ma oczywiście swoje zabawki, ale poza tym lubi: targać gazety, stukać rękami i nogami (np. dłońmi w lustro) lub uderzać jednymi przedmiotami w drugie (np. bębnić łyżką w puszki z mlekiem i herbatkami). Kocha piloty np. do telewizora i komórki (to ponoć typowe dla tego wieku) - gryźć i uderzać nimi o jakąś powierzchnię. Kupiliśmy jej komórkę do zabawy, ale niespecjalnie przypadła jej do gustu. Gdy jemy posiłek obserwuje nas, chce chwytać jedzenie i go zgniatać, gryźć kubek i uderzać talerzem o blat (na co oczywiście nie pozwalamy, ale były takie próby). Dużą przyjemność sprawia jej ciągnięcie mamę za włosy i ściąganie jej okularów. Gdy dostała dwie reklamówki zabawek od swojej chrzestnej, (przynajmniej na początku) najbardziej była zainteresowana reklamówkami. Uwielbia ssać metki,a ja nieopatrznie i z rozpędu, gdy obcinałam je przy jej ubrankach (dla wygody), pozbyłam się także tych przy zabawkach (dla estetyki)... Kiedyś widziałam na allegro gryzaka Pana Metkę: ludzika z wszytymi metkami - wtedy byłam bardzo zdziwiona tym pomysłem, a teraz myślę, że córeczka pokochałaby Pana Metkę.
Hania ma zarówno prostsze i tańsze zabawki, jak i droższe i bardziej zaawansowane technicznie, multimedialne i interaktywne - lubi bawić się i tymi, i tamtymi, ale te ostatnie bardziej chyba cieszą rodziców niż dzieci. Łapię się na tym, że czasem tak mi się podoba jakaś zabawka dla niej, że nie mogę się opanować i kupuję. Sprawia mi to dziką przyjemność, dużo większą niż wybieranie ciuszków dla siebie. Potem tego czasem żałuję...
Kiedy chodziłam na kurs metodyczny nauczania języka angielskiego zapamiętałam słowa swoje metodyczki, że najlepsze są takie pomoce dydaktyczne, które da się wykorzystać wielokrotnie, w różny sposób, w różnych sytuacjach i przy okazji różnych tematów. Tak jest też z zabawkami. Dla mnie taką wszechstronną zabawką jest wieża z kręgów (lub z kubeczków różnej wielkości). Na razie córeczka na nią patrzy, rozkłada na części, stuka kręgami, przekłada przez szczebelki i wyrzuca z łóżeczka, a przede wszystkim gryzie. Potem nauczy się ją składać, przyda się przy nauce kolorów, wielkości i liczenia. Pewnie wymyśli też wiele nowych zaskakujących zastosowań. Wieży kubeczkowej jeszcze nie ma, ale jest fajna z tego względu, że poza wcześniejszymi sposobami, można także wkładać kubeczki jeden w drugi oraz stawiać z ich pomocą babki.
Z córcią bawimy się też w różne rodzaje koników:
1. Sadza się ją na kolankach przodem lub tyłem, podrzuca pupcią i mówi rytmicznie: "Jedzie, jedzie pan, pan / na koniku sam, sam. / Jedzie, jedzie chłop, chłop / na koniku hop, hop."
2. Sadza się ją na kolankach przodem lub tyłem, podrzuca pupcią i mówi: "patataj, patataj". Co jakiś czas mówimy "piach, piach" chwiejąc ją delikatnie na boki, "kamienie, kamienie" podrzucając delikatniej, ale szybciej, "przeszkoda" podnosząc wysoko w górę albo "bach" sadzając ją obok.
3. Sadza się ją na swoim brzuchu (w leżeniu na plecach), twarzą do siebie, podrzuca pupcią i klaska językiem tak, jak jedzie konik. Co jakiś czas podnosimy ją wysoko w górę trzymając pod paszki i mówimy "frrrr".
