Dzisiaj trochę o tym w jaki sposób przygotować odpowiednią masę solną do naszych twórczych pomysłów.
Jeśli komuś chce się to czytać to zapraszam, chociaż pewnie doświadczona "masosolniaczka" nie odkryje tu niczego nadzwyczajnego ;)
Otóż przeglądając różne blogi spotkałam się z przeróżnymi przepisami. W zasadzie ile zdolnych rączek tyle przepisów. Ale doszłam do jednego wspólnego wniosku (i zapewne Ameryki nie odkryłam ;) Masę należy przygotować zgodnie z tym jakie cudeńka chcemy z niej otrzymać. Ja swoją przygodę zaczynałam od tak zwanego standardu czyli:
- szklanka mąki pszennej
- szklanka soli
- plus/minus pół szklanki wody stopniowo ją wlewając (by nie przedobrzyć ;) )
Jednak z czasem zaczęłam dostrzegać, że łatwiej lepiłoby się niektóre elementy z bardziej plastycznej masy, czyli takiej, która zbyt szybko nie wysycha i przede wszystkim nie kruszy się. Niestety sól jest bardzo dobrym pochłaniaczem wilgoci, więc "wypija"nam z naszego ciasta dużo wody, a z czasem masa zaczyna wysychać i kruszyć się (osobiście nie cierpię gdy kruszą się aniołkowi włosy :/ i myślę, że Wy też ;) ). Tak więc postanowiłam jakoś temu zaradzić i wybrałam opcję innego przepisu, czyli:
- szklanka mąki pszennej
- pół szklanki soli
- plus/minus pół szklanki wody
Taką masę uważam za najlepszą i z takiej tylko póki co lepię, chyba, że znajdę z czasem jeszcze coś lepszego.
Ale chciałam jeszcze odnieść się do moich doświadczeń z przepisem na masę solną z dodatkiem mąki ziemniaczanej.
- szklanka mąki pszennej
- szklanka mąki ziemniaczanej
- szklanka soli
- około szklanki wody
Najkrócej: wspaniała, cudownie plastyczna, idealna, lepienie z niej to frajda i wspaniała zabawa, ALE... tylko do momentu, aż moje wytwory nie znalazły się w piekarniku :( Otóż co się z nimi stało? Doświadczone dziewczyny już wiedzą :) niestety pomimo niskiej temperatury piekarnika masa bardzo rośnie, zniekształca się i co najgorsze pęka :/ może istnieje jakiś sposób by temu zapobiec i móc cieszyć się wspaniałym lepieniem, ale ja go jeszcze nie poznałam :D Poniżej prezentuję renifery, które zostały wykonane właśnie z dodatkiem mąki ziemniaczanej.
Temu ciemnemu popękały rogi :(
Czytałam też o przepisach z dodatkiem oleju, olejków i tym podobnych natłuszczających rzeczy, jednak nie próbowałam jeszcze i uważam, że to pewnie fajny patent na to by zadbać przy okazji o nasze jakże CENNE DŁONIE :) bo przecież same dobrze wiecie jak bardzo wysychają podczas masosolnej zabawy ;))) ja by temu zaradzić mam w pobliżu szklaneczkę wody i zwilżam dłonie co jakiś czas ;)
Na pewno muszę spróbować koniecznie pachnących aniołków na święta. Bardzo spodobał mi się pomysł jednej z Was na takie aniołki-pachniołki z dodatkiem cynamonu, kawy itp. ;)
Jejciu, ale się rozpisałam - ciekawe czy jeszcze ktoś to czyta, no ale nic, na koniec taka moja fajna rada dla tych, które stawiają na naturalność np. w aniołkach i cenią sobie ich złoty kolor po upieczeniu bez malowania.
A więc kiedyś spróbowałam przed włożeniem do piekarnika posmarować je roztrzepanym białkiem jajka. Muszę Wam powiedzieć, że pięknie się błyszczały, były gładziutkie i miłe w dotyku. Pamiętać trzeba tylko, aby posmarować je odrobinę, dosłownie musnąć pędzelkiem, bo gdy przedobrzymy spuchną nam i się zniekształcą.
Pewnie zanudziłam niektóre z Was ;)
W podziękowaniu za wytrwałość anielskie pozdrowienia :)