Image Slider

Kapusta czyli Bebe babcią!

31.12.2010
Wszystko zaczęło się od nadmiaru kapusty, a właściwie nie. Wszystko zaczęło się od chłopaków, tych co się latem hajtnęły i tych, którym Bebe wysmarowała zaproszenia. A potem ich w dniu uroczystym oglądała przed obiektywy. Pakowanie gratów. Noszenie kartonów. Upychanie dobytku w ciężarówce. Po dwa całusy na każdy policzek i Bebe została na schodach pałacu sama. Pojechali wić wspólne gniazdko. Kolejny rozdział skończony. Łzy bebeluszkowe wycierane ukradkiem rękawiczką. Znowu to poczucie kogoś, kto stoi w miejscu, gdy inni ruszają w podróż swojego życia. Głęboki oddech, kubek mate i Bebe wraca do codzienności, czyli do kapusty.

W zeszłą środę przyjechała czerwona, w wigilię biała, a wczoraj włoska karbowana i kolejna czerwona. W związku z nadmiarem bigosu spożytego podczas świąt, Bebe postanowiła ugotować coś innego, czyli to co bebeluszki lubią najbardziej: danie eksperymentalne. Ustawiła Wiewióra do szatkowania największym z noży, co Wiewióry mają we krwi i operują narzędziem ostrym jak Kuroń w telewizji. A Bebe miesza....tu cebula, tam sos pomidorowy...tu pieczarki.....gdzieś między ubijaniem jajka, a krojeniem ogórków na sałatkę zapukano do kuchennych drzwi. To obcy, bo w pałacu nikt swój nie puka.

Drzwi otwierane nieśmiało, ale jakby znajomo. Najpierw wchodzi czerwony tobołek przywiązany do brzucha kogoś o bardzo znajomych oczach. Potem jest pisk. Morze uścisków. Przelotne zarejestrowanie psa - blondyna kudłatego, plączącego się między nogami i równie kudłatego mężczyzny, zamykającego za tym pochodem drzwi. To Jaśminka i jej Żaba. Jaśmina mieszkała w pałacu kilka lat. Była dla Bebe jak siostra i córka. Ciepło płynęło w obie strony. Wiewiór nosił Jaśminę do góry nogami i uczył ją logicznego myślenia. Jaśmina zawsze kochała drzewa i latanie. Często spotykali ją wiszącą z głową w dół na trapezie, gdzieś w koronach Stumilowego Lasu. Wiewiór żonglował u jej stóp. Bebe robiła zdjęcia.




Teraz Bebe i Wiewiór są jak rodzice. Ci, których dzieci już dawno wyfrunęły z gniazda. Ci, których dzieci właśnie przyjechały niespodziewanie na herbatę. Cieszą się, ale i nie mogą się zmianom nadziwić. A zmiany są duże, bo w tym czerwonym tobołku kwili maleństwo. Najprawdziwsze maleństwo. Jaśmina nie powiedziała nikomu ani o ciąży ani o lądowaniu kosmonautki o oczach hobbita. Mia jest śliczna, jak każdy noworodek bliski sercu. W kilka sekund, z matki, Bebe stała się babcią! Młoda rodzina idzie piętro wyżej przywitać się z Kat i Mo, posiadaczami  kosmonautki w podobnym wieku. Bebe w głębokim szoku kończy zapiekankę z kapustą. Część odkłada na wersję wegetariańską dla Żaby i Jaśminy. Wiewiór zmywa w milczeniu. Czy to jest prawda? A może wypożyczyli to dziecko od Kat i Mo ?! Wiewiór idzie sprawdzić. Wraca nieco bledszy i bardziej milczący: na górze zdecydowanie są dwa noworodki. Bebe oddycha głęboko i zaprasza całą szóstkę na kapuściany obiad. Napięcie roztopiło się wraz z pierwszą zapaloną świeczką. Młode mamy wymieniają się wrażeniami, a Bebe myśli, że z wiewiórątkiem chyba jednak jeszcze poczeka. Dobrze jej tak. Wśród przyjaciół, dla których można gotować; wśród śmiechów i płaczu dzieci; z palcami zatopionymi w ciepłej wiewiórowej dłoni. Nawet ciasteczka z pianką od Mamy Wiewióra trafiły na stół.

A gdy posnęła już przyszłość narodu a z nimi młode małżeństwa....zadzwonił Mateusz z Hauptsztatu.....czarował dobrym głosem wspomnienia ze wspólnej kajakarskiej przeszłości.....potem przyszła Daga, też ex-lokatorka pałacu.....nadal zakochana w nadwornych kotach z ogonem i bez. Nawet po wyprowadzce przychodzi je poprzytulać. Waldemar też wpadł na chwilę. Waldemar to stare dzieje. Mieszkał za bebeluszkową ścianą w jej pierwszym pałacowym roku. Budził ją co rano grą na cymbałach i szalonym tańcem na cześć Michaela J.

Nocą niemal na sofie Bebe pyta Wiewióra:
- Co to był za dzień?!
- Niesamowity jakiś...obiecaj mi, że jak będziesz w ciąży, to mi powiesz.
- Obiecuję. Ty też?
- Ja też ci powiem, jak będę w ciąży. Pierwsza się dowiesz. Na pewno.

bebe gorzej

30.12.2010
jak przystało na ex-katoliczkę, bebe pożałowała grzechu lenistwa przed samą matką założycielką w stanie maniakalnym....oddała swe moce adadorowi, żeby mógł spełnić sen o kosmicie z czółkami....poczytała koftę na sofie...tą o piersiobraku....podumała...i w tym uniżonym zamyśleniu włożyła trampki i poszła w stumilowy las.

 pałac bebeluszkowy w lesie stumilowym

i cud się stał. a może bebe po prostu gorzej. bo forest był! godny samego gumpa! taki pełną piersią! bez krokomierza i innych sprzętów. bebe donosi, że nadal lubi biegać. bieganie zimą to jest to! to jak wsunięcie zmęczonych podróżą stóp w znoszone domowe kapcie. spokój bebe ogarnia. cisza znajoma, zagłuszana zestawem hitów u2 z czasów bebeluszkowej podstawówki.  jest zmęczenie. jest radość. policzki matrioszkowe są. i ten bieg. dla samego biegania. nie dla zdrowia. nie dla kalorii. nie dla spalania tłuszczu.jest bieg dla bebeluszka. ten gdzie się wszystkie mięśnie rozluźnia i nadświetlnie pędzi w dół na łeb i szyję po lodowej górze! donoszę, że bebe żyje! i to jak! i nadal twierdzi, że biegać może każdy.


to mówił bebeluszek,
ten co rok temu nienawidził biegać i nigdy przenigdy biegać nie chciał

prezenty

24.12.2010

już w listopadzie bebe dostała od wiewióra prezent podchoinkowy. śnieżnobiałą jednoosobową lodówkę z mini zamrażalnikiem. taki maluch wśród lodówek, ale ma wytrwać przecież tylko do końca doktoratu. wczoraj w stumilowym lesie przy kolacji (
w wonlym tłumaczeniu z angielskiego na ojczysty):

- w tym roku moje prezenty nie są duże - przyznał wiewiór z troską - właściwie małe są. takie o. maciupeńkie. - zbliża palce do siebie na odległość centymetra i demonstruje ze szwajcarską precyzją - ale opakowane w wielką ilość miłości.
- to moje prezenty nie są wielkie! żaden tak duży jak lodówka!
- nie ważne! TY jesteś moim największym prezentem - rozczula się wiewiór.
- i pracuję systematycznie nad tym by być jeszcze większym! - odparła bebe wcinając kolejny kawałek camomberta.


