Porażające.
Zakupiłam na przyszłość dla córy, ze względu na ilustracje Innocentiego. Książka składa się przede wszystkim z obrazków, tekst jest bardzo oszczędny, występuje w postaci pojedynczych zdań ujętych w ramki. Stara bajka została uwspółcześniona - lasem jest tu metropolia, zamiast ciemnych zagajników są zasprejowane podwórka i podziemne przejścia, a szakale i wilki mają ludzkie twarze.
Nie myślałam, że można kogoś przestraszyć bajką o czerwonym kapturku - w naszych czasach. Ale można. Mnie. Z każdą stroną robi się mroczniej, a gardło się ściska. Najcięższy obrazek dla mnie to ten, na którym jest noc, ciemny wieżowiec, tylko w jednym mieszkaniu pali się światło, a na balkonie stoi matka i wygląda dziecka, które powinno już było dawno wrócić do domu...
Dobre do ostrzegania dzieci przed niebezpieczeństwami, bardzo dobre. Świetna ilustracja do pogadanki o niebezpieczeństwach miejskiej dżungli. Tylko żeby mi się potem to dziecko nie budziło z krzykiem. Ale podejrzewam, że matki mogą być bardziej przewrażliwione. W końcu jak byłam dzieckiem, czytywałam te wszystkie baśnie o obtaczaniu w smole, pierzu i wrzucaniu do beczki nabijanej gwoździami oraz różnych innych wesołych aktywnościach i wcale mnie to nie ruszało. Brzuch wilkowi mogli rozpruwać i zszywać dowolną ilość razy i nic. A dorosły człowiek to się zaraz zaczyna zastanawiać, jak można maluszkowi takie horrory opowiadać.
Książkę w każdym razie polecam, rodzicom i dzieciom.
Niepoprawna wielbicielka "Alicji w Krainie Czarów", zawyża poziom czytelnictwa, folguje nałogowi, uprawia tsudoku i hoduje dwa małe mole (książkowe). Poprzednia nazwa bloga (Jedz, tańcz i czytaj) zdezaktualizowała się - mam dzieci, nie mam czasu na nic, ale nadal czytam. Zamiast spać.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bajka. Pokaż wszystkie posty
5 czerwca 2014
2 czerwca 2012
Królewna w zbroi
Kto by pomyślał, że można bajkę o Królewnie Śnieżce oglądać z zapartym tchem? Rewelacyjna adaptacja. Tyle chciałam powiedzieć.
No dobra, nie będę taka, powiem więcej.
Podczas szczególnie ciężkiej zimy mała królewna Śnieżka traci ukochaną matkę. Wkrótce potem tajemnicza armia atakuje królestwo. Ojciec Śnieżki pokonuje wroga, ale jednocześnie spotyka tajemniczą piękność, która oszałamia go do tego stopnia, że natychmiast czyni ją swoją drugą żoną. Tym samym podpisuje na siebie wyrok śmierci. Jego córka znajdzie się w szponach macochy, okrutnej i nieszczęśliwej zarazem kobiety, opętanej myślą o wiecznej młodości i przekonanej, że tylko nieskazitelna uroda da jej szczęście. Przez wiele lat więziona, królewna ucieka. Jej tropem, do Mrocznego Lasu, zostaje wysłany znający tamte okolice łowca (nader przystojny). Jednocześnie pewien książę, przyjaciel Śnieżki z dzieciństwa, wyrusza jej na pomoc.
Mamy złą macochę, piękną niewinną królewnę, przystojnego i szlachetnego księcia, zaczarowane lustro, siedmiu krasnoludków oraz bonus w postaci Chrisa Hemswortha. Z wyjątkiem tego ostatniego wszystkie elementy zgodne są ze starą baśnią, a jednak twórcom udało się uzyskać całkiem nową, świeżą jakość. Film utrzymany jest w konwencji mrocznego fantasy, zdecydowanie nie nadaje się dla dzieci. Śnieżka nie jest już bierną dzieweczką, która pierze krasnoludkom gatki i czeka na wybawienie. Czuje się odpowiedzialna za swój lud, gnębiony przez złą Królową, i jest dla niego gotowa poświęcić życie. Szczęśliwie, w tej bajce nie chodzi o to, z kim się Śnieżka chajtnie na końcu. A mamy dwóch przystojniaków, więc żywiłam pewne obawy co do intensyfikacji romansowych dramatów. Na szczęście niesłusznie.
Charlize Theron, grająca macochę, jest fantastyczna - piękna i zła, właśnie taka, jaka powinna być. Miłym zaskoczeniem była Kristen Stewart. Przyznaję, że po obejrzeniu "Zmierzchu" miałam jak najgorsze przeczucia do obsadzenia jej w roli Śnieżki. Na szczęście okazało się, że panna Bella ma cały arsenał min, a ponieważ rola nie wymagała rozdawania uśmiechów na prawo i lewo*, pasowała do niej doskonale. Sama się dziwię, że to piszę, ale nie zamieniłabym jej na inną. O Chrisie Hemsworthie nawet nie będę wspominać, bo po "Thorze" jestem gotowa oglądać go we wszystkim. Poza tym - doskonała i dopracowana scenografia, przepiękne plenery, nieprzesadzone efekty specjalne, świetna muzyka. Po obejrzeniu zwiastuna obawiałam się, że wszystkie najlepsze momenty zostały już w nim pokazane - jak to często się zdarza w średnich filmach. Okazało się jednak, że był to tylko niewielki ułamek. Z nielicznych minusów - uważam, że mogli sobie darować słodkookie elfy i milusie zwierzaczki o futrzanych pupkach w zaczarowanym lesie, ale malutko ich, więc nie razi to jakoś bardzo.
