Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warzywa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą warzywa. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 sierpnia 2014

Szybkie danie na sobotę by nie tracić czasu czyli tempura
























Co mam na myśli mówiąc „tracić czas”? Czy siedzenie na fotelu w otoczeniu lasu jest stratą czasu?
Czy wyprawa na pobliski targ w celu pogłaskania stu sześćdziesięciu czterech kaczuszek jest czynnością zbędną?
Lub może zatopienie się w książce pośród powodzi niepozmywanych talerzy i szklanek?
Na każde z tych pytań można odpowiedzieć twierdząco.
Na wszystkie trzeba odpowiedzieć przecząco.
Sobota jest stworzona do nicnierobienia. Nicnierobieniem jest wyprawa do odległej ruiny by zobaczyć nietoperze. Przecież nie musimy. Ale możemy lub, co lepiej, chcemy.
I wpakowanie do słoika przecieru renklodowego jest nicnierobieniem.
I zawieszenie kilkudziesięciu słoików ze świeczkami, by wieczorem było pięknie.
A nocą możemy nic nie robiąc, umościć się na leżaku i spojrzeć w twarz „łysemu”czyli księżycowi. Dziś pełnia i nic nie zasłoni nam widoku.
Jeżeli nie zmęczymy się zbytnio i będzie nam się chciało, to przyniesiemy sobie koc i ponownie moszcząc się w leżaku będziemy gotowi na spadające gwiazdy.
To się dopiero nazywa „nicnierobieniem”.
A w poniedziałek, kiedy znajomy zapyta co robiliście w weekend, uśmiechniecie się, przypomni wam się rozgwieżdżona noc, słodka konfitura i powiecie: nic, nic nie robiłam.
Dobry plan na sobotę?
























Tempura może wydawać się zaprzeczać idei „nicnierobienia” ale tylko pozornie. Czynności związane z jej przygotowaniem nie są ani uciążliwe, ani skomplikowane.
Kroimy warzywa, mieszamy ciasto, rozgrzewamy olej, moczymy warzywa w cieście, smażymy, podajemy z sosem sojowym. Jemy.
























Tempura:

warzywa, kawałki filetowanej ryby (np., łososia, dorsza, pangi), krewetki

ciasto:

1 jajko
2 szklanki lodowatej wody
1 szklanka mąki pszennej
1 szklanka mąki kukurydzianej
1 łyżeczka soli
W przybliżeniu wygląda to tak:
Wybieramy warzywa, które lubimy czyli marchewka, cebula, kalafior, bakłażan, grzyby, brokuł, papryka, cukinia . Kroimy je na kawałki jednakowej wielkości.
Jeżeli lubimy rybę, kroimy ją na małe kawałki. Krewetki, jeżeli mamy pod ręką, obieramy z pancerzyków.
Przygotowujemy ciasto. W tym samym czasie podgrzewamy (najlepiej i najmniej kłopotliwie) we frytownicy olej. Do temperatury 170 stopni.

Wbijamy do wody (musi być lodowata!) jajko. Mieszamy i wsypujemy mąki i sól. Mieszamy niezbyt starannie. Grudki są pożądane i powodują, że ciasto jest lżejsze i bardziej ulotne.
Moczymy warzywa lub w cieście i ostrożnie kładziemy na gorący olej. Smażymy aż wypłyną na powierzchnię i nabiorą złotawego koloru. Smażenie trwa około minuty. W przypadku ryby lub owoców morza, smażenie przedłużamy do około 3 minut.
Wyjmujemy (ostrożnie) na papierowy ręcznik i podajemy natychmiast z ulubionym sosem.
Moja propozycja to 3 części sosu sojowego jasnego i 3 części zimnej wody. Do tego 1 łyżka octu ryżowego i 1 zmiażdżony ząbek czosnku.

Potem wracamy do kontemplowania chmur.




Udanego nicnierobienia i pięknej niedzieli.

środa, 16 października 2013

Życie wewnętrzne komina i zupa kokosowo limonkowa



„życie jest formą istnienia białka, ale w kominie czasem coś załka”

Co można znaleźć w kominie? Ha, wydawałoby się, że odpowiedź jest jedna: sadzę.
Zakładam, oczywiście, że macie komin. Tym, którzy na co dzień grzeją się ciepłem kaloryferów, wyjaśniam, że dawniej ludzie używali pieców. Miały one na górze blachę, z przodu drzwiczki, po bokach kafle a w środku komin. Ten prowadził z pieca na dach (zazwyczaj). Do używania pieca potrzebne było drewno lub węgiel (apage Satanas w dobie walki z dwutlenkiem węgla) oraz kominiarz. Kominiarz sprawdzał co jakiś czas czy komin się nie zatkał. Zatkanie komina groziło wybuchem. Piec był gwarancją ciepła i gorącej strawy. Przez dużą część roku był ulubionym miejscem kotów i zmarzluchów.
Piec używany i regularnie odwiedzany przez kominiarza był przedmiotem bezpiecznym i mało kłopotliwym. Co prawda czasem się buntował i zamiast dmuchać dymem w górę, buchał po całej kuchni, ale przeciąg doskonale dawał sobie radę z tymi kaprysami.
Czasem w kominie coś załkało, zagwizdało.
Gotowanie na nim wymagało pewnej wprawy. Nie zawsze udawało się rozgrzać go do pożądanej temperatury (zapomnijcie o smażeniu frytek) a szybkie schłodzenie go nie wchodziło w grę. Za to placki ziemniaczane smażone na blasze były ósmym cudem świata. Rosół, pyrkający cały dzień na malutkim peryferyjnym ogniu nie miał sobie równych.