***
codzienności opakowanej w 100kg miłości życzy bebe


a to zdjęcie z pociągu relacji kraków - warszawa.....


oby wam śnieg nie pokrzyżował świątecznych planów :)

armagedon na szynach

20.12.2010
w czwartek, tuż przed odjazdem, zadzwonił doktor w. z wynikami. niedobrymi. wyspowa służba zdrowia zawaliła sprawę. złe tabletki brane od roku. infekcje. konieczność dodatkowego leczenia. a na wisienkę przykazanie doktora w.: "proszę zrezygnować z węglowodanów. całkowicie. przynajmniej na najbliższy miesiąc lub dwa. a później to tylko w ograniczonych ilościach i to najlepszej jakości. pełnoziarniste.". bebe pokiwała posłusznie głową. i jak zahipnotyzowana udała sie do najbliższej piekarni po jagodziankę. pożegnalną. i tak się już do wyjazdu napawała smakiem pączków, ryżu i rogali z dżemem. a niech to. polskie węgle są jednak najpyszniejsze. następnym razem....no właśnie, nie wiadmo kiedy się ten następny raz zdarzy. choć u mamy zamówiona już na tę okazję babka ziemniaczana i papmuchy :)

piątkowy armagedon na szynach. sceny dantejskie na dworcu głównym miasta głównego. czarne tłumy zjeżdżające nieustanną falą w jeszcze większe tłumy drepczące w miejscu z zimna i zniecierpliwienia. brak informacji. strach o nagłą zmianę peronu. aplauz z wiwatami na widok nadjeżdżającego pociągu relacji gdańsk-kraków. opóźnionego o bagatela 4 godziny. peron opustoszał. a bebe została otoczona grupką zdezorientowanych gości z zagranicy, którym trzeba było tłumaczyć kurjozum sprawy. co 10 minut, zagłuszane młotem pneumatycznym pobliskiej budowy, głośniki bulgotały wzrastające opóźnienie pociągu do hauptsztatu. a była to stacja początkowa. po 70-minutowym oczekiwaniu podstawiono srebrną strzałę. ulga z możliwości odtajania zmarzniętych stóp i nosów ukoiła nieco niezadowolenie z nieistnienia miejscówkowych miejsc. każdy usiadł gdzie mógł. byle jechać. byle do przodu.

zamiast ośmiu godzin, dwa dni bebe jechała przez polską narnię do ukochanego stumilowego lasu w samym środku keczupowa. śnieg, jak co roku, zaskoczył polskich kolejarzy. bebe nie może jednak narzekać. jechała przecież w luksusie. światło było. ogrzewanie było. a nawet na granicy, po siedmiu godzinach podróży, głośniki wyszprechały dokładne opóźnienie w postaci 120 minut. tym samym bebe nie zdążyła na ostatnie połącznie. bez pytania zamieniono ramiona wiewióra na objęcia kociej mamy. kocia mama, uraczyła bebeluszka hektolitrem herbaty, wygodną sofą, pożywnym śniadaniem i spacerem po śniegach byłego lotniska tempelhof.




taka przestrzeń w sercu miasta pozwala odetchnąć pełną piersią. bebe zachłysnęła się nim na dłuższą chwilę. do stumilowego lasu nie było się co spieszyć. wiewiór i tak sobotnio udzielał korepetycji językowych. pociąg keczupowy spóźniony o jedyne 20 minut. głośniki szprechały przeprosiny w równiuteńkich odstępach czasu, a konduktorzy uśmiechali się z zażenowaniem.

a w stumilowym lesie? bebe pod plecakiem i z walizką z zabytkowymi nalepkami z całego świata.....wiewiór, jak w filmie, biegnący w jej stronę po peronie....i ciężkie płatki śniegu z czułością opadające na przytulone policzki....

tysiąc(e) kalorii bebeluszkowej żeglugi

14.12.2010
po babeczkach był pożegnalny kurczak na złoto w soku jabłkowym i czosnku....i sos czosnkowo-tymiankowy.....ta marry to umie jednak gotować...
potem bebe popłynęła.....rzekami yam-yamowego fervexu....na diecie resztkowej w malignie....

pierwszą przystań znalazła w paproszkolandii...marczewka z groszkiem, pluszersy, grzaniec z pomarańczkami i dziury w ścierce....w uroczym towarzystwie nieprzyzwoicie szczupłej reni(bebe do 50tki jeszcze tak daleko! przybywaj śledziowa liczbo!) bebe popłynęła wartkim strumieniem grzańca galicyjskiego i wedlowskiej czekolady...cieśninę wyrzutów sumienia ominęły wielkim łukiem....

na wyspie buły młodszej bebe uraczono dukanowymi plackami ze szpinakiem, ubraniowym szaleństwem i nowymi czerwonymi czółenkami (!!!!)....za co bebe odwdzięczyła się radosną twórczością w masie bardzo solnej...słone bombki-pociągi, które na pewno wygrają prezent-niespodziankę w przedszkolu, były niezjadliwe, mimo najszczerszych chęci siostrzeńca bebeluszkowego, bułeczkowego syna....

kolejnym etapem bebeluszkowej żeglugi były morza nalewkowe....bebe upodobała sobie szczególnie zatokę aroniową, wyspy kartaczowo-koptykowe oraz góry ogórków kiszonych...nie wiadomo jednak do końca czy to urok tych krajobrazów...czy zdolności bebeluszkowej rodzicielki, która dwuletnią rozłąkę skracała sobie drogą przez bebeluszkowy żołądek...

gwoździem programu, a raczej stolycy okazały się jednak były torty penisowe i inne piersi w pensjonacie semilli na oceanie winno-czerwonym....w pensjonacie zacumowało wielu mulionerów....było bosko! bebe chce więcej!

kolejne morze wina przegadała bebe wieczorno-nocnie w siostrzanym towarzystwie bułki starszej. a przygrywało im kocie murmurando i bardzo czillowa zetka. na morzach podobnych acz łódzko odległych bebe spotkała też panią balerową. bardzo bebeluszkowa ta baleronowa....bardzo...aż żal było odjeżdżać! ale łez rozlewać nie ma co. bo panny b. są zdolniachy i na laurach nie spoczną!

a teraz bebe szykuje się na spotkania z eksami...balsamami i innymi adoratorami. dzień z siostrami-bułkami....oraz inne przedwyjazdowe atrakcje. bo o ile śnieg i narniowy mróz bebeluszka nie powstrzymają....to piątkowy wieczór będzie już wiewiórowy! bardzo!

dietę zgubiono wraz z bagażem. a może w ogóle jej nikt nie zapakował?

sesja babeczkowa czyli niezłe z bebe ciacho

30.11.2010
jeszcze cztery dni temu.......

°°°
w perspektywie świąteczno-sylwestrowej świat profesjonalnych odchudzaczy zebrał swe siły ostatnim rzutem na taśmę uszczknąć nadprogramowym powłokom tłuszczowym. kreacje sylwestrowe motywują mniejszą cyfrą na matce. nowe plany treningowe w toku. ostateczne kroki dietetyczne podjęte. każdy chce być chudym śledziem wywijającym z gracją i bez zadyszki na noworocznym parkiecie. a bebe?

bebe stoi na mini-wysokich obcasach na kilkustopniowym mrozie i zatapia siekacze godne zająca poziomki w lukrowa pierzynkę yam-yamowej babeczki. wypiek ów jest oczywistym koszmarem dentystyczno-dietetycznym. ale czego nie robi dla przyjaźni? zwłaszcza jeśli marry, fotografująca jedzenie i modę nader profesjonalnie, przybyła na wyspy w bebeluszkowe pielesze i w przypływie nagłej kreatywności zapałała chęcią uwiecznienia wyspowych specjałów. jak to dobrze, że nie wynaleziono jeszcze zdjęć smakowych. bo marry byłyby teraz w nie lada kłopocie. bebe po raz kolejny doświadcza na swych kubkach smakowych, że wyspowych wypieków zdecydowanie nie należy oceniać po lukrze. marry animuje bebe do spontanicznych salw śmiechu na pstrykniecie aparatu. ślina zamarza w kącikach bebeluszkowych ust. lukier przykleja się gruba warstwą do podniebienia. i nie idzie go żadną siłą odkleić. niełatwe jest życie modelki. za to bebe sama jak ta babeczka.słodka od czubków niebieskich czółenek po same zielone kokardy. a ile taka babeczka ma kalorii? vitaliusz sam raczy wiedzieć. bebe spłukuje nadmiary cukru wodą. a marry oświadcza patrząc w ekranik aparatu, że z takimi nogami (w obcasach koniecznie) bebe zwojuje nie tylko parkiety.....

°°°°°
po babeczkach zostało tylko wspomnienie, zdjęcia i kilka nadprogramowych dekagramów wytkniętych ze szwajcarską dokładnością przez pannę szklane oczko.....bebe woli się skupiać na zdjęciach.....














zdjęcia: maria b.

po!

