5 lat, 4 albumy, mnóstwo koncertów, trasy w Europie i USA (zarówno w roli headlinera jak i cjoćby jako support samej Metalliki). Coraz większe rzesze fanów po obu stronach Atlantyku. Duński Volbeat odnalazł swoją niszę, grając muzykę równie oczywistą co oryginalną. Połączenie inspiracji takich jak Social Distortion, Johnny Cash i Metallica, ubrane w nowoczesne, potężne i przystępne zarazem brzmienie - to chwyta.
Nie dziwi więc, że na nowym albumie, zatytułowanym "Beyond Hell / Above Heaven", duński zespół pozostaje wierny swojemu stylowi. Choć tym razem materiał jest bardziej dwu- niż wielowymiarowy. Tak jakby, nawiązując do poprzedniego akapitu, zabrakło Casha. Nie uświadczymy już numerów takich jak single z poprzednich płyt, z akustycznymi gitarami i nutką country - piosenki są w znakomitej większości całkowicie elektryczne, przy czym dzielą się na te bardziej wesołe "amerykańskie przytupajki" i numery o bardziej metalowym zacięciu. Trzeba jednak wiedzieć, że co by się nie działo, niezależnie od aranżu, Volbeat od początku swojej kariery polega na piosenkach. Może być mocniej, może być lżej, ale to czego nauczyli się od swoich idoli z lat 50-tych to przekonanie, że liczy się zwrotka, refren i melodia.
Jak zwykle jednak, pomimo "ideologicznej bazy", starają się te piosenki urozmaicać różnymi smaczkami. Może to być zarówno harmonijka ustna towarzysząca riffowi gitarowemu w "Heaven Nor Hell", jak i wokalny udział Marka "Barneya" Greenwaya z Napalm Death w "Evelyn". Mi najbardziej przypadły do gustu dwa utwory znajdujące się w środku albumu. "7 Shots" otwiera piękny, klimatyczny wstęp, chyba najbardziej z wszystkich nowych piosenek przypominający o tym, że Volbeat lubi też wmieszać nieco country do swojej twórczości. Tym razem jest to jednak country bardzo eleganckie, w momencie kiedy Michael obniża swój głos w jednym z wersów brzmi to dla mnie niemalże jak z repertuaru supergrupy The Highwaymen. Równie udana jest dalsza część kompozycji, łącznie z kolejnymi gościnnymi występami (wokalnie udziela się tu Mille Petrozza z Kreatora, gitarowo Michael Denner z Mercyful Fate). Drugim z utworów, które robią na mnie największe wrażenie jest grany już wcześniej na koncertach "A New Day" z bardzo fajną, "tęskną" linią wokalną i rwanymi gitarowymi akordami, przywodzącymi mi na myśl The Clash.
Oczywiście znajdziemy tutaj więcej mocnych numerów. Doskonały, otwierający płytę (tym razem Volbeat nie zaserwował nam zwyczajowego intra) "The Mirror And The Ripper", singlowy, niezwykle chwytliwy "Fallen", zaprezentowany już jakiś czas temu, nagrany w formie "hymnu" dla duńskiego pięściarza Michaela Kesslera "A Warrior's Call" czy "16 Dollars" - dość luźna przeróbka "Walk This Way", z autoironicznym refrenem, w którym Michael śpiewa "It's the same old song, I'll do it again".
Jeżeli ktoś zna i lubi Volbeat, "Beyond Hell / Above Heaven" na pewno go nie zawiedzie. Jeżeli zna i nie lubi Volbeat - nie polubi zespołu także po przesłuchaniu tego krążka. "Beyond Hell / Above Heaven" polecam także (a może przede wszystkim) osobom, które do tej pory z muzyką Duńczyków do czynienia nie miały. Choć oczywiście, fajnie byłoby, gdyby Volbeat pozostawał zespołem bardziej niszowym, a bilety na ich małe, klubowe koncerty kosztowały nadal 50 złotych, a nie 150 za wielki show na stadionie, jak to może być niebawem. Myślę jednak, że proces rozwoju komercyjnego jest już w wypadku tej kapeli nieodwracalny - i życzę im, aby wszystko działo się jak najszybciej, bo w przeciwnym wypadku, przy swoim tempie nagrywania i koncertowania w końcu biedni padną na tej scenie - co może byłoby rock n rollową historią rodem z tekstów ich piosenek, jednak koniec końców wszyscy byliby stratni w takiej sytuacji.






