Czy
od zawsze wiązał Pan swoją przyszłość z pisaniem
książek?
Nie,
jeśli ktoś w młodości powiedziałby mi, że kiedyś zostanę
pisarzem, nie uwierzyłbym. Dopiero gdy napisałem swoją pierwszą
książkę, pomyślałem, iż mógłbym przecież napisać następną,
a potem pomyślałem o kolejnej, a potem... aż zrobiło się siedem
powieści.
W
jaki sposób rozwijał Pan swój talent (bo wiadomo, że od razu
książki Pan nie napisał)?
Kiedyś
byłem dziennikarzem, bardzo dużo czytałem prasy i, rzecz jasna,
książek. Dziennie potrafiłem przeczytać kilkadziesiąt gazet i
czasopism, a do tego w języku obcym. Wyrobiłem w sobie zdolność
czytania fotograficznego. Skanowałem wzrokiem strony, nie musiałem
czytać od lewej do prawej. W mojej redakcji tę umiejętność
posiedli wszyscy. Zdobywałem wiedzę, pisywałem do dzienników,
tygodników, miesięczników, tłumaczyłem też artykuły i książki.
Po latach pracy w agencji prasowej postanowiłem zmienić coś w
swoim życiu. Wydawało mi się, że to, co robię jest już tylko
dobrym rzemiosłem, zacząłem tęsknić za własną kreatywnością,
której tak wiele miałem w sobie, gdy byłem młody. Mówiąc
szczerze, nie brałem pod uwagę pisania książek. Pragnąłem
powrócić do działalności muzycznej. Nic jednak nie udało mi się
w tym kierunku zdziałać, bo popełniłem wiele błędów. Już
zamierzałem się poddać i zrezygnować z marzeń o jakiejkolwiek
twórczości, ale pewnego dnia w mojej głowie zrodził się pomysł
na napisanie książki i zacząłem pisać.
Kto
najbardziej wspierał Pana w realizowaniu Pana literackiego marzenia?
Odpowiedź
zabrzmi zapewne dość banalnie, ale prawdą jest, iż we wszystkich
działaniach z tym związanych wspierała mnie najbliższa rodzina.
Czy
jako początkującemu pisarzowi trudno było Panu nawiązać
współpracę z wydawnictwem? I czy Pana zdaniem polski rynek
literatury otwarty jest na początkujących pisarzy?
Nie
miałem akurat takiego problemu, bo przecież prasa i książki to
moje naturalne środowisko i z wydawnictwem związany byłem na długo
przed napisaniem mojej pierwszej powieści. A czy polski rynek
literatury otwarty jest na początkujących pisarzy? Myślę, że
wydawnictwa niezbyt chętnie wyciągają pomocną dłoń do młodych,
nieznanych, nawet utalentowanych autorów. I nie jest to ich wina, bo
takie trudne czasy nastały dla rodzimej kultury. Dla wydawcy książka
jest dziś towarem rynkowym, który musi sprzedać, żeby przeżyć.
To, że wydrukuje czyjąś książkę jeszcze nie oznacza, iż ktoś
ją kupi. Oprócz wydawnictwa muszą nią być też zainteresowane
księgarnie, a przede wszystkim czytelnicy. Niestety ci ostatni
często woleliby ją wypożyczyć z biblioteki, niż kupić, bo też
liczą każdy grosz. Nikomu się dziś nie przelewa, więc nie można
mieć o to pretensji. Ale skutek jest taki, że wydawnictwo nie ma
wyboru i zamiast podjąć współpracę z początkującymi, zdolnymi
pisarzami trzyma się wciąż tych samych, sprawdzonych nazwisk albo
zakupuje licencje na powieści uznanych autorów zagranicznych.
Mniejsze ryzyko, łatwiejsza promocja, większa pewność zwrotu
kosztów, a czasem nawet perspektywa zysków.
Książki jakiego
autora/autorki ceni Pan najbardziej?
