Tytuł oryginalny: "Wicked lovely"
Autor: Melissa Marr
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Ilość stron: 373
Opis wydawcy: Siedemnastoletnia Aislinn widzi wróżki od urodzenia. Te potężne i groźne istoty przechadzają się niewidoczne w świecie śmiertelników. Dziewczyna przestrzega zasad gwarantujących jej bezpieczeństwo, jednak nagle okazuje się, że to nie wystarczy. Musi zmierzyć się z podstępnym, ale niestety pociągającym Królem Lata… Stawką tej ryzykownej gry będzie całe jej życie. Intryga wróżek, miłość śmiertelników i starcie pradawnych zasad ze współczesnymi pragnieniami splatają się w tej zdumiewającej opowieści.
Nasza opinia: W dzieciństwie wierzyłam we wróżki. Wyobrażałam je sobie jako malutkie istotki zamieszkujące kwiaty, przewodzące dzikimi zwierzętami. Pomagały także ludziom w wybieraniu dobrych decyzji. Wiadomo, każdy może mieć inne wyobrażenia. Melissa Marr widziała te istoty jako złośliwe, wredne i brutalne, wielkości człowieka, choć ludzka istota nie mogła ich zauważyć. Czy coś takiego było fair? One robiły ludziom psikusy, a my nie mogliśmy im się odwdzięczyć – ba! Nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich egzystencji! Jest jednak dziewczyna, która widzi wróżki. Nie jest jednak szczęśliwa z posiadania daru widzenia. Z resztą kto chciałby widzieć coś, czego nikt inny oprócz kobiet z jej rodziny? Brak możliwości zwierzenia się nikomu, bo ten uzna ją za wariatkę...
Nasza opinia: W dzieciństwie wierzyłam we wróżki. Wyobrażałam je sobie jako malutkie istotki zamieszkujące kwiaty, przewodzące dzikimi zwierzętami. Pomagały także ludziom w wybieraniu dobrych decyzji. Wiadomo, każdy może mieć inne wyobrażenia. Melissa Marr widziała te istoty jako złośliwe, wredne i brutalne, wielkości człowieka, choć ludzka istota nie mogła ich zauważyć. Czy coś takiego było fair? One robiły ludziom psikusy, a my nie mogliśmy im się odwdzięczyć – ba! Nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich egzystencji! Jest jednak dziewczyna, która widzi wróżki. Nie jest jednak szczęśliwa z posiadania daru widzenia. Z resztą kto chciałby widzieć coś, czego nikt inny oprócz kobiet z jej rodziny? Brak możliwości zwierzenia się nikomu, bo ten uzna ją za wariatkę...
Autorka napisała książkę nie do końca według szablonu Władcy
pierścieni, jakiego się spodziewałam, jednak dzięki tym zmianom wyszło jeszcze gorzej. Bohaterka jest już
kimś wyjątkowym, a ma szanse zostać kimś jeszcze lepszym. Ona nie chce tego,
ale nie ma na to wpływu. Została wplątana w sytuację bez wyjścia. Czy to nie
brzmi to tak… oklepanie? Tak samo jest, gdy oglądamy pierwszą cześć filmu i
życie bohatera wisi na włosku. Wiadomym jest, że on nie umrze, bo inaczej nie
byłoby dalszych części (nie bierzemy pod uwagę części z innymi bohaterami w
roli głównej).
Sama bohaterka była dla mnie kimś nadzwyczaj interesującym. Była jedną z nielicznych, która postanowiła negocjować! Nie poszła ślepo za szansą, jak mogłyby bohaterki innych książek. Myślę, że dzięki temu wywarła na mnie tak pozytywne wrażenie. Była dość skomplikowana, skryta w uczuciach i czasem niepewna, ale potrafiła postawić na swoim i być zdecydowana. Nie podwijała ogona, cofając się jak ktoś uległy. Choć z pewnym oporem, udało mi się z nią utożsamić i zaciekawiła mnie jej historia, a złożony charakter zaskakiwał. Chyba właśnie czegoś takiego oczekiwałam.
Bardzo podobały mi się też imiona głównych bohaterów. Były one tak... klimatyczne! Takie wróżkowe imiona! Mimo, że wróżki były przestawione jako złośliwe, imiona jak Aislinn, Beira, Donia... Nie wiem jak innym, ale według mnie są przepełnione słodyczą! Jak babeczki z lukrem i posypką, choć większość pewnie uzna je za przesłodzone i nic dziwnego, aż się robi niedobrze! Jednak cały czas prześladowała mnie też myśl czy dobrze wyobrażam sobie brzmienie tego imienia. W sumie robi to małą różnicę, ale daje do myślenia.
Książka została napisana zwiewnym językiem. Pierwszy raz używam tego określenia, więc może powiem co mi chodzi po głowie. Jest on lekki jak piórko, porywający czytelnika w wir wydarzeń, pomagający mu doskonale wyobrazić sobie sytuację. Podobała mi się także zastosowana trzecioosobowa narracja. Pozwalała na czytanie bez wymuszania odczuć bohaterki na czytelniku, a także była komfortowa gdy chodziło na innych bohaterów. Nie spychało ich na dalszy plan, pozwalało lepiej się z nimi zapoznać. Zadaje sobie sprawę, że większość książek jest pisana obecnie w narracji pierwszoosobowej i jest to moim zdaniem coś, co powinno się jak najszybciej zmienić. Załóżmy że jestem dorosłym facetem i lubię wróżki, a potem muszę czytać w pierwszej osobie o siedemnastoletniej dziewczynie. To nie jest komfortowe dla takiego czytelnika i dobre powieści najczęściej są pisane właśnie w trzeciej osobie.
Do samego zajrzenia do książki bardzo zachęca okładka. Przyciąga dziewczęcy wzrok, jest estetyczna i w jakimś sensie tajemnicza. Nie jestem jednak pewna, czy książka odniosła dzięki temu jakiś sukces. Sama upolowałam ją w księgarni za 10 zł i choć uważam, że książki powinny być tańsze - jest to 1/3 ceny sugerowanej. Nie jestem jednak w żaden sposób zawiedziona. Książkę bardzo dobrze mi się czytało, a czcionka jaka jest zastosowana umożliwia komfortowe czytanie.
W książce odrzuciła mnie jedna rzecz - przewidywalność. Choć było kilka zwrotów akcji i małych zmian, to już na początku czułam jak to się skończy. Myślę, że więcej tajemniczości by książce nie zaszkodziło. A sam koniec... To już według mnie szkoda słów. Jest całkowicie źle poprowadzony, odbiera chęć czytania kolejnych części i jak dla mnie, to na pierwszym tomie wszystko mogłoby się skończyć - wszyscy odjechali na swoich jednorożcach ku zachodowi słońca.
Ocena ogólna: Queen Dee 9/10 Small Metal Fan --/--