

Wydawnictwo Prószyński i S-ka powinno wydać poradnik na temat tego, jak dobrze ukryć kawał świetnej powieści pod koszmarną okładką. Chociaż w jakim celu je ukrywają, nie mogę pojąć. Gdyby ktoś mi nie wetknął powieści do ręki i nie zmusił do czytania, nawet bym na nią nie spojrzała. To, co "Księga sądu ostatecznego" ma na wierzchu, woła o pomstę do autorki. Na miejscu Connie Willis powiedziałabym projektantowi coś do słuchu. Na pociechę i zachętę okładka angielska (też nie idealna, ale wygląda jakby estetyczniej).
Od okładki "Nie licząc psa" też bolą zęby, ale chociaż ma coś wspólnego z treścią, więc wybaczyć łatwiej.
Connie Willis stworzyła kilka powieści o podróżach w czasie, luźno połączonych miejscem akcji i bohaterami. Cykl jest niedługi, liczy 3 tomy*, które można czytać całkowicie niezależnie od siebie. Każda z powieści została nagrodzona - dwie otrzymały zarówno nagrodę Hugo, jak i Nebuli, trzecia "zaledwie" Hugo. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że to jedne z najbardziej prestiżowych nagród dla powieści fantastycznych. O dwóch powieściach mowa w tym wpisie, trzecia - dwutomowa Blackout/All Clear - chyba jeszcze nie została przetłumaczona, ale mam ją w planach w oryginale.
Mamy połowę XXI wieku. Podróże w czasie są jednym z elementów pracy historyków. Centrum podróży mieści się na Uniwersytecie w Oxfordzie, skąd badacze wyruszają na swoje wyprawy. Uparta studentka historii, Kivrin Engle, przekonuje profesorów, by wysłali ją do średniowiecza. Jest doskonale przygotowana, niemniej wyprawa uważana jest za zbyt niebezpieczną, by podejmowała ją młoda dziewczyna. Kirvin stawia na swoim, sieć przenosi ją do XIV wieku - razem z rozbitą karocą, upozowaną na ofiarę napadu rozbójników (bo skąd miałaby się ni stąd, ni zowąd, wziąć w wiosce młoda dziewczyna z wyższej sfery).
I nagle uderza tragedia. Współczesny Oxford zostaje zaatakowany przez wirus nowej grypy. Zarażona tym samym wirusem Kirvin przez kilka dni znajduje się w stanie delirium. Szczęśliwie trafia pod opiekę dość zamożnej miejscowej rodziny. Zdrowieje i mogłaby rozpocząć obserwację obyczajowości. Ale nieszczęścia chodzą parami. W wyniku pomyłki Kirvin została przeniesiona w rok 1348 (zamiast planowany 1320 r.) - w czasy wybuchu w Anglii epidemii Czarnej Śmierci. Grypa w Oxfordzie paraliżuje uniwersytet i uniemożliwia ściągnięcie z powrotem nieszczęsnej studentki. Profesor Dunsworthy rozpoczyna samotny wyścig z czasem, żeby uratować Kirvin.
Od książki dosłownie nie można się oderwać. Walka z czasem i bezlitosne epidemie emocjonują tak, że pochłaniałam powieść z wypiekami na twarzy. Należy jednak być świadomym, że nie jest to tylko ciekawa przygodowa lektura - pochód Czarnej Śmierci pokazany jest z bezlitosną szczerością. Czytelnik i bezradna Kirvin moga tylko patrzeć. Cuda się w tym świecie nie zdarzają.
Kiedy już odpowiednio zdołujemy się "Księgą sądu ostatecznego" możemy sięgnąć dla odprężenia po napisaną w zupełnie innym tonie powieść "Nie licząc psa". Większość z Was pewnie odgaduje po tytule nawiązanie do książki "Trzech panów w łódce, nie licząc psa" Jerome K. Jerome - i bardzo słusznie.
Historyk Ned Henry, specjalista od wieku XX, rozpaczliwie poszukuje strusiej nogi biskupa** - w 1940 roku. Nie robi tego dobrowolnie. To pewna bogata Amerykanka, Lady Schrapnell, herod-baba, która budzi lęk w męskich sercach, opętana wizją odbudowy katedry w Coventry, domaga się odnalezienia i dostarczenia do współczesności (2057 rok) artefaktów, które zostały zniszczone podczas bombardowania świątyni w czasie drugiej wojny światowej. Neda, który wykonał zdecydowanie zbyt dużo skoków w czasie, dopada atak choroby, powiedzmy, czasomocyjnej. Żeby mógł odbyć rekonwalescencję, trzeba ukryć go jednak ukryć. Lady Schrapnell nie przyjmuje wymówek. Ned zostaje więc wysłany w czasy wiktoriańskie. Tam, w towarzystwie młodego studenta Terence'a St. Trewes ląduje na łódce, która spokojnie sunie po Tamizie (brzmi znajomo?). Słońce, woda, relaks - jeśli Ned myśli, że to jego przeznaczenie, to grubo się myli. Płynie w sam środek zamotanej intrygi, obejmującej trzy wieki, a w której istotną rolę odegra rozkapryszona panna w falbankach, kotka imieniem Księżniczka Ardżumand i nieszczęsna strusia noga biskupa.
W przeciwieństwie do ściskającej za gardło "Księgi sądu ostatecznego", "Nie licząc psa" to rodzaj obyczajowej komedii. Nie należy jednak wyłączać szarych komórek, bo dzieje się tu dużo (streszczenie fabuły jest praktycznie niewykonalne), a zawiłe właściwości podróży w czasie i ich wpływu na współczesność niekiedy wręcz ciężko pojąć. Mogę polecić nie tylko wielbicielom fantastyki, ale także czasów wiktoriańskich - a szczególnie powieści Jerome'a.
* Gwoli dokładności - powstało też opowiadanie pt. "Fire Watch".
** Nie, nie zdradzę, co to.