Tak w Tarnowie - mało kto wie, ale tu swą siedzibę miały wszystkie centralne instytucje wzbijającej się na niepodległość Ukrainy, gdy w 1920 roku bolszewikom udało się wyjść z ofensywą na zachód. To do Tarnowa właśnie został skierowany Semen Petlura i jego ludzie w liczbie kilku tysięcy, Tarnów jednak okazał się zbyt małym miastem, by pomieścić uchodźców, przeto zostawiono w nim jedynie najwyższe organy, mniej istotne urzędy wraz z obsadą przenosząc do Częstochowy.
Wielu "historyków" twierdzi iż nie ma co "gdybać", bo to niczemu nie służy, podobno jedynie kolekcjonowanie suchych faktów i dat jest historią - dla mnie to nie historia lecz kronikarstwo wsteczne, lub chronologia uprawiana pod płaszczem historii. Jeśli chcemy by historia była nauczycielką życia to gdybać musimy, mamy obowiązek rozeznawania czy w świetle naszej wiedzy, decyzje i działania podjęte wówczas nie mogły wyglądać inaczej a jeśli mogły to co by było gdyby zostały podjęte.
Więc pokuszę się o pewne gdybania - wiadomo iż Piłsudski nie posiadał tak konkretnych i dalekosiężnych wizji politycznych jak Dmowski. Być może gdyby pomoc dla Ukraińców w odzyskaniu niepodległości była bardziej zdecydowana, to potem nie doszło by do rzezi na Wołyniu! Nie sposób tego udowodnić, ale nie sposób też zaprzeczyć, że polityka Piłsudskiego a potem władz II RP była wobec Ukraińców co najmniej protekcjonalna, mało konkretna a co najważniejsze Ukraińcy widzieli w nas jednego z zaborców! (podobnie zresztą jak Litwini).
Losy Petlury po podpisaniu traktatu pokojowego z Bolszewikami, taki krótki przyczynek
Ale wróćmy do Tarnowa - w tej chwili mamy tu jedną tablice na hotelu Bristol i jedną mogiłę na cmentarzu w Krzyżu - pamiętam że były jeszcze inne tablice np "w tym domu mieszkał w latach.... Semen Petlura naczelny... itd." Wcześniej zdjęć nie zrobiłem, dziś już tablic nie ma... ciekawostka. Oficjalne strony też na ten temat nic nie mówią - popytam pośród znajomych. Podejrzewam iż ktoś poddał pamięć o tamtych zdarzeniach stosownej ingerencji tak aby była bardziej wygodna dla dnia dzisiejszego... Ech ciął by szaszką przez ten wredny łeb, ciął, tak po kozacku, ze szczerego serca...
tymczasem przedstawię to co mam:
Więcej o generale Mikołaju Junakiwie i tej mogile na oficjalnych stronach Tarnowa
O Historii tego miejsca przeczytacie też na oficjalnych stronach miasta.
Tym razem nie wolno popełnić tego samego błędu, Ukraińcy muszą widzieć w nas swoich sprzymierzeńców, nie tych którzy narzucają im cokolwiek (Unię Europejską, traktaty emisyjne itp), ale i też nie takich którzy oddają ich na łaskę Moskwy - sprzymierzeńców którzy traktują Ukraińców jako wolnych, mądrych i mężnych ludzi.
Odwieczny atawizm Człowieka...navigare necesse est. Nawet w duszy zaprzysiężonego domatora, drżącego na myśl o wyprawie do najbliższego większego miasta, raz na jakiś czas rodzi się myśl by...objechać świat dookoła. Podróżnik to człowiek u którego ta myśl, raz się pojawiwszy, tkwi zapamiętale i zmusza go do działania. No więc, dziękuję Bogu że dał mi taką a nie inną żonę, bo mapka na której pracowicie wykreślamy szlaki naszych podróży, staje się coraz bardziej porysowana.
