czwartek, 8 września 2011

Kamerun okiem Julki...

Parafrazując mądrego człowieka: zaraz po przyjechaniu do nowego miejsca można napisać o nim książkę. Tydzień później wszystko wydaje się mniej oczywiste niż na początku i można napisać tylko jeden rozdział. Po miesiącu przyjezdny potrafi napisać jedynie akapit, a po roku nic nie jest na tyle jasne i bezwzględne by o tym pisać. Przyleciałam do Kamerunu 26 sierpnia, w deszczowy piątek, i od tego momentu obserwuję to miejsce i ludzi, którzy w nim żyją, ich styl bycia, tradycje, język z szeroko otwartymi oczami. Jest to fascynujące miejsce i staram się nie oceniać, ale zrozumieć ten tak bardzo odmienny od naszego świat.
Mam na imię Julia i z chwilowego nadmiaru czasu, raczej niż z powołania, postanowiłam spędzić parę miesięcy w Afryce. Jako że łatwo uczę się języków, a podoba mi się francuski, wybór padł na frankofoński Kamerun. Przygotowanie się do misji humanitarnych z organizacjami pozarządowymi to często miesiące przeznaczone jedynie na teorię, a ja chciałam działać od zaraz, więc zdecydowałam się na misję katolicką. Formalności nie były problemem, dzięki siostrze Judycie, która podjęła się "opieki" nade mną. Jestem raczej otwartą osobą, tak jak ona, więc szybko się dogadałyśmy. Bilet, wiza, spakowane walizki i lecę do Yaounde przez Brukselę. Siostra Orencja, która wracała z urlopu leciała razem ze mną. To na nią padł pierwszy zestaw pytań o to, jak to jest na misji.  Dzielnie odpowiadała na każde najdrobniejsze pytanie.

O to, że przetrwam pięć miesięcy byłam spokojna od pierwszego maila siostry Judyty, aż do momentu odbioru bagaży, których nie odebrałam, bo zostały w Brukseli :)) Po spisaniu protokołu ich zaginięcia, siostra Judyta zabrała mnie na nocleg do CASBY. Okazało się, że jest to dom-hotel ojców Spirytynów, gdzie siostry nocują, gdy przyjeżdżają do stolicy. Następnego dnia pojechałyśmy na drugi koniec Kamerunu (tak, tu są asfaltowe drogi... od 2 lat!), do Doume, gdzie mieszkają i pracują siostry Pallotynki.  Walizki dotarły po niecałym tygodniu /trzeba było specjalnie po nie pojechać 300 km w jedna stronę!/, jednak z nieskrywaną satysfakcją zaznaczam, że przetrwałam, chociaż już sam widok moich rzeczy wywołał ogromną falę endorfin.

                Odmienna karnacja sprawia, że miejscowi mi się przyglądają. Nie rozumiałam jednak dlaczego starają się mnie "przewiercić" wzrokiem... Szybko uświadomiła mi to babcia poznanej w Doume Melissy. Gdy dziewczyna pokazywała mi swoje miejsce zamieszkania, przedstawiła mnie m. in.  swojej babci, która od razu zaproponowała, że... pożyczy mi pieniędzy na kupienie... spodni. Zdezorientowana (przecież miałam na sobie spodnie!) opowiedziałam o tym siostrze Judycie. Okazało się, że moje leginsy nie przypominają Kameruńczykom spodni. Pierwsze faux pas za mną! Zdruzgotana przypomniałam sobie zawartość mojej walizki. Leginsy, szorty, krótkie sukienki i spódniczki. Nic, w czym mogłabym się choćby starać o ich akceptację, a już na pewno nie w czym mogłabym uczyć dzieci w szkole podstawowej.

 Poratowała mnie "garderoba" siostry Judyty /ona chodzi w habicie.../ Swoją drogą ciekawe skąd siostra zakonna ma te wszystkie kiecki :)) Parę poprawek i mam powłóczyste spódnice do ziemi, które ochronią mnie przed dalszym "przewiercaniem".
                Jak wspomniałam, próbuję nie oceniać tego co widzę dookoła, bo zdaję sobie sprawę z tego, że obowiązują tutaj inne wartości, niż te, które skrupulatnie wpajano mi do tej pory. Staram się niczym trzy posągi: obserwować, ale nie widzieć, słuchać ale nie słyszeć i mówić, ale nie wypowiadać się. Nie zmienia to jednak mojego zatroskania ilekroć widzę umorusane trzy, czteroletnie dzieci opiekujące się młodszym rodzeństwem...