17.11.2010
no to jest wlasnie po.
po. po. po.
jakiez to piekne slowo! zwlaszcza jesli oznacza niewatpliwa przeszlosc!!!!

bebe idzie swietowac do pubu z innymi cierpietnikami. poszlo.....chyba dobrze :) zlosliwych pytan brak. banan na twarzy. ulga w sercu :) bebeluszek przesyla bebeluszkowe ukochania i calusy jak najbardziej soczyste dla wszsytkich kciukowych trzymaczy i przesylaczy pozytywnych mysli!!!!! nie-jedzenie chleba i slodyczy dziala cuda!!!!!!! baja cos o tym wie.

a jutro. 4 rano pobudka. kawa w dlon i godzinny marsz na stacje kolejowa. bo w yam-yamowie tak rano autobusy nie jezdza. a potem lot w irlandzkie mgly i wiewiorowe ramiona.

bebe kocha i skacze na jednej nodze!!!! juhuhuhu!!!

bywajcie w chudnacym spokoju! i niech kung fu panda bedzie z wami!

doniesienia do zniesienia

15.11.2010
bebe chciałaby dużo opisać....ale nie ma już siły.....chwilowo nie ma....tymczasem paseczki ruchem jednostajnym konsekwentnie i systematycznie przesuwają się w stronę końca. bebe będzie chuda. tylko nie wiadomo jeszcze kiedy. jak mówi ada, mamy czas. jak nie teraz to w maju. kiedyś bebe będzie chudy śledź. i znowu wlezie w najchudsze rurki.

mniej niż 1000 minut do przebiegnięcia zostało na ten rok.....10 dni po 100minut......albo 20 po 50.....albo 40 po 25 minut......bebe da rade! norma buforowa-inno-ćwiczeniowa już niemal wyrobiona. strachu nie ma. a kolekcja bezsłodyczowa na miłej ostatniej trzeciej prostej :)

a co u panny szklane oczko? mieszka nadal w szafce kuchennej. bebe widuje ją rzadko. stosunki jak yam-yamowa pogoda. zmienne z tendencją na chłód, a nawet spadek. temperatury uczuć a nie kilogramów. panience się ruszyć nie chce. ale bebe się chce. na pannę nie będzie się oglądać.

prezentacja w środę o 2:45. uprasza się o kciuki.








kosmicznie gleboki oddech ulgi....

9.11.2010
to sie dzieje! tu i teraz! bebe postawila wielka myslowa kropke i podkreslila ostatnie zdanie dwa razy. koniec! finito! ergo sum! nareszcie! bebe poslala dwa pierwsze rozdzialy wiekopomnego dziela na laske i nielaske egzaminatorow! obrona za tydzien. tymczasem bebe wstaje z krzesla i tanczy na jednej nodze w turbanie z recznika na glowie....a jamiro gra:



po czym bieze do reki kalejdoskop i z wysokosci swej palacowej gory oglada swa prywatna galaktyke. dzis jest zloto - jasminowa.....piekna! az chce sie zyc!

krasnale obiecaly wyczarowac internet w okolicach czwartkowego obiadu. to dopiero bedzie kulturalnie!

bebe zatesknia! i chyba sie kurczy. choc ostatnio nie ma czasu dla panny szklane oczko, ktora zamieszkala w kuchennej szafce. bo kuchnia to jedyna powierzchnia palacowa bez dywanu. a panienka lubi przeciez twardo.

howk!

p.s. meldunek powstal na wysokosciach uczelnianego sprzetu bardzo nie-polsko-jezycznego.....ogonki przyjda pozniej.

planowany uśmiech losu czyli dekadencki pałac z wanną

4.11.2010
wiekopomne dzieło naukowe posłane nocną porą na łaskę i niełaskę czerwonego profesorskiego pióra. bebe wykraja misternie medal ze słodkiego ziemniaka-giganta od ciapaka za rogiem. na tablicy pakowanie kartonów i przeprowadzka w ekspresowym tempie. bo bebe musi się przecież jeszcze wyspać przed piątkowym koncertem imogen heap.waga jak stała tak stoi. ale bebe ją też zapakuje. już taka nie będzie.

tymczasem w tle turnau.......




a bebe żegna bez łzy w oku..............studenckie lodówki na pięć podzielone....i poranne kolejki przed drzwiami łazienki........


a wita.....dekadencki pałac z wanną na lwich stópkach...li i jedynie dla bebeluszka.....i z pierwszą własną lodówką! król wiewiór drogą zdalną zakupił śnieżnobiałą szkatułę chłodzącą.....opatrzył papierem w choinki i etykietką z bebelowym imieniem....jak wejdziesz do środka to poczujesz święta.....


.....a tu etatowa księżniczka w pełnej krasie i kresową purpurą napoliczkową po pierwszej walce stoczoną ze smokiem kurzu......

z powodów od bebeluszka niezależnych, w pałacu nie założono jeszcze internetu. bebe tupie nóżką, ale posłuchu nie ma. początki bywają trudne. krasnale kabelkowe każą czekać.

bebe poczeka więc w wannie i będzie tęsknić!

tęsknoty

2.11.2010
bebe tęskni.

zwykle i niezmiennie....
za wiewiórem w dalekim stumilowym lesie, gdzie właśnie najpiękniejszy festiwal folkowy raduje serca i nogi.
za herbata i pogaduchami. w ciepłym i znajomym gronie, któremu można powiedzieć wszystko albo nic.
za rogalami z ojczystej mazurskiej piekarni....haanyz to twoja wina.

od momentu wzmożonych prac naukowych, które wzmagają się z każdym dniem i chwilą, bebe tęskni tymczasowo.....
za wstawaniem o budziku i o porach ludzkich. a nie sama z siebie o porach bardzo nieludzkich, tudzież niebebeluszkowych czyli silnie wyprzedzających wschód słońca.
za przychylnymi mrugnięciami panny szklane oczko....odwróciła się plecami. rozsiadła wygodnie i nie zdradza oznak znudzenia tym stanem.
za spokojnym zasypianiem. bez tłustej otoczki drżących o przyszłość i powodzenie myśli....


ale chwilowo i najbardziej w świecie bebe tęskni za bieganiem.
tym systematycznym. tym konsekwentnym. długim. po lesie wstającym właśnie z mgielnego łóżka. tym z mokrym podkoszulkiem i szerlokiem holmsem. z codziennym "good morning" w niebieskich oczach staruszka z opasłym czarnym labradorem. bebe tęskni za bieganiem. tym co jest wyczynem. głębokim oddechem. codziennym wyzwaniem.

a jeszcze dokładnie rok temu, ta sama bebe powiedziałaby: bieganie?! to nie dla mnie! ja nienawidzę biegać!

kapitulacja

29.10.2010
w obliczu regularnego biegania oraz jednorazowej biegunki panna szklane oczko ogłosiła niechętną kapitulację,
zamiast białej chusty, mrugając niezdecydowanie czarnym...67,3....67,2....67,1.....67,3.......

spadek o przyzwoite 0,7kg zadowala bebeluszka w pełni. no prawie.
wykorzystując wahanie przeciwniczki, bebe postanawia wziąć kapryśnicę na przetrzymanie. niech się okaże w boju, kto jest wałek twardy a kto miękki. bebe wsiada w trampki, by dzień jak co dzień przemierzać kilometry galaktyki do szczupłości.
howk!

test spodniowy

27.10.2010
w dawnych jak nieprawda czasach, bebeluszek dostał paczkę z zagranicy. a w niej między falbankami z reserved, tomami jeżycjady i marynarkami z gebera, najprawdziwsze jeansy. rozmiar 36/38. Bebeluszek spodnicowy spodni takowych nie posiadał od prawieku. tym bardziej zatem, porwał pantalony i popędził do lustra. z lekkim niedowierzaniem...zmieścił się. i nawet guzik zapiął. nie dość tego nic nie cisnęło. nic się nie wylewało. to były czasy bebeluszkowo-rurkowe. bardzo pyszne. bardzo zaprzeszłe.

nieco później, w czasach mniej dawnych, bebeluszek sięgnął z nieukrywaną nadzieją po te same jeansy. przegrywając z bikini przetarg na miejsce w plecaku, zimowały całe lato na yam-yamowej półce. stanął bebeluszek przed lustrem. z zapartym tchem, na bezdechu, przecisnął rurki przez uda. i tam się przeprawa skończyła. guzik i dziurka oddalone od siebie o lata kosmiczne dziesięciu centymetrów.....

w czasach o 3 kilo chudszych, początkiem jesieni oznaczonych, planeta guzikowa zaczęła powoli orbitować w okolicach trzy centymetrowej trajektorii.

