16 stycznia 2012

A potem było merry christmas!

Kiedy rano otworzyłam oko, a później i drugie, okazało się że w oko to ja trafiłam - oko cyklonu. Każdy wie jak wyglądają przeciętne święta grudniowe, nie? To teraz pomnóżcie to przez trzy i będziecie mieli ogólny pogląd na x-mas'y. Hamerykańce świętują z rodziną 25go rano. Popołudnia i wieczory spędzają ze znajomymi, rodzinami, rodzinami znajomych.. I właśnie na taką kolację trafiłam pierwszego dnia pobytu w nowym domu. Kolacja była u sąsiadów, szaleńczo wystawna (dopiero potem okazało się że oni (nasze okoliczne rodziny) tak po porstu mają), pięknie podana. Starałam się odzywać raczej tylko do ogółu, bo jakby przyszło mi wymienić czyjeś imię.. No.. Ledwie pamiętałam imiona moich dzieci :)
Na szczęście towarzystwo było bardzo wyrozumiałe i nawet nie liczyło że ich zapamiętam. Uff.

W tym miejscu powinien nastąpić rys ogólny sytuacji mieszkaniowo-okolicznej. I oto on. W domu w którym goszczę na stałe mieszka host-mama, niech będzie od dziś Kasią, i dwoje pacholąt (jak już wspominałam młoda i młody, lat odpowiednio 5 i 8). Kasia rozwiodła się (chyba) wiosną 11', ale ojciec dzieci - od dziś Tadek - bywa w domu regularnie, według planu - dwa poranki, dwa popołudnia w tygodniu, plus co drugi weekend zabiera dzieci do siebie. Nowy partner Kasi, załóżmy że Czarek, bywa w okolicy kiedy tylko może, oczywiście z ominięciem terminów Tadka. Także jest szalenie.
Swoją drogą ostatnio przy kolacji (Kasi na szczęście przy tym nie było), Młoda zwróciła się w te słowa do Tadka "tatusiu, uważam że powinieneś poznać pana Czarka!". Ja zakrztusiłam się nieco podanym mi pokarmem, Tadek jednak spokojnie zadał dziecku swemu (bardzo niebezpieczne według mnie) pytanie "a dlaczego?". Młoda stwierdziła że pan Czarek jest bardzo zabawny.
Odetchnęłam z ulgą.
Dobra, dalej.
Jakieś 25m od naszego stoi zaprzyjaźniony dom - sąsiedzi którzy rozpoczęli całe to szaleństwo i mieli aupair jako pierwsi. Oboje rodzice pracują w wojsku (swoją drogą widziałam mamuśkę w kombinezonie - całkiem spoko), ich aupair jest z chorwacji, stan zadzieciowienia: 2 chłopców, wiek 6 i 9 (około, nie wiem dokładnie).
No i jeszcze sąsiedzi którzy mieszkają dalej, to znaczy jakieś 2 ulice dalej. To u nich odbywał się pierwszy świąteczny obiad. Tych rodziców lubię bardziej niż bliższych sąsiadów, ale ich dzieci mniej niż pobliskie dzieci. Nie wiem jeszcze czym zajmują się rodzice, wiem tylko że tatuś szychą jest. Dzieci mają troje - chłopcy 3 i 8, dziewczynka koło 6. Ich aupair jest z południowej afryki i tak koszmarnie kaleczy angielski że słuchać jej nie mogę. (wymowa, nawet nie treść).

Wracając do kolacji.. Do tego zestawu doszły jeszcze trzy pary - brat i siostra gospodyni z partnerami, oraz rodzice Kasi, czyli dziadkowie dzieci moich. Tłum trochę.
Mimo wszystko nie czułam się niezręcznie, szczególnie kiedy zaczęto przytaczać historie imprez i wydarzeń nie koniecznie chlubnych, ale jakże zabawnych.
Do dzieci przyszedł mikołaj, rozdać kawałki bibuły (tradycja taka, o tym za chwilę), i upewnić dzieci że ma je na liście.
Nie siedzieliśmy długo, bo przecież wszyscy wiedzieli że wyciągnięci zostaną z łóżek przez najmłodsze pokolenie o godzinie co najmniej nieodpowiedniej..
Bo w nocy przychodzi mikołaj z prezentami. Tuż przed wejściem do łóżek dzieci zażyczyły sobie jeszcze określenia aktualnej pozycji sań mikołaja (możliwe dzięki pewnej aplikacji albo stronie www, nie wiem dokładnie, otwartej na ipadzie Kasi). Z tego co pamiętam był nad Gwatemalą. Dzieci przygotowały ciasteczka i mleko dla mikołaja i płatki owsiane dla reniferów, po czym wygonione zostały do łóżek. Wkrótce potem drzwi do salonu zostały zamknięte, i zaczęła dziać się magia.

