Tytuł kryminału norweskiej pisarki Anne Holt jest tak banalny, że nie mogę go zapamiętać, za to treści z pewnością nie zapomnę. To jest ten typ kryminału, który cenię najbardziej - dramat zwykłych ludzi, bez szalonych psychopatów, hektolitrów krwi, pościgów ciemną burzową nocą, pod wiatr, pod górkę i w ogóle po śliskim, czując na karku oddech szaleńca - rozumiecie sami.
Ten mały dramat, o którym mówię, dokonuje się rzeczywiście "W cieniu zdarzeń", a dokładnie w cieniu zamachu dokonanego przez Breivika, który wstrząsa całą Norwegią. Uwaga narodu skierowana jest na wyspę Utoya, cała policja zaangażowana jest w śledztwo i opanowywanie chaosu, gazety huczą od tragicznych wieści. Tymczasem w rodzinie państwa Mohrów dochodzi do nieszczęśliwego wypadku - ośmioletni Sander spada z drabiny i ginie na miejscu. Rodzice są w szoku, syn był ukochanym, wyczekanym jedynakiem, choć dzieckiem dość trudnym. Rutynowe oględziny przeprowadza młodziutki, pozbawiony doświadczenia policjant Henrik Holme, który znalazł się na miejscu tylko dlatego, że wszyscy doświadczeni koledzy zajęci byli zamachem. Dostrzega w tym szansę dla siebie - mógłby się wybić, gdyby odkrył coś niezwykłego - i zaczyna drążyć sprawę. Wciąga w śledztwo psycholog Inger Johannę Vik (to główna bohaterka serii składającej się z czterech tomów, ten jest ostatni). Pozornie bezproblemowa rodzina okazuje się kryć jednak pewne sekrety...
Polecam, rzetelnie wciąga, porusza, nie pozostawia niesmaku. Ale nie wybaczę chyba Autorce okropnego "psikusa", jaki wywinęła...
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty
26 stycznia 2015
23 stycznia 2015
Mordercze nastolatki
"Świadek" to trzeci tom serii o komisarzu Joonie Linnie. Czytałam tylko pierwszy - "Hipnotyzera", pominęłam drugi "Kontrakt Paganiniego", bo go nie miałam pod ręką, choć pewnie lepiej byłoby czytać po kolei. Sama fabuła jest niezależna od poprzedniego tomu, ale chyba została tam zarysowana tajemnica z przeszłości komisarza, która tu jest rozwijana i wyjaśniana, a do pojawiają się jakieś wzmianki o rozwiązaniu zagadki z poprzedniej części, co jednak postarałam się natychmiast wyrzucić z pamięci ;)
Niestety, tym razem mocno przeszkadzał mi wyraźnie widoczny schemat budowania powieści przez małżeństwo Ahndorilów (piszących pod pseudonimem Lars Kepler). Podobnie jak w tomie pierwszym zaczyna się od morderstwa, niebywale krwawego, w którym krew chlapie na prawo i lewo, a morderca z wyraźną lubością zadaje kolejne ciosy. Dalej mamy dość szybkie zogniskowanie śledztwa na konkretnej osobie, pogoń za nią, dodatkowo nakręconą koniecznością odnalezienia osoby porwanej. Odnalezienie poszukiwanej osoby niczego nie rozwiązuje, ponieważ clou kryje się gdzie indziej. Do tego elementy zahaczające łagodnie o parapsychologię, tym razem zamiast hipnotyzera mamy medium. Wszystko dokładnie tak, jak w tomie pierwszym.
Dodatkowo irytacji przysporzył mi główny bohater, komisarz Joona Linna, w pierwszym tomie znajdujący się właściwie na drugim planie, ale już tam denerwująco pewny swoich racji. Niewątpliwie autorzy bardzo lubią swojego bohatera, bo Joona Linna nie tylko jest pewien swoich racji, ale też zawsze ma rację, wbrew innym policjantom-nieudacznikom i prokuratorom-zarozumialcom, którzy złośliwie rzucają mu kłody pod nogi, ale w finale zostają za to ukarani, a sukces i satysfakcja jest po stronie dzielnego komisarza.
Do drobniejszych irytacji należy też konieczność przymykania oczu na nieprawdopodobieństwa fabularne oraz zbytnia - jak dla mnie - wymyślność zbrodni i idąca za tym drastyczność niektórych opisów. Wolę czytać prostsze historie w których interesujący jest motyw, popychający do zbrodni zwykłego człowieka, a nie stopień zwyrodnialstwa psychopaty od dziecka zdeprawowanego.
Przy tym wszystkim musze przyznać, że "Świadek" jednak bardzo wciąga. Połknęłam go w jeden dzień, chociaż chwilowo mam poczucie, że był to w sumie dzień zmarnowany...
Do zbrodni dochodzi w zakładzie wychowawczym dla dziewcząt. Jedna z podopiecznych zostaje brutalnie zabita i ułożona w takiej pozycji, jakby bawiła się w chowanego. Podejrzenia padają na inną dziewczynę, która tej samej nocy ucieka z zakładu. Komisarz Joona Linna, przeciwko któremu toczy się wewnętrzne śledztwo (z powodu pewnej niesubordynacji) jest na pozycji obserwatora, co oznacza, że nie może ingerować w nieudolnie prowadzone dochodzenie.
W tym samym czasie pewna kobieta, Flora Hansen, która dorabia jako medium, urządzając seanse spirytystyczne, choć dobra jest wyłącznie w udawaniu, że widzi duchy, nagle zaczyna być prześladowana przez zjawę zabitej dziewczynki.
Niestety, tym razem mocno przeszkadzał mi wyraźnie widoczny schemat budowania powieści przez małżeństwo Ahndorilów (piszących pod pseudonimem Lars Kepler). Podobnie jak w tomie pierwszym zaczyna się od morderstwa, niebywale krwawego, w którym krew chlapie na prawo i lewo, a morderca z wyraźną lubością zadaje kolejne ciosy. Dalej mamy dość szybkie zogniskowanie śledztwa na konkretnej osobie, pogoń za nią, dodatkowo nakręconą koniecznością odnalezienia osoby porwanej. Odnalezienie poszukiwanej osoby niczego nie rozwiązuje, ponieważ clou kryje się gdzie indziej. Do tego elementy zahaczające łagodnie o parapsychologię, tym razem zamiast hipnotyzera mamy medium. Wszystko dokładnie tak, jak w tomie pierwszym.
Dodatkowo irytacji przysporzył mi główny bohater, komisarz Joona Linna, w pierwszym tomie znajdujący się właściwie na drugim planie, ale już tam denerwująco pewny swoich racji. Niewątpliwie autorzy bardzo lubią swojego bohatera, bo Joona Linna nie tylko jest pewien swoich racji, ale też zawsze ma rację, wbrew innym policjantom-nieudacznikom i prokuratorom-zarozumialcom, którzy złośliwie rzucają mu kłody pod nogi, ale w finale zostają za to ukarani, a sukces i satysfakcja jest po stronie dzielnego komisarza.
Do drobniejszych irytacji należy też konieczność przymykania oczu na nieprawdopodobieństwa fabularne oraz zbytnia - jak dla mnie - wymyślność zbrodni i idąca za tym drastyczność niektórych opisów. Wolę czytać prostsze historie w których interesujący jest motyw, popychający do zbrodni zwykłego człowieka, a nie stopień zwyrodnialstwa psychopaty od dziecka zdeprawowanego.
Przy tym wszystkim musze przyznać, że "Świadek" jednak bardzo wciąga. Połknęłam go w jeden dzień, chociaż chwilowo mam poczucie, że był to w sumie dzień zmarnowany...
Do zbrodni dochodzi w zakładzie wychowawczym dla dziewcząt. Jedna z podopiecznych zostaje brutalnie zabita i ułożona w takiej pozycji, jakby bawiła się w chowanego. Podejrzenia padają na inną dziewczynę, która tej samej nocy ucieka z zakładu. Komisarz Joona Linna, przeciwko któremu toczy się wewnętrzne śledztwo (z powodu pewnej niesubordynacji) jest na pozycji obserwatora, co oznacza, że nie może ingerować w nieudolnie prowadzone dochodzenie.
W tym samym czasie pewna kobieta, Flora Hansen, która dorabia jako medium, urządzając seanse spirytystyczne, choć dobra jest wyłącznie w udawaniu, że widzi duchy, nagle zaczyna być prześladowana przez zjawę zabitej dziewczynki.