.... to spanie, to po lekcji angielskiego....
((A co do kiecek /piszę ja Judyta/ na misjach trzeba być przygotowanym na wszystko... nawet na to, żeby komuś pożyczyć powłóczystej spódnicy w kolorze czerwieni, a do tego sznur kameruńskich korali ... kolczyki się także znalazły... a skąd mam te cuda ... tajemnica! ))
Doume jest inne niż każde miejsce, które widziałam. Są dwie jego cechy, które uderzyły mnie, gdy tylko tu przyjechałam - jest intrygujące i bardzo pomarańczowe. Mam nadzieję, że z biegiem czasu wkomponuję się w jego krajobraz choć trochę....cdn...
(( Ona, już nasza Julka... robi na wszystkich wrażenie, jakby mieszkała u nas od zawsze... Na naszym rynku, gdy poszłyśmy kupić banany, awokado... pytano mnie czy to moja... córka! A nasz Toto /kierowca traktora URSUS i nie tylko/ przestał przynosić mi owoce lasu... dostaje je Julka...))
I co Wy na to?
               
               

piątek, 2 września 2011

O pewnej rybce...

Dzisiaj mija tydzień od przyjazdu do naszej wspólnoty Młodej Damy o pięknym imieniu: Julia. Przyjechała bez swego księcia Romeo /śmiech/. Julka zostanie u nas do końca stycznia i będzie pracować jako pani nauczycielka języka angielskiego w naszych szkołach i nie tylko. Zdała międzynarodową maturę i zrobiła sobie rok przerwy przed wyjazdem na studia, na pracę w Afryce!


 Pisała, że może nawet ciąć trawę maczetą, jeśli nie będzie czegoś innego do pracy... Maczety jeszcze nie dostała, ale dlaczego nie mogłaby spróbować i tej pracy? Jak będzie koniecznie chciała, nie będę zabraniać! A zielsko wszelkiego rodzaju rośnie bujnie... pora deszczowa nastała!

Dzisiaj piszę jeszcze ja, ale następny post będzie dziełem Julii i będzie: "Kamerun okiem Julii" - odsłona pierwsza. Ciekawa jestem co napisze! A dzisiaj to jeszcze ja… Usłyszałam dzisiaj, że wszystko czego potrzebuje do szczęścia znajduje się w tym miejscu gdzie jestem i żyję.
 Często i gęsto szukamy swojego szczęścia tam, gdzie nas nie ma… i tracimy dużo, a właściwie trzeba napisać, że tracimy bardzo, bardzo wiele… Uzależniamy nasze szczęście od ludzi i bardzo wielu rzeczy,  które wymyślamy sobie sami… i gdy już je mamy okazuje się, że to nie to. I szukamy dalej… I można spędzić swoje życie na szukaniu TEGO, co «znajduje się bliżej niż czubek naszego nosa» Cóż zrobić, aby widzieć życie takim jakim ono jest naprawdę, a nie takim, jakim ja chcę je widzieć? Praca na całe życie, aby dotrzeć do tej mądrości…

Żyła sobie pewna rybka… wiadomo, jak na rybkę przystało w wodzie i to nie byle jakiej - w przeczystej rzece, zielona trawa przy brzegach i niejeden mostek łączący jeden brzeg z drugim. Nasza rybka była mądrą rybką, ciekawiło ją życie… Pewnego razu przepływała pod jednym z pięknych drewnianych mostów i zauważyła stojących na nim ludzi. Nie spieszyło jej się nigdzie i… ciekawa była o czym to ludzie rozmawiają oparci o poręcz mostu.
Dwóch miłośników natury leśnej i wodnej rozprawiało właśnie o cudownych właściwościach wody. A jak wiecie woda, to samo życie, bo m. in. gasi pragnienie. Rozprawiali o tym, że nasza woda paruje, a potem opada z deszczem czasami tak ulewnym, że trzeba przed nim uciekać! Woda może zamienić się w mgłę i wtedy możesz zabłądzić! Zimą woda zamienia się w lód albo śnieg… i możesz wtedy ulepić bałwana. Pod tymi wszystkimi postaciami jest zawsze tą samą wodą.
 To ogromna siła, która potrafi żłobić głębokie koryta, omijać przeszkody… i jest bardzo cierpliwa, bo latami drąży skałę aż ja rozłupie, jak dziadek do orzechów orzecha. Najważniejsza i przedziwna rzecz: woda zawsze zmierza do morza! Choć nigdy tego morza nie widziała.