Rano wyrwana z łóżka zostałam późno - o 7. Wszystko dlatego że Kasia zabroniła dzieciom budzić kogokolwiek aż do 7, więc chociaż tyle odpoczynku załapałam. W ameryce, podział prezentów wydaje mi się logiczniejszy trochę niż w naszej tradycji. W każdym razem łatwiej w takie coś wierzyć. Otóż tutaj prezenty pod choinką kupują i pakują dla siebie nawzajem domownicy, a mikołaj przynosi ten jeden duży wymarzony prezent i wypchaną skarpetę. Tu powrócę do wcześniej wspomnianych kawałków bibuły. Poprzedniego wieczora dzieci napisały na nich swoje imiona i powiesiły je na choince. Mikołaj zabrał je z drzewka i przypiął do prezentów które zostawił. Młoda wymarzyła sobie różowo-fioletowe buty kowbojki, młody duży zestaw lego star-wars. Ile było pisku!
Samo odpakowywanie pozostałych prezentów (w piżamach, a jakże :) ) trwało dłuuugoo.. Fajnie bo bez pośpiechu i tak.. na relaksie. Okazało się że i o mnie mikołaj i moja nowa rodzina (oraz sąsiedzi!) nie zapomnieli. Oprócz wypchanej skarpety (słodycze, naklejki i rzeczy skrapowe, kapcie domowe, krem, drobiazgi), dostałam jeszcze stertę książek o waszyngtonie i piękny zestaw ramek na ścianę (bo sąsiadka stwierdziła że pusto mam:) ). Miło tak! Dzieciom i Kasi podobały się prezenty ode mnie także. Miło nam upłynęło przedpołudnie, na testowaniu podarunków i oglądaniu ich z każdej strony.
Spokój został jednak wkrótce zmącony, ponieważ napięty grafik wskazywał że tego dnia kolacja dla wszystkich (tak, sąsiadów też :P) jest u nas. No i od nowa gotować przyszło i dekorować.. Grunt że było zabawnie.
Po wszystkim oczywiście padłam na łóżko jak nieżywa.

Ale to nie był koniec.. Następny był Boxing day. Według tradycji angielskiej był to dzień w którym pakowało się w pudełka pozostałości kolacji świątecznej i rozdawało służbie, w zestawie z dniem wolnym. Jakiś powód do świętowania to jest.. A zauważyłam że w tym domu  nie trzeba wiele żeby rozkręcić imprezę. Tak czy inaczej, Czarek chodził podekscytowany od rana, powtarzając że na kolację jest kangur. (tło: Czarek jest australijczyko-angolem. sam do końca nie wie którym bardziej.. :) ) Uśmiechałam się ładnie, zakładając że żartuje, albo że nazywa kangurem jakiś rodzaj przyrządzanego mięcha tak żeby dzieciom posiłek uatrakcyjnić. Tak myślałam do momentu aż wzięłam kawałek do ust. Smakował jak nic czego próbowałam wcześniej. Nie bardzo umiem określić, zwłaszcza że nie do końca mi podchodził ten smak, ale definitywnie kurczak to to nie był. No i Czarek miał ubaw że mu nie wierzyłam.
A ja chyba mam lekkie wyrzuty sumienia że kangura jadłam xD

Którędy do chaosu?