a od tego czasu.....jak powszechnie wiadomo, waga jak to ciele przed malowanymi wrotami....kpi sobie z bebeluszka, nogę na nogę zakłada i ani myśli się choćby o milimetr posunąć...zmiany zachodzą jedynie w poziomie bebeluszkowej motywacji.....opadającej wprost proporcjonalnie do upływających jednostajnie i bardzo naukowo dni.....wiewiór bohatersko wyciągnął drabinę. kazał wyjść bebeluszkowi z doliny na stronę świetlistą i dokonać niemożliwego. przymierzyć jeansy. bebe się wściekła. po co on mi to robi? przecież się NIC nie zmieniło! tylko i wyłącznie na dowód wiewiórowi, jak bardzo się myli oczywiście, bebe wyszła na chwilę z dołka, by zniknąć w czeluściach szafy. wydobywa spodnie i staje plecami do lustra. wciąga z triumfem.....wciąga coraz wyżej....łydki...kolana...uda....biodra...?????......galaktykę miedzyguzikową przemierzyła już z prędkością światła. guzik ze stoickim spokojem dokuje w dziurce. a bebe opada w oszołomieniu na krzesło. wiewiór bananowy. a jeansy bez(sz)czelnie wchodzą! choć waga nie spada. choć nic się nie zmieniło. choć cisnął jeszcze. ale wchodzą. 

test spodniowy zdany! teraz kolej pani szklane oczko.


przed/z......zimie/ę

26.10.2010
waga się buja....a bebe biegnie...mróz maluje galaktyki na szybach samochodów....gołoledź iskrząca...pierwszy kałużowe lodowiska.....dwa stopnie poniżej zera....wschód słońca...mgły wstające nad rzeką....i czerwone bebeluszkowe poliki....jednym słowem: przedzimie.
choć w uszach był jeszcze george winston bardzo jesienny....jego zimę bebeluszek zostawia sobie na tradycyjne pakowanie prezentów. będzie grudniowy wieczór. miękki dywan. świece. będzie inka z cynamonem i gwiazdki w białym lukrze, szelest papierków i burza wstążek. a w tle właśnie winston naprzemiennie z dianą krall....aż się bebeluszek rozmarzył. choć trudno uwierzyć, że to już za niecałe dwa miesiące!

nieznośna ciężkość.....myśli

24.10.2010
oszroniony przedzimowy poranek. miasto śpi pod niedzielną pierzynką. bebe z na wpół otwartym okiem snuje się przez zimne korytarze w stronę pokoju panny szklane oczko......głowa niedobudzona, ale myśli kotłują się już o pierwszeństwo. wiekopomne dzieło. nowy rozdział. trasa porannego biegu. nieprzeczytane notatki. rachunek za prąd. przeprowadzka. nowe połączenie internetowe......bebe w rosole wita się z panną kapryśną.....a ta bezczelnie wylewa na bebeluszka kubeł zimnej wody: 68,9! zaspanie znika jak ręką odjął. myśli odlatują jak przestraszone gołębie. tylko jedna, jak ta tłusta kaczka na środku parkowego chodnika, tkwi na posterunku z wielkim znakiem zapytania w oczach: jak to możliwe???!!!! bebe z determinacją wspina się na wyrocznie raz jeszcze: 67,8. to to ja rozumiem! no to jeszcze raz...67,8...67,8....67,8........czyżby to myśli ważyły ponad kilogram????

spadek czy nie-spadek??

23.10.2010
panna szklane oczko spuściła lekko z tonu. o całe 100 gram. nadzieja to czy kpina?

na trampolinie

21.10.2010
baja mówi: "Waga stoi, bo...nabiera rozpędu!"

bebe wizualizuje: waga, jak młody byczek. para z nozdrzy bucha. kopytko ryje ziemie raz po raz. z oczu iskry lecą. istota siły, samozaparcia i wiary w siebie. nakręca się by ruszyć. i to z największym impetem. z wiatrem w uszach i ogniem w źrenicy.

a może bebeluszkowa waga to jednak skoczek trampolinowy. taki z gracją. wyprężony do ostatka mięśniowego. na tle nieba. nogi proste. ręce wyciągnięte na boki. jak świeca prosty. i zaraz skoczy w doł. za minutkę. tylko jeszcze jedna chwila skupienia...jeszcze jeden wdech i wydech.....i spojrzenie w dal....

bebe wizualizuje i czuje się lepiej. bebe poczeka. wdech...wydech...

czary mary

20.10.2010
waga stoi w miejscu jak zaczarowana.po spektakularnym spadku stanęła dęba. łypie kapryśnie i pogardliwie swym szklanym okiem i niezmienną cyfrą na bebeluszkowe ciałko. to muszą być czary. bo bebe jest naprawdę dzielna.
wchłanianie ograniczone: jest.
ćwiczenia: są.
bieganie: jest.
i dni bezsłodyczowe = bezkompulsowe (już w ilości 19): są.

o co chodzi tej kapryśnicy???? gupia jakaś. bebe daje jej czas do soboty. jak się do tego czasu nie opamięta, to bebe będzie musiała wszystko raz jeszcze przemyśleć. jeśli waga nie spadnie....to spadnie na pewno bebeluszkowa motywacja....a do tego dopuścić przecież nie można. howk!

złota yam-yamowa jesień

19.10.2010

jesień. pobudki w butach do biegania. miękki szelest pod stopami i drżące złoto przeszywane plamami nieba. a na deser inka ze szczyptą cynamonu. taką jesień bebeluszki lubią najbardziej.

imogen...czyli bebe w niebie

to oficjalne....a bebeluszkowi słów brakuje......bebe patrzy i się rozpływa.....

......a na zdjęciu: tak! na wyspach wszystko jest możliwe....to maraton! z okazji setnej rocznicy tego miejsca :) 524 okrążenia....

a serce mu bije jak oszalałe......dokładnie tutaj.....dokładnie 5 listopada w the royal albert hall (w jednej z najsławniejszych sal koncertowych w londynie)...będzie bardzo bebeluszkowo...będzie imogen heap....a bebe będzie najprawdziwszym vipem......w przednim pluszowym fotelu!!!!!

tymczasem bebe otula się przedsmakiem audialno.......first train home....



wizualnym...... imogen heap....goodnight and go........

 

wbrew maniakalnej logice profesjonalnej odchudzaczki.....istnieje świat nieświadom kilokalorii......jak to dobrze, że czasem bebe znajduje i do niego drzwiczki....
howk!

donosy i inne meldunki

16.10.2010
bebe się przeprowadza. chwilowo z bebeluszkowa do pracowni w mózgowni. stąd cisza w eterze. a dzieło wiekopomne pączkuje na pulpicie. jeszcze 16 dni....jeszcze 16 dni....jeszcze 16 dni.....


a długofalowo, z okazji imienin wszystkich, bebe zmienia lokum na matrioszkę czyli domek w domku. południowe bebeluszkowo z widokiem na błękit nieba i odrębność sąsiedzką. na wyposażeniu stół drewniany, cztery krzesła, czerwone dywany i wanna wolno stojąca na czterech lwich łapkach. bebe w piance będzie się w niej permanentnie marszczyć. mniam!

panna szklane oczko przysnęła. i nawet przeziębienie nie jest w stanie jej obudzić. może to i lepiej.

spotkanie mulionerów na szczycie uratowane i jak najbardziej rzeczywiste! w stolicy stolic! będzie wino, torty w kształtach bardzo cielesnych i cała fura wariatów. bebe szaleje! bebe się cieszy! bebe musi schudnąć! co tam musi! bebe chce! howk!

misja

12.10.2010
dzisiaj bebeluszek nie poszedł na zumbę. jutro jest szansa. za to poszedł na uczelnie. wydrukował tysiąc stron do przeczytania na przedwczoraj. podyskutował filozoficznie z matką chrzestną wiekopomnego dzieła. zmęczył się myśleniem o tym co jeszcze do zrobienia.wypił kawę. wpadł w panikę, że jednak nie zdąży. zrobił ćwiczenia oddechowe w kolejce do biblioteki. starał się ratować mulionerski spęd. popadł w depresje, że jako przyszłość międzynarodowego świata naukowego jest jednak do niczego. kupił 2,5 litra bardzo chudego mleka. zestresował się brakiem stresu. a teraz pije kakałko.....a to jest zły omen.