Thursday, February 20, 2014
Saturday, February 15, 2014
Wyspy Karlskrony
Port w Karlskronie powstał dla celów wojskowych, ten w Sztokholmie zamarzał, znaleziono więc miejsce które pozwalało by flocie wojennej operować przez cały rok. Jak większość tego co z wojskowością związane, były to kolejne nakłady wyrzucone w błoto - wystarczy spojrzeć na mapę i w podręczniki historii. W zimie i tak nikt na Bałtyku trzysta lat temu wojen nie prowadził, zwalczanie piractwa w grę nie wchodziło, bo Szwedzi sami byli piratami. A wszystkie wojny prowadzone przez Szwecję w zasadzie okazywały się albo przegranymi, albo i tak niczego nie zmieniały... co w kontekście tysięcy ofiar (chcącemu nie dzieje się krzywda, ale mimo wszystko człowieka żal), oznacza że... też były przegrane.
Tak więc na chwałę (bo po nic innego) Karola XI w roku 1680 tam przenosi się główna siedziba Szwedzkiej Królewskiej Marynarki Wojennej i zaczyna historia miasta. Obecnie instalacje wojskowe są wpisane na listę dziedzictwa UNESCO - no cóż głupota to także nasze dziedzictwo.
Całość leży na trzydziestu trzech (nie wiem czemu ale cholernie lubię tę liczbę - trzydzieści trzy ) wyspach archipelagu Blekinge i jak wszystko w Szwecji (poza przyrodą) jest ciężkie, masywne, niskie, tudzież pozbawione finezji (zwłaszcza jak się miało szczęście gościć w budowlach austriackich czy włoskich i jest z czym porównać).
I tam właśnie płyniemy. Niestety płynąc promem, traci się podmiotowość, jesteśmy tylko częścią cargo, którą należy dostarczyć w określonym czasie do określonego miejsca. Co innego samotne rejsy, z mapami lub jeszcze lepiej lokalnym przewodnikiem - no ale to może kiedyś, na emeryturze, kajakiem -my Polacy jesteśmy najlepszymi kajakarzami na świecie - to chyba dziedzictwo Zaporoża.
Ale mniejsza o dygresja bo się zbliżamy do pierwszych wysp
Wita nas coś co identyfikuję jako rodzaj cytadeli - przeznaczonej do brony okrężnej, aczkolwiek gdybym miał ten port to zdobywać, po prostu bym obrońców cytadeli olał - podczas wymiany ognia z drewnianym okrętem mieli by przewagę, ale po co zdobywać coś co nie jest zdolne do ataku? Wystarczyło by pamiętać, by swoje okręty prowadzić z dala od dział tego miejsca i po sprawie - za kilka miesięcy dostali by kota i sami wyszli.
To już Karlskrona zasadnicza, muzea, pomniki itp.
Kolejny pomnik szaleństwa - wysepka Koholmen i magazyn prochu - sensowne to o tyle że jak pierdyknie to zabije kilku ludzi z warty i obsługi a nie zniszczy połowy miasta - głupie o tyle że akwen praktycznie niebroniony - w razie ataku wystarczy zbombardować tę wysepkę i jej koleżanki (cwani Szwedzi mieli takich magazynów kilka) i po zawodach. Choć ja osobiście pewnie wylał by posłać tam jakiegoś Kmicica...
Powiedzmy sobie szczerze - jak ktoś nie zna torów wodnych, to ma tu przechlapane...
O i znowu Koholmen, tyle że z drugiej strony i więcej widać.
Już wpływamy pod rampy dokujące, za chwilę wysuną się rękawy, którymi na lad zejdą pasażerowie - pasażer jak już tłumaczyłem to taki rodzaj cargo - tyle że przy rozładunku wygodniejszy bo samobieżny. Otworzą burty przez które wyplute będą samochody (i pochłonięte nowe), jedni urzędnicy wejdą i przystawią swoje pieczątki, inni wyjdą i też przystemplują coś tam, komuś tam... ot życie portowe.
O chwale Karola XI chyba nikt już nie myśli.
I tylko te wyspy, ciągną jak magnesy... wsiąść w kajak, podpłynąć, wysiąść, zobaczyć, być... póki co jesteśmy tylko cargo...
