Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eksperymenty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą eksperymenty. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 maja 2012

a co to takiego Tyvek?

Wahałam się pomiędzy niniejszym tytułem, a rymowanką "na patyku do szaszłyku", ale powyższa wersja wygrała, jako że "do szaszłyku" chyba się nie mówi, raczej "do szaszłyka", a "po szaszłyku" to już nie uchodzi, patyk będzie zapewne tłusty i do kraftów się nie nadający.

Do tematu jednak: Tyvek (czytaj: tajwek) to sztuczny materiał, używany często w Stanach do oklejania budowanych z drewna domów; charakteryzuje się tym, że "oddycha" - przepuszcza parę wodną, ale wody w postaci ciekłej już nie. Może brzmi to egzotycznie, ale niejedna z nas miała to w rękach, bo z Tyveku i podobnych tworzyw produkuje się również na przykład koperty. Wyglądają trochę jak papierowe, na powierzchni widać coś na kształt pobłyskujących włókienek i bardzo trudno jest je potargać.

Jeśli zaś się jest krafterką wykazującą skłonności eksperymentatorskie, to z Tyveku może się zrobić fajne, kostropate koraliki - co przypomina nam o bieżącym pantkowyzwaniu bizuteryjnym! Będą do tego potrzebne następujące materiały i narzędzia:


kawałek Tyveku, może być długi i wąski
farby - nadają się akrylówki; pędzel, oczywiście
patyk szaszłykowy
nagrzewnica
ciutka kleju, nożyczki


Zaczynamy od pomalowania po obu stronach naszego paska Tyveku - można jednobarwnie, można i maziajowo, jak u mnie; oprócz zwykłych akrylówek dodałam też co miałam, czyli przezroczystą farbkę akrylową z brokatem. Można by zaeksperymentować z glimmerami, shimmerami, co tam kto posiada.


Tniemy sobie następnie z naszego paska długi a chudzieńki trójkąt. Od jego kształtu zależy ostateczny kształt korala - będzie szerszy albo węższy, szczupły albo baniaczkowaty.


Zaczynamy następnie nakręcać trójkąt na patyk, zaczynając od szerszego końca - oczywiście nie przyklejamy go do patyka :) Dopiero po paru zawinięciach kapiemy sobie odrobinę kleju i zawijamy dalej, co po chwilę lepiąc odpowiednio.

Kiedy już dokręcimy się do samego szpica trójkąta, możemy mu dać chwilkę na przeschnięcie, po czym włączamy nagrzewnicę i tu zaczyna się część, którą najbardziej lubię: podgrzewamy i patrzymy, jak Tyvek nieco topi się na brzegach i tworzy smakowite kostropatości.


Na powyższym zdjęciu mamy koralik zawinięty do końca, potem przysmażony, potem obtoczony w srebrnym pudrze do embossingu i przysmażony ponownie. Ostatnia fotka to inny koral, który, szczerze mówiąc, podoba mi się bardziej, niż ten dzisiejszy :)


Po potraktowaniu nagrzewnicą dobrze jest trochę zaczekać, aż dzieło ostygnie; zdejmujemy z patyczka i mamy oto piękny, unikatowy koral do ozdobienia żurnala, albumu, kartki. Na szyję chyba nie bardzo się takie korale nadają, bo trochę "gryzą", ale do przedmiotów nie przylegających do ciała jak najbardziej!

To co - kto się chce pobawić Tyvekiem? Mamy do rozlosowania wśród komentatorek kawałek prawdziwego, budowlanego Tyveku, więc prosimy się zgłaszać do końca maja (wystarczy skomentować, pokazanie tyvekowej pracy nie jest konieczne). Dobrej zabawy!

PS. Gdyby ktoś chciał pooglądać sobie bardziej wypasione korale z Tyveku oraz niespodziewanych dodatków, to warto zajrzeć do sklepu Carolyn Saxby na Etsy. Kolorowy zawrót głowy!

środa, 25 kwietnia 2012

17-4139

Za pomocą tajemniczego kodu w tytule zapraszamy dziś do kolejnego wyjścia poza strefę bezpieczeństwa - a drzwi do tego Nowego znalazłyśmy na omawianej wczoraj stronie pantone.com. Mieszka tam mianowicie zabawka o nazwie Colorstrology polegająca na tym, że każdemu dniowi w roku przypisany jest jeden kolor (każdemu miesiącowi zresztą też) i na dzisiaj przypada sympatyczny lazurek, 17-4139.

