Pora na kolejny (po "Mnichu") romans z wiktoriańską powieścią grozy. Czytać skończyłam wczoraj, ale nadal nie mogę przestać się zachwycać.
Dostałam coś innego niż oczekiwałam, bo przyznam, że spodziewałam się jakichś elementów nadnaturalnych, ale w tym wypadku "inne" oznacza "lepsze".
Joseph Sheridan Le Fanu kojarzył mi się tylko z "Carmillą" - skandalizującą (jak na swoje czasy, czyli drugą połowę XIX wieku) opowieścią o lesbijskiej wampirzycy. Nic dziwnego, że podejrzewałam także poczciwego 'stryjka' o obecność duchów, wampirów i innych dziwadeł, którymi się ludzie wtedy lubili straszyć. Nic z tego. "Stryj Silas" to kawał świetnej, całkowicie realistycznej, powieści wiktoriańskiej, której bliżej do dzieł Willkiego Collinsa niż Poego. Książka jest przyjemnie opasła, akcja toczy się leniwie, ale nastrój czającego się za rogiem niebezpieczeństwa nie opuszcza czytelnika ani na chwilę.
Główna bohaterką jest młodziutka Maud Ruthyn, dziewczę z bogatej rodziny, dość wrażliwe i nerwowe. Wychowywana została na odludziu, w domu, w którym jedynym jej towarzystwem jest służba i wiekowy ojciec. Jednostajna egzystencja zostaje jednak przerwana najpierw przybyciem ekscentrycznej francuskiej guwernantki, a później przymusową przeprowadzką do domu tytułowego stryja Silasa. Na stryjku ciąży ponure podejrzenie, jakoby w młodości dopuścił się zbrodni, o czym przy wszystkich dobrych chęciach Maud nie potrafi zapomnieć. Zwłaszcza że gdyby zmarła przed ukończeniem 21 roku życia, cały jej majątek przypadłby stryjowi...
Nie chcę opisywać zbyt wiele, żeby nikomu nie odbierać przyjemności z lektury. Polecam wszystkim wielbicielom powieści wiktoriańskich, zwłaszcza tym, którzy lubią klimat "Kobiety w bieli" W. Collinsa oraz fanom powieści gotyckiej. Oczywiście - to jest powieść XIX wieczna, więc sposób prowadzenia fabuły jest specyficzny. Dla mnie to zaleta, ale czytelnicy wychowani na Kingu i Mastertonie, których skuszą sceny błądzenia po ciemnych korytarzach wielkiego domostwa (są i takie), niech wezmą to pod uwagę. Nie biorę odpowiedzialności, ale polecam gorąco ;)
Joseph Sheridan Le Fanu, Stryj Silas, Prószynski i Ska 1998.
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura irlandzka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura irlandzka. Pokaż wszystkie posty
20 października 2012
6 kwietnia 2012
Irlandzki melodramat
Nigdy bym dobrowolnie nie sięgnęła po dzieło z tak przeraźliwie harlequinowata okladką, gdybym wcześniej nie czytała kilku bardzo zachęcających recenzji na blogach. W recenzjach zresztą podkreślano, że okładka ma się nijak do treści. I rzeczywiście, wyjątkowo nietrafiona. Może wydawca chciał bardzo podkreślić, że to książka dla kobiet? Najbardziej rozbraja mnie ten czerwony bucik... Aluzja do Kopciuszka czy co?
Sebastian Barry
Tajny dziennik
The Secret Scripture
Albatros 2011
Książka należy do gatunku "tajemnica z przeszłości, do której ktoś się po latach dogrzebuje" - bardzo przeze mnie lubianego, przynajmniej teoretycznie. W praktyce od dawna nie trafiłam na żadną pozycję tego typu, która by mi się podobała. Powieści Kate Morton były zaledwie znośne, "Dom sióstr" Charlotte Link to zupełna porażka, resztę litościwie przemilczę. Na ich tle jednak "Tajny dziennik" wypada może nie rewelacyjnie, ale całkiem nieźle. Przeczytałam z zaciekawieniem, lekko zgrzytając zębami dopiero w drugiej połowie.