Tak więc na chwałę (bo po nic innego) Karola XI w roku 1680 tam przenosi się główna siedziba Szwedzkiej Królewskiej Marynarki Wojennej i zaczyna historia miasta. Obecnie instalacje wojskowe są wpisane na listę dziedzictwa UNESCO - no cóż głupota to także nasze dziedzictwo.
Całość leży na trzydziestu trzech (nie wiem czemu ale cholernie lubię tę liczbę - trzydzieści trzy ) wyspach archipelagu Blekinge i jak wszystko w Szwecji (poza przyrodą) jest ciężkie, masywne, niskie, tudzież pozbawione finezji (zwłaszcza jak się miało szczęście gościć w budowlach austriackich czy włoskich i jest z czym porównać).
I tam właśnie płyniemy. Niestety płynąc promem, traci się podmiotowość, jesteśmy tylko częścią cargo, którą należy dostarczyć w określonym czasie do określonego miejsca. Co innego samotne rejsy, z mapami lub jeszcze lepiej lokalnym przewodnikiem - no ale to może kiedyś, na emeryturze, kajakiem -my Polacy jesteśmy najlepszymi kajakarzami na świecie - to chyba dziedzictwo Zaporoża.
Ale mniejsza o dygresja bo się zbliżamy do pierwszych wysp
Wita nas coś co identyfikuję jako rodzaj cytadeli - przeznaczonej do brony okrężnej, aczkolwiek gdybym miał ten port to zdobywać, po prostu bym obrońców cytadeli olał - podczas wymiany ognia z drewnianym okrętem mieli by przewagę, ale po co zdobywać coś co nie jest zdolne do ataku? Wystarczyło by pamiętać, by swoje okręty prowadzić z dala od dział tego miejsca i po sprawie - za kilka miesięcy dostali by kota i sami wyszli.
To już Karlskrona zasadnicza, muzea, pomniki itp.
Kolejny pomnik szaleństwa - wysepka Koholmen i magazyn prochu - sensowne to o tyle że jak pierdyknie to zabije kilku ludzi z warty i obsługi a nie zniszczy połowy miasta - głupie o tyle że akwen praktycznie niebroniony - w razie ataku wystarczy zbombardować tę wysepkę i jej koleżanki (cwani Szwedzi mieli takich magazynów kilka) i po zawodach. Choć ja osobiście pewnie wylał by posłać tam jakiegoś Kmicica...
Powiedzmy sobie szczerze - jak ktoś nie zna torów wodnych, to ma tu przechlapane...
O i znowu Koholmen, tyle że z drugiej strony i więcej widać.
Już wpływamy pod rampy dokujące, za chwilę wysuną się rękawy, którymi na lad zejdą pasażerowie - pasażer jak już tłumaczyłem to taki rodzaj cargo - tyle że przy rozładunku wygodniejszy bo samobieżny. Otworzą burty przez które wyplute będą samochody (i pochłonięte nowe), jedni urzędnicy wejdą i przystawią swoje pieczątki, inni wyjdą i też przystemplują coś tam, komuś tam... ot życie portowe.
O chwale Karola XI chyba nikt już nie myśli.
I tylko te wyspy, ciągną jak magnesy... wsiąść w kajak, podpłynąć, wysiąść, zobaczyć, być... póki co jesteśmy tylko cargo...
Labels:
Karlskrona,
Koholmen,
magazyn prochu,
port wojskowy,
rejs,
Stenaline,
wyspy
Thursday, February 6, 2014
Zabliźnianie
Zabliźniają się rany po wojnie, Ci którzy jeszcze pamiętają powoli sami stają się już tylko pamięcią. Wyrosły już kolejne pokolenia, osób dla których wojna to jedynie kadry z filmu i coraz bardziej blade opowieści rodzinne.
Czy musimy pamiętać?
Musimy, choćby po to, by w zarodku tłamsić coś co mogło by do wojny doprowadzić.
Czy mamy rozdrapywać rany?