A tak na przykład wyglądamy w barwach swoich urodzin  my, Craftypantki:


Przynajmniej niektóre z nas zdziwiły się mocno, widząc swoje przydziały... Ktoś zaryzykuje zgadywanie, który kolor do której z nas należy?

Dla ułatwienia poniżej jest mój kolor - ta przydymiona różowinka, która znajduje się gdzieś w ogonie moich ulubionych :) Pozostałe dwie barwy to moje starsze siostry:


W ramach wyzwania wzięłam więc te trzy kolory i poszłam szukać w kraftowych zasobach materiałów... nie było to łatwe, ale się wygrzebało w miarę podobne i sporządziło prostą karteczkę:


Zapraszamy i Was - znajdźcie sobie zestawy rodzinne, rodzeństwowe, może jakieś ważne daty - śluby itp.? Spróbujcie stworzyć coś w tych wymuszonych kolorach, może nagle przemówi do Was jakaś całkiem nowa, rewolucyjna paleta?

środa, 28 marca 2012

wiosennie i pakietowo

Wiosna w tym roku pokazuje się dość wcześnie - po mojej stronie Wielkiej Wody kwitną już drzewa, kosi się trawę i wącha tulipany, a nawet tu i ówdzie bzy. Chciałyśmy niniejszym przypomnieć o marcowym wyzwaniu, w którym przygotowywałyśmy się do wiosny, oskrapowując i alterując rozmaite przedmioty związane z ogrodnictwem, od doniczek po... szpadle, jeśli ktoś ma takowe życzenie :) Nagrody czekają, można się jeszcze zgłaszać przez kilka dni!

Wczesna wiosna podkopała nieco plany pakietowe - szczerze mówiąc, spodziewałam się jeszcze trochę śniegu, który poruszyłby może zawinięte w płótno komponenty... Śniegu była jedynie odrobina, więc cała nadzieja w wiosennych deszczach, które spadną w ciągu najbliższego miesiąca. Mój pakiet wygląda obecnie tak...


... główna zmiana polega na rozlaniu się filcowego wnętrza starego mazaka. Mam nadzieję, że i w środku się coś podziało! A co słychać u Was?

piątek, 24 lutego 2012

fire & ice, czyli Martha S byłaby z nas dumna (2)

Pora przedstawić dziś pozostałe mrożonki wynikłe z naszych eksperymentów zainspirowanych lodowatym pomysłem z publikacji Marthy S:

Jamajka, podobnie jak szkieuka, również nie miała pod ręką kwiatów, sztucznych ani prawdziwych, ale za to napatoczyła się cytryna - i oto mamy michę z kwaśnym akcentem:



Michelle też wstawiła płomień w lodową szklaneczkę - tym razem bez żadnych dodatków:


Tak szklaneczka prezentuje się w ciemności:


Habka umroziła serce, do którego dodała nieco Ecoliny; taka dekoracja nadałaby się znakomicie dla odważnych, którzy mimo trzaskającego mrozu zechcieliby zjeść romantyczną kolację w ogrodzie...


...albo dla tych, którzy lubią, gdy za konarem kryje się jakaś niespodzianka:


Żółte akcenciki to płatki "pożyczone" od domowej prymulki:


Na koniec mamy jeszcze kolorowy pomysł Mrouh, z którego mogliby nawet skorzystać skrzydlaci goście:


Oto opowieść owinięta wokół lodowego pierścienia: "Oto moja mrożonka dla ptaków... tylko nie mam pojęcia, co zamroziłam, to czerwone to chyba nie jarzębina, ukradłam z krzaka na osiedlu :) A zielonkawe to pestki dyni. Czy jakieś ptaki lubią pestki? :) Chciałam powiesić gdziesik, ale na antenie od netu wisi już tobołek...Zdjęcie zrobiłam zatem na parapecie, skąd mam widok na bibliotekę pedagogiczną i krzaczek, gdzie różne ptaszory urządzają sobie schadzki..."