Akcja rozgrywa się w Irlandii, rozpoczyna na początku XXI w., a potem cofa. W związku z rozbiórką starego szpitala psychiatrycznego personel musi zadecydować, czy umieszczeni w nim pacjenci na pewno muszą być poddani leczeniu - w nowym budynku szpitalnym nie ma aż tylu miejsc. Dr Grene najbardziej zainteresowany jest około stuletnią staruszką, Roseanne McNulty. Kobieta spędziła w ośrodku chyba połowę swojego życia - a może więcej - i nikt już nie pamięta jak i dlaczego się tam znalazła. Psychiatra próbuje dokopać się prawdy, zapisując swoje odkrycia w dzienniku. Nie wie, że Roseanne także potajemnie spisuje dziennik swojego życia. Czytelnik może śledzić oba, naprzemiennie. W pewnym momencie relacje zaczynają być rozbieżne - czyżby Roseanne kłamała w swych zapiskach? A może doktorowi ktoś podał fałszywe informacje?
Zaliczam na plus - miękki, melodyjny język, widać, że pisarz potrafi się nim posługiwać, o grafomanię go z pewnością nie oskarżę. Losy bohaterów zostały umiejętnie splecione z krwawą historią Irlandii pierwszej połowy XX w. i poddane niszczycielskiej sile ówczesnej katolickiej obyczajowości - akcja jest mocno osadzona w Irlandii, nie jest to tylko przypadkowa scenografia. Do pełni szczęścia niestety sporo mi zabrakło. Akcja toczy się wooooooolnoooooo... Żółwia narracja stuletniej staruszce nawet pasuje, ale dla równowagi mógł Autor dodać nieco werwy doktorkowi. Niestety, dr Grene jest bardziej ślamazarny od Roseanne i od połowy książka zaczyna się ciągnąć jak guma do żucia. W dodatku Barry lubi skręcać na melodramatyczne tory, a ja od łzawych tonów dostaję wysypki. Największym minusem jest jednak zakończenie - do bólu hollywoodzkie. Było tak oczywiste, że domyśliłam się go w połowie książki i tylko miałam nadzieję, że mnie Autor zaskoczy. Niestety. Przyjemne czytadło, ale żeby je nominować do Bookera? Really?
Podsumowując, przeczytałam z zainteresowaniem, skończyłam bez żalu, pojutrze zapomnę.W ogóle zauważyłam, że jakoś mi irlandzkie książki nie podchodzą, nie wiem czemu. Polecam sympatykom powieści tego typu, a także tym, którzy lubią książki Kate Morton oraz "Dom sióstr" - wiem, że wielu się podobały, niestety ze mną są niekompatybilne ;)
Ciekawostka - Barry napisał także powieść "The whereabouts of Eneas McNulty" - a ów Eneas jest jednym z bohaterów "Tajnego dziennika", pojawiającym się epizodycznie, ale ważnym.
Sebastian Barry
Tajny dziennik
The Secret Scripture
Albatros 2011
Książka należy do gatunku "tajemnica z przeszłości, do której ktoś się po latach dogrzebuje" - bardzo przeze mnie lubianego, przynajmniej teoretycznie. W praktyce od dawna nie trafiłam na żadną pozycję tego typu, która by mi się podobała. Powieści Kate Morton były zaledwie znośne, "Dom sióstr" Charlotte Link to zupełna porażka, resztę litościwie przemilczę. Na ich tle jednak "Tajny dziennik" wypada może nie rewelacyjnie, ale całkiem nieźle. Przeczytałam z zaciekawieniem, lekko zgrzytając zębami dopiero w drugiej połowie.
Akcja rozgrywa się w Irlandii, rozpoczyna na początku XXI w., a potem cofa. W związku z rozbiórką starego szpitala psychiatrycznego personel musi zadecydować, czy umieszczeni w nim pacjenci na pewno muszą być poddani leczeniu - w nowym budynku szpitalnym nie ma aż tylu miejsc. Dr Grene najbardziej zainteresowany jest około stuletnią staruszką, Roseanne McNulty. Kobieta spędziła w ośrodku chyba połowę swojego życia - a może więcej - i nikt już nie pamięta jak i dlaczego się tam znalazła. Psychiatra próbuje dokopać się prawdy, zapisując swoje odkrycia w dzienniku. Nie wie, że Roseanne także potajemnie spisuje dziennik swojego życia. Czytelnik może śledzić oba, naprzemiennie. W pewnym momencie relacje zaczynają być rozbieżne - czyżby Roseanne kłamała w swych zapiskach? A może doktorowi ktoś podał fałszywe informacje?