Nigdy, bo zawsze powoduje to kontrreakcję ze strony winowajców i powstają takie szmiry jak "Tragedia Gustloffa", czy "Nazi matki, nazi ojcowie". Ja rozumiem Niemców - trudno żyć ze świadomością iż jest się potomstwem zbrodniarzy, stąd wyparcie, stąd próba przerzucenia choćby ułamka winy na innych.
Wybaczenie jest nie tylko postawą chrześcijańską, jest też jak najbardziej postawą racjonalną - pamiętajmy, ale wybaczajmy i pozwólmy ranom zabliźnić się do końca... skoro zabliźniają się nawet drzewa...
Czy musimy pamiętać?
Musimy, choćby po to, by w zarodku tłamsić coś co mogło by do wojny doprowadzić.
Czy mamy rozdrapywać rany?
Nigdy, bo zawsze powoduje to kontrreakcję ze strony winowajców i powstają takie szmiry jak "Tragedia Gustloffa", czy "Nazi matki, nazi ojcowie". Ja rozumiem Niemców - trudno żyć ze świadomością iż jest się potomstwem zbrodniarzy, stąd wyparcie, stąd próba przerzucenia choćby ułamka winy na innych.
Wybaczenie jest nie tylko postawą chrześcijańską, jest też jak najbardziej postawą racjonalną - pamiętajmy, ale wybaczajmy i pozwólmy ranom zabliźnić się do końca... skoro zabliźniają się nawet drzewa...
Miejsce straceń w Lasku Kruk
Labels:
II Wojna Światowa,
Las Kruk,
Miejsce straceń,
wybaczanie
Location:
Skrzyszów, Polska
Tuesday, February 4, 2014
Wygwizdowo
Wygwizdów - to alternatywne określenia miejsca gdzie wiatr nie znalazłszy oporu, nabiera impetu i wieje jak szalony. Wygwizdowy to wbrew powszechnemu mniemaniu, bynajmniej nie szczytu wzgórz - tam wieje, ale jest strona nawietrzna i ... zawietrzna, na wygwizdowie nie ma żadnej strony, bo wszystkie są nawietrzne.
W zasadzie planowałem iść dalej (9km jak dla mnie to zaledwie rozgrzewka), ale otrzymałem taki nawał poleceń, wytycznych, rzeczy które koniecznie muszą być zrobione że zabrakło mi czasu na marsz.
No ale dobre i to - wybieram się tamtędy latem, na rowerze, już na kilkugodzinny przejazd.
W sumie chodziło też o nacieszenie się zimą, śniegiem, mrozem... bo latoś mało tego miałem. Telewizornie nawijały o odwilży, i nie było na co czekać - słusznie, bo wkrótce potem przyszła odwilż.
Pierwsza część przejścia to rozgrzewka dla nóg i kręgosłupa-idziemy do obwodnicy, a następnie wzdłuż ekranów akustycznych- które to ekranują obwodnicę od... autentycznie niczego! bo akurat tam są stare glinianki i tereny jakiegoś zakładu (onegdaj cegielni) - w promieniu kilkuset metrów są jedynie szuwary na zasypanych ale wciąż wilgotnych wyrobiskach - ciekawe ile ktoś dostał w łapę, żeby udało się przepchnąć taki idiotyzm postawiony za nasze pieniądze!!!!
Potem drogi dojazdowe wzdłuż obwodnicy i wreszcie przysiółek Młyny. Tu wchodzę na szlak rowerowy prowadzący do Kłokowej.
W zasadzie planowałem iść dalej (9km jak dla mnie to zaledwie rozgrzewka), ale otrzymałem taki nawał poleceń, wytycznych, rzeczy które koniecznie muszą być zrobione że zabrakło mi czasu na marsz.
No ale dobre i to - wybieram się tamtędy latem, na rowerze, już na kilkugodzinny przejazd.
W sumie chodziło też o nacieszenie się zimą, śniegiem, mrozem... bo latoś mało tego miałem. Telewizornie nawijały o odwilży, i nie było na co czekać - słusznie, bo wkrótce potem przyszła odwilż.