 Rybka dowiedziała się czegoś nowego! Popłynęła ile sił w płetwach do swojej rybiej rodziny i opowiedziała ze szczegółami wszystko, to co usłyszała. "Powiedzcie mi", rzekła do rybiej starszyzny, "co to za cudowna substancja, która ludzie nazywali wodą"? Wiekowe ryby były także poruszone opowieścią o wodzie, co to takiego, gdzie tego cudu szukać!Postanowiono wysłać naszą małą rybkę na poszukiwanie tajemniczej substancji. Rybka nie dała się prosić. Była bardzo zadowolona z siebie, że właśnie ją wybrano na poszukiwanie wody! Popłynęła… nie było jej baaarrrdzo długo, tak długo, że wiele ryb  zdążyło umrzeć, inne wpadły w sieci rybackie.
 Nadszedł taki dzień, że rybka powróciła cała i zdrowa i na dodatek jakaś taka… zmieniona, szczęśliwa… może trochę za bardzo - mówiły inne ryby! Nie była zbyt rozmowna, po prostu zachowywała się dziwnie i tajemniczo.
 "Powiedz" - pytały zaciekawione ryby, "znalazłaś tę wodę?! Tak długo nie wracałaś! Znalazłaś"!? Rybka zatrzepotała rzęsami i odparła: "znalazłam, ale nic więcej wam nie powiem, bo i tak mi nie uwierzycie!"
/Wg.opowiadania W.Eichelbergera/
Podobnie jest z nami… nie widzimy tego, co tak blisko, bardzo blisko…
Zdjęcia wody  - z Polski oczywiście, a Julka na zdjęciu.  Zapewniam, że prosto z naszych kameruńskich stron! 

sobota, 27 sierpnia 2011

O Chefferie w Bandjoum...

Cudze chwalicie, a swego nie znacie! W Kamerunie odkrywam, co krok, nowe rzeczy i utwierdzam się w tym, że nie ma narodów, społeczności bez przeszłości, kultury, którą się zachowuje, kultywuje, która jest dla danej społeczności ważna i jest znakiem przynależności.

Chefferie zbudowane jest z drzewa i bambusa. Dach zrobiony jest
z liści palmowych. Cała konstrukcja oparta jest na ponad 60
rzeźbionych kolumnach.


 Jak przystało na blogowiczkę zaglądam i poczytuje niektóre blogi… "Pasja życia", "Kroniki egipskie"… Opisywane w nich miejsca z różnych zakątków naszego świata mówią, że spotkania z ludźmi i ich odmienną kulturą są dla nas cenną nauką, że gdziekolwiek pojedziemy spotkamy ludzi i te spotkania, jeśli jesteśmy otwarci na inność innych, nauczą nas szacunku i zrozumienia poznanych stron i osób. I co najważniejsze poznajemy prawdę, że świat nie jedno ma imię! Cenię sobie ludzi z pasją i chylę czoła przed tymi wszystkimi, którzy przybliżają świat innym ludziom i w ten sposób wielu z nas ma okazję poznać piękno świata nie tylko tego egzotycznego, ale piękno i naszej polskiej ziemi, którą przybliża np. Młoda Dama w blogu: "W nieznane"... Historia każdego rodu ma swój początek… W XIV wieku plemieniem Baleng kierował Foa Nepagué, który przekazał swoją władzę pierwszemu synowi Tchoungapo.

Oprowadzał nas po tym miejscu, któryś z książąt...
Ciekawie opowiadał...ale na nasze dociekliwe pytania np. odnośnie
inicjacji był bardzo oględny i powściągliwy!


 Ten z kolei miał trzech synów i każdy z nich miał jedno marzenie - zasiąść na tronie swojego ojca, bo jak mówili jesteśmy "nés sur la peau de panthère" czyli trzej przyszliśmy na świat na skórze pantery, co jest znakiem naszego królewskiego pochodzenia i prawa do objęcia tronu! Nie ma trzech tronów w królestwie… i jak ktoś powiedział: wszelkie zło na ziemi pochodzi tylko od dwóch kwestii, o które ludzie toczyli wojny i temu podobne przez całą swoją historię : "kto tu rządzi" i "jak bardzo mnie kochasz".  Ze wszystkim innym można się jakoś uporać, ale te dwie kwestie, miłości i władzy, gubią nas wszystkich /E.Gilbert/. Nasi pretendenci do tronu poszli po rozum do głowy… jeden został, a dwóch pozostałych Notchwegom i Wafo poszli szukać swojego skarbu…i znaleźli!

