Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ojcostwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ojcostwo. Pokaż wszystkie posty

2 czerwca 2013

Pawia wiosna z Uną

O tej książce wspominała dawno temu Padma z Miasta Książek i od tego czasu miałam ją zapisaną w zakładce pamięci jako "do przeczytania". Jeszcze by sobie tam pewnie tkwiła, razem z tysiącem innych, ale ostatnio poznałam się z panią Rumer Godden przy lekturze "Inspektorze, na pomoc" i to mnie zmotywowało - jedno kliknięcie na Allegro, kilka złotych* i Una zamiast do Indii, przyjechała do mnie (*symboliczna opłata, bo książka ma ponad 30 lat - i o zgrozo, nigdy chyba nie była czytana, bo obwolutę ma co prawda dość zniszczona, ale w środku znalazłam dwie nierozcięte karty).

Co za urocza powieść. Przyznam bezwstydnie, że choć jestem dwa razy starsza od Uny, i pochlebiam sobie, że nieco mądrzejsza doświadczeniem życiowym (Rawiego rozgryzłam od razu ;) ), nie mogłam odłożyć lektury. Dobrze mi było w tych Indiach i nie tylko dlatego, że ciepło.


Nastoletnia Una i jej młodsza przyrodnia siostra uczą się w elitarnej angielskiej szkole. Ich ojciec, dyplomata w Indiach, postanawia jednak znienacka wezwać dziewczynki do siebie. Dla doskonałej matematyczki Uny to tragedia - w Indiach ma dalej uczyć ją jakaś guwernantka, co może przekreślić nadzieje dziewczyny na studia. Kiedy dziewczęta przybywają do Delhi, sytuacja okazuje się gorsza, niż sie Unie wydawało - piękna Alix jest nie tylko guwernantką. Coś ją wyraźnie łączy z ojcem Uny. W dodatku kobieta chyba nie do końca jest tym, za kogo się podaje... Pocieszenie Una znajduje w małej chatce pomocnika ogrodnika, którą zamieszkuje przystojny młody poeta, Rawi.

Nie spodziewajcie się prostej opowieści "dobra pasierbica kontra zła macocha", ani równie oklepanej historii pierwszej miłości (chociaż miłość jest, i do tego pierwsza). Godden potrafi doskonale odmalowywać charaktery w całe gamie szarości. Nie ma tu banalnych podziałów na czarne i białe, złe i dobre. Do tego wszystko rozgrywa się w doskonale opisanych indyjskich realiach - pisarka spędziła w Indiach wiele lat i zna je od podszewki. Mogłabym się przyczepić najwyżej do samego zakończenia - trochę autorka poszła na łatwiznę - ale w obliczu świetnych 335 stron przed zakończeniem, czepiania się odmawiam. Niebanalna akcja, gorący klimat i ładna proza - polecam.

Powstała telewizyjna adaptacja, której nie polecam, bo ograniczono się w niej właściwie tylko do wątku Uny i Rawiego, ale dla porządku wspominam. Rawiego zagrał aktor znany z serialu "Lost" -

Rumer Godden
Indyjska wiosna Uny
Iskry 1980, ss. 338 

13 czerwca 2012

Nudnawo na Olandii

Tak, tak. Wiem, że Theorin jest pieszczochem bloggerów i należy się nim zachwycać. Ale mnie tym razem nie zachwycił.

Nocna zamieć podobała mi się bardzo. Zmierzch już mniej, ale nadal był dobry. Smugę krwi doczytałam tylko z względu na autora, "bo to przecież Theorin". Dość przeciętny kryminał, do połowy powoli się rozkręca, a od połowy też nie galopuje, choć wciąga nieco bardziej. Zresztą niech się toczy dowolnie ślamazarnie, byle wzbudzał emocje  - a tego nie robił.

Niestety, pojawiły się tym razem u Theorina ograne chwyty w stylu "wiem, ale nie powiem", których bardzo nie lubię. Doceniam, jeśli bohater rozwiązuje zagadkę razem z czytelnikiem, a nie jeśli skrywa jakąś tajemnicę (która jest tajemnicą tylko przed czytelnikiem, bo w powieściowym świecie właściwie wszyscy ją znają) i tak od czasu do czasu bąknie jakąś informację, żeby dopiero na końcu wydusić, o co chodziło. Mam na myśli wątek traumatycznego dzieciństwa Vendeli, które zresztą wcale takie traumatyczne nie było i nie chce mi się wierzyć, żeby przeżywała je przez następne kilkadziesiąt lat. W ogóle była to dla mnie mało wiarygodna postać, robiła wrażenie 60-latki i nie mogłam pojąć, czemu mąż podejrzewa ją o romans ze znacznie młodszym Jerrym.

Drugi wątek też jest ograny do nieprzytomności w skandynawskich kryminałach. Kwestie społeczne to konik tamtejszych powieściopisarzy. Tym razem w programie pojawia się analiza ciemnych stron pornobiznesu. Znacznie bardziej wolałam Nocną zamieć z jej cichą rodzinną tragedią niż omówienie problemów szwedzkiego społeczeństwa.