16 stycznia 2015
Zbrodnia z fajerwerkami
Bardzo chciałabym tu rzucić jakimś ambitnym tytułem, najlepiej klasykiem, ale niestety - faza kryminalna trwa. Kradzione chwile na czytanie nie sprzyjają skupieniu nad lekturą wymagającą nadmiernego myślenia. No, dobra, tak źle nie jest, skończyłam wymagającego "Tytusa Groana" Mervyna Peake'a, którego nie zawaham się nazwać najdziwniejszą książką, jaką przeczytałam w życiu, ale pisać o nim chwilowo nie mam siły.
Przy okazji P.D. James pisałam o kameralnym śledztwie i braku efektownych pościgów, strzelanin, wybuchów itp. Za to w "Hipnotyzerze" fajerwerków nie brakuje, powieść zaczyna się i kończy z przytupem. To wymarzony materiał na film, nic więc dziwnego, że film już powstał (jeszcze nie oglądałam).
Trzeba przyznać, że małżeństwo ukrywające się pod pseudonimem Larsa Keplera pisze znakomicie, widać co dwie głowy, to dwa razy więcej pomysłów... Zaczyna się mocną sceną (nieco zbyt drobiazgowo opisaną) odnalezienia zwłok czteroosobowej rodziny, z tym że nastoletni chłopiec okazuje się jednak, mimo poważnych okaleczeń, żywy. Komisarz Joona Linna uświadamia sobie, że rodzice mieli jeszcze najstarszą córkę, mieszkającą poza domem, nie wiadomo gdzie dokładnie, a jeśli morderca chciał wymordować całą rodzinę (istnieją takie przesłanki), to grozi jej poważne niebezpieczeństwo. Trzeba natychmiast uzyskać informacje od rannego chłopca, który widział mordercę. Nie jest niestety możliwe przeprowadzenie zwykłego przesłuchania, wezwany zostaje więc hipnotyzer Eric Maria Bark.
Sto stron później wiemy już, kto jest sprawcą zbrodni i znamy motyw - a książka liczy sobie tych stron 630. Zastanawiacie się, o czym w takim razie będzie pozostałe pół tysiąca, skoro wszystko jasne? Ja też się zastanawiałam. Powiem Wam tylko, że autorzy tak potrafią zamotać historię, która wcale nie kończy się w momencie wykrycia i ujęcia mordercy, że nie można się oderwać aż do samego finału (w którym oczywiście znalazł się szczególnie widowiskowy pokaz fajerwerków).
Przymykam oko na prawdopodobieństwa fabularne, bo czyta się znakomicie i z pewnością sięgnę po pozostałe tomy, jeśli mi zbrodnicza faza nie minie...
Przy okazji P.D. James pisałam o kameralnym śledztwie i braku efektownych pościgów, strzelanin, wybuchów itp. Za to w "Hipnotyzerze" fajerwerków nie brakuje, powieść zaczyna się i kończy z przytupem. To wymarzony materiał na film, nic więc dziwnego, że film już powstał (jeszcze nie oglądałam).
Trzeba przyznać, że małżeństwo ukrywające się pod pseudonimem Larsa Keplera pisze znakomicie, widać co dwie głowy, to dwa razy więcej pomysłów... Zaczyna się mocną sceną (nieco zbyt drobiazgowo opisaną) odnalezienia zwłok czteroosobowej rodziny, z tym że nastoletni chłopiec okazuje się jednak, mimo poważnych okaleczeń, żywy. Komisarz Joona Linna uświadamia sobie, że rodzice mieli jeszcze najstarszą córkę, mieszkającą poza domem, nie wiadomo gdzie dokładnie, a jeśli morderca chciał wymordować całą rodzinę (istnieją takie przesłanki), to grozi jej poważne niebezpieczeństwo. Trzeba natychmiast uzyskać informacje od rannego chłopca, który widział mordercę. Nie jest niestety możliwe przeprowadzenie zwykłego przesłuchania, wezwany zostaje więc hipnotyzer Eric Maria Bark.
Sto stron później wiemy już, kto jest sprawcą zbrodni i znamy motyw - a książka liczy sobie tych stron 630. Zastanawiacie się, o czym w takim razie będzie pozostałe pół tysiąca, skoro wszystko jasne? Ja też się zastanawiałam. Powiem Wam tylko, że autorzy tak potrafią zamotać historię, która wcale nie kończy się w momencie wykrycia i ujęcia mordercy, że nie można się oderwać aż do samego finału (w którym oczywiście znalazł się szczególnie widowiskowy pokaz fajerwerków).
Przymykam oko na prawdopodobieństwa fabularne, bo czyta się znakomicie i z pewnością sięgnę po pozostałe tomy, jeśli mi zbrodnicza faza nie minie...
16 sierpnia 2012
Martin Beck wsiada do autobusu
Maj Sjöwall, Per Wahlöö
Śmiejący się policjant
Den skrattande polisen
Amber 2011
ss. 224
Ekranizacja: The Laughing Policeman, reż. Stuart Rosenberg, USA 1973
Sjöwall i Wahlöö to szwedzka para pisarzy, która stworzyła cykl kryminałów o komisarzu Martinie Becku. Ten protoplasta Wallandera i innych skandynawskich detektywów "narodził się" w połowie lat 60. XX w. Mimo że zagadki rozwiązywane przez Becka mają już 50 lat, książki nie tracą na popularności.
Cykl czytuję od przypadku do przypadku i do tego nie po kolei. Dotąd poznałam tylko tom trzeci, Mężczyznę na balkonie, i w recenzji, jak może pamiętacie, raczej narzekałam. Po kolejny (czwarty) tom sięgnęłam z nastawieniem dość sceptycznym i zostałam przyjemnie zaskoczona. Niemal całą powieść pochłonęłam w jeden wieczór, zostawiłam sobie tylko (z żalem) ostatnie strony na rano, bo byłam tak śpiąca, że już nie rozumiałam tekstu pisanego.
Przypadkowy przechodzień dokonuje makabrycznego odkrycia. W piętrowym autobusie znajduje osiem martwych osób. Jedną z ofiar jest policjant, w którym Beck rozpoznaje swojego współpracownika. Ślady zostały zadeptane, ofiar nic nie łączy, zbrodnia robi wrażenie akcji psychopaty. Czy za tragedią kryje się szaleństwo czy skonstruowany z zimną krwią plan?
Wad, o których wspominałam w notce dotyczącej poprzedniego tomu, tym razem nie znalazłam. Zbrodnia nietypowa, śledztwo wciągające - bo początkowo wydaje się zupełnie beznadziejne. Klimat ponury i deszczowy, jak przystało na Skandynawię. Życie prywatne detektywów przedstawione w idealnych proporcjach - ani za dużo go, ani za mało. Ciekawy koloryt lokalny - Szwecja z końca lat 60. nie przypomina społecznego raju, za jaki często się ją teraz uważa. Polecam.
Śmiejący się policjant
Den skrattande polisen
Amber 2011
ss. 224
Ekranizacja: The Laughing Policeman, reż. Stuart Rosenberg, USA 1973
Sjöwall i Wahlöö to szwedzka para pisarzy, która stworzyła cykl kryminałów o komisarzu Martinie Becku. Ten protoplasta Wallandera i innych skandynawskich detektywów "narodził się" w połowie lat 60. XX w. Mimo że zagadki rozwiązywane przez Becka mają już 50 lat, książki nie tracą na popularności.
Cykl czytuję od przypadku do przypadku i do tego nie po kolei. Dotąd poznałam tylko tom trzeci, Mężczyznę na balkonie, i w recenzji, jak może pamiętacie, raczej narzekałam. Po kolejny (czwarty) tom sięgnęłam z nastawieniem dość sceptycznym i zostałam przyjemnie zaskoczona. Niemal całą powieść pochłonęłam w jeden wieczór, zostawiłam sobie tylko (z żalem) ostatnie strony na rano, bo byłam tak śpiąca, że już nie rozumiałam tekstu pisanego.
Przypadkowy przechodzień dokonuje makabrycznego odkrycia. W piętrowym autobusie znajduje osiem martwych osób. Jedną z ofiar jest policjant, w którym Beck rozpoznaje swojego współpracownika. Ślady zostały zadeptane, ofiar nic nie łączy, zbrodnia robi wrażenie akcji psychopaty. Czy za tragedią kryje się szaleństwo czy skonstruowany z zimną krwią plan?
Wad, o których wspominałam w notce dotyczącej poprzedniego tomu, tym razem nie znalazłam. Zbrodnia nietypowa, śledztwo wciągające - bo początkowo wydaje się zupełnie beznadziejne. Klimat ponury i deszczowy, jak przystało na Skandynawię. Życie prywatne detektywów przedstawione w idealnych proporcjach - ani za dużo go, ani za mało. Ciekawy koloryt lokalny - Szwecja z końca lat 60. nie przypomina społecznego raju, za jaki często się ją teraz uważa. Polecam.