Pozdrawiam,
ED
wtorek, 1 marca 2011
nie miała baba kłopotu.... - temat z maila
Ostatnio trochę się przy-stresowałam. I nie żebym miała ku temu większy powód. Odezwała się we mnie - ta lepiej, bądź gorzej osławiona - Matka Polka. Otóż mój Szkrab, jak zaczął mi prawie całe noce przesypiać (budził się raz, max dwa), tak niedawno pobudka co 1,5 godziny i płacz i się tuli do "cyca". Ja niewyspana, Szkrab też i ogólne rozdrażnienie.
Widząc to, jak się miotam i męczę, moja teściowa postanowiła przemówić:
- Nie chce się wtrącać, ale weź mnie posłuchaj i daj małemu na noc kasze.
- Ale przecież mam pokarm, i to dużo.
- Wiem, ale posłuchaj się mnie. Daj mu na noc mleka z puszki. Co ci szkodzi raz spróbować.
Obudził się we mnie bunt Matki Polki. "Jak to! Ja nie dam rady wykarmić swojego dziecka przy takiej ilości pokarmu?". Pozostałam przy swoim jeszcze przez 3 noce i się w końcu przełamałam. Zrobiłam butle mleka modyfikowanego, dałam Szkrabowi i....... wreszcie przespana noc, wróciło wsio do normy. Dziecię moje znów budzi się w nocy raz, max dwa i wszyscy byli zadowoleni - oprócz mnie...
Matka Polka gdzieś w głębi mnie tkwiąca przez parę dni przyprawiała mnie o ból serca. Wyrzucałam sobie, że już do d... ze mnie matka, bo pewnie coś nie tak zrobiłam skoro mój pokarm stracił na wartości, może coś nie tak się odżywiam, może błędem był powrót do pracy i stresy związane z życiem zawodowym, może to, może tamto....pewnie teraz pokarm w ogóle stracę, albo mały przestanie chcieć pierś bo z butli łatwiej się je i stracę z nim tą niepowtarzalną więź.... i tak zadręczałam się przez kilka dni. Ślubny mój znosił to z anielską cierpliwością, aż któregoś dnia stwierdził dość oczywistą rzecz: "I tak długo jechał na twoim pokarmie, a teraz zobacz, wreszcie jest cisza w nocy, a i mały jest szczęśliwszy". No i rzeczywiście jak zobaczyłam szczęśliwą buzię mojego Szkraba, jak syty kładzie się spać i jak zadowolony bez grymaszenia rano się budzi, odeszły mi wszelkie wątpliwości czy robię dobrze czy źle. Bo przecież wszyscy są teraz szczęśliwi. A tak zwany "cyc" - oprócz kaszek, papek warzywno-mięsno-owocowych - zajmuje w dalszym ciągu istotny element w życiu Szkraba.
Teraz się zastanawiam, po co wcześniej se do łba nabiłam i nadenerwowałam niepotrzebnie. Ale widać kobiety tak mają. Jak to powiada jedna z wersji starego porzekadła: "Nie miała baba kłopotu to se dziecko urodziła" ;))) - Prawdą jednakże jest, że kocham ten mój "kłopot" niezmiernie :)
Pozdrawiam
kasica
środa, 23 lutego 2011
Moja historia - temat z maila
Czytając niektóre historie czułam się jakbym czytała siebie! Nie jest lekko. Nawet czasami myślę ze jestem najgorsza, że nie jestem idealna, że do ideału brakuje mi o ho ho i jeszcze trochę.
Zaszłam w ciążę mając 18 lat. Dziecko było jak najbardziej planowane. Niestety. Ludzie wokół uważają ze to wpadka, a mnie tak strasznie to dobija. Bo dlaczego mając 18 lat nie można mieć męża, dziecka? Dlaczego nie można stworzyć rodziny? Ludzie są okropni...
Opowiem Wam moją historię.
Ciąża była dla mnie zaskoczeniem! Przestaliśmy dbać o zabezpieczenie, dużo rozmawialiśmy o dziecku. I przyszedł czas, kiedy zaczęliśmy kombinować "co by tu zrobić żeby się udało?" Na weekend pojechaliśmy na Mazury do mojej rodziny. Jeszcze w samochodzie rozmawialiśmy o dziecku. Mi spóźniała się miesiączka. Nie przejęłam się tym bo od dwóch miesięcy tak miałam także totalnie to olałam.