Chyba już zgadujecie, że uważam ten film za najlepsza filmową bajkę ever. Gorąco zachęcam do obejrzenia.
* Ta aktorka z założenia się nie uśmiecha. Czasem jej trochę kąciki warg drgną. Ale tylko trochę.
No dobra, nie będę taka, powiem więcej.
Podczas szczególnie ciężkiej zimy mała królewna Śnieżka traci ukochaną matkę. Wkrótce potem tajemnicza armia atakuje królestwo. Ojciec Śnieżki pokonuje wroga, ale jednocześnie spotyka tajemniczą piękność, która oszałamia go do tego stopnia, że natychmiast czyni ją swoją drugą żoną. Tym samym podpisuje na siebie wyrok śmierci. Jego córka znajdzie się w szponach macochy, okrutnej i nieszczęśliwej zarazem kobiety, opętanej myślą o wiecznej młodości i przekonanej, że tylko nieskazitelna uroda da jej szczęście. Przez wiele lat więziona, królewna ucieka. Jej tropem, do Mrocznego Lasu, zostaje wysłany znający tamte okolice łowca (nader przystojny). Jednocześnie pewien książę, przyjaciel Śnieżki z dzieciństwa, wyrusza jej na pomoc.
Mamy złą macochę, piękną niewinną królewnę, przystojnego i szlachetnego księcia, zaczarowane lustro, siedmiu krasnoludków oraz bonus w postaci Chrisa Hemswortha. Z wyjątkiem tego ostatniego wszystkie elementy zgodne są ze starą baśnią, a jednak twórcom udało się uzyskać całkiem nową, świeżą jakość. Film utrzymany jest w konwencji mrocznego fantasy, zdecydowanie nie nadaje się dla dzieci. Śnieżka nie jest już bierną dzieweczką, która pierze krasnoludkom gatki i czeka na wybawienie. Czuje się odpowiedzialna za swój lud, gnębiony przez złą Królową, i jest dla niego gotowa poświęcić życie. Szczęśliwie, w tej bajce nie chodzi o to, z kim się Śnieżka chajtnie na końcu. A mamy dwóch przystojniaków, więc żywiłam pewne obawy co do intensyfikacji romansowych dramatów. Na szczęście niesłusznie.

Chyba już zgadujecie, że uważam ten film za najlepsza filmową bajkę ever. Gorąco zachęcam do obejrzenia.
* Ta aktorka z założenia się nie uśmiecha. Czasem jej trochę kąciki warg drgną. Ale tylko trochę.
4 kwietnia 2012
Królewna Śmieszka
Obrodziło nam w tym roku w kinach Śnieżkami. Czekam z utęsknieniem na wersję na poważnie "Snow White and the Huntsman" z Charlize Theron w roli macochy (premiera bodajże w dzień dziecka, chociaż po trailerze sądząc nie jest to najbardziej prodziecięcy film w historii). Tymczasem miałam okazję obejrzeć wersję komediową z Julią Roberts "Mirror mirror" (po polsku nudny tytuł "Królewna Śnieżka" zamiast "Lustereczko, lustereczko"). Ten dla odmiany nadawał się doskonale dla młodego widza - ale i dla starego był w sam raz :) Zresztą na seansie z napisami* o 20.30 szczęśliwie dzieci się nie uświadczy.
Bardzo sympatyczna komedia, ze świetnie dobranymi aktorami, ładna wizualnie i co najważniejsze - śmieszna. Do tego żarty były z poziomu POWYŻEJ pasa, co ostatnio zdarza się dziwnie rzadko. Nie jest to może śmiech do bólu brzucha i łez w oczach, ale widz (w tej roli ja) wychodzi z seansu w dobrym humorze, nucąc finałową piosenkę :)

Prześliczna Lily Collins w roli Śnieżki była doskonała - gdyby Disney ją znał, tak by ją właśnie narysował. Do tego Armie Hammer, czyli bliźniak Winklevoss z "Social Network" o upojnym głosie jako Książę i najlepszych siedmiu krasnali, jakich kiedykolwiek widziałam (w kinie, oczywiście ;) ). A i tak, moim zdaniem, show skradła Julie Roberts jako macocha - bardzo lubię tę aktorkę i jej zaraźliwy śmiech.
Reżyserem filmu jest Tarsem Singh, twórca cudownego "The Fall". Polecam.
* Stanowczo odmawiam oglądania filmów z dubbingiem. Podkładanie głosu pod Julię Roberts albo Hammera to zbrodnia, a do tego polski zwiastun miał w sobie jakieś 20% dowcipu oryginału.
13 marca 2012
O dobrych i złych bajkach
Trafiłam w necie na ciekawy wywiad z panią socjolog dr hab. Joanną Mizielińską na temat tego, jakie bajki czytać dzieciom. Wywiad można znaleźć TU. I mam mieszane uczucia. Rozumiem argument o Calineczce:
"...Calineczkę ciągle ktoś zmusza do małżeństwa: najpierw syn ropuchy, potem chrabąszcz, wreszcie kret. A gdy na końcu znajduje swego księcia, od razu rzuca się w jego ramiona.
