Oczywiście wzięłam tego trochę więcej, a to są najlepsi z najlepszych.
Do tej pory z wakacji wracałam z jedną, wielką makabrą na twarzy. Na pierwszy rzut oka wyglądałam jak pizza z salami. Cera była podrażniona, zapchana, z zaskórnikami i podskórnymi wypryskami. Była, bo w tym roku nie mam jej nic do zarzucenia.
Także, chylę czoła przed tymi produktami:
- woda termalna Uriage- ten produkt to megahit. Znam bardzo dobrze i Avene i La Roche Posay, ale żadna z nich nie dorasta Uriage do pięt. Jest wielofunkcyjna- używałam jej zamiast toniku, spryskiwałam się w celu odświeżenia, ochłodzenia i po opalaniu. Po prostu w oczach łagodziła skórę. Stosowałam ją też na podrażnioną skórę mego Męża, który to rzucił słońcu wyzwanie, ale podstępnie został usmażony. Myślę, ba! mam pewność, że właśnie dzięki niej nie zlazła mu cała skóra. Fajne jest w niej jeszcze to, że nie wymaga osuszania jak inne.
- filtr Vichy 50 spf dry touch- genialny kosmetyk, który naprawdę matuje i świetnie chroni. Przy tym ślicznie pachnie, nie bieli i nie przyczynia się do powstawania zaskórników, ani innych tego typu niespodzianek. Będzie recenzja, bo z całą pewnością na nią zasługuje.
- olejek lawendowy- nie cierpię zapachu lawendy, ale nic nie poradzę na to, że bardzo dobrze służy mojej cerze. Działa antyseptycznie, oczyszczająco i regenerująco, szczególnie po oparzeniach, więc ideał po opalaniu. Stosowałam 2-4 krople zmieszane z kremem, na noc. Trzymał moją buzię w ryzach i nawet jak coś chciało wyjść na światło dzienne, dzielnie się temu przeciwstawiał.
- serum Auriga flavo C- o którym pisałam tutaj i swoją opinię o tym produkcie podtrzymuję. Używam go na dzień pod filtr i dodam, że właśnie zaczęłam 3 buteleczkę.
-Mizon żel ślimakowy- bardzo dobrze nawilża, regeneruje, pomaga walczyć z przebarwieniami i niedoskonałościami. Uwielbiam go. Poważnie przyczynił się do redukcji plam posłonecznych i poprawy nawilżenia. Nakładam go wieczorem jako ostatni etap pielęgnacji, czyli po kremie.
- Lioele- Waterdrop Sleeping Pack- to świetnie nawilżająca i kojąca maseczka na noc. Stosuję ją 3 razy w tygodniu na krem, lub wtedy kiedy moja twarz potrzebuje solidnej dawki nawilżenia. Geniusz.
- ostatni już, ale wcale nie mniej ważny ulubieniec, to nic innego jak czarne mydło, tym razem francuskiej marki Kae. Produkt zawiera olejek eukaliptusowy, przez co traci swój charakterystyczny zapach i działa trochę jak inhalacja. O savon noir już pisałam, więc nie będę się powtarzać. Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się więcej, zapraszam tutaj.
Hity do ciała, których jest zdecydowanie mniej
- wulkaniczny peeling do ciała z Rituals- dobry produkt, robi to, co ma robić, przyjemnie, ale męsko pachnie. Jednak najbardziej lubię go za to, że delikatnie, lecz odczuwalnie chłodzi ciało. Używając go wiosną, przyznam szczerze, trochę marzłam, ale teraz, latem, przynosi cudowne orzeźwienie. Prysznic z tym kosmetykiem to prawdziwa przyjemność.
- kulka Vichy- to najlepszy antyperspirant jaki znam. Wszystkie rexony, niwejki i davy mogą się schować. Jest niezwykle skuteczny, wydajny, nie podrażnia i świeżo pachnie. Nigdy mnie nie zawiódł, uwielbiam go i już
- kolejny produkt Rituals, tym razem coś pod prysznic, a mianowicie olejek myjący. Bardzo dobrze zmywał filtry i olejki. A to było dla mnie sprawą priorytetową, gdyż skóra moich pleców nie przepada ani za słońcem ani za filtrami i mści się za to w paskudny sposób. W tym roku nie miała szans- pozostała gładka, nawilżona, pięknie pachnąca cytrusami. Olejek miał wzmacniać opaleniznę, ale jakoś tego nie zauważyłam, zresztą nie zależało mi na tym jakoś specjalnie. Produkt ma niestety jedną wadę- jest gorzki w smaku. Odkrycia dokonał Mąż, nie pytajcie jak;)
- oliwka Hipp- tego produktu przedstawiać nie trzeba. Nie wiem które to moje opakowanie. Kocham miłością stałą i ślepą. Świetnie nawilża, koi i uelastycznia skórę. Przyjemnie, delikatnie pachnie i jest wydajny. Mój faworyt od ładnych paru lat. Stosuję ją również zamiast pianki do golenia i bardzo polecam tę metodę, jest genialna.
I ostatnie produkty, które, po długich namysłach postanowiłam umieścić pod wspólną, wdzięczną nazwą-
upiększacze
- rozświetlający suchy olejek Nuxe- bez niego nie ma lansu- noga nie wygląda tak ponętnie, dekolt jakiś płaski, a i ramiona bez wyrazu;) Nie dziwię się wcale, że jest tak pożądanym produktem, bo naprawdę robi magię. Ciało nabiera apetycznego i szalenie eleganckiego blasku. Drobinki są drobniutkie, że praktycznie tworzą delikatnie mieniącą się taflę. Jest bardzo subtelny, ale zauważalny. Sprawia, że ciało nabiera " tego czegoś".
Ładnie pachnie i do tego jeszcze skutecznie pielęgnuje skórę, bo ma baaaardzo przyzwoity skład. Nakładam go nie tylko na ciało, ale czasem odrobinę wcieram też we włosy- efekt jest powalający.
- mgiełka do ciała Rituals- latem często rezygnuję z perfum na rzecz mgiełek właśnie, i spryskuję się nimi prawie cała. Ta tutaj jest o tyle świetna, że nie zawiera alkoholu w składzie. Mogę więc, używać jej w słońcu bez obaw o powstanie przebarwień. Oprócz tego pachnie, tak jak i olejek pod prysznic, cytrusami. I, wbrew pozorom, jest dość trwała.
- nie wyobrażam sobie, abym latem mogła nosić inny tusz, niż wodoodporny. Tym razem padło na KIKO. No i muszę powiedzieć, że stanął na wysokości zadania, choć się tego po nim nie spodziewałam. Otóż, ten produkt to beton. Tak wodoodpornej maskary w życiu nie miałam, a musicie wiedzieć, że używam tylko takich. Przeżył kąpiele basenowe i morskie. Pot, kurz i łzy też były mu nie straszne. On trwał niezłomnie na mych rzęsach aż do wieczornego demakijażu. Jednym słowem świetny produkt. Przyszłe Panny Młode- to może być coś dla Was;)
Tak wygląda lista moich letnich bestselerów. Jakie są Wasze ulubione produkty na lato? Podzielcie się;)
Niedzieli pełnej relaksu Wam życzę