Dokonałam
niemożliwego, odczarowałam najgorszy dzień tygodnia i zakochałam się w
poniedziałku. Spytacie pewnie, jak to możliwe?
Możliwe również, że przeczytawszy poniższe linijki uznacie mnie za
wariatkę, pomyślicie że ma niezłe fiu bźdiu w głowie i pora dorosnąć... Ale
istnieje również opcja, że mój sposób kogoś zainspiruje do pozytywnych zmian.
Większość osób w
niedzielę wieczorem przeżywa lekką depresję, kończą się dni wolne, które
spędzaliśmy na relaksie i przyjemnościach, a nastepny poranek często oznacza
powrót na wiele godzin do nielubianego miejsca, stresu, pośpiechu, obowiązków. Ja
natomiast od kilku tygodni jestem mega podekscytowana, nastawiam budzik na 6
rano i kłade się spać z uśmiechem na ustach.
W poniedziałkowy
poranek wyskakuję z łóżka przy pierwszym dźwięku budzika i biegnę... włączyć
telewizor!
Oglądam „Grę o
tron”.
Wspominałam
kiedyś na łamach bloga, że kocham sagę Pieśni Lodu i Ognia G.R.R. Martina, tak
samo uwielbiam serial. Obecnie doszło do
bardzo specyficznej sytuacji, ponieważ ekranizacja książek wyprzedziła pierwowzór
(od kilku lat nie możemy się doczekać publikacji „Wichrów Zimy”). Każdy kolejny
odcinek jest ciekawszy, potwierdza lub zaprzecza fanowskim teoriom, daje
odpowiedzi na wiele zagadek, które autor postawił w książkach.
Przechodząc do sedna
– oglądnięcie najnowszego odcinka ulubionego serialu w poniedziałek z samego
rana nastraja mnie super pozytywnie na cały kolejny dzień, a nawet tydzień. Nie
będę nikogo kategorycznie zachęcać do tego samego, ale spróbujcie wygospodarować
godzinę wcześnie rano na to, co lubicie. Może jogging o wschodzie słońca (to
praktykuję w inne dni tygodnia;)), a może pyszna kawa i przegląd prasy, dłuższy
spacer i zabawa z psem... Wprowadźcie w poniedziałkowy rozkład dnia coś, na co
będziecie czekać z utęsknieniem cały tydzień. Mały rytuał przyjemności, dzięki któremu optymistycznie nastawieni wdrążycie się w codzienne obowiązki.
Ja mogę się doczekać kolejnego poniedziałku! A Wy?