Pierwsza część przejścia to rozgrzewka dla nóg i kręgosłupa-idziemy do obwodnicy, a następnie wzdłuż ekranów akustycznych- które to ekranują obwodnicę od... autentycznie niczego! bo akurat tam są stare glinianki i tereny jakiegoś zakładu (onegdaj cegielni) - w promieniu kilkuset metrów są jedynie szuwary na zasypanych ale wciąż wilgotnych wyrobiskach - ciekawe ile ktoś dostał w łapę, żeby udało się przepchnąć taki idiotyzm postawiony za nasze pieniądze!!!!
Potem drogi dojazdowe wzdłuż obwodnicy i wreszcie przysiółek Młyny. Tu wchodzę na szlak rowerowy prowadzący do Kłokowej.
Dalej wzdłuż torów
O "gąsienica" przemknęła, rozwiewając chmury białego pyłu,
sekundę później bym wcisnął spust migawki i zdjęcie było by o niebo bardziej malownicze.
Na prawo Nowodworze, na lewo Tarnowiec a przed dziobem w zasadzie nic.
W oddali pierwsze zabudowania Nowodworza.
Tarnowiec i ozdoba ogrodu.
Kolaska zawsze budzi we mnie ciepłe uczucia -
kolaską jechaliśmy z żoną do ślubu, i ze ślubu na wesele.
I to zaprzężoną w parę pięknych kasztanowych ogierów
(nie wałachów, jak to często ma miejsce)
Tarnowiec - część bardziej historyczna, położona już na zboczach Góry . Św Marcina
Oczywiście wcześniej musiałem podejść do cmentarza wojennego - ale jak już anonsowałem - na nie przyjdzie czas w ... swoim czasie ;-)
Ruiny zamku na "marcince" - Tzw. Zamek wysoki, w tych konkretne pomieszczeniach znajdowała się piekarnia zamkowa. Kawałek dalej i w lewo relikty wieży - ale i o zamku kiedyś napiszę osobną relacje.
A potem z górki do domu. Muszę niestety dołożyć ponad pół kilometra, by dojść do wiaduktu nad obwodnica, bo niestety w tym miejscu nie wybudowano kanału, którym mógł bym przejść pod nią.
Route 2 428 918 - powered by www.bikemap.net
Saturday, February 1, 2014
Świt z Góry Św. Marcina
W zasadzie to spod stóp góry i z góry samej. ale szkoda gadać lepiej patrzeć.
Z Alei Tarnowskich
Podjazd pod Górę św. Marcina od strony Tarnowca. Mroczno
Zdjęcia robię z wolnej ręki, zapierając aparat o oczodół.
Pech chce za mna pojawia się... radiowóz!
Co oni tu robią o tej porze?
Co gorsza jestem tu całkiem nielegalnie, bo to droga zamknięta,
tylko do użytku mieszkańców.
Ale na szczęście chyba sami byli tu niezbyt legalnie (pewnie się urwali na chwile ze służby)
i nie czepiają się mnie.
Zdjęcia robię z wolnej ręki, zapierając aparat o oczodół.
Pech chce za mna pojawia się... radiowóz!
Co oni tu robią o tej porze?
Co gorsza jestem tu całkiem nielegalnie, bo to droga zamknięta,
tylko do użytku mieszkańców.
Ale na szczęście chyba sami byli tu niezbyt legalnie (pewnie się urwali na chwile ze służby)
i nie czepiają się mnie.
Parking pod kościołem - to sam szczyt - wyżej jest tylko z:
dzwonnicy
i przekaźnika.
lata temu byłem na jego szczycie - kosztowało to sześciopak żywca postawiony dozorcy
(przez kumpla który przegrał zakład) - teraz pewnie nie poszło by tak tanio.
dzwonnicy
i przekaźnika.
lata temu byłem na jego szczycie - kosztowało to sześciopak żywca postawiony dozorcy
(przez kumpla który przegrał zakład) - teraz pewnie nie poszło by tak tanio.
I powtórka z ciut innego miejsca.
rzut oka na Tarnów - budzi się,
Zawada jeszcze śpi
Subscribe to:
Posts (Atom)