Z mieszkania kumpla wytoczyłam się ledwo - obładowana jak dwa wielbłądy. Do pierwszego pociągu, i z niego na stację wytoczyć pomógł mi się przypadkowy przechodzień. Intryguje mnie trochę jak to się stało, że po jakichś 4 miesiącach pobytu ilość moich maneli się conajmniej podwoiła. Przyjechałam z jedną walizką (w większości zawierającą prezenty) i jedną torbą na ramię. Jadąc pociągiem miałam dwie walizki i dwie torby na ramię (plus torebka). A i to nie wszystko, bo część moich maneli została mieszkać z Pauliną w Nowym Jorku. Ja się pytam - JAK ?! W każdym razie - do drugiego (tego co to jechał dalej niż podmiejsko) wtoczyłam się sama (a tak, kilku dobrze zbudowanych mężczyzn nawet mi się przyglądało jak mi idzie..), opadłam ciężko na siedzenie (miejsce pasażera obok mnie zastawiłam jedną z walizek i torbami) i tak zostałam, na następne 4h.
Kiedy zbliżałam się do Waszyngtonu napięcie wzrosło. No bo w zasadzie to od nowa przyszło mi przechodzić całą tą niepewność, nawet właściwie nie wiedziałam jak moja host-mama wygląda! Jednak kiedy przyszło mi wysiadać zajęłam się ponownie bagażami, co skutecznie odwróciło moją uwagę od stresu. Z resztą byłam już naprawdę zmęczona (21 to była.. może później..)

I oto byli oni. Stali w czwórkę (mama, dziadek, bachorzęcia), dzieci trzymały nawet "transparenty". No sielanka :) Przywitałam się najpierw z młodzieżą, potem pozostałymi pokoleniami i poczułam się.. dobrze :) (nie tylko dlatego że ktoś wreszcie zabrał mi połowę bagażu, ale i to miało swoje znaczenie).
Transparenty zachowałam.

Wsiedliśmy do samochodu, dzieci okazały się tak podekscytowane jak i padnięte, ale dzielnie opowiadały mi różne rzeczy o sobie nawzajem, swoich zwyczajach i tym co robią/lubią. Jakieś pół godziny zajęło nam dotarcie do mojego nowego domu w Virginii. Teoretycznie w Annandale, VA jeśli ktoś chce sobie wyguglować. Praktycznie, w środku niczego. Totalnie. Pustynia towarzyska (dlatego na weekend do NYC jadę :) ).
Dom stoi sobie na uboczu niczego, przy drodze z brakiem wyjazdu. Ale jest naprawdę ładny, a kiedy zobaczyłam mój nowy pokój byłam wręcz zachwycona. (każda aupair ma mieć własny pokój, to jest zawarte w programie, ale wiem że te potrafią się baaardzo różnić. widziałam już jeden wielkości i wyglądu szafki na miotły z obdrapaną szafą i starym telewizorem. Nic poza tym. I do tego ciemny strasznie). Tymczasem mój nowy pokój był całkowicie pachnący nowością (jestem pierwszą aupair tej rodziny więc niedawno montowano mi łóżko, półki w szafie..), z wieeelkim i szaleńczo wygodnym łóżkiem, oknem (mimo że w piwnicy mieszkam :) ), dużym biurkiem.. Wcześniej w tym pomieszczeniu było biuro więc mam też interkom, ale na szczęście dzieci nauczone są nie używać go o nieodpowiednich porach. Pokój ten sąsiaduje z łazienką (wieczorami moja prywatna, w ciągu dnia czasem jakieś dziecko sobie siknie) i bawialnią. W bawialni mam wielki telewizor, wygodną kanapę i.. kominek na pilota :) Przezarąbisty. W sensie że gazowy, ale wygląda jak prawdziwy, no i nie trzeba go rozpalać, tak :P? Jest tu także barek, a w efekcie mała lodówka, więc mogę sobie napoje trzymać tu i nie biegać góra-dół. Ostatnio młody pokazał mi jak używać usługo w telewizorze zwanej netflixem. Netflix to taka magiczna wypożyczalnia filmów(i seriali! :D, no i bajek oczywiście) na pilota, za którą rodzina płaci miesięczny abonament. Mnie to cieszy, bo w poprzednim domu coś takiego było, ale każdy film generował koszt, więc nie korzystałam. A tu mogę bez ograniczeń :) (daję radę jakieś 40 min na 3 dni może, ale zawsze coś, nie ?). No i odkryłam ostatnio "How I met your mother?".. Tak.. Zginęłam. Jestem na 20 odcinku, a dostępnych mam ze 140..
Ostatnią zaletą lokalizacji mojego pokoju mógłby być fakt że nikomu nie przeszkadzałyby moje powroty w środku nocy, jak miałam zwyczaj robić w Larchmont. Tylko że nie mam tu za bardzo dokąd pójść (jak wspominałam - środek niczego i pustynia towarzyska), plus zaczynam pracę o 6.40 zamiast o 14.45.. W łóżku jestem najpóźniej 22.15 xD
Wady? Boszszszs jak te dzieci tupią! Mam pokój pod kuchnią, i jak tylko wstaną te przypadki (co w sobotę może nastąpić nawet koło 5.30-6 tylko dlatego że są uprawione do oglądania tv) wiem dobrze że wstały.