Wróciliśmy po weekendzie. Ja dostałam jakiegoś dziwnego plamienia. To
nie był okres. Znam swoje ciało i to na pewno nie było to. Mąż poszedł do pracy, ja miałam na 10. Przed wyjściem do pracy pobiegłam po test - pozytywny. Szok, ciemność w oczach.
Później powiadomienie męża, radość, powiadomienie rodziny - szok. Wizyta u ginekologa - ciąża zagrożona poronieniem - szpital...
Byłam u 4 lekarzy. Z czego dopiero ten 4 wydał mi się najbardziej sensowny - Boże jak ja bym chciała cofnąć czas!!!
Od zawsze nie lubiłam lekarzy, unikałam ich jak ognia. A w ciąży - wiadomo - chciałam mieć fachową opiekę. Płaciłam za każdą wizytę! Ślepo ufałam mu, to co powiedział było święte! Pierwszy i ostatni raz w życiu...
30 tc dziecko wazy 1180 g.Stanowczo za mało. On mówi ze jest OK, jak lekarz mówi to znaczy ze tak jest. Od tego czasu byłam jeszcze 2 razy u ginekologa. Prosiłam o USG, mówiłam o nieregularnych skurczach, mówiłam o odchodzącym czopie śluzowym. On nie miał czasu żeby zrobić USG, kazał obserwować, liczyć skurcze, mówił że jest OK. A gdyby zrobił USG
mogliśmy uniknąć tego wszystkiego.
38 tc urodziłam maleńką dziewczynkę. Po 8 godzinach porodu poczułam cieplutkie ciałko na moim obolałym ciele. Mała miała 1915 wagi i 46 cm długa.
Później obolała po porodzie, wykończona fizycznie i psychicznie musiałam słuchać ich pytań. Czy paliłam, czy piłam... Tak! I jeszcze w żyłę sobie dawałam a jak nie miałam sił to mąż mi dawał! W złości mówiłam rzeczy których normalnie bym nie powiedziała.
Po porodzie - odział poporodowy. Miałam tyle pokarmu ze samo się lało, mała ślicznie ssała pierś. Dostałam ją dopiero na drugą dobę. Od momentu porodu dokarmiali ją! Ja mówiłam że kategorycznie tego zabraniam - oni swoje - bo mała nie umie ssać, bo mała jest i dlatego! No opieka że pożal się Boże! Powiedziałam ze sama będę ją dokarmiać z butli. Mąż przywiózł butlę, ja ją ubrudziłam żeby staruchy myślały że ją dokarmiam i nie dokarmiały jej MM :)Mała do tej pory gardzi butelką, krztusi się, wypluwa...
smoka też nie chce. Nie daję, mimo, ze teściowa kupiła i powiedziała ze bez smoka nie dam rady, bo jej dzieci miały smoka... ale o tym później. Także ze szpitala wyszłam po tygodniu. Mała ważyła wtedy 1890 g. dzisiaj po 63 dniach waży 3800 g. Już nie muszę szukać jej w ubrankach o
rozmiarze 50 :)
Nigdy nie ufałam lekarzom, raz zaufałam - żałuję - więcej tego nie powtórzę.
Jestem wyrodną matką, jestem złą matką, nie kocham mojej córki - tak stwierdziła matka mojego męża. Dlaczego? Bo nie szczepię dziecka, bo pozwalam oglądać TV, bo leży kilka minut bez pieluchy żeby tyłek odpoczął, bo nie ubieram na cebulkę jak jest 30 stopni, bo stwarzam jej
zagrożenie jeżdżąc z nią samochodem, bo nie daję smoka, bo nie dokarmiałam jak lekarz kazał, bo nie kąpię jej codziennie, bo mam za długie paznokcie, bo zabieram ją na Mazury gdzie (jak to ona i pani doktor powiedziały) są zarazki, bo nie wychodzę codziennie na spacery, bo nie wkładam jej termometru w tyłek jak nie robi kupy (mała robi kupę co dwa dni mniej więcej o tej samej porze) bo nie podaję leków na kolki (jakie kolki?), bo jestem młoda i g... znam się na życiu... To dosłownie tylko kilka przykładów. Ona ma zawsze najwięcej do powiedzenia... i wiecie co? Przed ślubem było jak najbardziej OK. Rozmawiałyśmy o wszystkim, jeździłyśmy razem na zakupy. Po ślubie
jeszcze dało się przeżyć, ale teraz jak urodziła się Zuza jest nie do wytrzymania.
