wtorek, 31 stycznia 2017

Jak przygotować się do sesji? Poradnik dla początkujących i średniozaawansowanych

Dziś pochylimy się nad rzeczami podstawowymi, które, choć pozornie oczywiste, niekiedy wcale oczywiste nie są, co dowiedzione zostało przez lata obserwacji, a także doświadczeń własnych. Parę słów porady od starego mursza dla osób początkujących lub chcących spróbować swoich sił przed obiektywem. Miałam dzielić te przygotowania na dwie części, ale sobie daruję, więc uwaga - będzie dużo literek!
Poradniczek można też sobie ściągnąć i przerobić na listę "to do" do odhaczania przed sesją.
Poradniczek zakłada również, że sesja ma charakter "tfp", mamy fotografa i ustalony temat sesji (choć w sumie, może punktem pierwszym powinno być: "Znaleźć fotografa i ustalić temat sesji"?).
Zapewne to, co napiszę, przyda się głównie paniom, choć panom też nie zaszkodzi poczytać, przefiltrować kawałki o depilacji i peelingach i przyswoić resztę :).
Dodajmy również, że z racji niszy, w której siedzę, porady sprawdzą się najpełniej przy sesjach artystycznych wszelakich, niekomercyjnych, robionych for fun, stylizowanych i "klimatyczno-bajkowych", choć pewne rzeczy są niezbędne, niezależnie od tego, czy robimy fashion, beauty, beauty w krzakach czy postapo.

TYDZIEŃ PRZED SESJĄ
1. Ustal z fotografem szczegóły i tematykę sesji, a także datę i warunki współpracy.
Fot. Vi and her art
Moje pierwsze starcie z klimatami postapo
W stylizacji biegałam po mieszkaniu
dwa dni, żeby ją "poczuć".
Poza tym była straszliwie wygodna ;).
Nie bój się pytać, jeśli czegoś nie wiesz, rozwiej wszelkie wątpliwości. Możesz poprosić fotografa o zdjęcia-inspiracje lub podesłać mu własne. Im więcej konkretów i pomysłów tym lepiej! Dowiedz się, czy fotograf sporządza umowę, gdzie będą publikowane zdjęcia, ile zwyczajowo ich oddaje i w jakim czasie od zakończenia sesji.
Ustalcie dokładny zamysł, omówcie, co kto przygotowuje. Dla mnie osobiście równie ważne są konkrety odnośnie czasu i miejsca zdjęć - najdalej trzy dni przed sesją potrzebuję mieć ustalone wszystko, wiedzieć, czego fotograf ode mnie oczekuje, co mam przygotować, jaki jest zamysł, gdzie się spotykamy i którego dnia, mniej więcej o której. Ostatnie dwa dni służą tylko potwierdzeniu terminu i omówieniu wpływu pogody na sesję. To już jednak jest kwestia bardziej indywidualna, niektórzy dobrze odnajdują się w spontanach. Ja jednak wolę mieć wszystko ogarnięte wcześniej.
2. Przygotuj stylizację.
Przemyśl ją, przymierz, dobierz odpowiednie dodatki, mogą być  kilku wariantach. Nie zostawiaj tego na ostatnią chwilę i nie poprzestawaj na ułożeniu stylizacji "w głowie" - bardzo często to, co pięknie wygląda w wyobraźni, na żywo... ekhm, już gorzej. Zarówno ze względu na to, że ciuszki mogą się układać na naszym ciele nie tak, jak byśmy chciały, jak i dlatego, że czasem zwyczajnie do siebie nie pasują, choć wydawałoby się, że będzie idealnie. Wersja dla hardkorów (czyli w zasadzie coś, co ja ostatnio robię całkiem regularnie): w przygotowanej stylizacji spędź ze dwa wieczory w domu. To jest ważne zwłaszcza wtedy, gdy przymierzasz się do sesji w obcych Ci klimatach, dajesz sobie czas na oswojenie się z "dziwacznością" tego stroju i potem w czasie sesji czujesz się swobodniej i bardziej naturalnie.
Nie miej oporów przed korzystaniem z usług stylistek, wypożyczalni (między innymi piszącej te słowa pokornej służki odzieży ;) ), teatrów. Zwłaszcza w przypadku sesji tematycznych, stylizowanych, warto skorzystać z pomocy kogoś bardziej doświadczonego, tym bardziej, że stawki jednoosobowych "wypożyczalni" zwykle są równe dwóm drinkom w knajpie.
Fot Daedra
Wymienne rekwizyty dla zajęcia rąk ułatwiają pozowanie,
a dodatki "robią" stylizację. Warto pamiętać o szczegółach!
Pomyśl nad rekwizytami pasującymi do tematu - przedmioty w rękach dają większe pole manewru i łatwiej jest pozować, wiadomo, co zrobić z rękami.
Pamiętaj o odpowiedniej bieliźnie, dopasowanej do stylizacji, jeśli na sesji jest stylistka - weź co najmniej dwa zestawy (biała lub czarna w zależności od kolorystyki ubrań i cielista - nie zliczę ile razy, jako stylistka, spotkałam się z tym, że nawet bardzo doświadczone fotomodelki przychodziły w czarnych stanikach, choć zdjęcia białych sukien udostępniałam tydzień przed sesją)
Nie bój się sięgać po inspiracje, przeglądaj np. pinterest w poszukiwaniu pomysłów na stroje, dodatki, pozy, kadry.
3. Poćwicz pozowanie.
Zapoznaj się z tutorialami odnośnie pozowania - oglądaj filmiki na youtube, czytaj artykuły i wpisy doświadczonych osób - nawet jeśli masz już kilka sesji za sobą, warto jest to robić, zwłaszcza jeśli testujesz różne style i klimaty - inaczej pozuje się w fotografii beauty, inaczej w fashion, a jeszcze inaczej w fotografii sensualnej czy w "sesjach gatunkowych" (termin uknuty na poczekaniu od "kina gatunkowego", czyli wszelkie horrory, fantasy, bajki, romanse i opowieści, czyli to, czym zajmuję się ja).
Fot Yumikasa
Mimika jest istotna w każdym rodzaju
fotografii.
Ćwicz pozy i mimikę przed lustrem. Zobacz jak Twoje ciało i twarz wygląda w różnych pozycjach, kiedy jest najkorzystniej pokazane. Próbuj wyrażać twarzą różne emocje - najgorsze, co może robić aspirująca fotomodelka, to mieć na każdym zdjęciu ten sam wyraz twarzy. A jeśli jest to "neutralny" wyraz, twarz jest martwa i masz minę jakbyś była ekstremalnie znudzona - wtedy nie ocali Cię nawet nieziemska uroda. Nie bój się popracować paszczą, dla eksperymentu przerysuj grymasy przed lustrem. Twarz jest pełna różnych dziwnych mięśni, nie lękaj się z nich korzystać!
Jeśli inspiracją do sesji jest np nurt w sztuce, film, obraz czy postać - zapoznaj się z tym. Nieraz widziałam sesje bardzo tematyczne, gdzie modelki nie miały pojęcia kim są i jaki klimat ma być kreowany - owszem, da się. Tylko po co?
4. Zadbaj o siebie.
2 dni przed zdjęciami, wieczorem, zrób peeling twarzy i ciała. Dokładnie oczyść twarz, jeśli cera na to pozwala i masz tendencję do pozatykanych porów, użyj peelingu gruboziarnistego. Możesz wykonać parówkę i nałożyć żelatynową maskę oczyszczającą pory. Użyj balsamów, rozpieść się troszkę, nawilż skórę.
Unikaj niezdrowego, słonego lub ostrego jedzenia. To, co wkładamy do brzucha, ma ogromny wpływ na stan naszej skóry, a przecież nikt nie chce iść na wymarzone zdjęcia z wągrami i pryszczami. Nie zarywaj nocek, unikaj sytuacji, które spowodują, że w dniu zdjęć będziesz leżeć obolała.
5. Czego NIE robić?
Przede wszystkim! Nie stresuj się! To ma być przyjemność i zabawa, nie powód do nerwów.
Po drugie: nie odchudzaj się. To nic nie da. W kilka dni możesz zgubić co najwyżej kilogram wody z organizmu i zafundować sobie potężną migrenę/rozwolnienie. Wszelkie trzydniowe diety oczyszczające typu "będę jeść jabłka i jogurty aż nie pęknę" tudzież głodówki na ostatnią chwilę mogą się skończyć tylko źle - w najgorszym razie zasłabnięciem w czasie zdjęć albo niemożnością opuszczenia porcelanowego tronu. A tego kilograma i tak w ogóle nie będzie widać.