bo bebeluszki kakałka nie lubią. już jako dziecko, bebeluszek musiał zostawać, wraz z marcinem-niejadkiem, przy przedszkolnym stoliku z nosem spuszczonym nad kubkiem niewypitego kakałka. dzisiejsze kakałko to koło ratunkowe. bo bebe już miała buty na nogach i portfel w kieszeni. a myśl rysowała tłustą kreska smażoną rybę i ciasteczka owsiane w czekoladzie.....w ostatniej chwili bebe przytrzymała się za rękę i poprowadziła do łóżka. klapnęła pod kocyk. włączyła jamiego walczącego o brokuły w amerykańskich szkołach i przez 45 minut biła się z myślami. nie muszę jeść...nie chce jeść...nie będę jeść.....nie potrzebuje jeść, gdy jestem zmęczona, samotna a różowe okulary zawieruszyły się gdzieś w stosie papierów na biurku. a poza tym, bebe nie może pójść paść się frytkami, jeśli gdzieś tam w odległej ameryce czternastoletnie dzieci umierają na cukrzyce spowodowaną otyłością. jeśli nie dla siebie, to chociaż dla nich. fantazja bebelowa nie zna granic.....a logika tym bardziej.......

bebe lubi robić coś w "imię". dla kogoś. dla czegoś wyższego. dla czegoś dobrego! bebe wspina się na wyżyny myślowe i odpływa w nowej wizji....w końcu tonący...wszystkiego się chwyta.....jeśli katolicy mogą modlić się za wyimaginowane nienarodzone dzieci.......jeśli fejsbukowcy mogą pisać o torebkach w ramach ratowania kobiecych piersi.......to bebe może odchudzać się dla otyłych amerykańskich dzieci. jeden kilogram. jedno dziecko. pierwsza na tapetę idzie britney. ma 16 lat. wystąpiła w programie jamiego, bo lubi gotować. waży ponad 120kg a przez to chora wątrobę. lekarze dają jej 7 lat życia...bebe będzie mocna. dla britney.

a po kakałku..... nawet wczesno-nastoletnie potomstwo sąsiedztwa lubujące się w wieczornej kakofonii nie zburzy bebeluszkowi spokoju ducha.....om...ommm.....ommmm.....

krok w nieznane

11.10.2010
dziś było inaczej. bebe. modra. i wio. jak to można żyć w nieświadomości przez rok. nawet w najśmielszych snach, bebe nie przypuszczała, że za tym mostem, który wyznacza granice jej niedzielnych jeszcze 100-minutowych przebieżek...że za tym mostem kryje się taki raj! a właściwie wieś! najnormalniejsza w świecie yam-yamowa wieś. krowy. owce. konie. las. kawał łąki. pachnie swojsko i znajomo. mijani ludzie odwzajemniają się uśmiechem. a bebe zachłyśnięta tą prostotą zabiera aparatem obrazy jak okruchy chleba ze stołu. łapczywie i z namaszczeniem. i jedzie dalej. póki jej się zimno nie zrobi. póki nie zajdzie słońce. ostatnie metry były już przy księżycu...i donośnym nawoływaniu sowy przeplatanym doniesieniami o powrocie voldemorta. czasem warto jest zrobić krok w nieznane.

rozważania niedzielne przy pogodzie

10.10.2010
"usiłuję wykorzystać tę piękną pogodę do maksimum!:))" pisze emwuwu. bebe też korzysta. jak najbardziej. od sześciu godzin słowotworzy profesjonalnie. wiekopomne dzieło naukowe jak paczek w maśle, zaczyna nabierać okrąglejszych kształtów. za oknem błękit nieba i klony pofarbowały się na złoty blond. trzeba wykorzystać piękną pogodę, myśli bebe, póki sąsiedzi w parku a za ścianą błoga cisza....

krwiste bohaterstwo

9.10.2010
bebeluszek zawsze chciał zostać bohaterem. uratować komuś życie! zmienić świat na lepsze w swym bebeluszkowym mikrokosmosie! bebeluszek chciałby być honorowym dawcą krwi. bo oprócz dumy i miejsca na wyższym szczebelku na drabinie do raju, można się dorobić gór czekolady. jasna sprawa!

rutynowe pobranie krwi. doświadczona pielęgniarka i praktykantka. bebe hojnie udziela się jako królik doświadczalny. młodemu pokoleniu trzeba pomagać. bebe nie patrzy. bo jak patrzy to mdleje. odwraca głowę i skupia się na mapie świata leżącej na biurku. alaska. to tam, gdzie żyją losie. a tubylcze szczepy indiańskie używają guano jako środka na walkę z przewlekłą grypą. bebeluszek przypomina sobie lekcje poglądowe z doktorem fleischmanem. jakby z oddali bebe słyszy głosy. wbij się głębiej. trochę głębiej. jeszcze troszeczkę. 30 sekund a mała fiolka pełna ciemnoczerwonej cieczy ląduje tuż obok los angeles. ale tego bebe nie widzi. bebe widzi ciemność. ciemność widzi.
- I'm not well - oznajmia starając się o spokój w głosie.
- Oh no! You are doing really well! - pociesza ja pielęgniarka.
- No! I AM NOT WELL!!!! - bebeluszek próbuje wyartykułować poprawność gramatyczną. nie czekając na odpowiedź pakuje mózgownicę poniżej kolan. gest mówi więcej niż słowa. służba zdrowia transportuje bebeluszka na szezlong i każe leżeć. ciśnienie poniżej normy. kwadrans później bebe sączy yam-yamową herbatę z mlekiem i z żalem myśli, że oto prysł czar. bebe nigdy nie zostanie dawcą. a tym bardziej honorowym. a przecież jest dodatnie zero. ciecz najlepszego gatunku. no cóż. nie każdemu pisane krwiste bohaterstwo i czekoladowe himalaje.

p.s. w krainie yam-yam bebeluszek i tak nie ma szans. jako człowiek z przeszłością poza wyspowa jest automatycznie dyskwalifikowany jako dawca. gdyby łatwo było zostać bohaterem, to nie byłoby już bohaterstwo....

albinos w bombonierce

7.10.2010
wtorkowy wieczór. kolejna wyprawa z cyklu "poszukiwania najlepszego instruktora zumby".

tym razem oferta była nader zachęcająca, bo oddalona zaledwie 2 minuty rowerowe od domowych pieleszy. atrakcyjność oferty podwyższały też godziny wieczorne zajęć. dotychczas bebeluszek trafiał tylko na zajęcia około południowe, wyginając śmiało ciało w nielicznym gronie wielodzietnych matek ze stażem i bezrobotnych. co w sumie nigdy mu nie przeszkadzało, jednak skutecznie burzył procesy słowotwórstwa profesjonalnego.

bebe wpadła do sali w ostatniej chwili. ledwo wciągnęła sportowe portki na zanikające pośladki, a pierwsze rytmy salsowo-rumbowe popłynęły z głośników. nawet nie zauważyła, że ona - bebe-blada twarz - tańczy w towarzystwie trzydziestu ponętnie krągłych czekoladowych pań. istna bombonierka. tylko bebeluszek jak ta biała czekoladka z różowym lukrem na twarzy. a ukoronowaniem tego pudełeczka rozkoszy była kendi-instruktorka!!!! istna wiśnia procentowo kandyzowana w czekoladzie z dużą zwartością kakao najlepszej jakości. estetyczna ekstaza ogarnia bebeluszkowe serce....niewiarygodnie białe zęby śmieją się do niego z każdej strony....biodra falują...serce bije coraz szybciej....pot leje się hektolitrami....a bebe odkrywa w sobie nieznane dotąd pokłady seksapilu i miękkości kolan. a przynajmniej tak mu się wydaje...tchnęło afryką....gorącem pustyni i krwistymi zachodami słońca.... to jest to! zuuuumbaaaaaa!

co zrobiłby bebeluszek gdyby miał odwalić kitę....

