środa, 29 kwietnia 2020

Ot! zagwozdka ... miłe odwiedziny ...

Zachmurzyło się, zagrzmiało, psy w panice pochowały się do chatki, ale z nieba nie spadło dużo wody. Miałam wrażenie, że ziemia z sykiem wypiła tę niewielką ilość wilgoci, ale dobre i to.
Trzeba podlewać to, co się zasadzi, na obsiane grządki też puszczam strumień wody od czasu do czasu, żeby nasiona poczuły pilną potrzebę kiełkowania.


Pogórze kwitnie, strojne bielą.
Przyjechały do mnie wnuki, były spacery po łąkach, Jasiek nabiegał się tam i z powrotem chyba z dziesięć razy, zanim wyturlałam się z Tosią pod górkę.



Dla dzieci to też odskocznia od codzienności, mimo, że mieszkamy razem, mogą wyjść do ogrodu, ale tutaj jest inaczej, przestrzeń nieogarniona i dużo kwiatków. Tosia nie znała jeszcze pochyłości pogórzańskiego obejścia, nie mogła zatrzymać się, bo nóżki same przebierały i ciągnęło ją w dół:-)




A na samej górze tyle ciekawych rzeczy, można pogrzebać w piasku, poprzebierać w kamykach, a nawet posiedzieć w trawie. Małe nóżki dreptały dzielnie, to małe stworzenie jest bardzo pogodne, zawsze uśmiechnięte.




Młodzież poszła kawałek w dół, a ja czekałam na górce, bo to dziabnięcie w krzyżu jeszcze nie przeszło, a raczej przeniosło się w jeden bok:-)


Potem była przyrumieniona kiełbasa z ognia, do tego Jasiek przetrzebił zieleninę na grządkach z przewagą jarmużu, nawet kolendrę tam wyczułam, i była surówka do kiełbasy, całkiem smaczna. Jaki był zadowolony, kiedy go chwaliłyśmy, zostawił mi przepis:-)


Trochę wcześniej byłam z mężem w gminie zakupić worek ziemi do sadzenia papryki i pomidorów w doniczkach, zakupiłam również ździebko rozsady, a także skusiła mnie doniczka z czymś delikatnym, biało kwitnącym i tanim.
- Co to jest? - zapytałam sprzedawcy.
- A to? ... nie wiem, co to jest ... i dostawca też nie wiedział, coś sobie posiał i zapomniał nazwy. -
Uśmialiśmy się serdecznie, roślinkę zasadziłam, zrobiłam zdjęcie wg rady Grażyny i liczę, że ktoś pomoże w odgadnięciu tej ogrodniczej "zagwozdki".



A obok uporządkowanych grządek rosną sobie jak gdyby nigdy nic zastane dzikie klejnociki, storczyki męskie, listery, coraz szerzej rozsiewa się kopytnik, pod leszczyną łan bielutkich gwiazdnic.





Nie sposób zapomnieć o łanach dąbrówki, jedne czekają jeszcze, pewnie na wodę, inne w pełnym rozkwicie ...



Pod drzewami, w cieniu obficie kwitnie gajowiec, pełen brzęku puchatych trzmieli ...


... mniszek był już na poprzednich zdjęciach, w towarzystwie Tosi:-)


Przed progiem pomieszczenia gospodarczego zwróciło moją uwagę głośne brzęczenie, a jak za blisko pojawiłam się, to zawirowało mi, zabrzęczało ostrzegawczo i groźnie wokół głowy ... oho! pilnują ...
Dziur tam nawygrzebywanych jak w serze szwajcarskim, do każdej przylatuje owad jak wielka pszczoła, przeważnie z kulkami żółtego pyłku i wciska się do środka. Może to dzikie pszczoły?
trzmiele są łagodne ... lepiej nie zbliżać się:-)



I tak sobie żyję na tym Pogórzu, pracuję dużo fizycznie, sprzątam gałęzie po zimie, grzebię w ziemi, a i kulinarnie się spełniam:-)


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawiony ślad w postaci komentarza, wszystkiego dobrego i dużo zdrowia życzę, pa!



wtorek, 21 kwietnia 2020

W dolinie orłów i zew ziemi ...

Ranki są bardzo zimne, trawę pokrywa szron i zanim słońce ogrzeje nasze podwórze, można zrobić sobie małą przejażdżkę po okolicy, zahaczywszy przy okazji o sklepik w dolinie.
Potrzeby nasze są niewielkie, więc nie jeździmy do dużych marketów, aby oczekiwać w kolejce, a jeszcze jak się nie pamięta, to można trafić na "godziny seniora":-)
Wymrożone powietrze jest jak kryształ, bez śladu wilgoci, chmury pojawiają się sporadycznie, kiedy je wiatr nawieje, a o wiosennych burzowych można zapomnieć.