Miałam wrażenie, że Theorin tworzył tym razem w oparciu o podręcznik twórczego pisania kryminałów. Jak napisać prawdziwy skandynawski kryminał? Weź jedno dziecko pokrzywdzone przez rodziców (tragedia jednostki), domieszaj kwestię społeczną (tragedia ogółu), dawkuj informacje powoli, żeby dociągnąć do końca, a tam machnij scenę finałową z fajerwerkami. Zresztą wątek z polewaniem benzyną i podpalaniem (to nie spojler, tylko pierwsza scena książki) wydaje mi się w kontekście fabuły mocno naciągany i wprowadzony tylko ku widowiskowości, a nie uzasadniony intrygą (naprawdę nie mógł go udusić, zastrzelić, dźgnąć i ewentualnie potem spalić, jeśli już chce koniecznie?), ale to tylko moja opinia. Chyba lepiej nie zakładać z góry, że się napisze "kwartet olandzki", nawet jeśli to tak ładnie brzmi, bo potem wydawcy cisną, czytelnicy się domagają, a wena może nagle okuleć.

No to sobie ponarzekałam, a przecież nie było AŻ TAK źle. Niemniej jednak nie jest to ten Theorin, którego polubiłam.

P.S. Ładne opisy wiosny na Olandii, bardzo chciałabym to miejsce zobaczyć na własne oczy, te opustoszałe letniskowe wioski.

4 czerwca 2012

Smutek w raju

Dobry przykład na to, jak wydawca może spaprać robotę, jeśli koniecznie chce zdążyć z wydaniem książki przed kinową ekranizacją. Mogę wybaczyć literówki, nawet błąd gramatyczny, ale na kolana rzuciła mnie "grupa hula-hoop", w której jakoby uczestniczyła bohaterka. Hula-hoop to takie plastikowe kółeczko, a taniec hawajski (akcja książki rozgrywa się na Hawajach), wyraźnie opisany w tym miejscu książki, nazywa się hula. Bose stopy uderzające o podłogę, wzrok podążając za łagodnym ruchem dłoni - rzeczywiście opis kręcenia hula-hoop jak w pysk strzelił. Rozumiem, że może nie każdy słyszał o tańcu hula, większość czytelników pewnie nie zwróci uwagi, ale to nie usprawiedliwia wydawcy. Ostatecznie od poprawiania błędów tłumacza są redaktorzy i korektorzy, którzy takie bzdury powinni prostować.

Przeczytałam tę powieść głównie dla miejsca akcji - Hawajów, bo kultura hawajska bardzo mnie interesuje i miałam ochotę podejrzeć, jak współcześnie wygląda to miejsce. Ze względu na koszty podróży osobiste odwiedziny raczej nie nastąpią w najbliższym czasie. Trochę uroków, ale i niedostatków, tego wyspiarskiego raju można dojrzeć pod warstwą fabularną i poczułam się usatysfakcjonowana. Zresztą mam jeszcze w planach obejrzenie ekranizacji - z tych samych przyczyn.

A jeśli chodzi o fabułę? Nie było źle, ale i bez fajerwerków.  Matt King, spadkobierca bogatej hawajskiej rodziny, ojciec dwóch córek, traci w wypadku żonę. Dokładniej - kobieta nadal żyje, ale znajduje się w stanie głębokiej śpiączki, z której się nie wybudzi. Matt musi się uporać nie tylko z bólem po stracie, ale także z rolą ojca, która dotąd pełnił tylko z nazwy, a także z informacją, że jego żona prawdopodobnie nie była mu wierna.

Głównym minusem był dla mnie mało wiarygodny bohater. Często miałam wrażenie, że czytam monolog kobiety, która tylko udaje mężczyznę - sposób rozumowania po prostu mi nie pasował. Autorka jest młodą kobietą i myślę, że nie poradziła sobie z zadaniem, jakim jest wczucie się w psychikę mężczyzny w średnim wieku. Chociaż może wina znów leży po stronie tłumacza?
Po drugie - dziwny związek, jaki Matt tworzył z Joanie, także do mnie nie przemówił. Pisarka bardzo próbowała, ale nie przekonała mnie, że taka relacja rzeczywiście mogłaby istnieć. Może gdyby Matt był zupełną ciapą, trwałby w związku z kobietą, którą określiłabym mianem nie szalonej (to ma nawet taki pozytywnie-uwodzicielski posmak), tylko irytująco niezrównoważonej, płytkiej i niezbyt bystrej, która od życia chce tylko zabawy, jest fatalną matka i raczej marną żoną. Tymczasem Matt jawi się jako przystojny, inteligentny i bogaty, bardziej przyzwyczajony do żony, niż jakoś szaleńczo zakochany. Tu znów widzę w nim jakies typowo kobiece zachowania. (Pisarka przekonuje, że był zakochany, ale w żadnych scenkach z ich wspólnego życia tego nie dostrzegłam. Niektóre emocje powinny wynikać spomiędzy wierszy, a nie być wyraźnie napisane "on ją kochał kropka a ona taka niewdzięcznica kropka").
Po trzecie - jeśli współczesne dzieci są rzeczywiście takie, jak opisane w książce, to ja chyba podziękuję za własne. Podjęcie roli ojca wobec zwykłych dzieci byłoby już wyzwaniem, a te się chyba wdały w matkę...

Mimo wszystko nie czytało się źle, szybko poszło, chociaż te z założenia dramatyczne wątki jakoś nie wzbudziły u mnie głębszych emocji. Ale może ja taka zmanierowana jestem. W każdym razie nie potrafię zgodzić się z Sofią Coppolą, której rekomendacja widnieje na okładce, jakoby był to jakiś książkowy "namberłan". Pozycja dla chętnych.

Winter is coming... Tym razem w komiksie.

Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...