13 czerwca 2012
Nudnawo na Olandii
Tak, tak. Wiem, że Theorin jest pieszczochem bloggerów i należy się nim zachwycać. Ale mnie tym razem nie zachwycił.
Nocna zamieć podobała mi się bardzo. Zmierzch już mniej, ale nadal był dobry. Smugę krwi doczytałam tylko z względu na autora, "bo to przecież Theorin". Dość przeciętny kryminał, do połowy powoli się rozkręca, a od połowy też nie galopuje, choć wciąga nieco bardziej. Zresztą niech się toczy dowolnie ślamazarnie, byle wzbudzał emocje - a tego nie robił.
Niestety, pojawiły się tym razem u Theorina ograne chwyty w stylu "wiem, ale nie powiem", których bardzo nie lubię. Doceniam, jeśli bohater rozwiązuje zagadkę razem z czytelnikiem, a nie jeśli skrywa jakąś tajemnicę (która jest tajemnicą tylko przed czytelnikiem, bo w powieściowym świecie właściwie wszyscy ją znają) i tak od czasu do czasu bąknie jakąś informację, żeby dopiero na końcu wydusić, o co chodziło. Mam na myśli wątek traumatycznego dzieciństwa Vendeli, które zresztą wcale takie traumatyczne nie było i nie chce mi się wierzyć, żeby przeżywała je przez następne kilkadziesiąt lat. W ogóle była to dla mnie mało wiarygodna postać, robiła wrażenie 60-latki i nie mogłam pojąć, czemu mąż podejrzewa ją o romans ze znacznie młodszym Jerrym.
Drugi wątek też jest ograny do nieprzytomności w skandynawskich kryminałach. Kwestie społeczne to konik tamtejszych powieściopisarzy. Tym razem w programie pojawia się analiza ciemnych stron pornobiznesu. Znacznie bardziej wolałam Nocną zamieć z jej cichą rodzinną tragedią niż omówienie problemów szwedzkiego społeczeństwa.
Miałam wrażenie, że Theorin tworzył tym razem w oparciu o podręcznik twórczego pisania kryminałów. Jak napisać prawdziwy skandynawski kryminał? Weź jedno dziecko pokrzywdzone przez rodziców (tragedia jednostki), domieszaj kwestię społeczną (tragedia ogółu), dawkuj informacje powoli, żeby dociągnąć do końca, a tam machnij scenę finałową z fajerwerkami. Zresztą wątek z polewaniem benzyną i podpalaniem (to nie spojler, tylko pierwsza scena książki) wydaje mi się w kontekście fabuły mocno naciągany i wprowadzony tylko ku widowiskowości, a nie uzasadniony intrygą (naprawdę nie mógł go udusić, zastrzelić, dźgnąć i ewentualnie potem spalić, jeśli już chce koniecznie?), ale to tylko moja opinia. Chyba lepiej nie zakładać z góry, że się napisze "kwartet olandzki", nawet jeśli to tak ładnie brzmi, bo potem wydawcy cisną, czytelnicy się domagają, a wena może nagle okuleć.
No to sobie ponarzekałam, a przecież nie było AŻ TAK źle. Niemniej jednak nie jest to ten Theorin, którego polubiłam.
P.S. Ładne opisy wiosny na Olandii, bardzo chciałabym to miejsce zobaczyć na własne oczy, te opustoszałe letniskowe wioski.
Nocna zamieć podobała mi się bardzo. Zmierzch już mniej, ale nadal był dobry. Smugę krwi doczytałam tylko z względu na autora, "bo to przecież Theorin". Dość przeciętny kryminał, do połowy powoli się rozkręca, a od połowy też nie galopuje, choć wciąga nieco bardziej. Zresztą niech się toczy dowolnie ślamazarnie, byle wzbudzał emocje - a tego nie robił.
Niestety, pojawiły się tym razem u Theorina ograne chwyty w stylu "wiem, ale nie powiem", których bardzo nie lubię. Doceniam, jeśli bohater rozwiązuje zagadkę razem z czytelnikiem, a nie jeśli skrywa jakąś tajemnicę (która jest tajemnicą tylko przed czytelnikiem, bo w powieściowym świecie właściwie wszyscy ją znają) i tak od czasu do czasu bąknie jakąś informację, żeby dopiero na końcu wydusić, o co chodziło. Mam na myśli wątek traumatycznego dzieciństwa Vendeli, które zresztą wcale takie traumatyczne nie było i nie chce mi się wierzyć, żeby przeżywała je przez następne kilkadziesiąt lat. W ogóle była to dla mnie mało wiarygodna postać, robiła wrażenie 60-latki i nie mogłam pojąć, czemu mąż podejrzewa ją o romans ze znacznie młodszym Jerrym.
Drugi wątek też jest ograny do nieprzytomności w skandynawskich kryminałach. Kwestie społeczne to konik tamtejszych powieściopisarzy. Tym razem w programie pojawia się analiza ciemnych stron pornobiznesu. Znacznie bardziej wolałam Nocną zamieć z jej cichą rodzinną tragedią niż omówienie problemów szwedzkiego społeczeństwa.
Miałam wrażenie, że Theorin tworzył tym razem w oparciu o podręcznik twórczego pisania kryminałów. Jak napisać prawdziwy skandynawski kryminał? Weź jedno dziecko pokrzywdzone przez rodziców (tragedia jednostki), domieszaj kwestię społeczną (tragedia ogółu), dawkuj informacje powoli, żeby dociągnąć do końca, a tam machnij scenę finałową z fajerwerkami. Zresztą wątek z polewaniem benzyną i podpalaniem (to nie spojler, tylko pierwsza scena książki) wydaje mi się w kontekście fabuły mocno naciągany i wprowadzony tylko ku widowiskowości, a nie uzasadniony intrygą (naprawdę nie mógł go udusić, zastrzelić, dźgnąć i ewentualnie potem spalić, jeśli już chce koniecznie?), ale to tylko moja opinia. Chyba lepiej nie zakładać z góry, że się napisze "kwartet olandzki", nawet jeśli to tak ładnie brzmi, bo potem wydawcy cisną, czytelnicy się domagają, a wena może nagle okuleć.
No to sobie ponarzekałam, a przecież nie było AŻ TAK źle. Niemniej jednak nie jest to ten Theorin, którego polubiłam.
P.S. Ładne opisy wiosny na Olandii, bardzo chciałabym to miejsce zobaczyć na własne oczy, te opustoszałe letniskowe wioski.
28 maja 2012
Wiosna w ogrodzie zen
Fakt, że autorzy dręczący Prowansję i hańbiący Bretanię nie zostali jeszcze zlinczowani przez miejscową ludność, dowodzi tylko dobroci miejscowej ludności.
Malmsten z pewnością Francji nie dręczy i nie hańbi i jest bardzo daleko od głównego nurtu literatury przeprowadzkowej: "przeprowadziłem się do innego kraju i jacy oni tu są wszyscy dziwni". Jeśli ktoś spodziewa się drugiej Frances Mayes albo Petera Mayle'a, głęboko się rozczaruje. A chyba takie są oczekiwania większości czytelników, sądząc po blogowych recenzjach - głównie negatywnych. To prawda, autorka-narratorka przeniosła się ze Szwecji do Francji, ale jej powieść opowiada raczej o pielęgnacji ogrodu niż o szoku kulturowym. Chyba że za szok można uznać wysoką cenę wody w Finistere...
Bodil Malmsten
Cena wody w Finistere
Priset på vatten i Finistère
Zostałam całkowicie zaczarowana przez tę powieść i obiema rękami podpisuję się pod rekomendacją Kapuścińskiego na okładce. Popołudnie w ogrodzie - cisza, nic się nie dzieje, szumią drzewa, śpiewają ptaki, czasem wpadnie niespodziewany gość, z którym będzie się niespiesznie piło herbatę na zacienionej werandzie. Taka właśnie jest atmosfera tej książki. Streszczanie akcji nic Wam nie da, bo akcji tu niewiele, więcej nastroju.
Jednoczę się z wszechświatem, żadnej mistyki, zwykłe uczucie przynależności. Nic w tym dziwnego.
Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to do drugiej połowy książki, gdzie na plan pierwszy wysuwają się problemy z napisaniem powieści. Właśnie tej powieści, "Ceny wody...". Malmsten właściwie nie chce jej pisać, robi to głownie z powodu problemów finansowych. Po pewnym czasie zaczęło mnie to irytować, zwłaszcza że miałam wrażenie, że te narzekania miały na celu głównie zwiększenie objętości dzieła. Jestem to jednak w stanie wybaczyć autorce, bo to jedna z tych magicznych książek, które mam ochotę przeczytać ponowne natychmiast po przewróceniu ostatniej strony.
Mam ogromną słabość do pisarzy, którzy nie są ani hurraoptymistami, ani czarnowidzami, ale potrafią doceniać piękno świata, nie zapominając przy tym o jego dramatach. Są wojny, ludzie giną, ale nadal wiosną kwitną kwiaty.
Nafaszerowane narkotykami dzieci wysyła się z karabinem w ręce na wojny plemienne, gdzie indziej sadza się je w brudzie na posadzce w śmierdzącej piwnicy i każe kleić tenisówki, dzieci głodują, są wykorzystywane — nie mogę powiedzieć, że o tym nie wiem. Ja wiem, wszyscy wiedzą, widzieliśmy zdjęcia, całą masę zdjęć (...). ... moje pokolenie niczemu nie zaradziło, znów na to pozwalamy, nie tylko w Afryce, wszędzie, pozwalamy, by to trwało.
Moje pokolenie miało wszystko: pigułkę anty-koncepcyjną, pracę i jasną przyszłość. Nie podzieliło się nią, zatrzymało dla siebie, na emeryturę. Skonfiskowało przyszłość następców — z lenistwa i egoizmu, nie pomnożyliśmy tego daru, zagarniając, ile się dało, zdefraudowaliśmy przyszłość, ukradliśmy ją. Moje pokolenie to pokolenie psychopatów — cudze cierpienie jest dla nas nierealne, nie czujemy go, jesteśmy tylko my i nasi: oczywiście. (...)
Wiedzieć, jak głęboka jest nasza wina, i mimo to żyć w pełnym słońcu, jechać samochodem przez wioski i miasteczka, do siebie, w stronę morza, zbliżać się do domu, mieć dom, do którego się wraca, wysyłać przekazy „Lekarzom bez granic", wrzucać pieniążek do skarbonki, w całym tym bezsensie żyć szczęśliwie, gdyż postawa odwrotna byłaby jeszcze większym bezsensem.
Malmsten z pewnością Francji nie dręczy i nie hańbi i jest bardzo daleko od głównego nurtu literatury przeprowadzkowej: "przeprowadziłem się do innego kraju i jacy oni tu są wszyscy dziwni". Jeśli ktoś spodziewa się drugiej Frances Mayes albo Petera Mayle'a, głęboko się rozczaruje. A chyba takie są oczekiwania większości czytelników, sądząc po blogowych recenzjach - głównie negatywnych. To prawda, autorka-narratorka przeniosła się ze Szwecji do Francji, ale jej powieść opowiada raczej o pielęgnacji ogrodu niż o szoku kulturowym. Chyba że za szok można uznać wysoką cenę wody w Finistere...
Bodil Malmsten
Cena wody w Finistere
Priset på vatten i Finistère
Wydawnictwo Literackie 2007
Zostałam całkowicie zaczarowana przez tę powieść i obiema rękami podpisuję się pod rekomendacją Kapuścińskiego na okładce. Popołudnie w ogrodzie - cisza, nic się nie dzieje, szumią drzewa, śpiewają ptaki, czasem wpadnie niespodziewany gość, z którym będzie się niespiesznie piło herbatę na zacienionej werandzie. Taka właśnie jest atmosfera tej książki. Streszczanie akcji nic Wam nie da, bo akcji tu niewiele, więcej nastroju.
Jednoczę się z wszechświatem, żadnej mistyki, zwykłe uczucie przynależności. Nic w tym dziwnego.
Jeśli mam się do czegoś przyczepić, to do drugiej połowy książki, gdzie na plan pierwszy wysuwają się problemy z napisaniem powieści. Właśnie tej powieści, "Ceny wody...". Malmsten właściwie nie chce jej pisać, robi to głownie z powodu problemów finansowych. Po pewnym czasie zaczęło mnie to irytować, zwłaszcza że miałam wrażenie, że te narzekania miały na celu głównie zwiększenie objętości dzieła. Jestem to jednak w stanie wybaczyć autorce, bo to jedna z tych magicznych książek, które mam ochotę przeczytać ponowne natychmiast po przewróceniu ostatniej strony.
Mam ogromną słabość do pisarzy, którzy nie są ani hurraoptymistami, ani czarnowidzami, ale potrafią doceniać piękno świata, nie zapominając przy tym o jego dramatach. Są wojny, ludzie giną, ale nadal wiosną kwitną kwiaty.
Nafaszerowane narkotykami dzieci wysyła się z karabinem w ręce na wojny plemienne, gdzie indziej sadza się je w brudzie na posadzce w śmierdzącej piwnicy i każe kleić tenisówki, dzieci głodują, są wykorzystywane — nie mogę powiedzieć, że o tym nie wiem. Ja wiem, wszyscy wiedzą, widzieliśmy zdjęcia, całą masę zdjęć (...). ... moje pokolenie niczemu nie zaradziło, znów na to pozwalamy, nie tylko w Afryce, wszędzie, pozwalamy, by to trwało.
Moje pokolenie miało wszystko: pigułkę anty-koncepcyjną, pracę i jasną przyszłość. Nie podzieliło się nią, zatrzymało dla siebie, na emeryturę. Skonfiskowało przyszłość następców — z lenistwa i egoizmu, nie pomnożyliśmy tego daru, zagarniając, ile się dało, zdefraudowaliśmy przyszłość, ukradliśmy ją. Moje pokolenie to pokolenie psychopatów — cudze cierpienie jest dla nas nierealne, nie czujemy go, jesteśmy tylko my i nasi: oczywiście. (...)
Wiedzieć, jak głęboka jest nasza wina, i mimo to żyć w pełnym słońcu, jechać samochodem przez wioski i miasteczka, do siebie, w stronę morza, zbliżać się do domu, mieć dom, do którego się wraca, wysyłać przekazy „Lekarzom bez granic", wrzucać pieniążek do skarbonki, w całym tym bezsensie żyć szczęśliwie, gdyż postawa odwrotna byłaby jeszcze większym bezsensem.
24 kwietnia 2012
Życie nie jest sprawiedliwe
Gunder to stary kawaler, ani cud urody, ani jakiś szczególny dziwak, po prostu przeciętny, ale dobry człowiek. Pod wpływem pewnego zdjęcia rodzi się w nim marzenie, by znaleźć sobie żonę... w Indiach. Chociaż wyprawa z małego norweskiego miasteczka do Mombaju, to jak podróż na inną planetę, Gunder dopina swego - i wraca z wycieczki z obrączką na palcu. Jego żona, Poona, ma dotrzeć do Norwegii jakiś czas po nim, kiedy już pozamyka wszystkie swoje sprawy w ojczyźnie.
Splot okrutnych okoliczności powoduje, że Gunder nie może odebrać żony z lotniska. Poona ląduje, ale znika w drodze do domu. Nie na długo - niestety. Wkrótce zostają odnalezione jej okaleczone zwłoki.
Kto w małym spokojnym miasteczku mógł popełnić tak odrażającą zbrodnię? Inspektor Konrad Sejer będzie musiał zmierzyć się z pytaniem, na które może nie być odpowiedzi...
Bardzo lubię kryminały Karin Fossum. Czytałam "Oko Ewy" i "Nie oglądaj się", obie książki bardzo mi przypadły do gustu, ale "Utraconą" uważam za jeszcze lepszą. Świetnie odmalowany został melancholijny klimat małego miasteczka, gdzie "takie rzeczy się przecież nie zdarzają". Mieszkańcy, którzy się znają i "wiedzą, że nikt stąd nie mógłby zrobić czegoś takiego", a podejrzanego znają od małego smyka. Duży plus za bardzo życiową postać Gundera - czasem los spełnia marzenia, żeby zaraz wszystko odebrać z nawiązką.
Jednakże to czym "Utracona" wygrywa, to - paradoksalnie - niedopowiedzenia. Czasem tak już jest, że pozornie proste sprawy okazują się najbardziej skomplikowane, ludzkie motywy niemożliwe do odgadnięcia, a najsprytniejszy superinspektor nie odnajdzie wszystkich tropów. Jeśli nie złapałeś przestępcy na gorącym uczynku, nie było świadków, to czy można mieć pewność, że właśnie ten człowiek jest winny? Czy przyznanie się do winy daje taką pewność? Pytanie: "kto zabił" nie przestaje dręczyć nawet po przewróceniu ostatniej strony. Polecam.
