Robiłam zakupy takie jak mawia mój
kolega „dnia codziennego” patrzę a tu mnóstwo dziwacznych
gadżetów jakieś widły , szkaradne maski, gałki oczu w pudelkach
i takie tam cudowności. Po chwili „zaskoczyłam „ no tak
przecież niedługo Halloween jakoś niespecjalnie za nim przepadam
ale też nie widzę potrzeby zwalczania tej nowej w Polsce
amerykańskiej choć podobno starej i nie amerykańskiej a celtyckiej
tradycji.
Przypomniała mi się pewna historia ,
którą przeżyłam właśnie w noc z 31 października na 1
listopada.
Pamiętam ją dobrze choć wydarzyło
się to wieki temu . Właśnie tego dnia wprowadziłam się do
swojego nowego mieszkania , zmęczona przeprowadzką postanowiłam
spędzić ten wieczór sama , odpocząć , pooglądać jakiś horror
w telewizji a w okolicach dwudziestej czwartej położyć się spać.
Niestety z moich planów niewiele
wyszło okazało się ,że muszę zastąpić koleżankę na nocnym
dyżurze . Nawet nie pamiętam czy to ona zachorowała czy jej
dziecko w każdym razie powiadomiono mnie ,że muszę stawić się w
pracy i koniec.
Wieczór był mglisty i padał drobny
deszczyk na ulicy żywej duszy nie wiedzieć czemu nie było ani
jednej taksówki na postoju. Postanowiłam wybrać się piechotą do
pracy na szczęście mieszkałam niezbyt daleko.
Idąc w kierunku mojego miejsca pracy
tak trochę dla odwagi a trochę by opanować złość z powodu
nieplanowanego nocnego dyżuru rozmyślałam o tym kim byli ludzie ,
którzy mieszkali tu dawno temu.
Nie wiem w jaki sposób znalazłam
się na ulicy Wandy a tam w bramie jednej z kamienic zobaczyłam
półprzezroczystą postać młodej dziewczyny . Od razu pomyślałam
duch nic innego tylko duch . Przerażona nie na żarty zaczęłam
biec przed siebie coraz szybciej a wydawało mi się ,że stoję w
miejscu.
W oknach domów ukazywały mi się dziwne białe postacie
coś do mnie mówiły , czegoś ode mnie chciały jednym słowem
koszmar .
Biegłam szybciej i szybciej aż znalazłam się na
dzisiejszej ulicy Wrocławskiej . W powietrzu unosił się powóz a w
nim jakiś mężczyzna zaglądał do okna domu na pierwszym piętrze
i wolał czyjeś imię. Pomyślałam niech się dzieje co chce
wracam do domu , tam będzie bezpiecznej. A dyżur? Trudno życie
ważniejsze jeszcze chwila a dostanę zawalu serca ze strachu.
Błądziłam raz byłam na ulicy Wrocławskiej a za chwilkę na Wandy
to znów na Reja . Wreszcie dobiegłam na moje osiedle i tu choć
wokoło są same
wieżowce sceneria dla duchów raczej obca ,nie
odstępowała mnie ani na krok postać jak z filmu o potępionych
duszach. Dobiegłam do drzwi mojego mieszkania zatrzasnęłam je za
sobą. Za drzwi słychać było najpierw delikatne pukania a później
coraz to głośniejsze stukanie prawie łomot. Krzyknęłam odejdź
stąd , nie boje się ciebie , duchy nie istnieją. Kiedy już byłam
bliska rozpaczy... obudziłam się . Przysnęłam na dmuchanym
materacu , który zastępował mi łóżko. Do dziś wdzięczna
jestem mojemu koledze Grzesiowi ,że mi go użyczył inaczej pewnie
spałabym na podłodze ( w tamtym czasie o kupnie tapczanu tak „z
biegu” można było pomarzyć). Do drzwi pukali moi przyjaciele
rozbawieni oświadczyli „no , no ale masz mocny sen . Wiesz co
możesz straszyć nas duchami parapetówki i tak ci nie odpuścimy”.
Podobno ze strachu przed duchami zostali u mnie do świtu=)))