I tak zakończył się nasz zimowy eksperyment - Lodowe Królowe upiększyły swój świat, choć ozdoby okazały się nietrwałe... Czy ktoś pokaże nam swoje mroźne sztuki?

czwartek, 23 lutego 2012

fire & ice, czyli Martha S byłaby z nas dumna (1)

Nasza mroźna przygoda zaczęła się jeszcze w zeszłym roku, późną jesienią, gdy natknęłyśmy się na zdjęcia mrożonych świeczników i innych przedmiotów w starej Bożonarodzeniowej książce Marthy Stewart. Te same pomysły - na przykład ten - przedstawione były również w jej magazynach dobrą dekadę temu. Planowałyśmy, że przed świętami rzucimy wyzwanie najpierw sobie, a potem Wam, ale pamiętamy z pewnością, że koniec grudnia był wyjątkowo ciepły i okazało się, że w żadnym z trzech krajów, w których mieszka nasz zespół, nie ma zbytnio warunków do lodowej zabawy!

Niezrażone skorzystałyśmy jednak w ciągu minionego miesiąca a to z domowych zamrażalników, a to z aury, która wreszcie trochę się ochłodziła... i pomimo, że w ramach inspiracji patrzyłyśmy na te same zdjęcia, każda z nas potraktowała temat całkiem inaczej. Dziś prezentujemy pierwszą część naszych prac, jutro drugą - i oczywiście zapraszamy do eksperymentów!

Jako pierwsza zmrożenia dokonała Noami - zamknęła w lodzie kilka rodzajów kwiatów.






Novinka również umieściła w lodowym krysztale kwiaty, ale trochę inaczej: "Zrobiłam świecznik, oskubałam cudnie pachnącego hiacynta..."


"...tutaj widać przez kwiaty blask świecy..."


"...a oto dziura, w której stawia się świecę."


Szkieuka nie miała pod ręką prawdziwych kwiatów, więc uciekła się do kilku płatków sztucznych róż, a do tego wygrzebała w pudełku z rozmaitościami plastikowe perełki, tandetne klipsy i sznurek srebrzystych koralików pozyskanych w obchodach Mardi Gras.


Na ogień lśniący w lodzie można patrzeć i patrzeć... szkoda, że takich świeczników nie da się trzymać dłużej w pokoju, ale od czago parapety, werandy czy balkony? Zawsze można obsypać codzienność odrobiną magii, jak gdyby za oknem przemknęła Królowa Śniegu...


Na drugą część mroźnych eksperymentów zapraszamy jutro - czekamy też na Wasze próby, w końcu to pomysł nie wymagający praktycznie żadnych nakładów, wszystko jest pod ręką!

sobota, 11 lutego 2012

gościnnie, serduszkowo

Walentynki tuż-tuż, więc gościmy dziś na Craftypantkowym blogu serduszkowy instruktaż autorstwa Karitsy z blogu PoButach. Błądząc kilka dni temu po blogowym świecie natknęłam się u niej na śliczne, przekornie zielone serduszka. Czem prędzej wystosowałam list z zapytaniem, czy byłaby skłonna napisać nam krótki post z przepisem na nie - i wnet do mojej skrzynki wpadła cała seria zdjęć z opisami, z których jasno wynika, jak takie serduszka powstają.


Od razu kurs wypróbowałam - mój pierwszy egzemplarz wyszedł trochę krzywy, ale wystarczy odrobina praktyki i serduszka będą całkiem zgrabne. Oddajemy zatem głos Dominice (u której, nawiasem mówiąc, trwa również rozdawnictwo rękodzielnych słodyczy :)
====================
Chciałam zaproponować Wam kursik na serduszka z papieru.
Ich wykonanie jest bardzo proste i szybkie, a same serduszka można wykorzystać na wiele sposobów.

Wystarczy przygotować: dowolne kartki z papieru (scrapowego, kartki z książki, czy też kolorowe czasopismo), nożyczki, klej i opcjonalnie farby.


Ja wykonuję serduszka z kartek starej książki kupionej za złotówkę na pchlim targu. Najpierw pomalowałam kartkę z jednej strony farbą i poczekałam aż wyschnie.


Następnie należy pociąć kartkę na paseczki. Każdy pasek powinien mieć proporcje mniej więcej 1:3. Moje paski miały 3 x 9 cm, ale tak na prawdę dowolnie można te wielkości zmieniać. Nie jest też ważna precyzja i dokładność w wycinaniu.


Teraz przystępujemy do zaginania. Ostatni rożek zaklejamy tak, aby powstał trójkąt. Najdłuższy bok trójkąta wgniatamy paznokciem do środka, a dwa czubeczki zgniatamy palcami. Po obcięciu zbędnych końców powstaje serduszko :)


Serduszka można wykorzystać jako samodzielne ozdoby, lub zrobić z nich kwiatek. Wystarczy doły serduszek przykleić do kwadraciku o boku 1 cm, a środek ozdobić koralikiem, lub guzikiem.