Splot okrutnych okoliczności powoduje, że Gunder nie może odebrać żony z lotniska. Poona ląduje, ale znika w drodze do domu. Nie na długo - niestety. Wkrótce zostają odnalezione jej okaleczone zwłoki.
Kto w małym spokojnym miasteczku mógł popełnić tak odrażającą zbrodnię? Inspektor Konrad Sejer będzie musiał zmierzyć się z pytaniem, na które może nie być odpowiedzi...
Bardzo lubię kryminały Karin Fossum. Czytałam "Oko Ewy" i "Nie oglądaj się", obie książki bardzo mi przypadły do gustu, ale "Utraconą" uważam za jeszcze lepszą. Świetnie odmalowany został melancholijny klimat małego miasteczka, gdzie "takie rzeczy się przecież nie zdarzają". Mieszkańcy, którzy się znają i "wiedzą, że nikt stąd nie mógłby zrobić czegoś takiego", a podejrzanego znają od małego smyka. Duży plus za bardzo życiową postać Gundera - czasem los spełnia marzenia, żeby zaraz wszystko odebrać z nawiązką.
Jednakże to czym "Utracona" wygrywa, to - paradoksalnie - niedopowiedzenia. Czasem tak już jest, że pozornie proste sprawy okazują się najbardziej skomplikowane, ludzkie motywy niemożliwe do odgadnięcia, a najsprytniejszy superinspektor nie odnajdzie wszystkich tropów. Jeśli nie złapałeś przestępcy na gorącym uczynku, nie było świadków, to czy można mieć pewność, że właśnie ten człowiek jest winny? Czy przyznanie się do winy daje taką pewność? Pytanie: "kto zabił" nie przestaje dręczyć nawet po przewróceniu ostatniej strony. Polecam.
24 lutego 2012
O tomach, które stają się coraz grubsze...
... i naprawdę nie wiem za sprawą czego, bo nie treści. Pani Lackberg jest mistrzynią w laniu wody. Najpierw obserwujemy rozgrywające się wydarzenia, potem czytamy jak jedna osoba opowiada o nich drugiej, następnie mamy rozmyślania trzeciej osoby o ww., żeby zakończyć spotkaniem policyjnego teamu, na którym podsumowują co? - oczywiście owo wydarzenie. I tak w koło, tej no..., latarni.
W fabułę wplecione są dwie naprawdę dobre historie - o współcześnie żyjącej Annie i o Emelie - żonie latarnika z XIX w. Obie dzieją się na małej skalnej wysepce z latarnią morską, zwanej Wyspą Duchów - bo dusze ludzi, którzy tam zmarli, nigdy jej nie opuszczają. Dobre, klimatyczne, zapadające w pamięć opowieści, ale zupełnie zagubione w gąszczu nieistotnych, nudnych wątków.
Główny wątek "zbrodniczy" - morderstwo pewnego mężczyzny, Matsa Sverina, który został zastrzelony strzałem w tył głowy w drzwiach własnego mieszkania - jest nader ślamazarny i mało interesujący. Jak zwykle mamy też obyczajowy temat przewodni - jest nim strata dzieci - oraz całą masę wątków pomniejszych, np. budowę nowoczesnego spa we Fjallbace, a także dalsze losy absolutnie każdego pracownika miejscowej policji. Jak zwykle u tej autorki życie kręci się wokół rozmnażania... Jeśli nawet ktoś jest bezdzietny, to tylko przez przeoczenie.
Można przeczytać, nie trzeba.
Camille Lackberg
Latarnik
Fyrvaktaren
Czarna Owca 2011, ss. 496
W fabułę wplecione są dwie naprawdę dobre historie - o współcześnie żyjącej Annie i o Emelie - żonie latarnika z XIX w. Obie dzieją się na małej skalnej wysepce z latarnią morską, zwanej Wyspą Duchów - bo dusze ludzi, którzy tam zmarli, nigdy jej nie opuszczają. Dobre, klimatyczne, zapadające w pamięć opowieści, ale zupełnie zagubione w gąszczu nieistotnych, nudnych wątków.
Główny wątek "zbrodniczy" - morderstwo pewnego mężczyzny, Matsa Sverina, który został zastrzelony strzałem w tył głowy w drzwiach własnego mieszkania - jest nader ślamazarny i mało interesujący. Jak zwykle mamy też obyczajowy temat przewodni - jest nim strata dzieci - oraz całą masę wątków pomniejszych, np. budowę nowoczesnego spa we Fjallbace, a także dalsze losy absolutnie każdego pracownika miejscowej policji. Jak zwykle u tej autorki życie kręci się wokół rozmnażania... Jeśli nawet ktoś jest bezdzietny, to tylko przez przeoczenie.
Można przeczytać, nie trzeba.
Camille Lackberg
Latarnik
Fyrvaktaren
Czarna Owca 2011, ss. 496
24 listopada 2011
Najlepsze z najlepszych - dla fanów kryminałów z Północy
Przy okazji ostatniej recenzowanej książki - "W bagnie" Indridasona - odkryłam nagrodę Szklany Klucz przyznawaną najlepszym kryminałom z krajów nordyckich.
Dziwię się, że wcześniej o niej nie słyszałam, bo przeczytałam już kilka nagrodzonych pozycji i wszystkie były doskonałe. Zamieszczam poniżej listę (z wikipedii), może komuś też się przyda - ja zamierzam nadrobić braki. Liczę tylko, że znajdzie się wydawnictwo, które przetłumaczy niewydane w Polsce pozycje.
2011 Leif GW Persson Den döende detektiven - Szwecja
2010 Jussi Adler-Olsen Flaskepost fra P - Dania
2009 Johan Theorin Nocna zamieć (Czarne, Wołowiec 2010) - Szwecja
2008 Stieg Larsson Zamek z piasku, który runął (Czarna Owca, Warszawa 2009) - Szwecja
2007 Matti Rönkä Ystävät kaukana - Finlandia
2006 Stieg Larsson Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (J. Santorski, Warszawa 2008) - Szwecja
2005 Anders Roslund i Börge Hellström Bestia (Vesper, Poznań 2006) - Szwecja
2004 Kurt Aust Hjemsøkt Aschehoug - Norwegia
2003 Arnaldur Indriðason Grobowa cisza (W.A.B., Warszawa 2010) - Islandia
2002 Arnaldur Indriðason W bagnie (W.A.B., Warszawa 2009) - Islandia
2001 Karin Alvtegen Zaginiona (Świat Książki, Warszawa 2003) - Szwecja
2000 Håkan Nesser Karambol (J. Santorski, Warszawa 2007) - Szwecja
1999 Leif Davidsen Limes billede - Dania
1998 Jo Nesbø Człowiek-nietoperz (Pol-Nordica, Warszawa 2005) - Norwegia
1997 Karin Fossum Nie oglądaj się (Znak, Kraków 2008) - Norwegia
1996 Fredrik Skagen Nattsug - Norwegia
1995 Erik Otto Larsen Masken i spejlet Cicero - Dania
1994 Kim Småge Sub Rosa - Norwegia
1993 Peter Høeg Smilla w labiryntach śniegu (Novus Orbis, Sopot 1996) - Dania
1992 Henning Mankell Morderca bez twarzy (W.A.B., Warszawa 2004) - Szwecja
Dziwię się, że wcześniej o niej nie słyszałam, bo przeczytałam już kilka nagrodzonych pozycji i wszystkie były doskonałe. Zamieszczam poniżej listę (z wikipedii), może komuś też się przyda - ja zamierzam nadrobić braki. Liczę tylko, że znajdzie się wydawnictwo, które przetłumaczy niewydane w Polsce pozycje.