W PRZEDEDNIU SESJI
Pogódź się z myślą, że wieczór przedsesyjny poświęcasz dbaniu o urodę. Prawdopodobnie cały. Czy to pierwsza sesja, setna czy tysięczna... Po prostu tak jest. Zawsze. I może się jedna z drugą obruszy, że takie oczywistości piszę, ale... wszystkie przykłady są z życia (na szczęście: zwykle nie mojego) wzięte. Po kolei więc:
1. Zadbaj o brwi, wydepiluj wąsik - po co dodawać fotografowi pracy. Wydepiluj nadmiar włosków, wyrównaj kształt brwi. Nie gól ich na zero i nie odrysowuj od szklanki. Nie depiluj brwi w dniu zdjęć - wosk pozostawia koszmarne czerwone podpuchnięte podrażnienia, które ciężko zamaskować najlepszym nawet podkładem.
2. Pozbądź się nadmiaru włosków z całego ciała. Nawet jeśli nie planujesz pokazywać nóg czy pach - ogól i tak. Na wszelki wypadek. Jeśli planowane są zdjęcia typu beauty czy postać księżniczki z bajki - nie zapomnij o włosach na przedramionach. Choć na co dzień nam nie przeszkadzają - na zdjęciach wyglądają źle.
3. Ogarnij dłonie i paznokcie - źle widziane są paznokcie w jaskrawych kolorach, z tipsami lub nierówne i zaniedbane. Pomaluj je tylko jeśli tak ustalisz z fotografem i tylko na ustalony kolor. Nie zliczę, ile razy widziałam "fotomodelki" które na sesje beauty czy baśniowe przychodziły z długimi pazurami w jaskrawych kolorach. I odmawiały ich zmycia.
4. Zadbaj o stopy. Nawet jeśli nie będą pokazane.
5. Nałóż na całe ciało balsam lub olejek - nawet jeśli planowana jest sesja portretowa, zadbanie o ciało zwiększa pewność siebie i poprawia nastrój. Poza tym nierzadko w czasie sesji zmienia się lekko koncepcja, okazuje się, że fajnie wyjdzie pokazać kawałek stopy, łydki czy ramienia
6. Nałóż na twarz maseczkę, oczyść pory i dobrze nawilż cerę, ale nie stosuj już żadnych inwazyjnych zabiegów, które mogą zostawić skórę czerwoną i podrażnioną.
7. Umyj włosy. Nie eksperymentuj z kosmetykami, nałóż sprawdzoną odżywkę czy maskę. Uczesz i, o ile nie ustalono inaczej z fotografem, nie stylizuj w żaden sposób
8. Spakuj na spokojnie wszystkie potrzebne rzeczy: stylizację, rekwizyty, dodatki, gadżety i wszystkie potrzebne przedmioty - koniecznie weź ze sobą szczotkę do włosów, agrafki, pomadkę ochronną, jeśli nie będzie wizażystki, to także puder. Nie zostawiaj pakowania na rano, zwłaszcza jeśli jesteś umówiona o jakiejś pogańskiej godzinie. Zwiększa to ryzyko i spóźnienia, i zapomnienia o czymś istotnym.
9. Zrelaksuj się. Jeśli tylko możesz, zrób sobie wieczór dla siebie, włącz ulubiony serial, poczytaj książkę. Wiadomo, nie zawsze się da, ale spokojny wypoczęty umysł bardzo pomaga.
10. Czego nie robić?
Po pierwsze: NIE PIJ ALKOHOLU. Serio. Nawet "tylko troszeczkę". Alkohol ma fatalny wpływ n naszą skórę, na skacowanej szarej i opuchniętej twarzy podkład potrafi się rolować jak makaron. Nawet niewielkie ilości procentów wpływają na stan skóry, a jak chyba większość z nas wie - wyjście "na jedno piwo" często kończy się siedmioma. A kac naprawdę przeszkadza w pozowaniu. Ciężko się skupić na pracy, kiedy łeb nam pęka, zapuchnięte ślepia mrużą się od światła, a żołądek tańczy szaleńczą macarenę.
Po drugie: NIE ZARYWAJ NOCY, wyśpij się - zmęczenie, senność i brak energii oko obiektywu widzi znacznie wyraźniej niż ludzkie, poza tym świeży umysł ma więcej pomysłów.