Warto też przeglądnąć kolorowe gazety. Kolory i wzory tła w reklamach bywają bardzo zachęcające.


====================
Dziękujemy bardzo za kursik - zapraszamy do wypróbowania i podzielenia się swoimi dziełami w komentarzach! No i oczywiście życzymy sympatycznych walentynek :)

środa, 25 stycznia 2012

meteopakiety, czyli projekt długoterminowy

Tym razem postanowiłyśmy zabrać się za zadanie niezwykle ambitne - mianowicie zaprząc do kraft-współpracy moce, których absolutnie nie jesteśmy w stanie kontrolować. Co tam kleje i farby, co tam najdziwniejsze materiały znajdowane w ciemnych kątach i przechwytywane w drodze na śmietnik... bierzemy się za bary z Matką Naturą!

Od razu mówię, że pomysł nie jest nasz - wynalazłyśmy go na niefunkcjonującym już blogu Erosion Bundles; edycjami odbywającymi się w poprzednich latach zarządzała Carolyn Saxby pomieszkująca w pięknym St. Ives na wybrzeżu Kornwalii. Kusił nas przez dłuższy czas, aż wreszcie postanowiłyśmy zakasać rękawy i sporządzić nasze własne erosion bundles, które nazwałyśmy meteopakietami.

Rzecz polega na tym:

1 - zbieramy sobie stertę różności: papierów, szmatek, żelastwa, drewienek, nici, włóczek, substancji kuchennych i ogrodowych; zapewne im większe urozmaicenie, tym lepiej, ale warto pamiętać, żeby przynajmniej część przedmiotów była w stanie dać albo wziąć kolor; chodzi bowiem o to, żeby dzięki żywiołom atmosferycznym nastąpiły w naszym pakiecie zmiany.

2 - montujemy z zebranych skarbów paczuszkę - dobrze jest mieć płócienny woreczek albo szmatkę, w którą się ów zbiór zawinie. Reklamówka raczej nie będzie dobrym rozwiązaniem, bo deszcze i śniegi się przezeń nie przedostaną :) W miarę potrzeby obwiązujemy sznurkiem.

3 - wiązkę wieszamy na drzewie w ogrodzie, albo na balkonie, albo kładziemy gdzieś na glebie, albo nawet zakopujemy do ziemi, jeśli ktoś będzie na tyle odważny.

4 - czekamy. Otwarcie meteopakietów planujemy na koniec kwietnia. Przyniósłszy je z ogrodu, wstawimy je na kilka dni do zamrażalnika, by zlikwidować ewentualne życie, jakie w nich powstało (czego tak naprawdę się nie obawiamy, bo w niskich temperaturach życie nie powinno się rozwijać).

5 - otwieramy i cieszymy się zmianami, jakie (miejmy nadzieję) nastąpiły. Z nowych materiałów tworzymy Sztukę - wedle upodobania, może to być kartka, album, makatka itd., zupełna wolność.

To... kto się do nas dołączy?

Na końcu postu jest tradycyjna linkownia - można będzie się tam chwalić postami o komponowaniu i wywieszaniu meteopakietów. Zapraszamy serdecznie do Wielkiego Eksperymentu!

A oto nasze przygotowania:


 Do mojego pakietu schowałam: trochę różnych papierów, kawałek materiału,, koronkę, wstążkę, sznurek, papierowe serwetki, filtry do kawy (do jednego wsypałam trochę kawy), torebki z herbatą: ziołową i zwykłą, znaczki pocztowe, korę, szypułki od pomidorów, klucze, agrafki i trochę innego żelastwa. Część materiałów farbowałam distressami i ekoliną.

 Pakiecik na balkonie


 Pierwsza część wsadu: substancje organiczne w postaci kawy, ciemnego kakao, przyprawy curry i herbaty yerba mate. Poza tym papiery z książek starych i nowych, farbowane metoda psikania czym popadnie: mgiełkami, farbami, tuszami do drukarki, stemplowane i mazane. Trochę żelastwa w postaci starych żabek od karnisza juz podrdzewiałych- mam nadzieję, że proces będzie trwał nadal.

 Tkaniny- mam nadzieję, że któryś kawałek puści farbę:-)

 Kolejne papierki... różne faktury, grubości i kolory.

