Niedzielny poranek rozpoczęliśmy z Izerkiem aktywnie, ja uprawiałam Nordic Walking, a Izercio uskuteczniał bieganko i patyczkowe gryzanko:) Zauważyłam, że na trójmiejskiej plaży dużo jest całkiem sporych kawałków bursztynu. To rzadkość, zatem uznałam, że w Mikoszewie będzie ich mnóstwo. Wróciliśmy z psinkiem do domku i ściągnęliśmy rodzinkę z łóżek. Najbardziej protestował największy śpioch domowy, Adam, ale hasło "rodzinna wycieczka" jest w stanie zdziałać cuda. Dodatkowym motywatorem była zrobiona przez Alę jajecznica:)
W lesie sporo było jeszcze śniegu. Izerek strzygł uszami, ruszał nochalem i rozglądał się na wszystkie strony.
Lodowisko na kałuży było czymś, co należało zbadać dokładnie.
Piesek ciągnął w stronę plaży, ale czasem udawało mu się posłuchać i łaskawie poczekał na resztę rodziny. Patrzył na nas, jakby chciał powiedzieć: "O rany, ale wy się grzebiecie!!!".
Izerek zawsze wchodzi na plażę i rozgląda się. Nie słyszy wtedy nikogo i niczego, nie docierają do niego żadne komendy, żadne słowa. Jest wtedy skupiony i poważny. Sądzę, że ocenia sytuację, bo nagle otwiera się przed nim wielka, niemożliwa do ogarnięcia przestrzeń. Gdyby tylko zobaczył jakiegoś pieska, pognałby przed siebie zapominając o nas. Piesków jednak nie było, tylko ludzie szukający bursztynów. Ci jednak nie zainteresowali pieska.
Raźnym krokiem ruszył w stronę wody, a plaża jest tu bardzo szeroka. Wokół leżało wiele patyków, którymi piesek przelotnie się zainteresował, ale oczywiście najciekawsze ukryte były w wodzie. Dobrze, ze temperatura powietrza wynosiła około 7 stopni, a w słonku było naprawdę ciepło.
A my martwiliśmy się kiedyś, że nasz piesek nie wchodzi do wody. Wchodzi. Niezależnie od temperatury. Skacze, pływa, nurkuje, wkłada łepetynę pionowo w dół, jak jakaś specjalistyczna maszyna wydobywcza. Niestety bursztynów nie wyławiał:(
Boska mina:)
Uchwycenie łobuza w ruchu było prawie niemożliwe. Wreszcie zaciągnęłam go w pobliże wydm, aby trochę wysechł, odpoczął. Pozwolił łaskawie na kilka fotek, ale minę miał cierpiętniczą. Bo przecież pan i Ala zostali na brzegu, a on musiał tu jakieś pozowanie odstawiać. Wywijał więc łepetyną na wszystkie strony, zerkał co i jak i był gotów do ucieczki.
Potem niby kopał, niby grzecznie leżał, niby wąchał trawki i nagle...dał nogę. Gdzie? Do wody oczywiście!
A tam znów rozrywka w postaci patykowych łowów podwodnych i smakowania zdobyczy na brzegu.
W niektórych miejscach musieliśmy go bardzo pilnować, bo brudu i różnych rzeczy było mnóstwo (zobaczcie na blogu fotograficznym). I tak coś tam skubnął, zatem zobaczymy, jak to się skończy dla jego wrażliwego brzuszka.
Niechętnie opuszczał plażę. My zresztą też. Nasze zbiory bursztynu były dziś pokaźne. Kawałki wielkości migdała zdarzają się rzadko w takich ilościach. To jest jak nałóg. Człowiek zbiera, zbiera, cieszy się z każdego okrucha. Plecy bolą, nogi, ciągle zgięte odmawiają posłuszeństwa, ale dziobie dalej. Już mówimy, że idziemy, a tu znów jakiś atrakcyjny kawałeczek wpada w ręce i kolejna godzina mija.
W drodze powrotnej psina spał zajmując większość tylnego siedzenia, dobrze, że pozwolił Ali tam przycupnąć w rogu. W domu dostał połowę jedzenia z ryżem, choć to nie była jego pora. Potem spał snem sprawiedliwego. Czy śniły mu się patyczki? Nurkowanie? Z pewnością wszyscy się dotleniliśmy i byliśmy zmęczeni, ale to dobre zmęczenie.