W DNIU SESJI
1. Zjedz śniadanie. Lekkie, żeby Cię nie wzdęło, ale zjedz lub weź ze sobą. Pozowanie na głodniaka to nic fajnego.
2. Jeśli na sesji obecna jest wizażystka - nie maluj się przed sesją, nawet "tak tylko trochę". Wizażystka i tak zmyje cały Twój wysiłek, a pocieranie wacikiem podrażni skórę. Jeśli wizażystki nie ma - umaluj się zgodnie z ustaleniami z fotografem lub zabierz ze sobą kosmetyki.
3. Najważniejsze! Sprawdź dokładnie dojazd na miejsce sesji, wyjdź z domu odpowiednio wcześniej - punktualność to rzadka cnota, ale bardzo cenna. Nie każ fotografowi na siebie czekać, zrób sobie trochę zapasu na "nieprzewidziane sytuacje", bądź punktualnie. Na wszelki wypadek weź od fotografa numer telefonu i jeśli np się zgubisz - bądź z nim w kontakcie.
4. Baw się dobrze! :)
Dodalibyście coś do tej listy? A może któryś punkt to totalny bullshit? :D
W części drugiej pochylę się nad tajnikami współpracy z fotografem już w trakcie i po sesji. W planach również wpis na temat pozowania w duetach i grupach, ale tu nadal gromadzę materiały ;).
Lady Elbereth na Instagramie
Lady Elbereth na Facebooku