 Tekturki od Starbuck'sowej kawy od Kasi Szkieuka, ramka stempell&kartoon, serduszko z ciekawego papieru do Kasu, drewniane elementy do kolczyków surowe i malowane, ozdobnik do kolczyków metalowy, papier do decoupage'u, znaczki z fragmentem koperty...

 ... i część druga- m.in. chusteczka higieniczna z nadrukiem wieży Eiffle'a. Z jednej strony chciałabym, żeby złapała jakieś plamki koloru, z drugiej mam nadzieję, że przez swoją chłonność złapie trochę wilgoci i pozwoli jej popracować w środku tobołka.

Pakiecik zapakowany i opisany, żeby się sąsiedzi (nie) dziwili i w razie czego znaleźli w necie:-) Zawisł na balkonie na antenie od radiowego internetu:-)


Co w pakiecie jest, każdy widzi - z mniej oczywistych rzeczy wspomnę, że "obierki" z temperówki wystąpiły, rzecz jasna luzem, oraz że nie ma na obrazku dwóch rzeczy, po których spodziewam się największego farbowania, mianowicie zuzytego filtra kawowego z fusami oraz rozprutego wnętrza starego mazaka.
Te niebieskie kryształki to odrobina soli do posypywania chodnika - zwędziłam z wiadra przy wejściu do budynku...

Trochę niewyraźny obraz tuż przed spakowaniem...

...i gotowa paczka.

Oto zawartość mojego tobołka - chciałam najpier dać same białe papiery, bo najbardziej mnie interesuje nie jak coś puści farbę, tylko taki efekt zwykłego postarzenia i naturalnych zacieków. Ostatecznie włożyłam biały papier, kartki z książki, wydruk z drukarki, 4 kawałki scrapowych papierów, 2 koronki, jedno jojo materiałowe, 2 tagi, bakers twine, stary zamek od szafy i guziki na druciku - bardziej o drucik chodzi niż o guziki, bo im nic nie grozi :D

A to sam tobołek - biały, bawełniany, zawiązywany na sznureczek.

wtorek, 29 listopada 2011

na perłowo? czyli raport z eksperymentu

W ramach eksperymentów kraftochemicznych wypróbowałam przepis na masę z udziałem soli... tak, pamiętam, że miałyśmy unikać masy solnej, ale ta wydawała się mniej standardowa, bo z udziałem mąki ziemniaczanej (myślę, że można nią zastąpić występujący w tutorialu corn starch).


Zrobiłam masę z połowy ilości, a i tak wyszło mi ponad 60 kulek, 3 medaliony oraz porcja, którą zmuszona byłam wyrzucić, bo w przepisie nie ma wzmianki, że trzeba mieszankę od razu zawinąć w jakiś plastik, bo schnie w piorunującym tempie i zanim ostygnie, tworzy się już na niej twarda warstwa. Przepis zaleca też prawie-że rozpuszczenie soli w wodzie - nie jestem pewna, czy w jednej jednostce wody, choćby wrzącej, da się naprawdę rozpuścić pół jednostki soli :)

Jeśli chodzi o plusy - koraliki są jakoby betonowe i medaliony zresztą też. Próbowałam złamać jeden z plasterków - nie udało się. Kulki są przyjemnie ciężkie w dłoni i po wyszlifowaniu papierem ściernym oraz pomalowaniu kilkoma warstwami lakieru do paznokci, akrylówki i brokatu mogą chyba udawać gliniane korale.


Pierwszy koral od lewej jest surowy, przetarty jedynie papierem ściernym; czerwony malowałam lakierem do paznokci i klejem z brokatem; niebieski ma na sobie dwa kolory lakieru do paznokci i delikatny dodatek miedzianej akrylówki. Zielony eksponat natomiast to - dla porównania - kulka z masy gazetowej z klejem, którą moim zdaniem robi się łatwiej od tej z mąką ziemniaczaną, a efekt jest całkiem podobny (jedynie ciężar właściwy o wiele mniejszy.)

Raczej nie odważyłabym się założyć sznurka surowych kulek na szyję (jak sugeruje przepis), bo jednak trudno byłoby przekonać kogokolwiek, że to perły :) Natomiast ciekawie wygląda medalion pod światło - może masa nadałaby się na jakiś świecznik albo lampion?


Zachęcamy do eksperymentów - nadal jeszcze można zgłaszać prace pod tym wpisem! No i oczywiście czekamy nadal na kandydatury osóbek chętnych do pracy w naszej craftypantkowej grupie :)