I takim rankiem zatoczyliśmy pętlę za Wiar i z powrotem.
Bardzo mi się podoba ten widoczek, kiedy zjeżdżamy z góry.


W dolinie Jamninki puściutko, bo to właściwie jeszcze była nasza druga "nielegalka", ale w końcu nie było nigdzie powiedziane, że do sklepu trzeba jechać najkrótszą drogą:-)


Pokazywane wcześniej rozlewisko na Jamnince zyskało nowy koloryt, zakwitły glony, pływając po powierzchni w postaci zielonych kożuchów. Ależ uroczysko, gdzieś zza drzew sfrunęła czapla, trzeba uważać na żabska, które wędrują do wody, bo czują wolę bożą.



Ale co innego przykuło naszą uwagę.
Rozległo się kwilenie orlika, potem ogromny ptak prawie otarł się o wierzchołki drzew i dostojnie poleciał dalej. Jak mi było żal, że nie zdążyłam go sfotografować, pewnie jakiś szlachetny drapieżca.
Ruszyliśmy powolutku dalej, a za zakrętem zobaczyliśmy go znowu, ale nie jednego, tylko parę.
Towarzyszyły im inne ptaki, były orliki i inne, mniejsze, naliczyłam siedem sztuk.
One nie walczyły ze sobą, ale kołowały w powietrzu, fundując nam taki spektakl, że gęby pootwieraliśmy ze zdumienia ...








Żałowałam, że nie mam lepszego obiektywu, byłyby niezwykłe zdjęcia.
Nikt im nie przeszkadzał, pewnie można było patrzeć na nie cały dzień, coś cudownego, do dziś jestem pod wrażeniem. Nie wiem, jakie to ptaki, orły na pewno:-)


W południe ładne zdjęcia nie wychodzą, ale tak przy okazji pstryknęłam Kopystańkę, a wokół kwitnąco.
Dziś skończyłam pracę na grządkach, podstawowe zasiewy zrobione, a mnie na sam koniec dziabnęło w krzyżu, no i chodzę taka połamana. Jednak jest chłodno, przy pracy człowiek spoci się, wiatr owieje i gotowe, wystarczy jeden niefortunny skręt. 



Na grzędach zieleni się szpinak, szczaw, czosnek zimowy, i ten zapomniany z zeszłego roku, cebulka siedmiolatka, a nawet pozbierałam roszponkę. Z roku na rok wysiewa mi się kolendra, z którą usiłuję się zaprzyjaźnić, ale trudna to przyjaźń. Zerwałam listek, roztarłam w palcach, a akuratnie był przy mnie mąż. - No powąchaj, czym ci to pachnie? mnie rozgniecionym pluskwiakiem. - zaśmiałam się.
Mąż wącha, wącha - A mnie instalacją elektryczną, nowe kable tak pachną.
Masz ci babo placek, ale wymyślił, myślałam, że może chociaż on się zachwyci kolendrą, ogląda Okrasę codziennie:-)
Ale ziaren kolendry używa, rozgniecione mają przyjemny zapach, a wrzuca ją do potrawy "chłopski garnek", bo mąż czasami lubi pitrasić, zwłaszcza tutaj, na Pogórzu, na zwykłej kuchni. Szura garnkami po blachach, a ja mu wcale nie przeszkadzam.
W niedzielę po południu opamiętałam, się, że nie mam nasion marchwi i buraka, gdzie tu o tej porze można je kupić? Jest takie miejsce, przy rondzie przed górą Chyb, straganik i okazuje się, samoobsługa, jak nam powiedzieli ludzie przed nami.
Na torebeczkach napisane ceny, zsumować i wpłacić należność do metalowej kasy-skarbonki:-)
świat mnie kolejny raz zadziwił:-)


Pod koniec dnia wychodzę na łąki, poszukać, może coś już zakwitło, najwięcej jest pierwiosnków, jest lekarski i wyniosły ...



Znalazłam wreszcie sama młodziutkie nasięźrzały na łące, oko się nauczyło szukać ... dziwne paprocie.


Na sąsiedzkiej łące coś żółtego przyciągnęło wzrok, kwiatek-nie kwiatek, w towarzystwie maleńkich wilczomleczy ...



Znalazłam też jakiś dziwny mech, u mnie rośnie widłak, a ten jakiś inny.


A to mój widłak ...


Widoki na łąkach rozległe, wyraziste, zwłaszcza przed zachodem słońca ...




A wiecie, co dzierga moja koleżanka z Kujaw, Lidka?

KORONA-chustkę ...


Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, słowo komentarza, zostańcie w zdrowiu, pa!