piątek, 14 października 2016

Sesyjnie - STEAMPUNK LOCOMOTIVE

W przededniu kolejnego zbiorowego plenerku uznałam, że czas najwyższy wrócić myślami do plenerku poprzedniego.
Fot. Bogumił Bar
Na sesje grupowe chodzę rzadko. Na sesje grupowe otwarte - niemal nigdy, przypadkowość jest dla mnie zbyt duża, zbyt duży chaos połączony z niepewnością efektów (jakie będą i czy w ogóle - drodzy fotografowie, modelka też człowiek, i jeśli nie będziecie dzielić się z nią efektami pracy, to najzwyczajniej w świecie szybko skończą wam się modelki). Wspomniany plener, mimo, jak dla mnie, bardzo dużej liczby uczestników, był wydarzeniem prywatnym, organizowanym przez znajomą (pozdro, Aśka), co skłoniło mnie do schowania introwertyzmu do szafy i spontanicznego wybrania się na foty (bardzo spontanicznego, szczęśliwie akurat był wakat i miejsce w aucie, bo stylizacyjnie to wystarczyło tym razem sięgnąć do szaf, wyrzucić 3 tony ubrań, zapłakać "Nie mam w co się ubraaaaaaać!" po czym wziąć cokolwiek).
Fot. Bogumił Bar
I, krótko mówiąc, była to jedna z lepszych decyzji jakie w swoim życiu fotograficznym podjęłam.
Steampunk uwielbiam, nadal wprawdzie mam 1/100 poziomu, jaki bym chciała osiągnąć i ogromne braki w dodatkach i rekwizytach, ale powolutku się gromadzą. Stylizację starałam się dopasować do pleneru, jakim dysponowaliśmy - stare podniszczone tabory sugerowały mi, by iść raczej w stronę "steampunkowego westernu", postaci podróżniczki-awanturniczki, nie dostojnej wiktoriańskiej damy. Postawiłam więc na spódnicę z wygodnym rozcięciem, kapelusz z piórkiem i spluwę w kaburze (tak, jestem leworęczna, tak, kaburę mam dla praworęcznych, tak, wiem o tym, won). Przydałoby się więcej skórzanych akcesoriów, ale póki co przerastają mnie finansowo. Wszystko w swoim czasie.
Miejscówka, w której pracowaliśmy, jest kompletnie i całkowicie obłędna. Serio. Jak ktoś nie był - polecam wycieczkę do skierniewickiej Parowozowni (w jesiennej aurze będzie się prezentowała imponująco, poza tym część jest w zadaszonej hali). Jeśli ktoś, jak ja, uwielbia stare pociągi i drepcząc między stuletnimi taborami czuje się niczym w opowiadaniu Grabowskiego - spędzi tam kilka świetnych godzin. Pociągi stoją w "swoim naturalnym środowisku", jak na starym zakurzonym dworcu, a nie w muzeum za szybką, co dla mnie liczy się jako tysiąc punktów na plus - dzięki temu nieco bałaganiarskiemu otoczeniu naprawdę można przenieść się w czasie, a nie zastukać w szybkę.
Fot. Glow of Darkness
Dodajmy do tego sympatyczną i otwartą na ludzi ekipę chętnie odpowiadającą na setki naszych pytań i... mamy miejsce, do którego nieraz na pewno wrócę (w planach bliższych i dalszych mam co najmniej dwie wycieczki).
Organizacyjnie - wielki ukłon w stronę organizatorów - Aśki i Sławka. Dobra robota, nie mam się do czego przyczepić,choć czepiać czasem się lubię.
Dzień spędzony w kreatywnej i pozytywnej atmosferze, ciężko wprawdzie uniknąć tworzenia się "podgrupek" - raz, że fotografowie zawsze są na różnych etapach doświadczenia, dwa - rozumiem, jak ciężko może być się powstrzymać przed zrobieniem kilku ujęć, gdy widzą, że dzieje się coś fajnego. Zdarzało się więc stać bezczynnie podczas gdy kilka osób fociło sobie nawzajem nad głowami jedną czy dwie osoby, były to jednak sytuacje bardzo rzadkie, zresztą w pokojowej atmosferze takie zgromadzenia były rozpędzane zarówno przez organizatorów, jak i samych uczestników (tu też przydaje się zostawienie nieśmiałości w domu - zamiast stać bezczynnie należy po prostu wyhaczyć "wolnego" fotografa/modela i wziąć go pod pachę w jakiś ustronny kącik. Dobrze jest mieć pomysł na kadry, ale nawet jak nie ma, są spore szanse, że coś się urodzi spontanicznie. Stylizacyjnie wszyscy prezentowaliśmy wyrównany poziom, a jeśli komuś nie podoba się moja gęba lub kompletnie nie ma na nią pomysłu - trudno, jego/jej ból, a ja szukam dalej). Nie przydarzyło mi się też na większą skalę coś, czego w tak dużych sesjach nie lubię najbardziej - kilku fotografów, kilku modeli lub co gorsza sama ja, i każdy fotograf z półkola pokrzykuje sprzeczne instrukcje: "Spójrz na mnie!", "Patrz w lewo!", "Głowa niżej!", "Broda wyżej", "Patrz na niego z pożądaniem!", "Mówiłem, patrz na mnie!", "Idź!", "Stój!" - ma się wtedy ochotę powiedzieć "Idźcie wy wszyscy w ciul, ja idę na piwo". Jak widać, przy odpowiedniej kulturze uczestników, ogarnięciu i spokoju wewnętrznym się da - nawet jeśli fotografów jest kilku, a emocje towarzyszące łapaniu idealnych kadrów są spore (bo i emocje były, i dym nieposłuszny, i do moich uszu dotarło chyba kilka drobnych sprzeczek, które jednak nie wpłynęły na komunikację na linii fotografowie-modele w żadnym stopniu).
Także ogromnym pozytywem było to, że plenerowi obce były wszystkie wady sesji grupowych, z którymi zetknęłam się w przeszłości. Jest to też dowód na to, że wszystko jest kwestią organizacji i odpowiedniego doboru ludzi, którzy jako-tako potrafią się i między sobą dogadać, i pilnować. Efektem tegoż jest również to, że w czasie sesji powstało wiele świetnych kadrów, które (z czym, niestety, również bywają potężne kłopoty) nie dość, że ujrzały światło dzienne, to jeszcze zostały mi dostarczone dość szybko i, poza drobnymi wyjątkami (wyjątki wiedzą, że do nich mówię) bez większych walk i próśb. Zostało tylko czekanie na analogi, ale analogom wybaczam wiele i daję im tyle czasu, ile potrzebują.
Fot. Glow of darkness
Największym chyba, a zapomnianym przeze mnie plusem grupowych plenerów jest możliwość opowiadania historii i pozowania w grupach/duetach (o tym się szerzej rozpiszę w przyszłości bliżej nieokreślonej, zbieranie materiałów trwa). Jak pewnie widać, większość fotek ilustrujących moje ględzenie, opowiada historie, jest przepełniona emocjami. Już od dawna to właśnie emocje i opowieść są tym, co chcę przekazywać swoimi zdjęciami, więc tu mogłam się wyszaleć za wsze czasy, niekiedy pewnie włażąc trochę w kompetencje fotografów i bawiąc się w reżysera, ale jednak pewne glusiowe-filmowcowe nawyki mi pozostały (i dobrze, lubię je i będę korzystać z nich do oporu). W ciągu jednego dnia powstało wiele, wiele opowieści, które, choć opowiadane przez tych samych "aktorów" i te same postacie są bardzo różne - od prostych scenek rodzajowych na peronie, po klasyczne sceny morderstw i kochanków (większość fabuł sprowadza się do seksu i trupów, sad but true, ale tak naprawdę to wcale nie sad, bo im silniejsza emocja, tym lepiej dla opowieści, a czy jest coś potężniejszego niż miłość i nienawiść?). Osoby, z którymi pozowałam również dały się porwać opowieściom i wczuwały wrole i sytuacje perfekcyjnie - a że, tak jak i w aktorstwie, czerpiemy od partnera wiele i dajemy sobie nawzajem energię - otwarci współmodele to cenny skarb, który szanuję, doceniam i uwielbiam.
Z ekipą w podobnym składzie spotkam się już niebawem, by zmierzyć się z tematem, z którym mam jakiś ogromny, wewnętrzny problem, chyba pod tytułem "ambicje przerastają możliwości". Przełamanie się i tego lęku, który mnie w tym temacie blokuje od lat, choćby i wyszło na 3- będzie tak czy siak sukcesem. Ale o tym - kiedyś w przyszłości ;).
A tymczasem zapraszam do przejrzenia jeszcze kilku kadrów. Co sądzicie?
ORGANIZACJA: Joanna Kołakowska i Sławomir Tomaszkiewicz
GDZIE: Parowozownia Skierniewice
MODELUJĘ I STYLIZUJĘ SIĘ: mła
MUA: Vanity Delacroix
POZUJĄ ZE MNĄ: AsiaJanekKajaRex,  Kasia
AUTORZY ZDJĘĆ Z WPISU: Bogumił BarGlow of DarknessSzwedacz Photo TripsVi and her artAmadeusz AndrzejewskiKacper Pasicz Art of Light.
Fot. Szwendacz
Fot. Vi
Fot. Kacper
Fot. Amadi
Fot. Glow of Darkness
Fot. Bogumił Bar
Fot. Glow of Darkness