Domy ...zon! Kazda ma swoja posiadlosc, pole i ...dzieci


 Książe Wafo opuścił swojego brata i utworzył nowe królestwo, które do dzisiaj jest znane pod nazwą Balengou. Książę Notchwegom był bardzo dobrym myśliwym. Osiedlił się w miejscowości Famleng, gdzie zdobył sympatie szefa niewielkiej populacji zamieszkującej ten teren dzięki swym umiejętnościom myśliwskim. Integracja z tym ludem była łatwa, bo książę był człowiekiem hojnym, nie wahał  dzielić się z innymi tym, co zdobył na polowaniu. Nasz myśliwy wypatrzył pośród wielu kobiet, córkę jednego z pomniejszych szefów tej okolicy i zaczęło się tęskne spojrzenie w tę stronę! Z miłością nie łatwo się ukryć… Cóż mógł zrobić? Poszedł na polowanie i to, co upolował /było tego trochę/ włożył w worek i wysłał do ojca dziewczyny. Worek powrócił do właściciela, a w worku bransoleta z brązu. Książę głowił się skąd ta bransoleta w worku: przez przypadek, czy raczej jako znak przychylności księżniczki?

Rzezbione kolumny przedstawiaja dzieje plemienia
i czasy wspolczesne. Na jednym z postuumentow
mozna ogladac Jana Pawla II, Matka Boza,
a obok np.czarownikow...


Nasz Książę z myśliwego stał się  "rybakiem" ziemi i ludzi i w niedługim czasie włącza "petites chefferies" swoich sąsiadów i zapełnia swoją wieś niewolnikami, których kupił. Od tego zjawiska kupowania niewolników powstała nazwa wsi. "Djo" oznacza w języku lokalnym "kupować". "Pa Djo" oznacza ludzi, którzy kupują. Jednak po przybyciu pierwszych białych ludzi do lokalnej społeczności nazwa wioski zmieniła się… wymawiali nazwę wsi nie "Pa Djo" lecz Bandjoun i tak zostało do dzisiaj. Dynastia Bandjoum ma dzisiaj 14 króla z prostej linii i jest bez wątpienia królestwem, które cieszy się ogromnym poważaniem, ponieważ zachowało do dzisiaj, pomimo wielu zmian zachodzących w kameruńskim świecie, swoją tradycję. Bandjoun znajduje się na wzgórzu, które ukryte jest w gęstej i zielonej roślinności. W świętym lesie grzebie się zmarłych monarchów.

Chefferie posiada cztery wejścia. Jedno dla króla,
drugie dla jego rady, trzecie dla pozostałych
członków plemienia, czwarte dla takich jak ja
czyli dla "zagranicznych".


 Miejsce ich spoczynku znane jest tylko Świętej Radzie zwanej także Radą Specjalną, która składa się z 9 osób wtajemniczonych, których zadaniem jest stać na straży zachowania norm moralnych, socjalnych, politycznych. Rada ma prawo interweniować, gdy król przekroczy prawo i tradycję. W porozumieniu z Radą podejmowane są wszystkie decyzje dotyczące królestwa. Po śmierci króla do Bandjoum sprowadza się pierworodnego syna zmarłego króla. Od tego momentu zaczyna się dla niego "nowe życie"! Nie ważne jest to, że mieszka i studiuje np. we Francji, że jest żonaty, ma dzieci…. Zostaje prawowitym królem, dostaje żonę i pierwsze dziecko płci męskiej będzie przyszłym królem… o czym się dowie w odpowiednim czasie! Król zarządza ziemią, może więc dokonywać nowych podziałów czy przydziałów ziemi dla rodzin, które są liczne lub gdy ktoś wraca z emigracji. Król jest sędzią, rozjemcą we wszystkich sprawach, ale nie jest to władza autokratyczna.
Za Chefferie znajduje się święty las, do którego maja wstęp tylko wybrani. Jak
może zauważyliście budynek Chefferie nie znajduje się na górce tylko w dole, co symbolizuje władzę.
Ludzie przychodzą "z gór" aby spotkać się z królem w zaciszu świętego lasu...

 W grudniu Bandjoum ma swoje tradycjonalne święto, na którym dokonuje się inicjacji… Do Bandjoum zjeżdżają się wszyscy członkowie plemienia. Może kiedyś ktoś z Was wybierze się w te strony… Sami zobaczycie, posłuchacie… Ciekawe miejsce.



sobota, 20 sierpnia 2011

Miasteczko...