Przykład. Kilka dni temu. Mała zaczęła ryczeć wniebogłosy dobre pół godziny. Wpadła i powiedziała a raczej darła się na mnie że co ja jej robię??!! Że dlaczego dziecko płacze. Uwierzcie mi że płakałam razem z nią. Nie wiedziałam o co chodzi. Teściowa chciała ją zabrać na odczynianie uroków. Wyobrażacie sobie??? Ludzie, żyjemy w XXI wieku! Kobieta chodzi do kościoła! Wierzy w takie zabobony... W każdym razie powiedziałam, ze nie będzie nikt odczyniał żadnych uroków na mojej córce! Tu ona z wrzaskiem, że ja ją nie obchodzę, ze chce pomóc dziecku a nie mi itd... no nic w każdym razie padły ostre sowa z jej strony że nie kocham mojej córki ze co ze mnie za matka bo pozwalam dziecku cierpieć. A dlaczego nie pomyślała że ona miała dużo wrażeń jak na jeden dzień? Dużo ludzi, lekarz... Wystraszyła się i płakała... Jaka to ja jestem zła. Uwierzcie mi, że jakbym mogła jej pomóc to nie płakałaby tak...
To zdarzyło się już drugi raz. Pierwszy raz też był po wizycie w szpitalu... może moja mała ma takie samo podejście do lekarzy jak ja. Kolejna sprawa szczepień. Nie szczepię. Jestem matką i to ja wiem co dla mojej córy jest najlepsze. Uwierzcie mi ze spędziłam wiele wiele wiele godzin na czytaniu każdego za i przeciw szczepionkom. niestety rozumie mnie tylko moja mama - pielęgniarka - która sama miała sanepid na karku za to ze nas nie szczepi.
Ja również nie zaszczepię. nie będę tu teraz wymieniać powodów - dlaczego - bo nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, ze każda matka wychowuje swoje dziecko według swoich upodobań... A to, ze ma 19 lat nie znaczy, ze jestem głupia. Ja nie chcę źle dla mojego dziecka. Nikt nie wmówi mi teraz że jestem zła.
Po ostatniej kłótni z teściową spakowałam się w nocy i chciałam uciec. Zdjęłam obrączkę, pokłóciłam się z mężem, zostawiłam ich - męża i dziecko - i po prostu wyszłam.
Mąż wyszedł za mną. Wróciłam. Po przespanej nocy zrozumiałam ze nie o to w tym chodzi. JA WZIĘŁAM ŚLUB Z MĘŻEM A NIE Z JEGO MATKĄ!!! A to, ze mieszkamy katem u nich nie znaczy ze muszę tańczyć jak oni mi zagrają! Jestem sobą, nikomu nie robię na złość, postępuję według swoich upodobań, wychowuję dziecko po swojemu, ucząc się na błędach, staram się jak mogę żeby było dobrze... Dlaczego nikt mi nie ufa? Dlaczego wszyscy dyktują mi jak mam postępować?
Teraz wiem, ze nikt nie zabierze mi mojego szczęścia. Nikt nie skłóci mnie z mężem a na pewno nie jego matka! Po ostatniej kłótni nie odzywa się do nas. A przecież mąż nic nie zawinił! A zaraz!!! A może myślała że on stanie po jej stronie??? Hmm...