środa, 10 sierpnia 2016

Castle Party 2016 - what happens in Bolkow, stays in Bolkow

Kolejne Castle Party za mną. Jak szybko policzyłam na paluchach - jedenaste. Nie młodnieję, co organizatorzy postanowili uczcić, robiąc mi sentymentalną muzyczną podróż w czasy polcinego szczenięctwa.
Castle Party ma w sobie jakąś magię. Nadal nie odkryłam na czym dokładnie ta magia polega, ale zdecydowanie - jest. Połączenie przepięknego zamku, uroczego miasteczka, muzyki i ludzi (rozkoszny mix mroczniaków z tubylcami) rodzi atmosferę, którą po prostu trzeba poczuć, bo opisać się nie da. No, przynajmniej ja nie potrafię. Co roku przedwstępem do festiwalu są fejsbukowe kłótnie i docinki, z których wynika, że połowa uczestników cały festiwal spędza robiąc dzióbki do obiektywów na rynku, zaś druga połowa - żłopiąc w basenie od rana do nocy, zaś na zamku mityczne zespoły grają same dla siebie. Na szczęście jednak większość uczestników radzi sobie całkiem nieźle z multizadaniowością.
Pewnie też częścią tej magii jest to, że jesteśmy sentymentalni (kultura, subkultura, goci, trógoci, mroczniaki, darkindependentowcy, whatever, po prostu - bywalcy CP), co powoduje powstawanie mnóstwa drobnych tradycji, naszych, niekoniecznie zrozumiałych dla kogoś z zewnątrz. No valid is broken, pierogi, gotycki dziadek, schody próżności. Zloty, spotkania, pocastlowe zbiorowe narzekania na trud powrotu do rzeczywistości i facebookowe ankietki, z których wynika, że najlepsza byłaby edycja, na której headlinerami byliby Depeche Mode, The Cure i Sisters Of Mercy (i Tiamat, i My Dying Bride, i Dead Can Dance, itd, itp, etc.), a gwiazdami specjalnymi Stachursky i Fasolki. Wszystko to sprawia, że jak bardzo byśmy się nie żarli w internetach o wyższość pola nad kwaterami czy elektroniki nad gitarami, w Bolkowie, pod zacnie oświetlonym zamkiem, wszyscy wymieniamy się hugami i alkohulem jak jedna, wielka, czorna rodzina.
Ale ad rem.

sobota, 21 maja 2016

Nowości ciuchowe vol. 5

Po dłuższej przerwie, wynikłej ze słabnącego entuzjazmu i wrodzonego lenistwa, przed wami kolejna część "cyklu". Chyba się nie za bardzo nadaję do tworzenia jakichkolwiek cykli, wszystkie zakrętasy życiowe, nawet te najmniejsze, skutecznie wytrącają mnie z jakichkolwiek prób systematyczności. I tak oto niektóre "nowe" wiszą na liście do przylansowania się od jesieni, nowsze nowe pofociłam, ale zapomniałam wrzucić na bloga, a najnowsze nowe leżą bezładnym stosem na środku pokoju - no bo przecież nie pochowam do szaf, bo mi się pomyli, a muszę pofocić i wrzucić na bloga. I tak ten stosik prawdziwych "nowych" rośnie sobie pomalutku i czeka cierpliwie, a ja się zastanawiam jaki jest sens do "nowości" wrzucać kieckę, którą mam w szafie od pół roku.
I której nikt jeszcze nie widział.
A przecież jest fajna.