- Mimo że on błyskawicznie przemianowuje ją na Maję, gdyż jej stare imię jego zdaniem jest brzydkie. Od razu też Calineczka przyjmuje warunki przyszłego męża: dostaje skrzydła (bo jej ukochany je nosi) i musi się przeprowadzić tam, gdzie on mieszka, bardzo daleko od swojego kraju (...)"
No, rzeczywiście, zły wzór dla dziewczyny, podobnie jak wszystkie te kopciuszki, śpiące królewny i inne Śnieżki piorące gacie bandzie krasnali. Nie wspominając o masochistycznej Małej Syrence, która dla mężczyzny oddaje własny głos i zgadza się na nieustanny ból przy chodzeniu. Kiedy pomyślę o czytaniu tych bajek własnych dzieciom, zaczynam się wahać. A jednak - ja sama się na nich wychowałam. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać, pod ręką miałam pełen wybór literatury, swobodnie przeplatałam mity greckie, polskimi legendami o Halszkach zamurowywanych w wieży i klasycznymi baśniami Perraulta, braci Grimm i Andersena. Rodzice nie cenzurowali moich lektur, właściwie nie kontrolowali tego, co czytam. I wyrosłam na całkowicie normalną kobietę (tak sobie pochlebiam ;) ), która nie czekała na księcia z założonymi rączkami z nadzieją, że ją na swoim białym rumaku uwiezie prosto w nowe życie. Nawet tak dosyć feministycznie wyrosłam i człowieka oceniam po wartości, a nie płci.
"...Calineczkę ciągle ktoś zmusza do małżeństwa: najpierw syn ropuchy, potem chrabąszcz, wreszcie kret. A gdy na końcu znajduje swego księcia, od razu rzuca się w jego ramiona.
- Mimo że on błyskawicznie przemianowuje ją na Maję, gdyż jej stare imię jego zdaniem jest brzydkie. Od razu też Calineczka przyjmuje warunki przyszłego męża: dostaje skrzydła (bo jej ukochany je nosi) i musi się przeprowadzić tam, gdzie on mieszka, bardzo daleko od swojego kraju (...)"
No, rzeczywiście, zły wzór dla dziewczyny, podobnie jak wszystkie te kopciuszki, śpiące królewny i inne Śnieżki piorące gacie bandzie krasnali. Nie wspominając o masochistycznej Małej Syrence, która dla mężczyzny oddaje własny głos i zgadza się na nieustanny ból przy chodzeniu. Kiedy pomyślę o czytaniu tych bajek własnych dzieciom, zaczynam się wahać. A jednak - ja sama się na nich wychowałam. Bardzo wcześnie nauczyłam się czytać, pod ręką miałam pełen wybór literatury, swobodnie przeplatałam mity greckie, polskimi legendami o Halszkach zamurowywanych w wieży i klasycznymi baśniami Perraulta, braci Grimm i Andersena. Rodzice nie cenzurowali moich lektur, właściwie nie kontrolowali tego, co czytam. I wyrosłam na całkowicie normalną kobietę (tak sobie pochlebiam ;) ), która nie czekała na księcia z założonymi rączkami z nadzieją, że ją na swoim białym rumaku uwiezie prosto w nowe życie. Nawet tak dosyć feministycznie wyrosłam i człowieka oceniam po wartości, a nie płci.
Dlatego zastanawiam się, czy naprawdę należy dokonywać selekcji lektur własnych dzieci podtykać im tylko te poprawne? A może każdą bajkę okraszać umoralniającym kazaniem? Czy to jednak nie odbierze czytaniu magii? Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, żeby dziecko nie znało Kopciuszka czy Calineczki, bo to postaci mocno zakorzenione w europejskiej kulturze i mnóstwo innych dzieł, nawet kierowanych do dorosłych, zawiera odniesienia do postaci z baśni.
Jak myślicie? Czytacie własnym dzieciom wszystko czy zwracacie raczej uwagę na zalety wychowawcze?
![]() |
Calineczka według Eugenio Recuenco |
24 stycznia 2012
Sherlock w przebraniu, kot w butach, a dziewczyna z tatuażem
W kolejności oglądania:
Sherlock Holmes: Gra cieni
Ten, kto czytał dawno temu moje wrażenia z pierwszego "Sherlocka Holmesa", powinien wiedzieć, że jestem niepoprawną fanka adaptacji Guya Ritchiego. Kto chce, niech wiesza psy, że filmowy detektyw nijak ma się do pierwowzoru literackiego i zamiast siedzieć w szlafroku i grać na skrzypcach biega po świecie i cudem unika wybuchów. Ja byłam wniebowzięta i zachwycona jeszcze bardziej niż na części pierwszej. Uwielbiam Sherlocka granego przez Roberta Downeya Jra, uwielbiam Watsona w wykonaniu Jude'a Law (chociaż nie przepadam za tym aktorem), uwielbiam wspaniałą scenografię, muzykę, humor, akcję - wszystko. W tej części była jeszcze, w roli wisienki na torcie, Noomi Rapace, czyli Lisbeth Salander ze szwedzkiej wersji "Millenium".
