Zmieniłam pracę, a właściwie dział w mojej firmie. Miał być taki prestiżowy, taki gdzie przyjemnie się pracuje. Ludzie są mili, a ja pracę zostawiam o godz. 16.30 i idę do domu z "lekką głową". Na początku tak rzeczywiście było. Zachwyciłąm się tą atmosferą, takiego biura gdzie nie trzeba codziennie walczyć. Wcześniej pracowałam w procesie produkcji. W skrócie - kto wszedł do pokoju, ten darł mordę. Jak nie było winnego i tak się winny znalazł. Mój wygląd także działał na niekorzyść. Nie wyglądam na moje 29 lat - ludzie widzą we mnie małą dziewczynkę i gdy odkrywają, że mam dziecko to patrzą z politowaniem - no tak gówniara zaszła w ciążę jak miała pewnie 16 lat. Szybko więc nauczyłam się, że jeśli chcę, żeby ludzie mnie słuchali, to muszę krzyknąć, a najlepiej przeklnąć - też się tego nauczyłam. Podsumowując - żeby się odnaleźć na produkcji, trzeba byc kutym na 4 kopyta, inaczej by mnie zjedli.
Wchodząc do nowego działu byłam zachwycona. Miałam wrażenie, że jestem zupełnie w innej firmie, codziennie słyszałam dzień dobry, dziękuję, proszę.. Takie słowa, które dla mnie znaczą wiele. Takich mnie uczyła mama, babcia.. Byłam zachwycona! Do czasu.
Szkolenie przebiegało wolno, już po 3 dniach siedziałam znudzona. Moje zadanie polegało na zorganizowaniu przewoźnika dla określonego ładunku w określonym czasie za określoną cenę. Niby nic trudnego, ale nie wtedy, gdy jest dużo ładunków, a przewoźników mało. Przewoźnicy mogąc przebierać w ładunkach wybierają najlepiej płatną ofertę. Co jest najzupełniej zrozumiałe. Chcąc zapewnić transport ładunków i jednocześnie dobrą obsługę klienta moja firma nawet zgadzała się dopłacać, by tylko towar pojechał. Bardzo rzadko zdarzło się, gdy ktoś chciał jechać w cenie. Jeżeli tylko przewoźnik miał samochód zmienialiśmy daty załadunku, rozładunku, byle tylko wypchnąć towar. W praktyce jednak moja praca opierała się na kłamstwie. Gdy tylko znalazł się przewoźnik, który miał samochód wciskało mu się jeden ładunek, potem kłamało, że klient odwołał i wysyłało, (że niby nam głupio i chcemy zapewnić pracę) na zupełnie coś innego. Bardzo często było wiadomo, że kierowca dogadany na inną datę będzie stał nawet kilka dni pod magazynem, bo nie udało się zmienic daty załadunku, bądź rozładunku. Przewoźnicy często brali nasz ładunek, którego w rzeczywistości nie było i jednocześnie jakiś powrotny, który nie był możliwy z perspektywy naszych kłamstw do pobrania. Nawet stali przewoźnicy byli traktowani w ten sposób.
Zostałam przydzielona do jednej pracownicy. Dziewczyny parę lat ode mnie starszej, dobrej spedytorki, ale bardzo zaniedbanej i chyba mającej żal, że tyle lat w jednym miejscu, a osoby krócej pracujący byli już kierownikami. To niesprawiediwe, ale jestem nawet w stanie zrozumieć - osoba, która ma problem z higieną osobistą nie może reprezentować firmy.
No i tak sobie siedziałyśmy ja i ona, dopóki inni pracownicy działu nie chciali iść na urlopy. Ona, owszem opowiedziała mi o wszystkich klientach, którymi się zajmuje, pozostali nie wyrazili zgody, żebym się u nich uczyła. Sama miałam praktykanta na poprzednim stanowisku, wiem jak jest, więc nie czułam żalu. Tylko, to też było do czasu. Po 3 tyg siedzenia przy jednej osobie poproszono mnie, bym zastąpiła osoby, które są aktualnie na urlopie. Informacje o ich obowiązkach - zerowe. Zanim cokolwiek zrobiłam musiałam zapytać, a właściwie najpierw poczekać, aż ktoś skończy swoją pracę by zadać pytanie. Po kolei wszyscy z działu chodzili na urlop, a ja ich zastępowałam, za każdym razem - inf. zerowe. Nie mogę powiedzieć, że nie odpowiadano na moje pytania, owszem, jednak było to robione na odwal. Mówiono mi co powinnam zrobić, ale już nie mówiono w jaki sposób mam to zrobić.
Przez pierwsze dni byłam zachwycona pracą zespołową. Na tablicy notowano trasy do sprzedania i wzajemnie okazywano sobie pomoc. Jednakże gdy tylko ktoś szedł na urlop, szefowi przedstawiano czego ktoś nie zrobił, co pominął specjalnie. Potem chyba towarzystwo w ogóle przestało się przejmować moją obecnością - wystarczyło, że ktoś szedł do toalety a już go obsmarowywano. Nie przebierając w słowach zresztą.
Dosyć szybko zweryfikowałam swoje zdania, co do miejsca gdzie trafiłam. Nie chciałam i nie czułam żadnej potrzeby, żeby się z nimi "bratać". Przerwę obiadową spędzałam z dawnymi koleżankami, z nimi bez obaw mogłam się pośmiać, pogadać o głupotach, jak i moich ważniejszych osobistych sprawach. Byłam tam tylko tyle czasu ile było trzeba, co nie znaczy, że olałam moją pracę. Starałam się kłamać, konsultowałam wszystko co mówiłam przewoźnikom z moim nowym zespołem. Gdy już zorientowałam się co jest grane, wiedziałam, że ja tam nie zostanę, ale pracować trzeba, dlatego na prawdę się starałam. Mimo tego, że wiedziałam jakie są układy, nie odpuściłam sobie.
Dostałam maila na temat wstępnego szkolenia z prawa. W dniu przeszkolenia przypomniałam mojemu przełożonemu, że idę na szkolenie i może mnie dłuższy czas nie być.On poprosił mnie do sali obok i powiedział, że to jest trudna rozmowa, ale musi się odbyć. Zdecydował, że nie chce, abym była w jego zespole ze względu na moją osobowść jak to określił. Mam wrócić na "magazyn". To świadczy także przeciwko mojemu obecnemu przełożonemu. Nigdy nie pracowałam na magazynie. Pracowałam na copackingu, to zupełnie co innego. Byłam na oddelegowaniu, nie miałam żadnej nowej umowy, nawet aneksu, ciągle miałam swoje poprzednie stanowisko. Zaczęłam więc myśleć i pewne elementy zaczęły mi się kleić w całość, dziwne uśmiechy gdy pytałam, gdzie docelowo będę siedzieć, fragmenty rozmów...
Mój poprzedni przełożony faktycznie rzecz ujmując wypchnął mnie ze swojego działu. Od koleżanki dowiedziałam się, że miał do wyboru zostawić w dziale mnie, albo swojego kolegę, którego ściągnął ze swojej poprzedniej firmy. Rachunek był prosty.
W tym momencie jestem na opiece, synuś choruje. Wczoraj zadzwoniła koleżanka z poprzedniego działu, powiedziała, że nie mam do czego wracać i najlepiej, żebym przeciągnęła zwolnienie. I co, mam kłamać?Robić to czym pogardzam, czy dać się zwolnić?