środa, 18 maja 2016

O inspiracji słów kilka, czyli pani Elbe polemizuje z Salvadorem Dali

Dziś znów będzie lajtowy przerywnik wymądrzeniowy. Wiem, ostatnio same posty snujące się pseudofilozoficznie i zawierające niestrawne ilości moich osobistych opinii. Ale wszystkie planowe sesje są... no właśnie, nadal w planach, Hermenegilda wybyła na wycieczkę, a ja z wycieczki dopiero co wróciłam (o niej też się pojawi wpis, ale nieco później... raz, że nie mam jeszcze zdjęć, dwa, że był to bardzo niesamowity wyjazd i muszę sobie na razie sama pobyć z tymi wspomnieniami i nacieszyć się nimi bez "dzielenia się ze światem").
Cytat o inspiracji, który mnie zainspirował do pisania o
inspiracji, znaleziony u znajomego fanclubu
A będzie o... inspiracji. Nie będzie to poradniczek jak szukać inspiracji ani nic w ten deseń, nie wiem, czy w ogóle możliwe jest napisanie czegoś takiego. Ot, luźny, wieczorny strumień świadomości na temat inspiracjocepcji, której doświadczyłam scrollując leniwie facebooka kilka dni temu.
Zobaczyłam bowiem cytat przytoczony obok (być może zaiste są to słowa Dalego, albowiem zdarzało mu się niekiedy pierdzielić od rzeczy) i po chwilowym skoku ciśnienia nasunęło mi się w związku z nim kilka refleksji. Tak więc cytat o inspiracji zainspirował mnie do pisania o inspiracjach. Trochę mindfuck, ale w sam raz na mój dzisiejszy nastrój.
Cytat pojawił się na fanpejdżu fanclubu zespołu muzycznego jako, oczywiście, wyraz uwielbienia dla tegoż zespołu. I na tym poziomie faktycznie, niech sobie, od biedy, tak będzie, są prawdziwymi artystami, więc inspirują nas, maluczkich.
Tyle że pół sekundy później pojawia się u mnie "wait, what?!". Bo nie wyobrażam sobie artysty, który nie czerpie inspiracji z tego, co go otacza. Plus, artystów często inspirują ludzie i sytuacje totalnie zwykłe i codzienne... czyli idąc prosto za tokiem rozumowania mistrza Salvadora wyszłoby nam na to, że prawdziwym artystą jest pan Mietek spod monopola, który, załóżmy, dzieląc się ostatnim petem z kumplem Stachem zainspirował znanego poetę Zenobiego Głąba do napisania głębokiego wiersza o przyjaźni, podczas gdy poeta Zenobi, jako ten zainspirowany, prawdziwym artystą już nie jest. Wiem, trywializuję i doprowadzam do absurdu brutalną dosłownością, ale o to mniej więcej chodziło ;).
Ze mnie wprawdzie taki "true artist" jak z koziego ogona harmonijka ustna, ale też w zasadzie cała moja TFU!rczość jest inspirowana. Czymś. Często, owszem, muzyką, dziełami malarskimi, sesjami mistrzów (ostatnio - najczęściej muzyką, mój muzykoholizm wszedł na wyższy level, choć sądziłam, że już się nie da, i zaczynam widzieć ukochane utwory obrazami, które mam ochotę przenieść tak czy owak na ekrany komputerów), ale równie często - prostymi sytuacjami z własnego życia, tudzież sytuacjami widzianymi nawet na ulicy. Wydaje mi się, choć nie czuję się tu adekwatnym przykładem, że "robienie sztuki" to właśnie umiejętność dostrzegania czegoś więcej niż inni w rzeczach pozornie zwykłych, pozwalanie wyobraźni, by zahaczała się na ziarenku inspiracji i z tego tworzyła własne historie czy obrazy. Zresztą, kolejną cegiełkę do ironii niech dołoży fakt, że ów zespół, którego fanów zawiera ten fanclub, nie raz i nie dwa podkreślał znaczenie inspiracji i to, że połowa, jak nie więcej, tekstów powstaje z inspiracji zebranych po różnych krajach w czasie tras koncertowych. Inni "prawdziwi artyści" (dobra, tej definicji nie tykam nawet kijem od szczotki, tak mistrz Salvador napisał, więc i ja tak będę pisała, i basta), których spotkałam przy tych czy inszych okazjach również często opowiadając o tym, skąd im się wziął jakiś pomysł, mówili, co ich zainspirowało do opowiedzenia tej właśnie historii, pokazania tego właśnie obrazka czy napisania takiego właśnie kawałka.
W zasadzie to zawsze ich coś zainspirowało.
I w zasadzie nigdy nie był to Beethoven.
Żeby uniknąć inspiracji trzeba by nie wychodzić z domu, nie spotykać ludzi, nie przeżywać nic, ba, nawet komputera nie odpalać. Tudzież, w opcji drugiej, mieć umysł zamknięty na bodźce zewnętrzne i oczy niedostrzegające ani otoczenia, ani tego, co przeżywamy sami, w środku. Żadna z tych opcji nie brzmi jak przepis na wiekopomne dzieło, prawda? ;)

czwartek, 5 maja 2016

To co, po znajomości rabacik?