5.10.2010
bieganie z rana jak słodka śmietana! i to najlepszej jakości! zwłaszcza uda się przekonać zaspane ciało, że bardzo chce mu się o wschodzie słońca spocić w lesie. 72 minuty sportowej nirwany zaliczone. a bebe czuje się tak:



o poranku mózg dryfuje w nieznane zaułki podświadomości.....a dziś, między omijaniem kałuży a uśmiechem do staruszka z czarnym spasionym labradorem, cytował bebeluszkowi z króla Juliana:

"Gdybym to ja, król Julian, miał odwalić kitę za dwa dni, to zrobiłbym te wszystkie rzeczy, o których wcześniej tylko marzyłem. Od dziecka chciałem zostać profesjonalnym gwizdajłą. I wiesz, co jeszcze mógłbym zrobić? Najechałbym jakieś sąsiednie państwo i potem narzucił im swoją ideologię, nawet jakby wcale nie chcieli, wiesz? Musi być coś, co i ty chciałbyś zrobić. Jakaż to? Zdradź mi! Jakaż to? Błagam, zdradź mi! Nie chcesz, nie mów."

a co chciałby zrobić bebeluszek??? jako dziecko chciał zostać kucharką w przedszkolu. bo była w nim wielka maszyna do krojenia równiuteńkich kromek chleba, które mistrzyni chochli przecinała na trzy części i smarowała truskawkową marmoladą prosto z metalowego wiaderka...a później...taksówarzem...rycerzem....astronomem...artysta linorytnikiem...a dziś??? dziś bebe pojechałaby na machu picchu....yabrałabz wiewióra pod namiot i nauczyła go słuchać jak się wszechświat rusza.....wydałaby książkę...kupiła jedwabną sukienkę....nauczyłaby się chodzić na obcasach...skazałaby plastikowe torby na banicje....a studiowanie doliczyłaby do emerytury...i stałaby się konstruktorem i producentem najpiękniejszych kalejdoskopów na świecie!

a wy, co wy chcielibyście zrobić?

lustrzana perspektywa

4.10.2010
po porannej wodzie z cytryną....i obowiązkowej dywanowej poniewierce solo...bebeluszek stanął przed lustrem w pełnej krasie. na tle zielonej ściany. w białych gatkach i takowym cyckonoszu. słońce poranne, błękitno-podniebne......za ścianą błoga cisza...bebeluszek patrzy między złote ramy. a to co widzi, prezentuje się całkiem rozkosznie! fajny ten bebeluszek! nawet ponad wszelką przyzwoitość upasiony wałek nie jest taki zły, jak go bebeluszkowa wyobraźnia maluje. a może to perspektywa lustrzana nadaje mu uroku? perspektywa krzesłowa nadal przywodzi na myśl rodzinne pagórki mazurskie. a wałek lustrzany jakby solidniejszy niż rok temu. nawet kaloryfer majaczy na bezdechu. bebe odwraca się i kontroluje zmorę. wałki plecowe - podstanikowe. a te w zdecydowanym zaniku! czyżby tym razem kilogramy poszły w części przednie??? to fakt. melony o kaliber większe. niejedna odchudzaczka bebeluszkowi pozazdrości. kolejny rzut oka na rufę bebeluszek opiewa głośnym gwizdnięciem. fju fju! bo są! na samym końcu pleców, jak dołeczki uśmiechowe, śmieją się do niej dołeczki plecowe! wiewiórowe ulubione. ach! - myśli bebeluszek - ja to jo!

matka angielka

3.10.2010
baja to matka polka. ta co miłość wyraża jedzeniem. bebeluszkowa matka też polka. ale nie umie gotować. o jakości jej wyczynów kulinarnych świadczy najlepiej fakt, że ulubione potrawy bebeluszka pochodziły ze stołówki szkolnej. naleśniki z serem. fasolka po bretońsku. i niewątpliwy zwycięzca: potrawka z kurczaka z groszkiem i marchewką. za to wyroby drożdżowe, zwłaszcza smażone to specjalność bebelusykowej matki. bebe wychowała się w pączkowo-racuchowym raju!

a jak wyraża miłość matka angielka? bebe poznała jedną. matkę watsona. małą okrągłą kobietkę z krótko-ostrzyżonymi czerwonymi włosami i ukochanym śnieżnobiałym terierem pod pachą. matka angielka wita swe dziecko z szeroko otwartymi ramionami. po czym przytula je nieskończenie długo, zapewniając o swej miłości w sposób werbalny i taktylny. po czym to samo czyni z każdym przybyłym gościem. bebeluszek też miał zaszczyt utonąć w miękkości jej ramion. w pokojach posłane łóżka. na każdym wezgłowiu pachnący czystością ręcznik, a na nim mini-czekoladka i żel pod prysznic w kształcie kłapouchego (obiektu platonicznej miłości watsona). matka angielka zabiera swe dzieci do kina. a potem odwozi je do pubu wciskając im na odchodne papierki na taksówkę i piwo. sama wraca do domu, by sobotni wieczór spędzić na przygotowaniach niedzielnego obiadu. lub nie. bo matce angielce może się nagle odechcieć. wtedy bez wyrzutów kładzie się w swym królewskim łożu i czyta kolorowe pisma. a następnego dnia, na pytanie co na obiad, odpowiada beztrosko: "fish & chips!". matka angielka może sobie na to pozwolić. w końcu po to kupiła dom nad morzem. świeża ryba najwyższej jakości, choćby okryta najgrubsza warstwa panierki, nie umniejszy nikomu. a ryby owe są półmetrowe. konia z rzędem temu, kto podoła całości! i tak w niedzielne wczesne przedpołudnie cała rodzina watsona (plus bebeluszek), siedzi przy stole wśród szarych papierków zdobionych fantazyjnie plamami tłuszczu. w obiegu sól, majonez i pure z groszku. aż im się brody świecą!
tradycyjna matka polka umarłaby ze wstydu. matka angielka umiera ze śmiechu. ryba i frytki to przecież tradycja.

lekcja trzecia: jedz jak świnia....wyglądaj jak świnia!

2.10.2010
- widziałaś grubego konia ? - zapytała metaforycznie mądra książka. bebeluszek wytęża mięśnie na mózgu....zagląda w każda dolinę i zaprasowanie.....tłustego konia tam nie ma. książka mruga porozumiewawczo okiem i dodaje:
- a czy słyszałaś kogoś mówiącego "o! ten to jest gruby jak koń!!!"?
bebeluszek kręci przecząco głową....a może to niedowierzanie....bo co ma piernik do wiatraka a koń do odchudzania??? tu mądra książka zmienia nagle temat:
- a widziałaś grubą świnię????? lub słyszałaś o kimś obdarzonym takim epitetem? a ile razy patrząc w lustro sama siebie tak nazywałaś?
skonsternowany armatnim ogniem pytań bebeluszek czerwieni się lekko, a książka mądrzy się dalej:
- popatrz jak jedzą świnie: walczą o pokarm, nie odpuszczą żadnego kęska. jedzą szybko i wszystko co popadnie. jedz jak świnia i wyglądaj jak świnia! - wypaliła w końcu z grubej rury. i dodała - a jak jedzą konie?
- zielono i trawiasto ??? - myśli bebeluszek i uśmiecha się na myśl o kiełkach budzących się właśnie na parapecie...
- no też...ale przede wszystkim konie jedzą powoli! przeżuwają dokładnie każdy kęs. przyznaję...może to tylko metafora, ale rozumiesz o co mi chodzi?
bebeluszek przytakuje niepewnie, po czym wizualizuje zielone łąki przykryte kołderką porannej rosy. a na nich dzikie konie w biegu i w pierwszych promieniach słońca. bebeluszek przygląda się im z oddali. są silne, dostojne, pełne gracji. ich widok napawa bebeluszka wewnętrznym spokojem. świń bebeluszek nie musi wizualizować. wystarczy przypomnieć sobie odcinek shaun the sheep. i wszystko jasne.


będę jadła jak koń....będę jadła jak koń...będę jadła jak koń.....i wyglądała jak młode źrebię! howk!