W tej części Sherlock Holmes musi zmierzyć się ze swoim największym wrogiem - profesorem Moriartym - i z pomocą przyjaciół zapobiec wybuchowi wojny. Temat mroczny, ale rozrywka przednia. Scena z Sherlockiem w damskiej sukni - bezcenna. Polecam.
Kot w butach
Kot w butach, który wielkimi ślepiami skradł show Shrekowi, doczekał się własnej filmowej "biografii". Jego twórcy postanowili widać skorzystać z fali popularności "Shreków" - niestety nie udało im się dorównać poziomem historii zielonego ogra. Bajka jest dość przyzwoita, bez rewelacji, ale za to z dużym ładunkiem nie do końca chyba zamierzonego absurdu. Widać, że twórcy z jednej strony bardzo chcieli być oryginalni, a z drugiej wykorzystać shrekowy schemat, czyli pożonglować różnymi motywami z bajek.
Wyszedł z tego dziwaczny miszmasz - kot w butach, Humpty Dumpty, magiczna fasola, gęś znosząca złote jajka, odrobina Zorro plus klasyczna męska opowieść o dwóch przyjaciołach z dzieciństwa, z których jeden zszedł na złą drogę. Bajka o magicznej fasolce znana jest raczej w świecie anglojęzycznym, Humpty Dumpty kłania się ze stron "Alicji w Krainie Czarów", kot w butach ze swoim literackim pierwowzorem ma wspólne jedynie obuwie - dziwne to wszystko jakieś i zgrzyta. Warto obejrzeć głównie dla scen tańca (ech, latino), zwłaszcza tej końcowej, i dla uroczych kotków drugoplanowych. Ale nie trzeba.
Dziewczyna z tatuażem
Uwielbiam książkę (całą trylogię), bardzo podobała mi się szwedzka ekranizacja, miałam poważne obawy co do wersji zamerykanizowanej, bo wiadomo, co Hollywood potrafi zrobić z najlepszą książką. Na szczęście obawy były bezpodstawne, a Fincher po raz drugi po "The Social Network" udowodnił, że dobrym reżyserem jest.
Bardzo lubię Daniela Bonda Craiga, idealnie pasował wizualnie do roli (wg moich wyobrażeń, rzecz jasna), zagrał świetnie, ale i tak został zaćmiony przez naprawdę fantastyczną Rooney Marę, Lisbeth wcieloną. Szwedzka Lisbeth była świetna, ale dopiero ta wyglądała i zachowywała się, jakby zeszła z kart książki wprost na ekran. Jestem pod jej ogromnym wrażeniem, bo przecież to była niezwykle ciężka rola pod względem emocjonalnym, ale też zmian wyglądu, autystycznego zachowania, nagości. I cieszę się bardzo, ze producenci nie przeforsowali pomysłu zatrudnienia do roli jakiejś gwiazdy - znana twarz położyłaby tą rolę. Najbardziej poronioną kandydaturą była Scarlett Johansson.
Poza Lisbeth warto też zwrócić uwagę na piękne, klimatyczne zdjęcia. Akcja toczy się wartko, zupełnie nie czuć długości filmu. Zakończenie zostało zmienione w porównaniu z książką, ale w niezbyt bolesny sposób. Czekam z utęsknieniem na kolejne części, a wszystkim wielbicielom Larssona - polecam.
25 listopada 2011
Literatura na ekrany 2012
Jakiś czas temu pisałam o planowanych ekranizacjach literatury w 2012 r. Wczoraj z zachwytem zauważyłam, że pojawił się już wielce obiecujący trailer "Igrzysk śmierci" na podstawie powieści Susan Collins. Nie podejrzewam, by film był tak dobry jak książka (jestem niepoprawną i bezkrytyczną fanką), niemniej już się nie mogę doczekać.
Z kolei bajki o królewnie Śnieżce doczekamy się nie w jednej odsłonie, ale w dwóch. Czeka na nas mroczna i straszna wersja z Charlize Theron, Kristen Stewart i Chrisem Hemsworthem - "Snow White and the Huntsman" oraz wersja komediowa (a sądząc po trailerze naprawdę zabawna) z Julią Roberts - "Mirror, mirror" w reżyserii Tarsema Singha (twórcy cudownego "The Fall").
Z kolei bajki o królewnie Śnieżce doczekamy się nie w jednej odsłonie, ale w dwóch. Czeka na nas mroczna i straszna wersja z Charlize Theron, Kristen Stewart i Chrisem Hemsworthem - "Snow White and the Huntsman" oraz wersja komediowa (a sądząc po trailerze naprawdę zabawna) z Julią Roberts - "Mirror, mirror" w reżyserii Tarsema Singha (twórcy cudownego "The Fall").
8 lipca 2011
Dobranocki dla dorosłych - część 1, czyli kobiety w opałach
Bajki nie są dla dzieci i tego się trzymajmy. Mała syrenka Andersena, którą każdy krok (na wyczarowanych nóżkach) bolał jakby stąpała po ostrzach, obcinane pięty i palce sióstr Kopciuszka, wredne macochy obtaczane nago w smole i pierzu. Można z tego zrobić słodką disneyowską wersję, ale ja wolę historię mroczną i pełnokrwistą. I - na szczęście - niektórzy filmowcy też.
