Wylęgło się tych krwiopijców przemnóstwo w nadmiarze wody, która spłynęła na nas z niebios.
Zastoiska na polach, łąkach, w dzikich zakolach rzek, gdzie wody powodziowe spłynęły, tam wszędzie rozmnożyły się komary. Obsiadły potem krzaki, drzewa, trawy, by rzucić się na każde stworzenie żywe, skąd mogły upić bodaj odrobinę krwi.
Nie sposób przystanąć na chwilkę, zdjęcie chociaż zrobić, a już brzęcząca chmara obsiadała człowieka, kłując bez litości każde odkryte miejsce, a nawet przez podkoszulek czy włosy.
W drodze na Pogórze, czasami leniwie wyszukując różne drogi w przerwie między kolejnymi ulewami, a nawet nadkładając sporo kilometrów, wstąpiliśmy w Piątkowej do cerkwi św. Dymitra ... remont zabytkowej świątyni ukończono, reklamowe banery zdjęto, a całe cmentarne obejście jeszcze nie było wykoszone.
Łanami kwitły ciemnoniebieskie chabry, na których pszczoły zbierały nektar.
Jak obserwowałam, rzadko które siadały na rozkwitły kwiat, raczej jakby zlizywały spływający nektar z koszyczka kwiatowego ...
Kamienne pozostałości bramy wejściowej porośnięte paprociami, które jakby czapą przykrywały stare mury ...
O wielkie drzewo oparty krzyż, podniesiony z ziemi, pewnie oryginalny, sprzed wysiedleń.
Belki podwalinowe z pni o ogromnym przekroju, a ściany na nich wsparte budowane pod lekkim skosem, tak, żeby wytrzymać napór ciężaru ścian i dachu ...
Potok szumiał u stóp cerkwiska, przepełniony wodami, a komary nie odpuszczały.
Innym razem pojechaliśmy popołudniem między burzami do Julina, położonego niedaleko Leżajska. Droga bardzo malownicza wśród lasów sosnowych, a w samym Julinie przestało padać, tylko kapiące z drzew krople przypominały o burzy, która przed chwilą przeszła.
Pałacyk myśliwski Zamojskich dalej w stanie opuszczonym, człowiek na wejściu pobiera tylko złotówkę za wstęp ...
Od strony bramy wjazdowej potężne lipy, z drugiej strony pałacyku stare dęby ... i wyobraźcie sobie, że lipy jeszcze nie kwitły, a my usłyszeliśmy brzęczenie pszczół. Okazało się, że pojawiła się na liściach spadź, liściasta, i tam zbierały ją pszczoły. Niezwykły to widok, kiedy owady siedzą na powierzchni liści i zlizują słodki płyn.
Zresztą mieliśmy już pierwsze miodobranie i jak zwykle, przy okazji, parę pszczół ląduje w miodzie.
Wyjmuję je takie biedne, posklejane i daję na blat przy wędzarni, bo mi żal, żeby tak marnie skończyły, przecież ciężko pracują dla nas. Do tej pory byłam przekonana, że tylko uspokajam swoje sumienie, bo przecież nie przeżyją takie oblepione miodem. Jakże myliłam się ...
Zwabione zapachem miodu inne pszczoły przylatują gromadnie i zlizują ze swoich towarzyszek słodycz, tak jakby je myły, cierpliwie i długo. Potem te wymyte pszczoły rozkładają skrzydła, próbują swych sił i jeśli nic już nie lepi się, odlatują do swoich uli. No i niech ktoś powie, że takie malutkie owady nie grzeszą inteligencją, może i robią to instynktownie, ale z jakim pożytkiem.
Wracając do zwiedzania terenu wokół pałacyku, nie dane nam było długo cieszyć się spacerem.
Komary przypuściły na nas atak niesamowity ... jedzonko, jedzonko chodzi tutaj!
Nie pomagało machanie rękami, oklepywanie się, zwiewaliśmy stamtąd bardzo szybko. Zdążyłam tylko pstryknąć zdjęcie przeogromnego pnia, pozostałości po lipie ...
Bardzo to urokliwe miejsce. Od kiedy odkryliśmy Julin, zdarza się nam bywać tam przynajmniej raz w roku. W zeszłym zbieraliśmy borowiki pod dębami, a w tym byliśmy w majowej ulewie.