Chciałbym
móc udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Na przykład powiedzieć
krótko: Bułhakow i jego „Mistrz i Małgorzata”. Niestety nie
mogę. U mnie zainteresowanie danym autorem z czasem mija, bowiem
stale coś czytam, wciąż doznaję nowych wrażeń, które zacierają
poprzednie. Jest dużo wybitnych pisarzy, których literatura mnie
fascynuje. Gdy wiele lat temu zetknąłem się z twórczością
Gogola, to tak mnie wciągnęła, że niekiedy potrafiłem czytać
przez całą noc, a rano tylko brałem prysznic, jakieś śniadanko w
półśnie i z podkrążonymi oczami jechałem do pracy. A w pracy
marzyłem o kolejnej zarwanej nocy z jego literaturą. Podobnie było
z Dostojewskim. Gdy wpadł mi w ręce Sapkowski stwierdziłem, że
dawno nie urodził się pisarz o takiej erudycji i wyobraźni.
Jeszcze kilka miesięcy temu zachwycałem się Paulliną Simons, ale
potem przeczytałem, ba, wręcz pochłonąłem „Upadek gigantów”
Kena Folletta i wciąż nie mogę dojść do siebie. Nawet nie
zauważyłem, kiedy przeleciałem przez te ponad tysiąc stron i
odczuwałem ogromny żal, że już po wszystkim. Dziś jego cenię
najbardziej. Ale kto będzie moim ulubionym pisarzem za jakiś czas?
Tego sam nie wiem.
Co
lub kto jest dla Pana natchnieniem? Innymi słowy, skąd bierze Pan
inspirację?
Jest
to zależne od etapu życia, na którym się znajduję. Własne
przeżycia, te dobre, ale też i te traumatyczne, zainspirowały mnie
do napisania pierwszych moich powieści „Wschody do nieba”,
„Klępy śpią” i „Nie rób mi tego”. Kolejne książki, to
już wnikliwa obserwacja rzeczywistości, analiza życia innych
ludzi, związków udanych i nieudanych, problematyki, którą żyje
nasze społeczeństwo, a nawet codziennych, zwykłych zachowań. Czy
wie Pani, że sposób, w jaki formułuje zdania dozorca Leon z
powieści „W kajdankach namiętności” jest zasługą pani
kasjerki z pewnego marketu? Żeby nie było, od razu zaznaczam, że
doceniam jej ciężką pracę. Niemniej pewnego dnia stałem sobie z
koszykiem w kolejce do kasy i słyszę, jak zwraca się do klienta
przede mną: „będzie reklamówka, zatem?”, a potem „gotówka
czy karta, zatem?”, a na końcu „dziękuję, zatem”. I
doznałem olśnienia. Do tego momentu wydawało mi się, że ze
słowami, które są przypisane do języka jest podobnie jak z
puzzlami. Muszą do siebie pasować. Okazało się jednak, że nie
muszą.
Czy
bohaterowie Pana książek mają jakieś cechy charakteru Pana
znajomych lub rodziny?
Zacznę
od tego, że nikt z rodziny nie był obecny w moich książkach. A co
do znajomych... Jak już mówiłem wcześniej, moje pierwsze trzy
książki w części dotyczą osobistych przeżyć. Tak więc również
niektóre postacie istniały naprawdę, choć wplotłem je niekiedy w
wydarzenia fikcyjne, czasem je ubarwiłem, zmieniłem imiona.
Zdarzyło się też, że cechy jednego człowieka istniejącego
naprawdę wystarczyły do wykreowania kilku postaci fikcyjnych. Tak
było we „Wschodach do nieba”. Postać Suchego i Majora to w
realu jedna i ta sama osoba. Oczywiście nie sposób w tym krótkim
wywiadzie odnieść się do wszystkich postaci, występujących w
moich książkach. Ale muszę powiedzieć, że taką bardzo ważną
osobą, bohaterką drugiego planu w powieści „Nie rób mi tego”
jest pani Jadzia. Chciałem oddać cześć Jadwidze Stańczakowej,
wspaniałej kobiecie, niewidomej poetce, powiernicy i współpracownicy
Mirona Białoszewskiego. Poznałem ją w ostatnich latach jej życia,
na początku lat dziewięćdziesiątych. Zaprzyjaźniliśmy się.
