Szczęśliwie się złożyło, że oba angielskie kryminały, po które sięgnęłam w święta idealnie spełniły pokładane w nich nadzieje. Oba rozgrywają się mniej więcej w tym samym okresie (lata 80. lub początek 90., co można ustalić dzięki temu, że w obu są wzmianki o panującej pięknej księżnej Di) i oba zostały napisane przez Amerykanki, które akcje swoich powieści lokują w Anglii. Zarówno jedna, jak i druga powieść ma też ten uroczy "alaagathachristieitrochescherlockowski" klimat, do którego mam ogromną słabość.
O serii kryminałów Marthy Grimes z Richardem Jurym już pisałam - serię bardzo lubię, nie wątpiłam, ze mi się spodoba i nie rozczarowałam się. Nadinspektor Jury trafia tym razem do małego i pozornie spokojnego miasteczka Littlebourn. W środku lasu znaleziono zwłoki młodej kobiety - nikt jej nie znał i nie wiadomo skąd wzięła się w nieuczęszczanym miejscu. Wkrótce okazuje się, że także inne nieszczęścia spadły na to pozornie uśpione miejsce - miejscowa dziewczyna została zaatakowana w londyńskim metrze, a z pobliskiej rezydencji skradziono cenny klejnot. Nadinspektor z nieodłącznym Melrosem Placem będą musieli rozwikłac zagadkę, kierując się nie czym innym, lecz prawdziwą mapą skarbów!
Martha Grimes, Pod Anodynowym Naszyjnikiem (The Anodyne Necklace), WAB 2009
Na kryminały Elizabeth George trafiłam niedawno, ale szukałam ich od lat. Jeszcze w liceum czytałam jedną z jej książek - nie zapamiętałam ani tytułu, ani autora, za to doskonale pamiętałam intrygę, rozwiązanie i emocje, z jakimi ją pochłaniałam. Kilka miesięcy temu przypadkiem wpadła mi w ręce powieść "Gdzie jest Józef?" i odkryłam, że to właśnie było to. Nie czytałam ponownie - zbyt dobrze pamiętałam akcję (po około 15 latach od lektury! rzadko się to zdarza), ale postanowiłam sięgnąć po inny kryminał tej autorki - oczywiście biorąc poprawkę na to, że po kilkunastu latach mój odbiór może być zupełnie inny. Okazało się, że Elizabeth George stworzyła całą serię o inspektorze Lynleyu, aż 17 książek (jak dotąd - ostatnia dopiero co się ukazała). Wspomniany Tomasz Lynley jest nie tylko śledczym, ale tez arystokratą, doskonale wykształconym w Eton i Oxfordzie, oszałamiająco przystojnym, obytym w świecie i działającym na kobiety jak magnes. Tworzy zadziwiająco dobrany tandem z panią detektyw Barbarą Havers - która stanowi całkowite jego przeciwieństwo prawie pod każdym względem (IQ maja podobne). Sięgnęłam po pierwszy tom z serii pt. "Wielkie wybawienie" i było to spotkanie nader udane.
Do Scotland Yardu przybywa ksiądz z małego angielskiego miasteczka (oczywiście!), w którym doszło do tragedii. Młoda dziewczyna została znaleziona obok zwłok swego ojca. Przyznała się do zbrodni, jednak ksiądz jest przekonany o jej niewinności. Para detektywów wyrusza, by rozwiązać zagadkę i dowieść, że w pod sennymi fasadami miasteczka czają się nadzwyczaj mroczne sekrety...
Chociaż dość szybko zaczęłam podejrzewać motywy zbrodni i tak powieść czytało mi się doskonale - nie oderwałam się, dopóki nie skończyłam. Zagadka sprytna, autorka mnoży tropy, ale i tak najbardziej podobały mi się te rezydencje, tosty, herbatki... Lubię tę staroświeckość w kryminałach. Poza tym bardzo polubiłam bohaterów i z pewnością na pierwszym tomie nie zakończę z nimi znajomości.
Elizabeth George, Wielkie wybawienie (Great Deliverance), Prószynski i ska 1997
***
A moje mieszkanie wygląda obecnie tak:
Jutro przyjeżdża firma przeprowadzkowa i spróbujemy przenieść się na nowe śmieci. Pewnie i tak zostanie nam część gratów do transportu samodzielnego, bo spakowanie WSZYSTKIEGO jest po prostu niewykonalne. Jak już będziemy na miejscu, zostanie nam "tylko" remont. Ale to już będzie czysta przyjemność, biorąc pod uwagę długą drogę, jaką przeszliśmy od września, kiedy dostaliśmy informację, że musimy się wyprowadzić (w skrócie: wrzesień - ekspresowa organizacja własnego ślubu, październik - ślub i poszukiwania mieszkania, listopad - organizacja kredytu, grudzień - finalizacja kredytu, zakup mieszkania i przeprowadzka). Dotąd o tym nie wspominałam, ale jestem w szóstym miesiącu ciąży. Uwierzcie, że w tym stanie wszystko jest dwa razy trudniejsze (może ciąża to nie choroba, ale jakoś wcześniej nie robiło mi się słabo w komunikacji miejskiej, a gimnastyka przy pakowaniu też jakoś nie bardzo jest wskazana....).
Zdjęć nowego mieszkania na razie nie pokażę - gniazdko ma spory potencjał, ale na razie tylko potencjał...