Miasteczko… gdzieś na Wschodzie Kamerunu z jego Centrum Handlowym i prawie pałacem ze…strusiami i pawiami!








A po zakupach na... kawusię!


A co do Centrów Handlowych na naszej prowincji i nie tylko, bo takie można spotkać także w stolicy, po prostu uwielbiam… ten kolorowy tłum ludzi, zapachy przypraw i nie tylko, czas który się nie liczy. Jest oglądanie, targowanie się i dyskutowanie o wszystkim!

sobota, 9 lipca 2011

Jedziemy do Foumban...

Mądry, ale trochę sceptycznie nastawiony do życia Kohelet twierdził: "Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem…jest czas płaczu i śmiechu…". Nie dodał, bo skąd miał wiedzieć… jest czas pracy i urlopu czyli wakacji! Szeregi misjonarzy przerzedzone, bo wielu poleciało metalowymi maszynami do Polski. Do Ojczyzny na zasłużone wakacje jedziemy co 2 lata, ale pomiędzy nami są tacy, którzy spędzają wakacje w Polsce co 3 lata.

 Co niektóre Pallotynki wąchają polskie maki i chabry, których /mam nadzieję/ tysiące w łanach zbóż, zajadają się białym serem, którego w Kamerunie nie spotkasz …dwa miesiące szybko miną …potem pakowanie walizek i masz rozdarte serce, co zabrać, a co zostawić… Nam, czyli siostrze Fabianie i mnie te rozterki nie grożą, spędzamy wakacje w Afryce …pracowicie, kończymy nasz pallotyński dom formacyjny dla przyszłych afrykańskich sióstr Pallotynek. Stoją ściany, a w pokojach pusto, zaczynamy urządzanie od przysłowiowego zera, zaradne z nas kobiety więc pomysłów nam nie brakuje! Pomiędzy szyciem firanek, sprzątaniem, projektowaniem ogrodu, sadzeniem kwiatów zapraszam Was na wycieczkę na zachód Kamerunu… mamy wakacje, nieprawdaż?

 Wulkaniczna wyżyna zachodnia jest po prostu przecudna, może dlatego, że przypomina polskie Bieszczady… Jest to rejon malutkich gór, które w większości są wygasłymi wulkanami.

 Stolicą tego regionu jest Bafoussam, gdzie Pallotynki od 2 lat mają swoją placówkę.Temperatura w ciągu roku wynosi około 23 stopni. Rano bez czegoś ciepłego na sobie można zmarznąć, o stopach także nie można zapomnieć /śmiech/, to nie nasz Wschód! Dogodne warunki klimatyczne w połączeniu z żyzną glebą wulkaniczną czynią z tej krainy "grenier du Cameroun", czyli magazyn żywnościowy, bo rośnie tutaj prawie wszystko… mnie zachwyciły… słoneczniki i lasy iglaste! Najliczniejszą grupą etniczną zamieszkująca ten teren są Bamileke. Plemie Bamileke stanowi także najliczniejszą nację w kraju; około 35% z 15 milionów mieszkańców. Mówi się, że są to kameruńscy Żydzi, ponieważ inwestują na całym terenie kraju, a handel, to ich specjalność.

 Każdy centymetr ziemi, który plemię zajmuje jest uprawiany! Bamileke są ludem bardzo dobrze zorganizowanym, podzielonym na kilka wiosek. Każda wioska ma swojego króla, ma odrębną kulturę, tradycję, obyczaje, język… czasami bardzo różniące się od kultury innych wiosek. Jedno jest wspólne: żyłka do robienia pieniędzy! Mnie zachwyciło Foumban, Hiala i Manengoumba stary wygasły wulkan i słynny wodospad "Chut d’Ekom", gdzie został nakręcony film "Greystoke" z Christopherem Lambertem w roli Tarzana. Zostały po filmie kładki, mosty z lian… i dzika przyroda…jeszcze! Celem naszej podróż jest Foumban… to siedziba sułtana, muzeum, tradycyjne święta, ogromne targowisko, na którym znajdziesz wszystko… Pałac sułtana od 600 lat znajduje się w tym samym miejscu, w tej samej linii, zmieniał się przez wieki wygląd… nigdy nie był zniszczony!