Wczoraj, w tym wściekłym upale, kiedy połowa narodu szukała ochłody nad wodą, my po odwiedzinach u babci, wycięliśmy przez lasy sieniawskie na północ, do rezerwatu Szum na Roztoczu. Mieliśmy tu jeszcze niezakończone porachunki z trasą, bo wczesną wiosną okazało się, że można zrobić dookoła kółeczko, przez tamę czerwonym szlakiem, a potem niebieską ścieżką dydaktyczną.
Pierwsze zdziwienie było na parkingu u wejścia do rezerwatu, ani jednego auta. Ależ mamy szczęście, nikogo nie będzie na trasie!
Pierwsze zdjęcie zrobiłam nad zbiornikiem wodnym, z tamy ... poniżej szumiał wypływający z kamiennego otwory spieniony strumień, bo to mała elektrownia wodna.
Zaraz przy wejściu do lasu zauważyłam kwiatostany zerwy kłosowej, szkoda że już przekwitły.
A obiecałam sobie w zeszłym roku, że poszukam ich wcześniej, kiedy zakwitną ...
Nie sposób było zatrzymać się na dłużej, komary, komary, żarłoczne jakby nie jadły od tygodni.
Teraz już wiedzieliśmy, dlaczego na parkingu nie było aut:-)
Szlak prowadził lasem, piaszczystymi drogami, a na wyschłym poboczu niebieściły się prześliczne kwiaty jasieńca piaskowego ... u nas takich nie uświadczy, przynajmniej do tej pory nie widziałam ani jednego ... i ogromne kopce mrowisk. Mimo, że uważaliśmy, i tak trzeba było co jakiś czas przystanąć i wytrzepać z sandałów mrówki, które cięły nie gorzej od komarów.
Niektóre kozibrody już przekwitły, zostały tylko puszyste dmuchawce ... a może to jasieniec? już sama nie wiem ...
Potem szlak czerwony dotarł do ścieżki rezerwatu i stąd zaczął się powrót do parkingu, Nie było jak zatrzymać się, posiedzieć na ławeczkach, popatrzeć dłużej na otaczające piękno, komary żarły jak wściekłe, a my przyciągaliśmy je dodatkowo, spoceni jak myszy w upale.
Pamiętałam z wczesnej wyprawy wiosennej, kiedy dopiero kwitły przylaszczki, że jest tu mnóstwo parzydła leśnego ... tak, było w fazie największego rozkwitu, zdobiąc puszystymi kwiatostanami brzegi potoku i samą ścieżkę ... delikatne jak koronki ...
Dziarsko szliśmy przed siebie, wymachując rękami, bo do komarów dołączyły jeszcze gzy, ależ żarło nas to wampirze towarzystwo.
Niezwykle jest w tym roztoczańskim lesie, dziko, pachnąco, do dywanów borówczysk dołączyły zielone poduchy widłaków z dorodnymi kłosami zarodnikowymi ...
Z daleka prześwitywała tafla wody zbiornika, a zatem do parkingu i auta niedaleko ...
Jeszcze ciekawie ukształtowany pień drzewa, wypróchniały w środku ... zasiały się w nim jak w pustej czaszce jakieś rośliny. z boku wystaje coś jakby nos ... ale przecież czaszki nie mają nosów:-)
Przy drodze, we wściekłym upale kwitną dziewanny, i jakieś inne niebieskie ... żmijowiec bodajże ...
trzeba mieć specjalne predyspozycje, żeby wytrwać w tej temperaturze ...
Pokąsani przez rozliczne krwiożercze owady zmykaliśmy do domu bez zatrzymywania się gdziekolwiek. Prysznic, żeby spłukać sól, która przez te drobniutkie mikrourazy piekła skórę do żywego ... w nocy drugi prysznic, bo obolała skóra znowu dokuczała, na nogach zaognione ukąszenia po mrówkach ... oj! długo będziemy pamiętać ten wyjazd.
Pod wieczór zaszumiał gwałtowny wiatr, przyniósł burzowe chmury, zagrzmiało, lunęło i dziś można łatwiej oddychać.
Roztocze jest inne od naszego Pogórza, pachnące macierzanką, sosnami, wygrzane słońcem, wręcz wypalone na tych piaskach.
Ha! jeszcze trafił nam się gratisowy koncert zespołu U studni z "krainy łagodności" w Przeworsku, u bernardynów. Spotkaliśmy znajomych, a także mignęły nam twarze członków zespołu Mimo wszystko, których poznaliśmy w Jamnej ... po przerwie wznowili działalność, co nas bardzo cieszy.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, wszystkiego dobrego, pa!