2011 Leif GW Persson Den döende detektiven - Szwecja
2010 Jussi Adler-Olsen Flaskepost fra P - Dania
2009 Johan Theorin Nocna zamieć (Czarne, Wołowiec 2010) - Szwecja
2008 Stieg Larsson Zamek z piasku, który runął (Czarna Owca, Warszawa 2009) - Szwecja
2007 Matti Rönkä Ystävät kaukana - Finlandia
2006 Stieg Larsson Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (J. Santorski, Warszawa 2008) - Szwecja
2005 Anders Roslund i Börge Hellström Bestia (Vesper, Poznań 2006) - Szwecja
2004 Kurt Aust Hjemsøkt Aschehoug - Norwegia
2003 Arnaldur Indriðason Grobowa cisza (W.A.B., Warszawa 2010) - Islandia
2002 Arnaldur Indriðason W bagnie (W.A.B., Warszawa 2009) - Islandia
2001 Karin Alvtegen Zaginiona (Świat Książki, Warszawa 2003) - Szwecja
2000 Håkan Nesser Karambol (J. Santorski, Warszawa 2007) - Szwecja
1999 Leif Davidsen Limes billede - Dania
1998 Jo Nesbø Człowiek-nietoperz (Pol-Nordica, Warszawa 2005) - Norwegia
1997 Karin Fossum Nie oglądaj się (Znak, Kraków 2008) - Norwegia
1996 Fredrik Skagen Nattsug - Norwegia
1995 Erik Otto Larsen Masken i spejlet Cicero - Dania
1994 Kim Småge Sub Rosa - Norwegia
1993 Peter Høeg Smilla w labiryntach śniegu (Novus Orbis, Sopot 1996) - Dania
1992 Henning Mankell Morderca bez twarzy (W.A.B., Warszawa 2004) - Szwecja
![]() |
Źródło |
17 listopada 2011
Zmierzch kryminału skandynawskiego
Nie wiem, czy sprawiły to moje wygórowane oczekiwania po "Nocnej zamieci" tego autora oraz po recenzjach wychwalających "Zmierzch" jako jeszcze lepszą książkę Theorina, a może ogólny przesyt skandynawskimi zbrodniami, ale przeczytałam tę powieść bez większego entuzjazmu.
Johan Theorin
Zmierzch
Wyd. Czarne 2008
Zmierzch
Wyd. Czarne 2008
Niby była dobra. Zagadka ciekawa (zniknięcie małego chłopca, które po latach ma szansę znaleźć wreszcie wyjaśnienie). Świetnie odmalowana atmosfera opustoszałej wioski na Olandii. Nie ma się do czego przyczepić i sama nie wiem czemu nie spełniła moich oczekiwań. Jakoś niespecjalnie mnie wciągnęło to, co się działo z bohaterami. Akcja mnie interesowała, ale nie budziła emocji. Przeczytałam ją kilka tygodni temu i w sumie już za bardzo jej nie pamiętam.
Warto przeczytać dla uroku Olandii. Wielbicielom skandynawskich klimatów powinna się spodobać. Sama pewnie sięgnę po kolejne powieści Theorina. Ale w odniesieniu do "Zmierzchu" pozostanę taka beznamiętna...
PS. Sam gatunek mi się nie przejadł. Czytam teraz Indridasona. Islandzkie bagno wciągnęło mnie z głową. Żałuję, że nie mam "Grobowej ciszy".
19 lipca 2011
Zbrodnie wojenne
Ja tę serię przyciągam. Nie kupuję, nie wypożyczam, a i tak zawsze ktoś mi przyniesie następny tom...
Tym, którzy z sagą pani Lackberg się nie zetknęli wyjaśniam, że pierwszoplanowymi bohaterami jest para, a obecnie już małżeństwo: Erika i Patrik. Erika jest pisarką, Patrik policjantem.
Patrik właśnie rozpoczyna swój "tacierzyński" urlop, kiedy znalezione zostają zwłoki... Zamordowano starszego pana, historyka - wydaje się, że brak powodu, bo był cichy, spokojny i nikomu nie zagrażał. Oczywiście, Patrik znajdzie jakimś cudem czas, by pomiędzy zmianą pieluszek i spacerami zaangażować się w śledztwo.
Jednocześnie Erika stara się wyjaśnić zagadkę wojennego niemieckiego medalu i zakrwawionego niemowlęcego kaftanika, które znalazła na strychu, wśród pamiątek po matce. Kiedy zaczyna czytać jej pamiętniki z młodości, odkrywa, że ta oschła kobieta, która nie potrafiła przytulić córeczek, za młodu była radosna, ciepła, pełna życia. Co takiego wydarzyło się w jej życiu, że wywołało tak ogromną zmianę? Co więcej, okazuje się, że za młodu matka przyjaźniła się z zamordowanym historykiem...
Wszystkie wątki, rzecz jasna, splatają się w bardzo ciasny węzeł...
Ogólnie będę marudzić na tę książkę, chociaż nie na samą zagadkę, bo ta - muszę przyznać - utrzymała mnie w napięciu aż do końca. Zainteresowała mnie zresztą ta tematyka - z jednej strony kwestia wojny w Szwecji, którą przecież ominęło większość nieszczęść, z drugiej - współcześni neonaziści.
Za to mogę ponarzekać na:
- przeraźliwie rozdętą objętość - naprawdę, ze 100 stron dałoby się wyrzucić z pożytkiem dla akcji, dywagacje na temat parzenia napojów, chrupania ciasteczek, pochłaniania irysków są cokolwiek zbyt drobiazgowe;
- szeroko omawiane życie prywatne wszystkich krewnych i znajomych Królika - poza perypetiami małżeńsko-dziecinnymi Eriki i Patrika, mamy też przygody związkowe Anny, siostry Eriki; policjanta Martina, którego dziewczyna oczekuje dziecka; nową policjantkę, imigrantkę Paulę, której dziewczyna (sic) też oczekuje dziecka; kolejną miłosną przygodę pierdołowatego szefa policjantów, Bertila; sekretarkę Annikę, która tęskni za posiadaniem dzieci; policjanta Gostę, który żałuje, że posiadanie dzieci nie było mu dane.... Tak, dobrze Wam się wydaje, prywatne życie bohaterów tej sagi kręci się tylko i wyłącznie wokół dzieci. Czasem wokół związków. Innych problemów i zainteresowań brak. Jest też paru nowych bohaterów (w sensie - związanych z tym konkretnym morderstwem) - zgadnijcie wokół posiadania/braku czego toczy się ich życie...;
- Autorka zawsze wybiera jakiś przewodni temat dla każdej części - tym razem jest to ojcostwo. Dobra, rozumiem, fajny pomysł, ale zaczęłam zgrzytać zębami, czytając, jak to czwartoplanowy bohater wspomina, że kiedy córeczki były małe, to im sam z siebie zmieniał pieluszki ...
Jeśli ktoś lubi sagi rodzinno-obyczajowo-kryminalne (kolejność nieprzypadkowa) to polecam, ale za porównywanie do "Millenium" powinno się pozwać wydawnictwo do sądu.
Camilla Lackberg, Niemiecki bękart, Wydawnictwo Czarna Owca, 2011
Wcześniejsze części recenzowałam tu:
26 lutego 2011
Chińska intryga
Henning Mankell
Chińczyk
Kinesen
tłum. Ewa Wojciechowska
WAB 2009
ss. 608
Chińczyk
Kinesen
tłum. Ewa Wojciechowska
WAB 2009
ss. 608
Naczytałam się tylu marnych recenzji Chińczyka, że pewnie nie sięgnęłabym po niego, gdyby nie rzucił się na mnie z bibliotecznej półki i zmusił do zabrania ze sobą do domu :) Nie dość, że się tak na chama wprosił, to jeszcze kompletnie zdezorganizował mi kilka dni. Tak mnie wciągnął, że nie mogłam się oderwać, a przy jego objętości nie dawało się go skończyć w jedno popołudnie.
Jeżeli jednak ktoś spodziewa się kolejnego kryminału z Wallanderem, rozczaruje się. Nie dość, że Wallander tu nie występuje, to jeszcze naprawdę trudno uznać Chińczyka za kryminał. Zaczyna się od zbrodni, fakt, i to bardzo krwawej, ale jest to tylko pretekst do zupełnie innych rozważań.
Chińczyk to "protest song" Mankella, w którym daje wyraz swojego sprzeciwu wobec agresywnego kapitalizmu. Wykładnia jego światopoglądu, wyraźnie lewicującego. Jego polityczne i społeczne sympatie widać najlepiej w zapisie myśli Chinki imieniem Hong. Pod tym względem książka przypomina chyba najbardziej też "upolitycznioną" Białą lwicę. Tyle że "lwica" mnie zanudziła, a "chińczyk" wprost przeciwnie.
Akcja książki rozgrywa się na czterech kontynentach - w Europie, Azji, Ameryce Północnej i Afryce. Autor przerzuca nas między współczesną Szwecją, Chinami, londyńskim Chinatown i Afryką a XIX-wiecznymi Stanami Zjednoczonymi. Bohaterkami są głównie kobiety - szwedzka sędzia Birgitt Roslin, która przeżywa właśnie wyraźny kryzys wieku średniego i próbuje odnaleźć zapodziany gdzieś sens oraz chińska komunistka Hong. Pojawiają się też mężczyźni - XIX-wieczny chińczyk San, ofiara bezwzględnego systemu społecznego swoich czasów oraz chiński symbol całkiem nowych czasów - Ya Ru.