 Foumban, to przede wszystkim królestwo dynastii Bamoum, którego historia sięga… XIII wieku! Została założona przez Nchare w 1334 roku. Dzisiaj Bamoum ma 19-tego króla, który pochodzi w prostej linii od założyciela tej dynastii. Na przestrzeni wieków dwie kobiety piastowały władze królewską. Księżniczka Nguopu królowała przez 43 lata. Jeden, jedyny raz na tronie zasiadł nie przedstawiciel dynastii, po zamachu stanu. Po odzyskaniu władzy przez prawowitych przedstawicieli dynastii na tronie zasiadła księżniczka Ngungure, która królowała przez… 30 minut, bo tyle wymagł rytuał i abdykowała na korzyść swojego syna.

 Dynastia Bamoum wydała wielu wybitnych królów jak Mbouomboum, który w XVII wieku zbudował mury obronne wokół miasta, powiększył królestwo o 200 tys. km kwadratowych. Zwany był wysokim i silnym, bo miał więcej niż 2 m wzrostu, do tego bardzo odstające uszy i wyłupiaste oczy… więc nie był za przystojny!


Sultan Njoya
  Najbardziej znanym członkiem tej dynastii jest Njoya 11-ty król Bamoum /1883-1933/, który zasiadł na tronie mając 15 lat;  władczy, megaloman, wielki znawca kobiet /???/, zostawił po sobie niezatarty ślad w historii Bamoum. Stworzył alfabet i zasady pisowni w języku Bamoum, żeby zachować liczne legendy, opowieści oraz mity. W muzem znajdują się liczne dokumenty: księgi urodzeń, małżeństw, umowy o pracę, listy administracyjne! Dzisiaj język jest znany tylko przez "wtajemniczonych". Przed wjazdem do Foumban mamy dwie tablice informacyjne: jedna w języku francuskim, a druga w języku bamoun, jako ciekawostka turystyczna. Njoya był wielkim wojownikiem i podczas licznych wypraw wojennych rozważał prawdziwość różnych religii. Przychylał się do chrześcijaństwa… ale jak mieć tylko jedną żonę…islam owszem, ale nie można pić wina… ostatecznie podjął próbę stworzenia nowej religii, która miała stanowić syntezę islamu i katolicyzmu. Pod koniec życia Njoya powrócił do islamu, za jego śladem poszła większość mieszkańców Bamoun. Dzisiejszy wygląd pałacu, to dzieło Njoya.

 Przypomina on stylem architektonicznym bardziej zamki Europy niż Afryki. Został zbudowany w 1917 roku, a inspiracją do jego budowy był pałac Gubernatora Niemieckiego w Buea, po którym nic nie zostało… pałac sułtana stoi i zapewne jeszcze długo postoi… Z górnej części pałacu zrobiono muzeum, gdzie zgromadzono różne sprzęty codziennego użytku, broń, kolekcja królewskich fajek, maski, totemy itp. Zrobił na mnie wrażenie królewski płaszcz koronacyjny, który jest do dzisiaj używany przy koronacji nowego króla /specjalnie konserwowany, zamknięty w szklanej szafie/. Zrobiony jest z różnorodnych ptasich piór, które symbolizują wielość i różnorodność populacji Bamoun. Na głowie tradycyjna maska wyszywana koralikami a w ręce specjalna dzida, to strój koronacyjny.  W muzeum znajduje się jeszcze jeden płaszcz z ptasich piór, nie taki okazały i piękny.

 Ten wykonany jest tylko z jednego rodzaju piór i służy czarownikowi… Njoya był wielkim miłośnikiem kobiet! Szukał idealnej kobiety.

 Miał 681 żon!!!  Zapytałam z wielkim zdziwieniem naszego przewodnika: on je wszystkie znał? Przewodnik /muzułmanin/  odpowiedział pytaniem: czy to możliwe siostro? Wiadomo: niemożliwe! Pod koniec życia Njoya napisał poemat o miłości i o idealnej kobiecie /w języku bamoun/.

 Stworzył idealną kobietę… na papierze, który przetrwał do dzisiaj, a wystarczyło tylko jedną pokochać duszą i ciałem i miałby swoją idealną Księżniczkę. Ojciec Njoya miał 50 żon, a dziadek teraźniejszy król tylko…4!

 Njoya Ibrahim nie zgadzał sie na dominacje kolonialistów na swoim terytorium, był człowiekiem zbyt niezależnym od wladz kolonialnych...został zamordowany przez Francuzow w Yaounde.