Uprzedzam, że wybór filmów, który prezentuję, jest dość subiektywny - nie uwzględniłam "Ever after" z Drew Barrymore, czyli alternatywnej historii Kopciuszka, która mnie jakoś specjalnie nie zaciekawiła, ani "Alicji w Krainie Czarów" Tima Burtona, która mi się nie spodobała (recenzowałam ją już wcześniej - jako rozczarowanie sezonu zresztą). Za to w drugiej części tej notki pojawią się mroczne historie oparte na legendach raczej niż bajkach.
A teraz usiądźcie wygodnie i posłuchajcie. Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami żyła sobie...
~śnieżka dla dorosłych~
snow white: a tale of terror
...mała dziewczynka imieniem Lilian. Jej matka zmarła w tragicznych okolicznościach, ale mała ma kochającego ojca i czułą piastunkę. Cały jej świat wywraca się jednak do góry nogami, kiedy ojciec decyduje się ożenić po raz drugi. Do zamku Lilian przybywa Lady Claudia i jej niemy brat. Macocha jest piękna i utalentowana, ale dziewczynka nie chce jej zaakceptować. Kiedy Lilian zaczyna dorastać, Claudia zaczyna być zazdrosna o urodę pasierbicy i czuje, że traci uwagę męża. Podjudzana przez magiczne lustro, powoli popada na tym tle w obłęd. Dramatyczne wydarzenia (których nie chcę wam zdradzać) sprawiają, że decyduje się pozbyć się Lilian. Dziewczyna ratuje się ucieczką do lasu, gdzie natyka się na siedzibę siedmiu...nie, wcale nie krasnoludków...
Śnieżka dla dorosłych / Snow white: a tale of terror, reż. Michael Cohn, USA 1997
~baśnie tysiąca i jednej nocy~
arabian nights
...córka wezyra, Szeherezada. Jej ojciec był doradcą Sułtana, a sułtan miał...cóż... poważne problemy emocjonalne. Jego ukochana żona zdradziła go z jego bratem i próbowała zabić - w rezultacie sama zginęła, a sułtan uznał, że wszystkie kobiety są takie same. Ponieważ według wymogów prawa musiał się ożenić, żeby nie stracić tronu, postanowił zabić oblubienicę w noc poślubną. Szeherezada wiedziała o tym planie, ale sama zaoferowała siebie jako małżonkę sułtana - znała go jako małego chłopca, od tamtego czasu kochała i miała nadzieję, że uda jej się mu pomóc. Widziała w sułtanie nie okrutnego tyrana, ale człowieka nieszczęśliwego.
Oczywiście nie pozwoliła się udusić pierwszej nocy. Zaczęła opowiadać swemu niechętnemu mężowi historię Ali Baby i bezwzględnego rozbójnika Czarnego Kody (oraz jego czterdziestu pomocników). O świcie przerwała... a sułtan, który chciał się dowiedzieć dalszego ciągu, musiał czekać do następnej nocy...
Jeśli chcecie się dowiedzieć, co zrobił Sułtan, kiedy odkrył podstęp Szeherezdy i jakie jeszcze historie od niej usłyszał, obejrzyjcie. To moja ulubiona filmowa wersja tych baśni. Mili Avital ma urzekający głos i akcent, który sprawia, że rzeczywiście wspaniale się jej słucha. To doskonała opowieść o hipnotyzującej mocy słowa. Cała historia nadaje się w sumie i dla młodego widza, ale wątek miłości brata sułtana do pierwszej żony sułtana (którego tu nie rozwinę, żeby Wam nie odbierać przyjemności oglądania) jest raczej upiorny, a sam sułtan - bardzo prawdziwy w swoim obłędzie.
![]() |
Vanessa May jako ukochana Alladyna |
![]() |
Jason Scott Lee jako Alladyn |
Baśnie tysiąca i jednej nocy / Arabian nights, reż. Steve Barron, USA 2000
~dziewczyna w czerwonej pelerynie~
red riding hood
...śliczna, młoda dziewczyna, imieniem Valerie, której babcia podarowała czerwoną pelerynę. Z kapturem ;) Valerie miała ukochanego w swojej wiosce, ale matka postanowiła wydać ją za lepszą partię. Zanim jednak będzie można myśleć o ślubie, mieszkańcy wioski muszą uporać się z okrutnym wilkiem, który po dwudziestu latach przerwy znów zaczął zabijać. Pierwszą ofiarą staje się siostra Valerie. Wkrótce w wiosce pojawi się tajemniczy Ojciec Salomon, wraz ze swoimi egzotycznymi pomocnikami, który wyjawi, że za zabójstwa wcale nie odpowiada wilk, lecz wilkołak - a jest nim prawdopodobnie ktoś z mieszkańców wioski.
Dziewczyna w czerwonej pelerynie / Red riding hood, reż. Catherine Hardwicke, USA 2011
1 marca 2011
Trzy razy Sylvain Chomet
... w kolejności subiektywnej, która zupełnym przypadkiem jest też kolejnością chronologiczną.
Uwielbiam filmy animowane i maniacko oglądam wszelkie produkcje Pixara, Disneya i pochodnych. Toy story 3, które dostało Oskara, z pewnością jest świetna bajką (nie wiem, bo akurat żadnej części Toy story jeszcze nie widziałam). Niemniej, jeśli mowa o stronie wizualnej, o wiele bardziej zachwyca mnie styl animacji odległy od tego najpopularniejszego w amerykańskich bajkach.