Zaliczam na plus - miękki, melodyjny język, widać, że pisarz potrafi się nim posługiwać, o grafomanię go z pewnością nie oskarżę. Losy bohaterów zostały umiejętnie splecione z krwawą historią Irlandii pierwszej połowy XX w. i poddane niszczycielskiej sile ówczesnej katolickiej obyczajowości - akcja jest mocno osadzona w Irlandii, nie jest to tylko przypadkowa scenografia. Do pełni szczęścia niestety sporo mi zabrakło. Akcja toczy się wooooooolnoooooo... Żółwia narracja stuletniej staruszce nawet pasuje, ale dla równowagi mógł Autor dodać nieco werwy doktorkowi. Niestety, dr Grene jest bardziej ślamazarny od Roseanne i od połowy książka zaczyna się ciągnąć jak guma do żucia. W dodatku Barry lubi skręcać na melodramatyczne tory, a ja od łzawych tonów dostaję wysypki. Największym minusem jest jednak zakończenie - do bólu hollywoodzkie. Było tak oczywiste, że domyśliłam się go w połowie książki i tylko miałam nadzieję, że mnie Autor zaskoczy. Niestety. Przyjemne czytadło, ale żeby je nominować do Bookera? Really?
Podsumowując, przeczytałam z zainteresowaniem, skończyłam bez żalu, pojutrze zapomnę.W ogóle zauważyłam, że jakoś mi irlandzkie książki nie podchodzą, nie wiem czemu. Polecam sympatykom powieści tego typu, a także tym, którzy lubią książki Kate Morton oraz "Dom sióstr" - wiem, że wielu się podobały, niestety ze mną są niekompatybilne ;)
Ciekawostka - Barry napisał także powieść "The whereabouts of Eneas McNulty" - a ów Eneas jest jednym z bohaterów "Tajnego dziennika", pojawiającym się epizodycznie, ale ważnym.
6 marca 2011
Englishman in New York
A właściwie Irish woman, ale nie bądźmy drobiazgowi ;)
Rebis 2009
tłum. Jerzy Kozłowski
ss. 256
Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że z Bookerem mi nie po drodze. To już druga powieść, po "Tajemnicy rodu Hegartych", która została nominowana do tej nagrody, a we mnie nie wzbudziła kompletnie żadnych emocji.
Dwudziestoparoletnia Eilis mieszka w Irlandii z matką i starszą siostrą, Rose. Eilis jest bezrobotna i bez większych szans na posadę - dom utrzymuje Rose i częściowo bracia, którzy za pracą wyjechali do Anglii. Tymczasem przed Eilis otwiera się możliwość emigracji do Stanów Zjednoczonych, gdzie ma obiecaną pracę i pomoc zaprzyjaźnionego księdza. Podejmuje wyzwanie i wyjeżdża - początkowo czuje się fatalnie i marzy o powrocie, ale powoli wrasta w nowe otoczenie, zwłaszcza kiedy poznaje sympatycznego Tony'ego. Jednak los szykuje dla niej przykrą niespodziankę i przed dziewczyną staje konieczność powrotu do Irlandii...
Sięgnęłam po "Brooklyn", bo po rewelacyjnej "Wyspie klucz" miałam chęć na coś więcej o imigrantach w Ameryce. Niestety, tym razem nie byłam zachwycona, chociaż wiedza mi się odrobinkę poszerzyła. "Brooklyn" przypominał mi szkolną lekturę - można by go analizować na ładnych paru lekcjach, zadając pytania w stylu "Jak wyglądała sytuacja na irlandzkim rynku pracy?", "Jakie były szanse emigracji zarobkowej i dokąd?", "Jak wyglądała podróż do Stanów?", "Jak wyglądały kontakty między imigrantami różnych narodowości?" itp. Wszystkie odpowiedzi da się bez wysiłku znaleźć w tekście. Można też zrobić uczniom sprawdzian na temat dylematu bohaterki, która musi zdecydować między samodzielnością na emigracji a powrotem do ciepłego domu. Bardzo to ciekawe jest, niestety nie porywa i to podstawowa (dla mnie) wada książki.