mała rzecz, a cieszy........czyli lekcja druga: przysuń krzesło do lodówki

30.09.2010
bohaterskim rzutem na taśmę komputerowe wnętrzności zostały uratowane (a z nimi wiekopomne dzieło naukowe...uffffff......). bebeluszek jest z siebie dumny. zuch na cztery z minusem. bo wykorzystując własną nieuwagę wchłoną mimochodem 3 czekoladowe batoniki i pół paczki czipsów. skutkiem przeoczenia wszystkich posiłków, bebeluszek stanął oko w oko z wieczornym kompulsem. a te są najgorsze. samotne, wygłodniałe i mało wybredne. jest to jednak dzień sukcesu. bebeluszek postanowił rozegrać to spotkanie z klasą*.
....po pierwsze, metodycznie, świadomie i z zimna krwią ciasteczkowego skrytożercy wybrał się do nocnego supermarketu i kupił to na co miał ochotę (a nie co popadnie).
.....po drugie, po powrocie do domu położył zakupione produkty (pizza i ciasto)na ulubiony talerz, zapalił świeczkę, usiadł przy stole, odetchnął głęboko i zaczął jeść (a nie pożarł produktów w biegu, w drodze do domu, i tak, żeby nikt nie widział, chyłkiem i ukradkiem).
....po trzecie, gdy po zjedzeniu połowy pizzy stwierdził, że mu nie smakuje. odłożył ją na bok i zajął się ciastem. by po kilku łyżkach uznać, że tak naprawdę, to jest okropne, a przynajmniej nie takie jakie bebeluszki lubią najbardziej (w przeciwieństwie do poprzednich razów, gdy zjadał wszystko co popadło bez względu na smak czy upodobania).
.....po czwarte, wyrzucił zawartość obydwu talerzy do kosza bez mrugnięcia okiem (bez nawet cienia dotychczasowych mysli o zachomikowaniu na później).

zdawałoby się: dietetyczny upadek. ale duchowy sukces. jest zmiana. bebeluszek, za radą mądrych adadorów, od wczoraj żyje carpe diem. i cieszy się czarnymi kropeczkami na nieskalanym morzu białej kartki.

howk!

*zainspirowany po raz kolejny książką "beyond the chocolate"

...nigdy nic nie wiadomo....

29.09.2010
czerwona w groszki bez bolu w sercu lezy znowu pod lozkiem zapakowana w wytworne wartstwy reklamowek. bebeluszek otarl lzy. podniosl glowe i wyszedl z domu. u ciapaka na rogu kupil duzy jogurt naturalny, pol kilo jalbek, cytryne i 4 litry wody. od czegos trzeba zaczac. w sklepie za funta nabyl suszarke na pranie (po tubylczemu zwana koniem). tak oprzyrzadowany ruszyl razno w nowa droge zycia. nie zaszedl jednak daleko. porawie nieznajomy macha lapka z drugiej strony ulicy. prawie nieznajomy, bo to sasiad, z ktorym bebeluszek jest tylko na "dzien dobry". tym razem jednak pofatygowal sie na druga strone ulicy. usmiechna sie szeroko miedzy informacja o operacji na sercu a angielskiej niepogodzie. poczym popatrzyl na bebeluszka i stwierdzil: "my mamy pralko-suszarke. jakbys chciala wysuszyc rzeczy to przyjdz do nas". bebeluszek tez ma suszarke. na wyspach mglistych i deszczowych to niebedny sprzet kazdej szanujacej sie gospodyni domowej. ale mimo wszystko milo sie mu na duszy zdrobilo. i po raz pierwszy, poczul sie w yam-yamowie swojo.

plan biegowy napisany.
komputer umarl.
po kilkugodzinnej reanimacji udalo sie uratowac najwazniejsze dane.
w tym wiekopomne dzielo naukowe.
wraz z komputerem umarly tymczasowo ojczyste ogonki.
straty powetowano 3 czekoladowymi batonikami.

bebe walczy dalej.
howk!

znowu...w życiu mi nie wyszło....

28.09.2010
zaspiewał bebeluszek patrząc głęboko w oko panny szklane oczko. 69,7. przełykając gorzką porażkę i kwaśne rozczarowanie, bebe wyjęła spod łóżka torby z ubraniami sprzed roku. i po raz pierwszy w życiu nie ucieszyła się, że czerwona w białe groszki leży jak ulał. znowu.

babeczka

16.09.2010
oszukali bebeluszka. wygłodniały wpadł na dworzec krótko przed odjazdem pociągu. jedyna nadzieja w dworcowej kawiarni. a w niej, na ladzie i na bebeluszkową zgubę, jak grzyby po deszczu, rosłe muffiny. bebeluszek jeszcze yam-yamowych babeczek nie kosztował a okazja czyni pokusę. wybór był łatwy. te czekoladowe wypadły z konkursu przy pierwszym spojrzeniu. bebe po prostu ciast czekoladowych nie lubi. wygrały zatem pozornie zdrowsze muffiny z owocami. a w szczególe: malinowe. na samym wierzchu puszystej krągłości mienią się soczystym różem trzy owoce na wpół zatopione w chrupiącej kruszonce. piękna zapowiedź wnętrza. bebeluszek jednym tchem zakupił to cudo i już biegnie po schodach na drugi peron. siada w znajomym czerwonym pluszu. pociąg rusza. krajobrazy za oknem zmieniają się jak w kalejdoskopie. bebeluszek jest kontent. rozścieła na kolanach szeleszczące papierki. dobywa z nich cudu podniebienia. ogląda ze wszystkich stron. po czym śmiało odgryza zdrowy kawałek. i tu prawie się krztusi. widząc babeczkowe wnętrze. kremowo-żółte. puszyste. i nieskalane nawet namiastką owoców! bebeluszek wpatruje się w wypiek jak zaczarowany. wyglądając choćby zarodków owocowych myśli. lub ich wspomnień. tropów bark. rozczarowany bebeluszek spożywa z niknącym entuzjazmem pozostałe owoce z kruchego zewnętrza. owija pozostałość w papierki. po czym notuje w notesie w kropki: nie osądzaj książki po okładce a babeczki po kruszonce.

nieczynne z powodu że.....

15.09.2010
...że bebe wyjeżdża. głównie do stolicy. deszczowców rzecz jasna. w sprawach służbowych. to brzmi dumnie! i nich tak zostanie. nowa czerwona zakupiona. okazja do nałożenia jest. proszę trzymać kciuki. wszystkich kończyn. a nawet językiem! szczegóły po powrocie. albo w tak zwanym międzyczasie. powrót niebawem. ale nie szybciej niż za tydzień. howk!

a w bebe-głowie nadal zumba oraz spotkanie na szczycie w perspektywie bardzo realnej

14.09.2010
kawiarniane klimaty. na stoliku mega kubek latte z soją. za oknem gotyk przegląda się w srebrnych guzikach postmodernizmu. słońce topi wszystko i wszystkich w złotawych powodziach. a w tle równie cieple rytmy. przywodzące na myśl poranną zumbę. tym razem kameralną. prawie jeden do jednego. intymnie, energicznie, zmysłowo i radośnie. okazuje się, że zumba w małym gronie też ma sens. wszystko zależy od instruktora. a dzisiejsza prowadząca to skromność w oczach i wulkan w sercu. bebeluszek zapałał do niej siostrzanym uczuciem od pierwszego wejrzenia. bo tosia nawet wzrostem przypomina starsze odnogi bebeluszkowego rodzina. bebeluszkowi sięga zaledwie do brody. ale kto by się przejmował wzrostem, przy takich tosinych pośladkach i talii. soczystość i gracja! bebe jest zachwycona. pośladkami. tosią. i zumbą. coraz bardziej. tosia choć z wyglądu łagodna, bebeluszkowym mięśniom nie dała dziś spokoju. bebe mokra jak szczur, okapała zumbowe studio. po czym zaczerwieniła się po uszy. ale cóż począć, jak natura obdarzyła ją hojnie gęstym głowo-porostem! zresztą, nie ważne. jak powiada trener bebelowy, wysoka potliwość to oznaka dostatecznej podaży płynów! to wręcz powód do dumy! a bebe musi przecież ćwiczyć! spotkanie mulionerów na szczycie ciechocińskich uzdrowisk staje się coraz bardziej realne. wymagana będzie dobra kondycja psycho-fizyczna. bebe musi schudnąć! skoro mają być tańce połamańce na stole w półtoramulionowych gaciach....a bebe z królewskiej bielizny pozostały jedynie korale. cóż to będzie za weekend!!!!!! szał ciał i dusze śmiałe-oszalałe......emwuwu w roli elvisa.....zumbujca haanyzka z matką....bajowe pierogi...i nawet jest szansa na miszczoskie kije z samą jolantą słynną don kiszotką! adadora i obtulankę trzeba jeszcze namówić...bo bez nich, bebeluszkowych prywatnych bohaterek, to przecież nie to.....jedyne brakujące ogniwo to baleronowe babeczki......może przyjechałyby z literatką jako goście honorowi???????