  Foumban, to wielkie targowisko afrykańskiej kultury. Piękne rzeźby wszystkiego co żyje, tradycyjne maski, naczynia codziennego użytku…można dotykać, podziwiać i oczywiście kupić…przy okazji targować się…zrobiłam się w tej profesji targowania specjalistką…miejscowi to uwielbiają…i ja też! A ile przy tym radości! Jeśli się nie targujesz oskubią cie do ostatniego franka! Co dwa lata całe plemie Bamoun z różnych zakątków Kamerunu prezentuje swoją kulturę na święcie "Le Ngouon".  Na początku tego święta, po dzień dzisiejszy, rozwiązuje się wszelkie kwestie moralne, socjalne, finansowe, konflikty poszczególnych grup. Także król poddawany jest osądowi przez populację. Dwa lata temu przyszło królowi zapłacić karę pieniężną za nie przestrzeganie prawa.

 Starym zwyczajem król zasiada na tronie, po prawej stronie ma dzidę z kameleonem, który symbolizuje kobietę, a po lewej dzidę z gepardem,  który symbolizuje mężczyznę, wokół zasiadają szefowie poszczególnych regionów. "Le Ngouon" z czasem stało się dla Bamouns wydarzeniem najważniejszym oraz świadectwem i aspiracją do dialogu w pokoju, jedności i demokracji. Plemię Bamoum, to chrześcijanie i muzułmanie. Jak do tej pory żyją w zgodzie. Trochę się rozpisałam... wyszedł mi chyba najdłuższy post w moim blogowaniu…I jeszcze jedno:  wszystkie żółte taksówki w Foumban należą do bliskiej lub dalszej rodziny królewskiej….szkoda, że nie wsiadłam do jednej z nich….kolejnym razem zafunduję sobie przejażdżkę sułtańską taksówką prowadzoną przez jakiegoś …księcia! Usiądę koniecznie z tyłu, jak przystało na księżniczkę!

A na koniec słoneczniki z...Bafoussam

wtorek, 5 lipca 2011

No comment...

Zdjęcia zrobione gdzieś na drodze, na Wschodzie Kamerunu...









Miało być bez komentarza... jednak będzie...taki malutki: matkowanie czy przyjaźń? Trudno powiedzieć, ale ja jestem za przyjaźnią!


piątek, 1 lipca 2011

Jezioro na wulkanie

Są takie miejsca w Kamerunie, gdzie przez pewien czas ptaki nie śpiewają, drzewa nie rosną. Mówią, że to przeklęte miejsca. Unosi się powietrze, które zabija. Natura jest wielką potęgą i ciągle na nowo się odradza, jeśli to ona sama robi jakieś zmiany… inaczej ma się sprawa z ingerencją w naturę człowieka, choć w licznych przypadkach natura radzi sobie nawet z ludźmi, którzy są przecież częścią tej natury. Kamerun bogaty jest w wygasłe wulkany. Na wulkanicznym obszarze Foumbot znajdują się 34 kratery, z których wiele wypełnionych jest wodą.

 Niby nic, po prostu piękne jeziora koloru nieba lub szmaragdu trzeba trochę się wspiąć w górę, aby je zobaczyć, a potem popatrzeć w dół, bo jezioro jest w wygasłym kraterze wulkanu, dookoła afrykańska bujna zieleń…i tylko podziwiać cudo natury. Nyos i Monoum to nazwa jezior, które powstały w kraterach powulkanicznych około 500 lat temu. Miejscowi mówią o nich, że jeziora mają swoje "demony", które śpią i mieszkańcy okolicznych wiosek nie znają czasu kiedy "demon" obudzi się i zapragnie ofiar z ludzi i zwierząt. Wulkaniczne jezioro Nyos jest położone na wysokości 900 m na zboczu wygasłego wulkanu. "Demon" jeziora Nyos obudził się 21 sierpnia 1986 roku między godziną 21 a 22. Mieszkańcy wioski po pracowitym dniu przygotowywali się do spoczynku, niektórzy spali, bo 19 to już ciemna noc w Kamerunie, szczególnie w dżungli. I cóż się stało? "usłyszałem eksplozję, poczułem gorący podmuch i fetor zgniłych jaj…" powiedział jeden z tych, który przeżył. Z 700 mieszkańców wioski Nyos ocalało 6 osób. Ocaleli ci, których domy były zbudowane na wzniesieniach. Nietknięte zabudowania, sprzęty, stojące na stołach talerze z jedzeniem.