Wywarła na mnie ogromny wpływ. W sposób niezwykły postrzegała
świat i dzieliła się tym ze mną. Do dziś nie mogę sobie
darować, że tak mało czasu z nią spędziłem i że za jej życia
nie doceniałem, jak pięknym była człowiekiem. W „Nie rób mi
tego” postarałem się choć w jakimś stopniu przekazać to, czego
mnie nauczyła. Że można patrzeć i nie widzieć albo nie widzieć
i patrzeć. Można mieć doskonały wzrok, ale tak naprawdę być
ślepcem. Inaczej mówiąc, ważne jest postrzeganie świata ze
zrozumieniem. Niestety często otaczają nas ludzie, którzy, mówiąc
delikatnie, nie bardzo dają sobie z tym radę. I jeszcze jedno.
Jadwiga Stańczakowa była kimś bardzo poszkodowanym przez los, ale
mimo to miała w sobie wiele optymizmu. Dzięki niej zrozumiałem, że
osoby niewidome to wspaniali, wrażliwi ludzie, od których,
zapewniam, można się wiele nauczyć i dowiedzieć o życiu. A
wracając do sedna pytania, powiem, że w czterech ostatnich moich
książkach, „Puść już mnie”, „Bo wiesz...”, „Kobieta
niespodzianka” i „W kajdankach namiętności”, wszyscy
bohaterowie są już wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Wszelkie
podobieństwa do osób, które znam mogłyby być tylko dziełem
przypadku lub mojej podświadomości.
"Ale
moje powieści są adresowane również do mężczyzn, bo chcę, żeby
mężczyźni wiedzieli, co tracą, kiedy nie potrafią rozmawiać z
kobietami oraz wsłuchać się w to, co mówią." - tak
pisze Pan na swojej stronie. Czy to znaczy, że uważa się Pan za
znawcę kobiet?
Moja
chęć poznania kobiet bynajmniej nie oznacza, że uważam się za
ich znawcę. Jeśli ktoś twierdzi, że dobrze je zna, to nie wie
nic. Piszę o kobietach, bo uważam, iż często ich życie jest
ciekawsze i bardziej skomplikowane od życia mężczyzn, a ci ostatni
powinni sobie uświadomić, iż pierwszym krokiem do zrozumienia
partnerki jest umiejętność słuchania. Mam tu na myśli otworzenie
się na jej potrzeby i problemy. I to jest siła, którą kobieta
doceni. Dominacja psychiczna, że nie wspomnę o fizycznej, która w
ogóle skreśla partnera na starcie, jest tylko świadectwem braku
męskości. I w ogóle wszyscy powinniśmy sobie uświadomić,
niezależnie od płci, że trzeba rozmawiać i wykazywać się
cierpliwością. Nie oczekujmy identycznych zachowań czy sposobów
myślenia. Nie ma dwóch takich samych ludzi. Człowiek nie schodzi z
taśmy produkcyjnej jak telewizor czy inny produkt tej samej serii. W
momencie narodzin jest już niepowtarzalny...
Mógłby
Pan pokrótce opisać w jaki sposób powstają Pana powieści?
Ma Pan jakieś swoje specjalne rytuały?
Powieści
najpierw powstają w mojej głowie, a dopiero potem zaczynam je
pisać. Oczywiście, gdy siadam do komputera, to nie wiem jeszcze
wszystkiego. Wiem o czym będzie książka, jak się zacznie i czasem
też jak skończy. To, co nazwalibyśmy środkiem powieści, rodzi
się w trakcie pisania. Nie zawsze wiem nawet, w którą stronę
potoczy się akcja. Staram się przeniknąć do moich bohaterów i
być wśród nich, obserwować, lecz za bardzo im nie przeszkadzać.
Może to zabrzmiało trochę dziwnie, ale taka jest prawda. Kiedy
piszę powieść, wtedy moje życie wygląda dość szczególnie,
robi się trochę rozdwojone. A jeśli chodzi o rytuały... Tam,
gdzie w moich książkach znajdzie Pani opisy, może nawet trochę
metafizyczne, albo fragmenty mówiące o miłości, na pewno podczas
pisania towarzyszyła mi muzyka.