Jeśli kogoś zupełnie nie interesują Chiny - ich kultura, współczesność, polityka - to nie polecam. Mnie się książka bardzo podobała i mimo zepchniętej na drugi plan (i szytej dość grubymi nićmi) kryminalnej intrygi - trzymała w napięciu aż do końca.
Jeżeli jednak ktoś spodziewa się kolejnego kryminału z Wallanderem, rozczaruje się. Nie dość, że Wallander tu nie występuje, to jeszcze naprawdę trudno uznać Chińczyka za kryminał. Zaczyna się od zbrodni, fakt, i to bardzo krwawej, ale jest to tylko pretekst do zupełnie innych rozważań.
Chińczyk to "protest song" Mankella, w którym daje wyraz swojego sprzeciwu wobec agresywnego kapitalizmu. Wykładnia jego światopoglądu, wyraźnie lewicującego. Jego polityczne i społeczne sympatie widać najlepiej w zapisie myśli Chinki imieniem Hong. Pod tym względem książka przypomina chyba najbardziej też "upolitycznioną" Białą lwicę. Tyle że "lwica" mnie zanudziła, a "chińczyk" wprost przeciwnie.
"...myślała o arogancji wypływającej z wiary w to, że wolny kapitalistyczny rynek sprzyja rozwojowi. Celem Denga było doprowadzenie do tego, by koła rozwoju Chin obracały się szybciej. Dziś sytuacja wygląda inaczej. Grozi nam ryzyko przegrzania. Nie tylko w obrębie przemysłu, dotyczy to nawet naszych umysłów. Nie dostrzegamy ceny, jaką musimy płacić, zatrutych rzek, dławiącego powietrza i milionów ludzi w desperacji opuszczających wieś." (s. 472-473)
Akcja książki rozgrywa się na czterech kontynentach - w Europie, Azji, Ameryce Północnej i Afryce. Autor przerzuca nas między współczesną Szwecją, Chinami, londyńskim Chinatown i Afryką a XIX-wiecznymi Stanami Zjednoczonymi. Bohaterkami są głównie kobiety - szwedzka sędzia Birgitt Roslin, która przeżywa właśnie wyraźny kryzys wieku średniego i próbuje odnaleźć zapodziany gdzieś sens oraz chińska komunistka Hong. Pojawiają się też mężczyźni - XIX-wieczny chińczyk San, ofiara bezwzględnego systemu społecznego swoich czasów oraz chiński symbol całkiem nowych czasów - Ya Ru.
Jeśli kogoś zupełnie nie interesują Chiny - ich kultura, współczesność, polityka - to nie polecam. Mnie się książka bardzo podobała i mimo zepchniętej na drugi plan (i szytej dość grubymi nićmi) kryminalnej intrygi - trzymała w napięciu aż do końca.
20 stycznia 2011
A w Szwecji znów mordują
Ofiara losu / Olycksfageln
tłum. Inga Sawicka
Czarna Owca 2010
ss. 448
Z tym, że to "najlepsza kryminalna saga po Larssonie" zdecydowanie się nie zgadzam, niemniej zła nie jest. Sympatykom kryminałów skandynawskich polecam.
tłum. Inga Sawicka
Czarna Owca 2010
ss. 448
Co za naród, no naprawdę. Niby tacy spokojni, zimnokrwiści, a trup się ściele za trupem. Tym razem policjant z Fjällbacki, Patrik Hedström, musi zmagać się aż z dwoma zabójstwami, a na dokładkę - z przygotowaniami do własnego ślubu.
W wypadku samochodowym ginie kobieta. Pozornie sprawa jest prosta - prowadziła po pijanemu. Pewne ślady sugerują jednak, że ktoś przyczynił się do jej śmierci. Jednocześnie w miasteczku rozpoczyna się realizacja reality show pod nazwą "Fucking Tanum". Biorą w nim udział uczestnicy wcześniejszych edycji rozmaitych "Big brotherów", "Barów", "Amazonek" i innych tego typu programów. Młodzi ludzie z problemami emocjonalnymi i parciem na szkło. Organizatorzy lokują ich małej mieścinie, wysyłają do pracy i filmują każdy krok. Mimo tej inwigilacji jeden z uczestników zostaje znaleziony martwy. Medialny rozgłos tej zbrodni przyćmiewa poprzednie morderstwo, ale Patrik musi poradzić sobie z oboma.
Zauważyłam, ze ta książka zbiera znacznie gorsze recenzje niż poprzednia, jednak mnie czytało się ją naprawdę dobrze. Mimo znacznej objętości zajęła mi tylko jeden dzień. Sporo tu drobnych wątków pobocznych: przygotowania do ślubu Patrika i Eryki, romans Anny i Dana, prywatne życie Martina Molina, pierwsza miłość komisarza Mellberga, nowa policjantka, losy uczestników "Fucking Tanum". To sprytny zabieg - sprawia, że łatwo zżywam się z bohaterami i ciągnie mnie do poznawania dalszych tomów serii.
Podstawowy minus - błyskawicznie i bez żadnych starań domyśliłam się, kto będzie zabójcą. Możliwe, że przy czwartej z kolei części pisarka zaczyna popadać w jakiś schemat, który ułatwia rozszyfrowanie zagadki. Niemniej doczytałam do końca, zainteresowana tym, jak sobie poradzi policja i jakie okażą się motywy - to taki mały plusik w minusie ;) Pozostałe wady są takie same, jak w poprzednich częściach - autorka wspomina o odnalezionym ważnym dowodzie, dzięki któremu Patrik "wszystko zrozumiał", ale co to jest, wyjaśnia dopiero 20 stron później. Takie sztuczne podbijanie napięcia.
Z tym, że to "najlepsza kryminalna saga po Larssonie" zdecydowanie się nie zgadzam, niemniej zła nie jest. Sympatykom kryminałów skandynawskich polecam.
14 grudnia 2010
Morderstwo w środku zimy
Burza z krańców ziemi
tyt. oryg. Solstorm
tłum. Beata Walczak-Larsson
Wyd. Otwarte 2008 Z tej lektury na pewno zapamiętam fińskie sanki, którymi poruszała się jedna z bohaterek. To rodzaj hulajnogi na dwóch płozach i podobno powszechny środek komunikacji na północy Szwecji i Finlandii. Jak sobie wyobraziłam siebie mknącą na nich rano do pracy... Biorąc pod uwagę panującą aurę, ktoś naprawdę powinien rozpowszechnić ten środek transportu w Polsce.
Z fińskimi sankami czy bez Burza z krańców ziemi to naprawdę dobry kryminał - w dodatku wyjątkowo aktualny, bo bohaterowie też zmagają się ze śniegiem i mrozem, a uwierzcie, że w porównaniu z ich zimą nasza niegodna jest jednego bałwanka.
Na początku marudziłam: a bo kryminały mi się przejadły, a bo ciągle ta Skandynawia, a bo znów trup na początku, a bo następna policjantka w ciąży... Po kilkunastu stronach zapomniałam, ze miałam narzekać, bo wsiąkłam bez reszty. Może składniki są już znane, ale po zmieszaniu znowu wyszła całość znakomita.
W małym miasteczku w północnej Szwecji zamordowany zostaje pastor zboru Źródło Mocy. Jego okaleczone ciało porzucono przed ołtarzem. Śledztwo toczy się dwutorowo - prowadzone jednocześnie przez policję oraz przez prawniczkę Rebekę, dawną znajomą ofiary. Wyznawcy Źródła Mocy tworzą społeczność zamkniętą na ingerencję z zewnątrz (nie jest to sekta, ale lokalnie powstały odłam chrześcijaństwa), więc tylko ktoś, kto dawniej do nich przynależał ma szanse uzyskać jakiekolwiek odpowiedzi. Tak naprawdę jednak najbardziej frapujące nie jest pytanie "kto zamordował"?, ale - "co ukrywają ci ludzie"? To mnie właśnie trzymało w napięciu i nie pozwalało oderwać się od lektury - każdy ma tu jakąś tajemnicę - wyznawcy i pastorowie kościoła, pozornie nieskazitelne żony pastorów. Przeszłość Rebeki jest wielką zagadką, odsłanianą powoli w retrospekcjach. Jej dawna przyjaciółka i siostra ofiary, Sanna, to chodząca niewiadoma. A jej dzieci? Czy dzieci też mają swoje sekrety?
Plus za nieidealistyczne zakończenie. Doskonała lektura do czytania przy oknie z widokiem na śnieżycę...
PS. Powstała szwedzka ekranizacja książki z Izabelą Scorupco, ale nie oglądałam, więc nie wypowiem się na temat jakości filmu.