Moim niepodważalnym faworytem jest The Secret of Kells (2009), który był nominowany do Oskara, ale go nie dostał. Przegrał jednak w doborowym towarzystwie, bo rok 2009 w animacje był mocny. Ex aequo znajdują się animacje francuskiego twórcy Sylvaina Chometa - stworzył trzy filmy pełnometrażowe i wszystkie trzy warto zobaczyć. Uwielbiam styl, w jakim zostały narysowane, a i fabuły mają warte poznania - chociaż trzeba pamiętać, że Trio z Belleville i Iluzjonista są kierowane do dorosłego widza.
Trio z Belleville, 2003
(Les Tripllettes de Belleville)
Dzielny Despero, 2008
The Tale of Despereaux
Dzielny Despero jest kierowany do dzieci, ale i dorośli będą się na nim dobrze bawić. Mimo że jest to animacja trójwymiarowa, nadal wyraźnie odróżnia się od stylu shrekopodobnego - momentami przypominała mi ilustrację do baśni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo jest to ekranizacja książki (Kate DiCamillo The Tale of Desperaux).
Mały Despero odróżnia się od swoich współplemieńców nie tylko mikrym wzrostem i ogromnymi uszkami, ale przede wszystkim bezpardonową odwagą i ciekawością świata. Zamiast obgryzać książki w bibliotece, zaczyna je czytać - baśń o księżniczce uwięzionej w wieży i dzielnym rycerzu rozbudza jego wyobraźnię. Kiedy sam spotyka piękną, smutną królewnę, postanawia zrobić wszystko, żeby jej pomóc.
Iluzjonista, 2010
L'Illusionniste
Iluzjonista nominowany był w tym roku do Oskara, jednak mu nie kibicowałam. Pod względem wizualnym jest rzeczywiście niezwykle zachwycający. Animacja jest perfekcyjna - czasem nieprawdopodobnie realistyczna (Edynburg), innym - zabawnie komiksowa (postacie drugoplanowe). Pojedyncze sceny są świetne, jednak fabuła jako całość jest jednak dość słaba.
Akcja rozgrywa się w latach 50-tych XX w. Tytułowy iluzjonista przędzie marnie - nikt nie jest zainteresowany jego sztuczkami. W poszukiwaniu pracy trafia do Szkocji - w małej górskiej wiosce spotyka dziewczynkę imieniem Alice, która pracuje jako pomoc domowa. Alice, ujęta jego dobrocią, decyduje się wyruszyć z nim w dalszą drogę. Razem trafiają do Edynburga - wielki świat oszałamia dziewczynkę, podczas gdy jej opiekun stara się za wszelką cenę znaleźć możliwość zarobku.
Uwielbiam filmy animowane i maniacko oglądam wszelkie produkcje Pixara, Disneya i pochodnych. Toy story 3, które dostało Oskara, z pewnością jest świetna bajką (nie wiem, bo akurat żadnej części Toy story jeszcze nie widziałam). Niemniej, jeśli mowa o stronie wizualnej, o wiele bardziej zachwyca mnie styl animacji odległy od tego najpopularniejszego w amerykańskich bajkach.
Moim niepodważalnym faworytem jest The Secret of Kells (2009), który był nominowany do Oskara, ale go nie dostał. Przegrał jednak w doborowym towarzystwie, bo rok 2009 w animacje był mocny. Ex aequo znajdują się animacje francuskiego twórcy Sylvaina Chometa - stworzył trzy filmy pełnometrażowe i wszystkie trzy warto zobaczyć. Uwielbiam styl, w jakim zostały narysowane, a i fabuły mają warte poznania - chociaż trzeba pamiętać, że Trio z Belleville i Iluzjonista są kierowane do dorosłego widza.

(Les Tripllettes de Belleville)
Mały Champion nie ma rodziców, ale ma babcię Madame Souzę. Babcia wzrost ma niewielki, ale charakter bardzo silny i zrobi wszystko, żeby pocieszyć smutnego wnuka. Strzałem w dziesiątkę okazuje się rower - z małego grubaska wyrasta doskonały cyklista. Jego talent okaże się jednak ogromnym zagrożeniem - Champion zostaje porwany. Madame Souza nie podda się, dopóki go nie odnajdzie.

The Tale of Despereaux
Dzielny Despero jest kierowany do dzieci, ale i dorośli będą się na nim dobrze bawić. Mimo że jest to animacja trójwymiarowa, nadal wyraźnie odróżnia się od stylu shrekopodobnego - momentami przypominała mi ilustrację do baśni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo jest to ekranizacja książki (Kate DiCamillo The Tale of Desperaux).
Mały Despero odróżnia się od swoich współplemieńców nie tylko mikrym wzrostem i ogromnymi uszkami, ale przede wszystkim bezpardonową odwagą i ciekawością świata. Zamiast obgryzać książki w bibliotece, zaczyna je czytać - baśń o księżniczce uwięzionej w wieży i dzielnym rycerzu rozbudza jego wyobraźnię. Kiedy sam spotyka piękną, smutną królewnę, postanawia zrobić wszystko, żeby jej pomóc.