Ale o czym to ja miałam.. Ach, przyjechałam! Rozpakowałam się, tylko dlatego że większość moich ciuchów i tak już spędziła tydzień w walizce, więc miałam nadzieję że się chociaż trochę rozprostują na wieszakach przez noc. Pół minuty po wyciągnięciu ostatniej rzeczy z torby padłam na twarz na ultra-cudnym łóżku i tyle mnie było..

Autokary nie są takie głupie..

Bo ostatnio czasu nie mam wcale, a że ponownie siedzę w jednym (ta sama trasa: DC-NYC, tym razem jadę na weekend w jabłku) to mam chwilę na aktualizację. (ok, okazało się że net nie prądził więc publikacja jest po weekendzie, ale to chyba wiele nie zmienia)

Kiedy ostatnio jechałam do Bethesdy, obok Waszyngtonu, odwiedziłam przemiłą i fajną rodzinę, z którą tuż po weekendzie zgodziłam się na matcha (współpracę). Ucieszyłam się niezmiernie, zaczęłam zastanawiać jak to będzie mieć młodsze dzieci do gadania w obcym języku (w skrócie - im młodsze tym trudniej nie tylko dlatego że one mogą nie do końca wyraźnie mówić, ale też z racji profesji - jak sądzisz że jesteś dobry w jakimś języku poinstruuj dziecko do zrobienia czegoś, odpowiednio szybko wspominaj żeby nie wkładało palców w szczelinę, podtrzymało coś od dołu bo się rozpada, itp itd. poziom ekspert obejmuje mówienie do dwójki dzieci na raz robiących różne rzeczy) i w ogóle. Obdzwoniłam też inne rodziny zainteresowane współpracą - jednych właścicieli czarnego labradora z Kansas (swoją drogą wariaci - każą wstawać o 6.30, w soboty o 7(jedyna dotychczas rodzina prosząca o pracę w każdą sobotę rano) ale już za paliwo kiedy używasz sobie auta to nie zapłacą..), mamę trzech dziewczątek o napiętym grafiku z San Francisco (tak, słyszę ten zawód w głosie, ale ja śreeeednio chciałam do californi :) ) i kogośtam jeszcze. Bo przecież ja już mam macza - jestem zajęta, tak ?

Nie. Dnia następnego napisali mi maila że jednak zmienili zdanie. Nosz kuźwa.. tak się nie robi. Jeśli rozmawiasz jeszcze z kimś i chcesz mieć więcej czasu - powiedz. A nie tak. Podobno jesteśmy dorośli..
Zwłaszcza że ja musiałabym zadzwonić do rodzin z którymi rozmawiałam i robić im wodę z mózgu..

I wtedy przyszedł mail o tytule "Zainteresowana rodzina - H***" Profil jak profil - rozwiedziona mama, dwoje dzieci, brak zwierząt. Potem otworzyłam załącznik i się zakochałam. Młoda, lat 5 na zdjęciach wygląda jak muffinka, albo inny słodycz. Młody, lat 8 - przesympatyczny. Na zdjęciu ściskają się uroczo.

Wkrótce potem host- mama zadzwoniła do mnie i pogadałyśmy chwilę lub dwie. I zadziałało :)

Jako że mieszkałam już koło tygodnia u znajomego, a na dodatek on zamierzał wyjechać na święta, moja nowa host-rodzina zaprosiła mnie tydzień wcześniej.

I tak oto w piątek, 23.12.2011 wsiadłam w pociąg w kierunku Waszyngtonu, aby spotkać moje nowe dzieci.
 
Copyright 2009 ..nannala... Powered by Blogger Blogger Templates create by Deluxe Templates. WP by Masterplan