Jeśli Toibin miał na celu drobiazgowe opisanie sytuacji imigrantów irlandzkich w Stanach, to naprawdę mógł na tym, skądinąd interesującym, tle umieścić ciekawszą, mniej telenowelowatą historię. Jeżeli natomiast chodziło mu tak naprawdę o wspomniany dylemat głównej bohaterki, to całość jest za długa o pierwsze 200 stron, które robią wrażenie wstępu do właściwej akcji. Do tego styl jest suchy i kanciasty (nie jest zły, ale nie należy do tych, które tygrysy lubią najbardziej), a bohaterowie nie robili na mnie wrażenia istot z krwi i kości - nie byłam w stanie zżyć się z żadnym.
Moim zdaniem - można przeczytać, ale nie trzeba. Podejrzewam, że za tydzień nie będę już o tej książce pamiętać.
27 września 2010
Strzeżcie się Garbusa!
Uważaj do jakiego świata próbujesz się dostać. Możesz kochać książki, ale świat baśni to nie Narnia, ani nie pluszowa różowa kraina, gdzie Barbie tańczy na lodzie, a za nią gumisie skaczą tu i tam. Świat baśni jest mroczny i przerażający. Tutaj najgorsze lęki czające się w twojej wyobraźni przybiorą materialną postać i będą na ciebie czyhać za najbliższym drzewem. Zagubione dzieci błąkające się po lesie? Zapomnij! Wilkoni rozprawiliby się z nimi w mgnieniu oka, a to i tak byłby jeden z przyjemniejszych końców, jakie mógłby je spotkać. W świecie baśni łatwo jest zostać pożartym albo rozdartym na strzępy. Nawet król tej krainy marzy, żeby się z niej wyrwać. Rycerz, który wyrusza na poszukiwania swego ukochanego (sic!) pewnie skończy marnie - bo tu nie wygrywają dobrzy i szlachetni, tylko ci, którzy są silniejsi i znają lepsze zaklęcia. A za wszystkim stoi szara eminencja tego świata, czyli tajemniczy Garbus...
Ponura i okrutna, ale ogromnie wciągająca baśń nie-dla-dzieci. Przeczytajcie!
John Connolly
Księga rzeczy utraconych
Księga rzeczy utraconych
Wyd. Niebieska Studnia, Warszawa 2007
s. 352
PS. Są też elementy zabawne (siedmiu krasnoludków śpiewa piosenkę o kapitalistycznym ucisku i planuje ucieczkę od Śnieżki), ale - uwaga! - całość to nie humoreska. Na zachętę fragment:
(...)David stanął jak wryty.- Chcesz powiedzieć, że to wy próbowaliście otruć Śnieżkę? (...) Ale dlaczego?- Sam zobaczysz - odparł Brat Numer Jeden - W każdym razie daliśmy jej jabłko: chrup, chrup, chrap, chrap, łeee, łeee, "biedna Śnieżka, będziemy-za-nią-bardzo-tęsknić-ale-przecież-życie-toczy-się-dalej". Położyliśmy ja na dużym stole, obłożyliśmy kwiatami i szlochającymi króliczkami, no wiesz, wszystko jak należy, aż tu nagle zjawia się cholerny książę i ją całuje. Nawet nie mamy księcia w okolicy. Pojawił się znikąd na zafajdanym białym koniu. Ani się obejrzeliśmy, jak zeskoczył z konia i rzucił się na Śnieżkę niczym chart na zajęczą norę. Nie mam pojęcia, co sobie wyobrażał. Kto to widział szwendać się po lesie i całować obce kobiety, które akurat śpią?- Zboczeniec - powiedział Brat Numer Trzy. - Powinni go zamknąć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...