Przede mną jesienno zimowe miesiące pod znakiem kaloryfera.
Zanim jednak pożegnam się z zapachem drewna i kapryśnym kominem mogę wam ugotować błyskawiczną zupę kokosowo limonkową.
A gdzie odpowiedź na pierwsze pytanie? Hm... Po zastanowieniu się, doszłam do wniosku, że na odpowiedź musicie poczekać do bardziej sprzyjających okoliczności. Myślę, że Halloween jest idealnym momentem, żeby spełnić obietnicę.



Na razie musi wystarczyć zupa kokosowo limonkowa

1 puszka mleczka kokosowego
2 szklanki bulionu
1 łyżka pokrojonego imbiru
1 ząbek czosnku
1 liść laurowy
1 mała papryczka chilli
pół paczki warzywnej mieszanki chińskiej
szklanka ugotowanego ryżu
2 łyżeczki sosu sojowego jasnego
pół łyżeczki kolendry
otarta skórka z limonki
sok z limonki
2 łyżeczki oleju

Na rozgrzanym oleju smażymy pokrojony drobno imbir, czosnek i chilli. Smażymy minutę i dorzucamy liść laurowy i mieloną kolendrę. Dolewamy bulion i gotujemy na małym ogniu 10 minut. Dodajemy mleczko kokosowe i zagotowujemy. Wrzucamy mieszankę warzywną (nie rozmrażamy) i gotujemy 2 minuty. Wlewamy sos sojowy, sok z limonki i skórkę z limonki. Mieszamy i zdejmujemy z ognia.
Na talerz nakładamy porcję ryżu i wlewamy zupę. Posypujemy kolendrą.




Smacznego

środa, 3 października 2012

Warzywa po chińsku i kulinarne wpadki





Zauważyliście, ze rzadko pojawiają się na blogach opisy naszych wpadek. Wszystko tutaj jest jak w marzeniach Kopciuszka: śliczne, udane i satysfakcjonujące. I jakie nieprawdziwe.
Która, bądź który z nas z ręką na sercu może powiedzieć, że zawsze wszystko gra jak z nut.  Aż bym chciała poczytać o kuchennych katastrofach i ich konsekwencjach.
Moja Mama, do robionych po mistrzowsku na Boże Narodzenie makówek, wsypała kiedyś soli zamiast cukru. Rewelacja!
Ja uraczyłam swego czasu rodzinę rybą pieczoną w soli. Zapomniałam tylko, że do soli powinnam włożyć całą rybę, ze skórą. Ja użyłam filetów. Degustacja  tego wątpliwego przysmaku przypominała zjedzenie przysłowiowej beczki soli. Dzieci pamiętają mi to do dziś.
Czasami pomyłki wynikały z niedokładnej instrukcji. I tak, topiąc czekoladę by zrobić mus, tabliczka wylądowała w garnku z wodą a nie na garnku z wodą. Jaki był efekt końcowy? Wodniste kakao.
Błędów nie popełnia jedynie ten, co nic nie robi. Czyli wynika z tego, że blogowicze mogliby sporo na ten temat powiedzieć.
Pamiętam, kiedy z pierwszą wizytą mieli przyjść przyszli teściowie. Moim popisowym ciastem był wtedy sernik na zimno. Robiłam go setki razy i nigdy mnie nie zawiódł. I ten sto pierwszy sernik się zwarzył! Uwierzylibyście?
Na stole wylądowało ciasto „ze sklepu”.  Ale obciach. Zdecydowanie nie dodało mi to punktów w ocenie. Na szczęście mój wybranek był w stanie zjeść nie tylko zwarzone serniki ale nawet zasmażane buraczki z jarzynką. Po latach przyznał, że większego świństwa nigdy wcześniej i nigdy potem (to było przed rybą w soli) nie jadł. Amor vincit omnia, jak mawiali Rzymianie.
Może na Durszlaku ogłosić taką anty akcję: Moje kulinarne Waterloo.
Jeśli  nawet byśmy niczego nie ugotowali, to na pewno byśmy się pośmiali.

A jeśli chodzi o bezproblemowe danie, to mam dziś dla was warzywa. Jest ich na półkach tyle, ze każdy znajdzie coś dla siebie. O tej porze roku są najlepsze. Danie jest proste i nie grozi żadnymi niespodziankami.