Iluzjonista, 2010
L'Illusionniste
Iluzjonista nominowany był w tym roku do Oskara, jednak mu nie kibicowałam. Pod względem wizualnym jest rzeczywiście niezwykle zachwycający. Animacja jest perfekcyjna - czasem nieprawdopodobnie realistyczna (Edynburg), innym - zabawnie komiksowa (postacie drugoplanowe). Pojedyncze sceny są świetne, jednak fabuła jako całość jest jednak dość słaba.
Akcja rozgrywa się w latach 50-tych XX w. Tytułowy iluzjonista przędzie marnie - nikt nie jest zainteresowany jego sztuczkami. W poszukiwaniu pracy trafia do Szkocji - w małej górskiej wiosce spotyka dziewczynkę imieniem Alice, która pracuje jako pomoc domowa. Alice, ujęta jego dobrocią, decyduje się wyruszyć z nim w dalszą drogę. Razem trafiają do Edynburga - wielki świat oszałamia dziewczynkę, podczas gdy jej opiekun stara się za wszelką cenę znaleźć możliwość zarobku.
Alice zupełnie nie wzbudziła mojej sympatii - podstępnie wepchnęła się komuś pod opiekę (komuś, kto i bez niej miał dość problemów), domagała się nowych strojów i butów, a kiedy już podrosła, zamieniła opiekuna na młodszy model. Podejrzewam, że taki odbiór postaci nie był intencją twórców...
21 lutego 2011
Mam czas
Nigdy nie mówcie, że nie macie czasu - zwłaszcza na spotkania z przyjaciółmi, rozmowę, czytanie, zabawę z dziećmi i beztroskie nicnierobienie! Nie dajcie wygrać szarym panom! Oni i tak ostatnio odnoszą same sukcesy, a nie wiadomo, ile jeszcze będziemy musieli czekać na Momo.
Michael Ende
Momo
Znak 2010
tłum. Ryszard Wojnakowski
ss. 258
Jestem ogólnie mało zorganizowana. Porządki w moim wykonaniu wloką się w nieskończoność, zwłaszcza, jeśli sprzątanie obejmuje regał z książkami lub sterty gazet. Praca na komputerze jest bojkotowana przez blogi, które rzucają się na mnie i każą mi się czytać. Od czasu do czasu postanawiam to zmienić. Czytam o organizowaniu, oszczędzaniu i racjonalnym wykorzystywaniu czasu, a potem staram się wcielać zasady w życie. I nic. Efekt jest, ale nie do końca ten, o który mi chodzi. To prawda, że kiedy bardzo dobrze rozplanuję sobie zadania do wykonania i ściśle trzymam się planu, udaje mi się zrobić bardzo dużo. Ale wraz z zakończeniem ostatniego zadania kończy się też dzień i trzeba iść spać - czytaj: nie zostaje żaden czas wolny (nawet jeśli uwzględniam go w planach). Nie wiedziałam, jak to się dzieje, ale teraz, po przeczytaniu "Momo", jestem mądrzejsza. Otóż, kiedy jestem bardzo zajęta i skupiona tylko na pracy, przybiegają do mnie szarzy panowie z Kasy Oszczędności Czasu i cichaczem podkradają mi ten czas, który normalnie spędzam na podczytywaniu blogów, gazet, niezobowiązujących rozmowach na boku, telefonach do znajomych itp. Więc, jak kończę pracować, to nic mi już nie zostaje!
Jaki to ma związek z książką? A taki, że podtytuł "Momo" brzmi: osobliwa historia o złodziejach czasu i dziewczynce, która odzyskała dla ludzi skradziony czas. Wiele więcej Wam nie powiem, przeczytajcie sami. Dowiecie się wtedy o podłej intrydze popielatych agentów z Kasy Oszczędzania Czasu, poznacie Mistrza Horę i jego żółwicę Kasjopeję, która im wolniej idzie, tym szybciej dociera do celu, a przede wszystkim zaprzyjaźnicie się z Momo.
Dodam tylko, że naprawdę warto, bo to piękna i mądra opowieść dla dzieci (Ende to cudowny gawędziarz), a dla dorosłych - doskonale źródło refleksji nad ciągłym pośpiechem, w który zbyt łatwo popadamy. Książka działa terapeutycznie - sprawdziłam na sobie. Przeczytałam i ... zwolniłam tempo :)
Bardzo też mi się spodobała pochwała dziecięcej wyobraźni, dzięki której do zabaw niepotrzebne są wymyślne gadżety, bo wystarcza "parę pudełek, podarty obrus, kretowisko albo garść kamyków". Czy dzisiejsze dzieci jeszcze potrafią się tak bawić? Jak obserwuję moją małą siostrzenicę, to każda jej zabawka gra, śpiewa i mruga światełkami...
4 stycznia 2011
Filmowy Nowy Rok - część 2.
Soren i Kludd to dwaj bracia. Soren żyje w świecie baśni - uwielbia opowieści ojca o mitycznych wojownikach Ga'Hoole i chciałby zostać jednym z nich. Kludd interesuje się tym, co "tu i teraz", nie lubi bajek i naśmiewa się z brata. Pewnego dnia, kiedy ich świat wywróci się do góry nogami, obydwaj staną przed strasznym wyborem, a jedynym dla nich ratunkiem mogą stać się Strażnicy Ga'Hoole - jeśli istnieją...