W tym temacie, oprócz suchara o stolicy Maroka, mam tylko jedno do powiedzenia.
Obrazek zaczerpnięty z czeluści internetu, autor nieznany:
Na ironię zakrawa fakt, że im mniej ktoś mnie zna, tym chętniej używa zwrotu "To co, po znajomości...?". Rabacik, a najlepiej w ogóle za darmoszkę.
Chwilami to już jest wręcz obelżywe. Serio, sępienie za darmo, bo mamy się w znajomych na facebooku, albo przymilanie się o rabat przy zamówieniu na 20zł czy oferowanie 30zł za kilka godzin mojej pracy i ciuchy warte x razy tyle podcina skrzydła i każe zastanowić się nad sensem tego, co robię. Choć, w zasadzie, to tym  "znajomym" powinno być wstyd.
Innymi słowy: chcesz mieć 100% pewności, że rabaciku nie dostaniesz? Użyj magicznego zwrotu "Po znajomości". Efekt gwarantowany!
Chciałby człowiek wzbogacić ofertę, kupić co porządnego, lista braków w szafie, wbrew pozorom, jest długa. Pomysłów na rekwizyty, ciuchy i akcesoria handmade mam na trzy strony, pomysłów na sesje - kolejne tyle... Działać by się chciało, rozwijać, wzbogacać, tworzyć zdjęcia, akcesoria i stylówki, ale do tego niestety potrzebna jest kaska. A tu jedna, piąta, dziesiąta osoba  rzuca tym samym, znienawidzonym hasłem i jeszcze buziaczki śle...
Do rozwoju siebie i swojej oferty potrzebni mi są Klienci (pozdro dla tych prawdziwych, dzięki którym pomalutku, ale mogę posuwać się naprzód!), nie "znajomi". Zresztą deal jest obustronny - mając piniondz, mam więcej fajnych ciuchów, które potem wy możecie wypożyczać i mieć zarąbiste zdjęcia, więcej rekwizytów, z którymi mogę przyjechać na sesję i uczynić ją totalnie niepowtarzalną. Za "po znajomości?" nie kupię nic.
Miejmy do siebie i swojej pracy szacunek. Po prostu.
(temat powraca jak bumerang, wiem, ale co jakiś czas mi się zbiera i ulewa, no, pardon me...  Może następny wpis poświęcę teorii strun?)

wtorek, 3 maja 2016

Czym różni się stylistka od wypożyczalni?