Wiemy,
że posiada Pan wiele zainteresowań, czy łączy je Pan w jakiś
sposób? A może jednak zaangażowanie w tak wiele pasji jest dla
siebie konkurencyjne?
Muszę
je ze sobą łączyć. Po prostu nie mam innego wyjścia. Rezygnację
z którejś z pasji uważałbym za życiową klęskę. Po studiach
zrezygnowałem z muzyki i potem długo czułem się człowiekiem
przegranym, niepełnowartościowym, który zdradził własne
marzenia. Dopiero po latach otrząsnąłem się, zdałem sobie
sprawę, iż mam tylko jedno życie i muszę o siebie walczyć.
Zrozumiałem, że nie wolno mi odkładać tego na później, bo to
tchórzostwo, chowanie głowy w piasek. Staram się więc pisać
powieści najlepiej jak potrafię, staram się też komponować
muzykę najlepiej jak potrafię. Te dwie pasje są wobec siebie
najbardziej konkurencyjne. Co z tego wyniknie, pokaże przyszłość.
My
mieszkamy w Gdańsku, Pan urodził się w Warszawie, czy mógłby Pan
wskazać istotne dla Pana miejsca, które warto byłoby odwiedzić?
(W razie gdybyśmy cudem znalazły się w stolicy. :D )
Zawsze,
gdy ktoś odwiedza mnie w Warszawie na nowo odkrywam swoje miasto i
po prostu poznaję je lepiej. Żeby nie wyjść na ignoranta, a nawet
popisać się wiedzą, studiuję te miejsca, które powinienem
pokazać. Tym samym przyjazd znajomych ma dla mnie po części
charakter edukacyjny. W kwestii poznawania ciekawych miejsc mam swoje
spostrzeżenia. Dawniej, chodząc po ulicach, widziałem wyłącznie
to, co znajdowało się mniej więcej na wysokości mojego wzroku.
Jednak kiedyś, idąc Alejami Ujazdowskimi, spojrzałem w górę i
dostrzegłem wspaniałe gzymsy, płaskorzeźby i rzeźby na
budynkach. Byłem w szoku. Nigdy wcześniej takiej Warszawy nie
widziałem. Od tego czasu staram się patrzeć na miasta, w których
przebywam z innej perspektywy, powyżej własnego nosa. A moja rada
jest taka, że po Warszawie warto się po prostu przejść, a poza
tym zobaczyć Wilanów, Park Łazienki Królewskie, Starówkę,
Muzeum Powstania Warszawskiego, obowiązkowo Centrum Nauki Kopernik i
przy okazji odwiedzić parę fajnych knajp.
Intryguje
nas sposób w jaki kończy Pan swoje książki, w szczególności "W
kajdankach namiętności". Czy celowo chciał Pan wyrolować
swoich czytelników? Do końcowych stron byłam przekonana, że
winowajcą jest Justyna...
Oczywiście,
że robię to celowo, choć nie nazwałbym tego wyrolowaniem, lecz
wręcz odwrotnie, poszanowaniem czytelnika. Myślę, że niezależnie
od tego czy jest to powieść obyczajowa czy kryminał, czytelnik
powinien być zaskoczony zakończeniem. Czyż warto czytać książki
albo oglądać filmy, których koniec jest oczywisty, przewidywalny
od samego początku? Jeśli tylko sposób, w jaki kończę moje
powieści wyzwala u czytelnika pozytywne emocje, to bardzo się z
tego cieszę. Mam nadzieję, że tak było w Pani przypadku.
Czy
ma Pan w planach napisanie kolejnej książki? Jeśli tak,
to o czym będzie ona opowiadać?
Tak,
pomału układam ją w mojej głowie. Nie mogę z oczywistych
względów ujawnić szczegółów, ale ogólnie rzecz biorąc, będzie
to książka o miłości. Poza tym tradycyjnie zamierzam zaskoczyć
czytelnika zakończeniem, ale nie tylko...
Bardzo dziękujemy Panu za poświęcenie czasu na odpowiedzenie na nasze pytania.