Aha, czy wspomniałam, że wszyscy bohaterowie to sowy?
Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga'Hoole
Legend of the Guardians: The Owls of Ga'Hoole
reż. Zack Snyder, Australia, USA 2010
Fabuła nie jest specjalnie skomplikowana ani zbyt oryginalna - mówi, jak niemal wszystkie bajki, o odwiecznej walce dobra ze złem. Ogląda się ją bezboleśnie, a nawet, mimo prostoty - przyznaję bez bicia - z przyjemnością. Tempo akcji jest naprawdę szybkie, wydarzenia biegną bez chwili oddechu - aż się zastanawiałam, jakim sposobem nadążają za tym dzieci, ale może ja się nie znam. Ostatecznie wychowałam się na Reksiu i Misiu Uszatku, a nie na grach komputerowych. Prawdopodobnie dzieci nie będą też miały problemu z brutalnością walk (na metalowe pazury, chociaż odbywa sie bez rozlewu krwi). Styl prowadzenia akcji jest ogólnie dość komiksowy, ale czego można oczekiwać po Zacku Snyderze, reżyserze filmu "300".
Pod względem wizualnym jednak "Legendy..." to prawdziwy majstersztyk - animacja oszałamia urodą, ogląda się to to z otwartymi ustami, a jedyne, co przychodzi do głowy, to mało inteligentne "wow". Co ja wam zresztą będę pisać, zobaczcie sami:
Twórcy mieli pewną manierę spowalniania niektórych ujęć, jakby mówili: "ej, patrzcie, ale nam to ładnie wyszło, nie? widzicie, widzicie, jak mu się piórka ruszają i jak te kropelki lecą, i jak ten ogień lśni, i jak...". Ale co tam, rzeczywiście ładnie im wyszło, więc nawet mi to nie przeszkadzało.
Dużym dzieciom gorąco polecam.
24 października 2010
Najpiękniejsza księga
Sekret Księgi z Kells
The Secret of Kells
reż. Tomm MooreThe Secret of Kells
2009
Co za przepiękny film. Na początku, po obejrzeniu zwiastuna, nie byłam do niego przekonana. Treść ciekawa, ale płaska i dziwnie prosta animacja w epoce 3D kojarzyła mi się z Reksiem (przy całym szacunku dla Reksia, na którym się wychowywałam). Wydawało mi się, że lata świetlne dzielą The Secret of Kells także od przepięknych dwuwymiarowych animacji Chometa czy wytwórni Ghibli.
Byłam w błędzie - w trakcie oglądania zapierało mi dech z wrażenia. Graficzna strona filmu jest bez skazy. Pozornie prosta, oparta na motywie koła, subtelnie zdobiona celtyckimi motywami, urzeka i hipnotyzuje.
Co więcej, także treść filmu nie pozostawia nic do życzenia - już dawno nie wciągnęła mnie tak żadna bajka. Oto w średniowiecznej Europie, w irlandzkim klasztorze w Kells, pod opieką swego wuja-opata, mieszka młody chłopiec, Brendan. Czasy są niespokojne, kraj zagrożony przez bestialskich Wikingów. Opat opętany jest myślą o budowie wielkiego muru dookoła klasztoru, który ma chronić przed najeźdźcami. W międzyczasie ze zniszczonej przez Wikingów Iony przybywa do Kells brat Aidan, słynny iluminator. Jedyne co udało mu się ocalić z pożogi, to Księga z Iony, nad zdobieniem której pracował. Starość nie pozwala mu dokończyć dzieła, jednak Brendan, zachwycony jej pięknem, decyduje się pomóc Aidanowi. Wuj jest przeciwny temu pomysłowi i Brendan może liczyć jedynie na pomoc spotkanej w lesie tajemniczej Aisling, istoty na wpół tylko rzeczywistej. Dzięki niej chłopiec, dotąd odizolowany za murami, pozna bogactwo świata na zewnątrz. Tymczasem Wikingowie zbliżają się nieubłaganie. Już nie tylko zdobienia księgi, ale i życie wszystkich mieszkańców Kells znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Fabuła oparta jest na historii i mitologii celtyckiej, dzięki czemu doskonale oddaje przenikanie się sfery doczesnej z duchową w świecie średniowiecznym. Postać Aisling porusza swoim poetyckim pięknem, podczas gdy sceny okrucieństwa Wikingów porażają realizmem (przez co mogą być trudne do zniesienia dla wrażliwszego widza - nie ze względu na dosłowność, ale na mroczną, bolesną atmosferę grozy, jaką twórcom udało się wykreować).
Zachęcam do obejrzenia, zdecydowanie warto.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Winter is coming... Tym razem w komiksie.
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...

-
Cztery lata wierni czytelnicy Jeżycjady odczekali się na przyjazd Magdusi do Poznania. Ja też czekałam. Oczekiwanie dłużyło mi się niemi...
-
Nadciąga zima – długa, mroźna i niebezpieczna. Legendy mówią o tajemniczej trującej mgle, która się wtedy pojawia, jakby głód i krwiożercz...
-
Moje pierwsze zetknięcie z Jane Eyre było całkiem nieświadome. W wieku kilku lat oglądałam z rodzicami jakiś film i jedyne co z niego zapami...