Nie dam nikomu tego zniszczyć i może jestem słaba psychicznie, może nie mam doświadczenia, może jestem młoda, może inni są lepsi, ale ja nigdy nie skrzywdziłabym mojego dziecka. Kłócę się na temat szczepień, wszyscy uważają ze siedząc w internecie dobrze na tym nie wyjdę. A skąd niby mam wiedzieć wszystko jak nie z internetu??? Lekarzom teraz nie zależy na życiu i zdrowiu dzieci bo to nie ich dzieci, bo liczą się pieniądze. Skąd dowiem się o NOP jak nie z internetu? Skąd będę znała swoje prawa? Uważają że jestem niedoświadczona... hmm
Od kiedy urodziła się Zuzia jestem suką, która chroni swoich małych! Tygrysicą, która obroni małą przed każdym złem, walczę o to by miała jak najlepiej...
Rika
poniedziałek, 14 lutego 2011
niegrzecznemamuski.blogspot.com
jak pewnie zauważylyscie nasza domena (niegrzecznenamuski.pl) zostala podkupiona przez firmę, która pod haslem "niegrzeczne" rozumie troche cos innego...
My jestemy ciągle obecne pod adresem niegrzecznemamuski.blogspot.com :)
czwartek, 10 lutego 2011
karmienie w miejscach publicznych czyli "matka polka bezwstydnica" - temat z maila
sobota, 29 stycznia 2011
Bossssska!
Otwierasz szafę, z której wyskakuje stylista, Seksi Mama Celebrytka szturcha cię w ramię swoim nietkniętym ciążą i karmieniem jędrnym cyckiem, w lodówce czyha dietetyk i spogląda na ciebie karcącym wzrokiem, kiedy sięgasz po dżem wysokokaloryczny. Łapiesz więc parówkę, żeby na szybko nakarmić malucha, ale nad twoją głową pojawia się chmurka - ding, tu dr Zdrówko. Wyrodna matko! Nie karm parówką! Gotujesz więc na parze jałową jajecznicę, zerkając co chwilę na zegarek, bo zaraz musicie wyjść na zajęcia z samorozwoju/plastyki/gimnastykę/aerobik w wodzie/aerobik w powietrzu/salto z poczwórnym obrotem/dentysta i medytacja. Wieczorem udajesz, że jeszcze szlag cię nie trafił, kiedy zgodnie z przykazaniami Tracy Srejsi kładziesz dziecko po raz pięćdziesiaty ósmy do łóżka i choć już czujesz, że jednak zaraz cię trafi, to robisz dobrą minę do złej gry, bo inaczej wyskoczy z pod tegoż łóżka super-niania i każe ci siedzieć na karnym jeżyku tyle minut, ile masz lat, czyli pół godziny masz w plecy jak nic, a przecież w piekarniku już już już dochodzą pachnące bułeczki z najzdrowszej mąki, ze zboża które sama siałaś ubiegłej wiosny na balkonie.
A nie daj bóg, że dr Zdrówko ma odmienne zdanie niż dr Helf! Którą przyjąć taktykę? W którym narożniku zajmiesz miejsce? Komu kibicujesz? I co, do jasnej cholery masz począć z katarem, z lewej dziurki twojego dziecka? A jeżeli podejmiesz złą decyzję i katar z lewej dziurki zarazi również prawą dziurkę, co w konsekwencji zamknie twojej córce drogę do zostania spikerką radiową? A teraz kombinuj, jak to przekażesz swojemu mężowi, który wydał dwie wypłaty na konsolę i mikrofon, żeby córa mogła się wprawiać. A zresztą jesteście parą żyjącą według bardzo partnerskich zasad - Misiu na pewno się nie zezłości, może przebąknie coś o sprzedaniu twojego ukochanego matiza. Eee tam! Nie musisz co rano odwozić dzieci do przedszkola samochodem. Godzinny spacer o 6 rano przy piętnastostopniowym mrozie wpłynie korzystnie na wasze relacje.
Ja to już nawet telewizora nie włączam, bo najzwyczajniej się boję, że Perfekcyjna Pani Domu wytknie mi niestartego palucha na szybie.
Jesteśmy zajebiste, oblatane, a wiedzę o tym, co dla nas/naszych dzieci/naszych mężów/naszych sąsiadów/ i całej reszty kosmosu wchłaniamy jak gąbki.
Och, Droga Ty Moja Poczwaro Świadomości! Daj żyć i pozwól, że profesjonalnie i z wyuczoną gracją ucałuję Cię w Dupę!