28 października 2010
Dom kobiet
Majgull Axelsson
Dom Augusty
tłum. Katarzyna Tubylewicz
WAB, 2006
s. 448
s. 448
Wreszcie i ja miałam okazje spotkać się z tą wychwalaną na blogach Autorką, dzięki znalezionemu na bibliotecznej półce "Domowi Augusty". Przyznam, że oczekiwania miałam wysoko wywindowane, ale ocena końcowa nie jest jednoznaczna z zachwytem (i zdaję sobie sprawę, że jestem w tej opinii odosobniona). Gdybym miała to krótko podsumować, to powiedziałabym, że to bardzo dobra książka, ale nie całkiem dla mnie.
"Dom Augusty" to historia o błędach nieubłaganie powtarzanych w rodzinie, o porzuconych, niechcianych dzieciach, złych matkach, niekochanych kobietach i nieszczęśliwych związkach. O mężczyznach, którzy "muszą zaliczać dziewczęta" i kobietach, które muszą sobie radzić ze skutkami tego. Bohaterkami są trzy kobiety: Augusta, Alicja i Andżelika. Augusta to seniorka rodu, która w nieprzyjaznych samotnym kobietom czasach około wojennych, zupełnie pozbawiona bliskich, musiała radzić sobie z nieślubnym dzieckiem na ręku. Alicja - wnuczka Augusty, wychowana w pełnej, ale tylko pozornie szczęśliwej rodzinie, uległa młodzieńczej miłości, czego rezultatem była sroga pokuta za błędy. Andżelika - prawnuczka Augusty, to nieszczęśliwa, samotna szesnastolatka, dla której poszukiwania miłości i ciepła poza domem kończą się tragicznie...
Przyznaję, że tego typu fatalizm dziejowy to nie moja bajka - rodzinna "klątwa", z góry skazująca wszystkich członków rodziny na powielanie tych samych błędów, brzmiała rewelacyjnie u Marqueza, ale w innych dziełach już mnie nie zachwyca. O ile powtarzalność zachowań, przekazywanie określonych, destrukcyjnych w tym przypadku, skłonności i wzorców wydawały mi się jak najbardziej zrozumiałe i poprawne z genetyczno-socjologicznego punktu widzenia, o tyle dominujący nad tym wszystkim pesymizm, mylony z realizmem, irytował mnie. Tak się już jakoś przyjęło uważać, że jak ktoś dostrzega samo zło, szarość i brud, to jest realistą, a jak ktoś widzi piękno - to jest naiwniakiem, czyli optymistą. Bohaterów spotykają tylko złe rzeczy, jeśli nawet mieli jakiś przyjemny epizod w życiu, to jest on wspomniany zdawkowo. Augusta uważa, że "rzeczy są dane po to, by budzić żal" i to melancholijne podejście dominuje w całej fabule. Takie skupienie się tylko na ciemnej stronie życie wywołało u mnie po pewnym czasie zmęczenie swoją jednostronnością. Wszyscy bohaterowie są "źli", niesympatyczni. Początkowo myślałam, że może Autorka wyjątkowo nie lubi mężczyzn, bo co jeden, to pijak, damski bokser (z wyjątkiem Izaaka, który jest tylko pijakiem i to o złotym sercu) albo chociaż zdradza żonę, ale potem dostrzegłam że i żadna postać kobieca nie da się lubić. Augusta to excusez-le-mot gruba antypatyczna baba, tylko w chwilach ciężkiej młodości nieco bardziej znośna, Alicja -- egoistka skupiona tylko na sobie i swoich problemach, która dramat z młodości przeżywa całe swoje życie, a Andżelika -- bezmyślna nastolatka. Tę ostatnią można zrozumieć, można jej gorąco współczuć, ale lubić też niełatwo.
Drażniła mnie fabularna predestynacja - mężczyźni myślą tylko o jednym, a kobiety muszą przez to cierpieć i tak już po prostu jest, więc bohaterki są z góry skazane na życiowe niepowodzenie, zwłaszcza że historia lubi się powtarzać. Nie wierzę w całą rodzinę złożoną z jednostek identycznych charakterologicznie, z których nikt się nie wybił ani odrobinę oraz w brak choćby jednego człowieka spoza rodziny, zainteresowanego czymś więcej niż czubkiem własnego nosa (w przypadku bohaterów płci brzydkiej czubkiem innej części ciała). Chociaż wiem, że gdyby znalazł się ktoś, kto potrząsnąłby jedną z bohaterek i powiedział "patrz, kobieto, co robisz ze swoim życiem, świat nie kończy się na facetach, zajmij się czymś innym", to cała fabuła by się rozpadła i książka by nie powstała ;)
Mimo wszystko nie skreślam Axelsson, bo nie uważam, żeby to była "zła" książka. Chociaż z nielubianego przeze mnie "typu", jest doskonale napisana. Język bez skazy, bez żadnych potknięć (brawa dla tłumaczki). Bohaterowie wyraziści, prawdziwi. Fabuła świetnie zarysowana, przeszłość nie odsłania się od razu, ale rozwija powoli, ujawniając nowe szczegóły, które pozwalają zrozumieć teraźniejszość. Na półce czeka "Kwietniowa czarownica" i z pewnością dam jej szansę.
30 sierpnia 2010
Dziewczyna z Bullerbyn

Od Astrid do Lindgren
Powieść biograficzna
Powieść biograficzna
Wyd. Czarne, Wołowiec 2009
ss. 160
"- (...) Jak tam się wspaniale żyło! Nie tylko nam z rodzeństwem, ale również córce pastora i... - ciągnęła Astrid, nie słuchając niczego innego prócz własnych myśli.
- Zjadłaś wczoraj ostatniego sucharka?
- A propos: bułeczki i sok na plebanii! Jak cudnie! Świetnie się bawiliśmy, my, czyli dzieciarnia! I Sowie Drzewo - przypomniała sobie i się uśmiechnęła. (...)
- Bułeczki pasowałyby też tutaj, i to teraz, zaraz - stwierdziła Zarah (...).
- I wszystkie te nasze pomysły, figle, psikusy! Jedna wielka hałastra bawiących się i dokazujących dzieci! I jeszcze Sowie Drzewo...
- Nie odmówiłabym plastra szynki - westchnęła Zarah i usiadła na łóżku, chowając podbródek w dłoniach.
- A potem przyłączała się Ingegerda, mała ślamazara! Kochany dzieciak! Pamiętam dokładnie dzień, w którym się urodziła. Taka śliczna, krucha, tak jak Lasse! Mówię ci, Zarah..
- Przestań już - przerwała współlokatorka. - Jeszcze słowo i zwymiotuję!
- A propos wymiotów: kiedy Gunar, Stina i ja...
- Jeśli usłyszę coś jeszcze na temat tego hałaśliwego Bullerbyn, to zacznę krzyczeć!
- To właściwie Vimmerby... - poprawiła Astrid.
- Na jedno wychodzi i nie żartuję!"Ta zbeletryzowana biografia obejmuje niewielki wycinek z życia sławnej pisarki, dokładniej trzy lata jej młodości, na długo zanim zaczęła być TĄ Astrid Lindgren. Młoda Astrid Ericsson, córka pastora, musi opuścić ukochane Vimmerby i swoich najbliższych, oficjalnie po to, by uczyć się w Sztokholmie, nieoficjalnie - by ukryć przed ojcem nieślubną ciążę. Osamotniona w wielkim mieście, Astrid musi poradzić sobie ze znalezieniem jako tako płatnej pracy i znośnego lokum, co dla samotnej panny w latach 20. XX w. nie było prostym zadaniem. Pracuje jako stenotypistka i nawet w jej wyobraźni nie pojawia się wizja kariery pisarskiej. Jedyne o czym marzy, to by wziąć w ramiona syna. Niestety, skazana jest na rozstanie z nim, bo nie stać ją na samodzielne wychowywanie swojego dziecka. Nawet w najcięższych chwilach nie traci jednak poczucia humoru, skłonności do figli i wiary w lepszą przyszłość.
To niewielka książeczka i czyta się ją błyskawicznie. Jest miła, sympatyczna, ciekawa (ten epizod z życia Astrid był mi zupełnie nieznany), napisana z poczuciem humoru (ach, te jędzowate gospodynie domów z pokojami do wynajęcia) i niewiele więcej ponad to. Nie odznacza się jakimiś nadzwyczajnymi walorami literackimi. Jej podstawową zaletą jest krzepiący wydźwięk historii, a efektem ubocznym - rozbudzenie u mnie dzikiej chęci zapoznania się z pełnowymiarową biografią Astrid Lindgren.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...

-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...