Warzywa po chińsku

1 marchewka
1 czerwona cebula
1 czerwona papryka
1 zielona papryka
2 ząbki czosnku
kilka różyczek brokuła
1 nieduża cukinia
garść świeżej kolendry
1 łyżka oleju do smażenia
2 łyżki sosu ostrygowego
1 łyżka sosu sojowego
kilka kropel oleju sezamowego
1 łyżeczka ziaren sezamowych

Wszystkie warzywa kroimy na cząstki. Cebulę kroimy na ósemki. Na patelni rozgrzewamy olej i smażymy warzywa w następującej kolejności: marchewka, cebula, czosnek, papryka. Po 3 minutach wlewamy 2 łyżki wody i dorzucamy różyczki brokuła i przykrywamy pokrywką. Po dwóch minutach zdejmujemy pokrywkę i dokładamy plastry cukinii. Mieszamy warzywa i odparowujemy wodę z patelni. Teraz wlewamy sos ostrygowy, sojowy i olej sezamowy. Mieszamy, posypujemy ziarnami sezamowymi i kolendrą. Podajemy.
Ten sam zestaw możemy zrobić w wersji na parze. Też smakuje fantastycznie.
Warzywa są jędrne, nie tracą koloru i pysznie smakują. Tutaj nie grozi nam żadna wpadka.



Smacznego 

poniedziałek, 5 marca 2012

Pieczone warzywa po męczących zakupach



Niedzielne zakupy to makabra. Unikam ich jak ognia. Niestety niedziela to jedyny praktycznie dzień, kiedy MMŻ ma na tyle wolnego czasu i chęci, by wybrać się do sklepu. Nagłe wypadki są nieuniknione i trudno je ignorować.
W domu pod lasem padł grzejnik. Co prawda nikt tam teraz nie marznie (chyba ,że nasza kuna na poddaszu), ale kiedy już postanowimy rozpocząć sezon morski, nie chcielibyśmy spać na piecu czy w śpiworze. Trzeba więc było kupić nowy grzejnik. Wiem jak kończą się zakupy w jaskini pokus jaką jest sklep nie tylko z grzejnikami, ale płytami, filmami, książkami. Z planowanych 10 minut zrobiło się półtorej godziny. Śmiałam się, że takich do sklepu wpuścić, to reklamówek zabraknie. Głos rozsądku, czyli ja, miał niewielką siłę przebicia. MMŻ szalał w muzyce i filmach jak dziecko w fabryce czekolady. Grzejnika nie kupiliśmy ale z pustymi rękami nie wyszliśmy. A wieczorem nastąpiła degustacja zakupionego czyli koncert na Rusha i Petera Gabriela. Na ...naste wydanie The Wall również.
Do tej uczty dołączyły wcześniej upieczone warzywa. Pora była późna, kiedy zasiedliśmy do słuchania, więc przegryzka musiała być lekka. Pieczone warzywa to kolacja idealna. Można je włożyć do piekarnika wcześniej i jeść gorące jako dodatek np do wieprzowiny lub chrupać na zimno z jogurtowym dipem.
Zachęcam zarówno do uczty muzycznej jak i jedzeniowej. Przecież jedno drugiemu nie wadzi.

pieczone warzywa

marchewka, kilka sztuk
pietruszka, kilka sztuk
ziemniaki, kilka sztuk
oliwa
zioła, tu występuje moja propozycja, ale kombinacje mogą być dowolne: tymianek, maciejka (to moje resztki lata), koper włoski*
sól
kilka ząbków czosnku



Potrzebujemy blaszkę i garnek. Blaszkę do pieczenia warzyw a garnek do podgotowania ziemniaków. Jarzyny myjemy. Ziemniaki bez obierania gotujemy 15 minut. Marchewkę i pietruszkę obieramy i kroimy w słupki. Posypujemy ziołami, solą i polewamy oliwą. Blaszkę wykładamy papierem do pieczenia i kładziemy jarzyny na jednej połowie. Ziemniaki odcedzamy i kroimy w ćwiartki lub ósemki (jak kto lubi). Też polewamy oliwą i solimy. Wykładamy je na drugą połowę blaszki.
Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni i pieczemy warzywa 40-45 minut. Kwadrans przed końcem pieczenia dodajemy do ziemniaków nie obrany z łupinek czosnek a ostatnie pięć minut, jeśli to możliwe, włączamy w piekarniku funkcję "grill".

Pieczone ziemniki to standard. Ich smak jest powszechnie znany. Ale jeśli nie jedliście jeszcze upieczonej w ten sposób pietruszki, to bierzcie się do roboty. Nawet nie podejrzewacie ile słodyczy ma w sobie to warzywo.
To kolejny przepis, do którego namówiła mnie Olga.
Teraz ja namawiam was. Macie w lodówce pietruszkę? Szukacie dodatku do mięsa? Włączcie piekarnik i upieczcie pietruszkę z marchewką.



* Zrobiłam gwiazdkę przy koprze włoskim, bo jest idealnym dodatkiem do wieprzowiny. Jako danie główne robiłam kotlety z sosem z musztardą i mascarpone (o nich następnym razem) i dodatek kopru do warzyw był naturalnym uzupełnieniem. Pamiętajcie tylko o jego intensywnym aromacie i nie sypcie go łyżką. Szczypta wystarczy.... Chyba, że ktoś cierpi na kolki.
Acha, Peter Gabriel pomaga zarówno na kolki jak i na całą resztę.
Smacznego