To było pytanie spędzające mi sen z powiek w zasadzie od momentu, w którym poszłam do liceum. Ciągłe zastanawianie
się jaki kierunek wybrać tak, by później znaleźć pracę. I przy okazji nie trafić do worka miliona produkowanych przez uczelnie wyższe studentów, którymi rynek się nasycił. Tyle przeczytanych ulotek różnych uczelni. Obliczenia gdzie będzie najbliżej
do domu... Całkowicie zagubiona w studenckim świecie postanowiłam złożyć mój dalszy los na barki bardziej doświadczonych
i starszych. Rodzice podpowiadali mi bym szła na studia związane z medycyną. Bo w końcu byłam na kierunku medycznym
w liceum... I złożyłam papiery, a przez wakacje przyszło czternaście odmownych listów. Zostałam w domu. To był na prawdę skok na głęboką wodę - tak mi się wtedy wydawało. Za to dał mi czas na zebranie pewnego doświadczenia
i przeanalizowanie wszystkiego.
Studia stacjonarne czy niestacjonarne?
Wśród moich znajomych były osoby które od razu wiedziały jakie kierunki chcą obrać i z marszu poszły na studia. Mnie najbardziej gryzło to, że idąc na studia musiałabym zrezygnować z dotychczasowego życia. Wszystkie opcje związane ze studiami dziennymi przeprawiały mnie o bezsenność i ból brzucha. I wtedy pomału zaczęłam przyjmować do wiadomości,
że studia dzienne nie są jedyną słuszną opcją! Kiedyś może było tak, że na studia niestacjonarne ludzie szli tylko po papier. Teraz wydaje mi się to bardziej przyszłościową opcją. Bo można jednocześnie uczyć się oraz zyskiwać doświadczenie zawodowe, jakieś oszczędności na "dorosłe życie"...
Co sprawia mi przyjemność?
Któregoś ciepłego wiosennego dnia leżałam sobie na plaży z moim chłopakiem i analizowałam wszystkie opcje związane
ze studiami. Po roku przerwy wiedziałam już, że nie decyzje innych są najważniejsze tylko to co czuję w środku. Wtedy Paweł powiedział mi, żebym przemyślała co sprawia mi przyjemność. W domu wzięłam kartkę i zaczęłam wypisywać wszystko, nawet najmniejsze drobnostki.
Poważnie zaczęłam myśleć o weterynarii, już nawet byłam w Bydgoszczy złożyć papiery, ale jednak czułam, że to chyba... Chyba jeszcze nie to... I w tamtym momencie jak grom z jasnego nieba spadło na mnie OGRODNICTWO. Znalazłam mnóstwo zalet tego kierunku! A przede wszystkim dotarło do mnie, że wybieram się na ten uniwersytet nie dla tego, że ktoś mi każe, nie dlatego, że muszę, ani nie z powodu pewnej pracy po studiach. W październiku podpisałam umowę wiążącą mnie z uczelnią na najbliższe pięć lat dlatego, że JA chciałam. I z największą radością zostałam studentką pierwszego roku ogrodnictwa.
Czy żałuję?
Minął pierwszy semestr, pierwsza sesja, kończy się drugi semestr, a ja mogę śmiało powiedzieć, że każdego dnia czuję się spełniona. I najzabawniejsze - nauka sprawia mi przyjemność. Nie mam problemów z poświęceniem czasu na notatki, na szykowanie pędów czy analizowanie składu gleby. Lubię chodzić na wykłady, dowiadywać się nowych rzeczy i sprawdzać swoją wiedzę. Wszystkie te rzeczy które były dla mnie TRUDNE w liceum, teraz są banalne, bo nie MUSZĘ, a chcę je umieć. Odkryłam, że wszystko było jedynie kwestią podejścia. No i może jeszcze troszkę tym, że studia nieco różnią się od nauki w liceum czy technikum. Ale o tym może następnym razem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chyba wróciłam. :)