 W chatach, na drogach, w dżungli setki leżących ciał ludzi, zwierząt domowych i dzikich… nie znaleziono żadnych obrażeń na ciałach zabitych ludzi i zwierząt! O dziwnej katastrofie dowiedziano się dopiero 23 sierpnia popołudniu. Wioska Nyos oddalona jest tylko 16 kilometrów od  miasteczka Wou… Cóż pora deszczowa, trakty, które o tej porze roku zmieniają się w rwące potoki, strach ludzi, pytania, na które ocaleni nie mieli odpowiedzi, oprócz dwóch słów: zły duch!  Nayos jest najbardziej śmiercionośnym kraterowym jeziorem na świecie wg. księgi Guinessa. Głębokość jeziora wynosi 208 metrów, otaczają je stare wylewy lawy i materiały piroklastyczne, które utworzone zostały w następstwie erupcji wulkanu. Dość długo nagła śmierć prawie 700 osób bez wyraźnych śladów ran, stanowiła zagadkę. Po dwóch latach od katastrofy rozwiązano zagadkę… Dla geologów jasne było, że przyczyną nieszczęścia był gaz!  80 km pod jeziorem znajduje się "demon" tego jeziora: zbiornik magmy, z którego wydostają się dwutlenek węgla i inne gazy, po czym docierają do dna jeziora. Nieznaczne wstrząsy sejsmiczne, osunięcie się ziemi, skał, powoduje "obudzenie demona", czyli dwutlenku węgla i innych gazów, które wydostają się z wody na powierzchnię.Wydobycie się gazu można porównać z eksplozją bomby wielkiej mocy. Pamiętnego dnia z dna zbiornika zostało uwolnionych 1,6 miliona ton dwutlenku węgla. Gaz cięższy od powietrza, bezwonny, w postaci śmiercionośnej chmury spłynął pobliskimi dolinami zabijając, a właściwie dusząc wszystko, co spotkało po drodze, co oddychało tlenem, którego… nie było w promieniu 30 km. W promieniu 30 km umarło 1746 osób i około 3500 zwierząt. Chmura gazu pędziła z szybkością 20-50 km/godz. Nic dziwnego, że po dzień dzisiejszy tubylcy mówią o " demonie", który zamieszkuje jezioro, bo w Afryce prawie wszystko związane jest z duchami i magią… Erupcji gazowej w Nayos towarzyszyła fala tsunami o wysokości 24 m, która uderzyła w brzeg z jednej strony niszcząc drzewa i wszelką roślinność. Po gwałtownym wydostaniu się gazu z jeziora oczom ukazał się osobliwy widok: woda w jeziorze, która zazwyczaj jest niebieska, przybrała kolor głębokiej czerwieni. Poziom jeziora obniżył się o jeden metr. Inne śmiercionośne jezioro to Monoum. Leży w głębokim /96 metrów/ kraterze i zawiera bardzo duże ilości rozpuszczonego dwutlenku węgla. W tym miejscu 15 sierpnia 1984 roku na powierzchnię jeziora wydostała się bezwonna chmura gazu, która zabiła 37 osób. Naukowcy 2002 roku podjęli się trudnego zadania: odgazowania jeziora. W tym celu stworzyli sztuczny gejzer, wytworzony dzięki specjalnie skonstruowanej stacji pomp oraz połączonym z nią wielkimi rurami zanurzonymi w głąb jeziora Nayos.

 Niestety, nie na wiele zdało się wpuszczenie do jeziora rur, które miały odprowadzać część dwutlenku węgla do atmosfery! Badacze biją na alarm… znów gromadzą się olbrzymie ilości śmiercionośnego gazu… w każdej chwili może dojść do kolejnej tragedii! Obowiązuje całkowity zakaz kąpieli ze względu na możliwość uwolnienia się z dna trujących gazów… ale miejscowi nie przejmują się zakazem. Kobiety patroszą świeżo złowione ryby, inni się kąpią, wypływają pirogą w głąb jeziora… I zapraszają na przejażdżkę! Jak nazwać takie zachowanie? Odwagą czy  głupotą… sama nie wiem! W różnych częściach świata ludzie postępują podobnie, mieszkają u podnóża czynnych wulkanów… bo tam po prostu jest ich dom! Nie wszystkie jeziora w wygasłych wulkanach są tak niebezpieczne, jak  Nayos czy  Monoum. Zdjęcia, które zamieściłam pochodzą z jeziora wulkanicznego Tison, które znajduje się na północy Kamerunu. Było na co popatrzeć… kto wie może i tam gromadzi swój gniew "demon" tego jeziora…?