Jakoś tak ostatnio mam wenę do wymądrzania się - może to dobrze, a może lada dzień, lada wpis dostanę cegłówką przez łeb, żebym wreszcie się zamknęła.
Może tytuł powinien brzmieć raczej "10 powodów, dla których warto mieć stylistkę na sesji".
Ewelina na swoim blogu pisała ostatnio, że suknia sesji nie czyni. I ja się z nią zgadzam w stu, a nawet dwustu procentach Bo nie czyni. I tu chciałabym się trochę powymądrzać w temacie zalet obecności stylistki podczas zdjęć. Bo, oczywiście, można zrobić tak (i większość osób tak robi):
1. Wypożyczyć suknię.
2. Ubrać w nią modelkę.
3. Iść do parku.
4. Robić zdjęcia.
5. Oddać suknię.
W przypadku takiego scenariusza - dla mnie najistotniejszy jest punkt piąty ;). Oczywiście przy wypożyczaniu również staram się pomagać w wyborze i służyć wiedzą i doświadczeniem (o ile, oczywiście, nie spóźnisz się półtorej godziny. Wtedy albo mnie nie zastaniesz, albo zastaniesz bardzo złą i w piżamie). Podpowiadam, prezentuję, podpytuję o urodę modelki, jeśli jest ona nieobecna. Ale często, jak to z wypożyczalniami bywa, klient wybiera sobie suknię ze zdjęć, ja ją przygotowuję, pakuję i potem jedyne, co mnie obchodzi, to by wróciła do mnie w terminie i dobrym zdrowiu.
Fot Kamila Krawczyk, plener Radomskiego
Towarzystwa Fotograficznego.
Apolon przy robocie walczy  z bardzo
efektownym, ale i bardzo złośliwym
trenem.
Ale można też wciągnąć stylistkę w swoją bajkę :) (w moim wypadku, po kilku boleśnie zmarnowanych dniach pod tytułem "Ja jestem sławny/a, trzymaj mje blendę cały dzień, a dostaniesz tak wyczesane fotki, zresztą, ba, samo to, że cię podpiszę pod zdjęciami sprawi, że będziesz przebierać w zleceniach jak w ulęgałkach!" już tylko za portrety królów polskich - ale naprawdę niewiele tych portretów i idzie je uzbierać bez przymierania głodem :) ) Zaraź stylistkę koncepcją, pokaż jej swój pomysł,zabierz na sesję, a zyskasz pełnoprawnego członka ekipy, który, uwierz, wiele wniesie do zdjęć. Zwłaszcza baśniowych, stylizowanych, w których od kreacji i tego jak się ona prezentuje wiele zależy.
Zaczynając od rzeczy najbardziej oczywistych, czyli - ogarnie ciuszki, przywiezie je i ubierze w nie modelki. Halki, gorsety, treny - nierzadko upakowanie w tym modelki przypomina scenki rodzajowe z obrazów barokowych. Tu zasunąć, tam podpiąć, gorset zawiązać... Zdarzało się, że po sesji docierały do mnie zdjęcia w moich ciuchach - a tam kiecka wisi byle jak, halki modelka założyć nie chciała "bo nie", kawałek stanika wystaje gdzie nie powinien czy, o zgrozo, gorset założony jest do góry nogami. Nie zawsze, oczywiście, ale nie były to też odosobnione przypadki. Oprócz tego, że dostarczam stroje na plan i pilnuję, żeby modelka założyła odpowiednie elementy na odpowiednie części ciała, w czasie sesji cały czas dbam o to, by to dobrze wyglądało. Żeby sadełko nie wyłaziło, żeby stanika czy boczków nie było widać, a zwały materiału i falban spódnicy były równo ułożone i doskonale prezentowały się na zdjęciu. Plus - stroje baśniowe to jednorazowe, unikalne zazwyczaj egzemplarze, więc rzadko kiedy idealnie pasują na naszą modelkę - stylista z zestawem agrafek, klamerek i spinaczy wie, jak to złapać, by dobrze wyglądało i nie rozpadło się po trzech minutach. Nie wiem jak inni, ale ja w czasie zdjęć nie klepię w fejsbuka gdzieś w kącie, tylko cały czas uczestniczę w sesji, pilnuję, czy wszystko się trzyma i wygląda jak należy, układam kiecki, obieram je z paprochów i staram się mieć swoją działkę pod kontrolą. Gratis - jak trzeba, to i blendę przytrzymam ;).
Fot Kasia moja ulubiona . Tu akurat pozuję sama, ale
stylizacja również w całości leżała w moich rękach i zadbałam,
by gadżetów był dostatek i możliwe były różne z nimi
kombinacje (gogle, kapelusz, rękawiczki, książka etc etc)
Dalej - im lepiej znam koncepcję, tym większa jest moja inwencja. Mam swoje propozycje, czy to dodatków, czy rekwizytów, czasem ujęć. Inaczej też się przygotowuję do wypożyczania, inaczej, jeśli uczestniczę w sesji. Przy wypożyczaniu - dostajesz w torbie to, za co płacisz, czyli suknię, stylizację czy elementy garderoby. Jeśli stylizuję sesję osobiście - oprócz umówionych ciuszków mam ze sobą wór dodatków, biżuterii i rekwizytów, których nie wypożyczam, bo są zbyt cenne i unikatowe, by ryzykować ich zgubienie lub uszkodzenie (nad ręcznie robionymi dodatkami zdarza mi się siedzieć wiele dni, a są bardzo delikatne, plus miewałam już sytuacje, że unikatowe, specjalnie da mnie robione dodatki "ups, zginęły"). Mam kilka swoich propozycji, możemy się bawić z trzema różnymi parami rękawiczek, kapeluszami, pierścieniami, chustami, czterema wisiorami i zestawem rekwizytów. Nagle z jednej stylówki, dzięki zmiennym dodatkom, robi się kilka. Zwłaszcza, że stylistka na bieżąco w czasie sesji będzie rzucać propozycjami, jak i czego użyć, aby fajnie ze sobą grało i dobrze się prezentowało - bo już to testowała, bo wie, bo zna swoje zbiory, bo ma oko i doświadczenie.
Doradzi też początkującej modelce (niepoczątkującej też może, ale prawdopodobnie nie musi), jakie pozy może przyjąć, by pokazać zalety stroju i dobrze się w nim prezentować - szerokie bufiaste rękawy, kryzy czy spódnice do ziemi, choć piękne, często są zabójcze dla naszej sylwetki i trzeba szczególnie uważać przy pozowaniu, aby zamiast księżniczki nie wyszedł Bobek z Muminków (pozowanie w takich stylizacjach to temat na osobny wpis - kiedyś może napiszę, póki co nieco w tym temacie napisała Ewelina w podlinkowanym wyżej wpisie).
Wyszedł mi trochę post bałwo-auto-chwalczy, bo pisałam przez pryzmat swojej osoby i swoich doświadczeń, ale sądzę, że inne "klimatyczne" stylistki mają podobne do mnie podejście i doświadczenia.
Smutno jest mi trochę, że styliści na sesji są tak bardzo niedoceniani. Z jednej strony obecność stylistki uważana jest za zbędną, bo po co i w ogóle, z drugiej - jak już jest, to traktowanie jej jak służebną pannę ("Weź trzymaj tą blendę!", "Nie założę tej szmaty", "Modelko moja, zdejmij z siebie to gówno" to tylko nieliczne przykłady). Nie wiem na ile się to przekłada np na sesje street fashion, bo w tych klimatach nie siedzę, ale jeśli chodzi o wszelkie baśnie i fantastyki - rola stylisty sprowadza się do dostarczyciela kiecki i "Po co mi stylistka? Przecież sam(a) zrobię to równie dobrze!". Zrobić? Owszem, zrobisz. Równie dobrze? Zapewne nie...
Oczywiście, rozumiem, że żywot artysty ciężki jest w tym kraju, z pieniążkiem słabo, a jak już ten pieniążek jest, to milej go wydać na coś innego, niż na ciuchoogarniacza, zwłaszcza, gdy w sumie nie masz pojęcia, co ten ciuchoogarniacz w czasie zdjęć robi i dlaczego jest potrzebny. Ale może jednak czasem, gdy po głowie krąży Ci świetny koncept, warto zainwestować trochę więcej i mieć pewność, że gorset będzie górą do góry, nie trzeba będzie usuwać z każdego zdjęcia ramiączka od stanika, a każda falbanka będzie na swoim miejscu?