złota yam-yamowa jesień

bieganie z rana jak gęsta śmietana.....ta najlepszego sortu...od cioci ze wsi i jej krów.....ta zbierana łyżką z kanki......pod błękitnym niebem, kiedy jeszcze rosa na łakach.......cyklady ucichły dawno, a ptaki chóralnie obwieszczają rozczochrane słońce.......pierwsze promienie przebijają się przez żółto-zielone liście. czyżby złota yam-yamowa jesień??? ścieżka lekko mokra, wilgotna ziemia przyczepia się cieniutkimi warstwami do butów. wokół nikogusieńko. bebeluszek truchtem przez las.....szerlock holmes szepcze mu do ucha o zaginionym manuskrypcie karla marxa.....ostre jeszcze powietrze przeszywa przyjemnie płuca.....jest rześko....a bebeluszek myśli......o wszystkim i niczym....o mulionerach w ciechocinku...o tym, że trzeba kupić dzbanek-termos...o rauszu oranżadowym......i że licznik prądu nadal nie odczytany....o słuchaniu wszechświata nocą...o grejpfrutach na rynku......i o tym, że mijany właśnie czarny labrador mógłby zatrudnić się jako tancerka w moulin rouge. za labradorem pojawia się pierwszy zaspany właściciel.....jak zwiastun......po półgodzinie jest ich już całkiem sporo.....fryzury na bakier...oczy jak szparki....w końcu to niedzielny poranek. tylko ich podopieczni w pełni sil i zmysłów węszą po krzakach mnie oglądając się za siebie. bebe uśmiecha się do każdego....do rosłej właścicielki trzech czarno-białych owczarków.....do babci z wżyłem sięgającym jej do pasa....do biznesmena z eleganckim pudelkiem.....do bezdomnego z szaro-burym mieszańcem.....tutaj uśmiechy są bezpieczne. tutaj uśmiech to uśmiech. nie tak jak w parku. tam, to znak zgody na randkę a nawet propozycja matrymonialna! z każdym rozesłanym bananem, bebe może głębiej oddychać...tak jakby pojemność płuc rosła do nich wprost proporcjonalnie. jest dobrze. spokój, cisza......i tylko sherlock podekscytowany biega z rewolwerem po londyńskim bulwarze. bebe wyłącza empetrójkę.

dziś już koniec złotej yam-yamowej jesieni. pora deszczowa nastała. szaro i mokro. jak to w yam-yamowie.  biegania nie będzie. sherlock musi poczekać na bulwarze na ciąg dalszy.

zumbowy zawrót głowy

12.09.2010
zumbowy zawrót głowy (film link do: youtube)

bebe ogląda. już trzeci raz. banan od ucha do ucha. biodra same podrygują do rytmu. stres pryska jak bańka mydlana. takich zajęć życzy sobie bebeluszek bardzo bardzo. zumba w tłumie. to jest to! atmosfera gorąca, aż paruje. właściwie to bebe bardzo by chciała, żeby takie właśnie były dyskoteki. gdyby istniały, bebe już dawno obudziłaby w sobie lemura. bo na parkiecie bebeluszek to najmokrzejszy tancerz. mimo usilnych prób, nigdy nie udało mu się tańczyć jak reszta płci żeńskiej. tej na wysokich obcasach i w kusych kieckach. tej co o 5 rano nie ma na twarzy ani kropelki potu. tej co cały wieczór elegancko popija koktajle i podryguje identycznie w takt każdej muzyki. bebe to inna bajka. fryzura w domu misternie upięta, znika po pierwszym parkietowym kwadransie. o 5 rano słania się z wycieńczenia i ekscytacji. po twarzy i plecach leje się niagara. bez względu na to jak kusa jest bebeluszkowa sukienka. bebe nawet nie jest pijana. rauszu ciała ciecia-gięcia zapomni i o nawadnianiu. no chyba że trafi się jakiś dżentelmen co wodę tudzież inne trunki donosi. a po powrocie do domu....dnia następnego bebe dostaje wiadomości od znajomych znajomych, czy aby nie brała jakiś środków dopingujących...bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie wytrzymałby tylu godzin w ruchu. bebe po prostu odstaje. i dlatego kariera klubowiczki jakoś nigdy nie stała jej otworem. ale bebe marzy. marzy o takim klubie, gdzie kod ubioru nakazywałby wygodę i sportowe szorty. gdzie pot lałby się w zbiorowym entuzjazmie.. gdzie każdy tańczyłby całym sobą. bebe marzy o takim zumba-klubie. a może go sama kiedyś otworzy....i zostanie królową bebeljanową!

howk! a raczej...zumbaaaaaa!

p.s.
radar zumbowy:
http://search.zumba.com/classes

zumba

11.09.2010
kapryśna panna szklane oczko zamrugała dzisiaj łaskawym okiem. 66,3. a po bieganiu mignęła nawet środkową 5. bebeluszek aż oczy własne przetarł z niedowierzaniem. bo jeszcze przedwczoraj panienka pokazywała 67,5. może to woda odpłynęła wraz z babodniami...a może to nagroda za pierwszy dzień iście bezkompulsowy...

a może to zumba!!!!! bo bebe zainspirowana, naoglądała się filmów na youtubie. zaguglowała zumbę w yam-yamowie. i jest! ku zaskoczeniu, nawet licznie reprezentowana w pobliżu bebeluszkowych pieleszy. 10 minut na modrej i bebe już kręci zmysłowo biodrami. a przynajmniej tak jej się wydaje. lustra wokół kłamią. instruktorka z ogniem na głowie i w duszy przyodziana kontrastowo w majową zieleń, jak najbardziej bebeluszkowa. podobno w czwartkowe wieczory przychodzi na zumbę aż 70 zumbowiczów! a to dopiero jest impreza. bebeluszkowi oczy się świecą! tylko jeszcze pochodzi na zajęcia dla początkujących. nauczy się podstawowych kroków, obudzi seksapil....i nic jej już nie zatrzyma.będzie miękki taniec brzucha, będą ponętnie trzęsące się pośladki, będzie kolanowa miękkość salsy i gorący oddech tanga....bebe będzie zumba!

jeśli sobie pozwolę.....

9.09.2010
jeśli sobie pozwolę, mogę prawie wszystko.....potworzył bebeluszek za baleronową. zapatrzył się w wyjątkowo błękitne niebo. ale kiedy sobie pozwolę? .... właściwie, dlaczego nie teraz?? bebeluszek spakował wodę, laptopika, wsiadł na modrą i pojechał za miasto. a tam ogród i stary wiktoriański dom otwarty dla każdego. a przy nim mała kawiarenka z tanią a dobrą kawą. bebeluszek zamówił cappuccino, usiadł na ławce w pełnym słońcu, otworzył worda......kursor mruga gotowy na każdą ewentualność....bebe patrzy w niebo....i wie że może wszystko.

wokół szał ptasich chórów. jesień niemal złota. dzieci stroją żarty w tubylczym żargonie. czy bebeluszkowe wiewiórątka też tak będą miło hałasować? mała dziewczynka z fryzurą kleopatry nosi dumnie koszulkę w groszki i takie same rajstopki. stylowa - myśli bebeluszek. mogłaby być moja...myśli płyną jak wata cukrowa na nieboskłonie. bebeluszkowi w końcu ciepło i dobrze....jeśli sobie tylko na to pozwoli.....

...szkoda, że yam-yamowe kawiarnie zamykają o 17.....

p.s.
rejs dziewiczy zaliczony. z modrą będzie sztama. howk!

bebeluszek mobilny

bebeluszek jest nareszcie mobilny! dwukołowa jednośladowość przypominana mu radosne czasy w piernikowie i ujeżdżanie kermitowego rumaka o wdzięcznym imieniu inspirowanym mazurskimi jeziorami......wigry 3! to dopiero był model....tym razem też jest składak. ale błękitno-szary. z przerzutkami. świat idzie jednak do przodu! bagażnik jest, hamulce są. i co najważniejsze: błotniki - niezbędniki yam-yamowej rzeczywistości pogodowej. jednoślad po tubylczemu nazywa się "challenge", ale bebe go z swojska woła modra. bo to dziewczynka jak nic!
modra przyjechała w kartonie i w częściach. co bebe niezwykle uradowało! zaraz rozpakowała każdą paczuszkę, rozłożyła wszystkie części na dywanie i przypominając sobie dawne czasy gry w lego technics w ciągu godziny złożyła pojazd!!!! sama! bez niczyjej, zwłaszcza męskiej pomocy! bebe dumnie wypina pierś i czuje się co najmniej ekspertem w sprawach rowerowych! za chwilę rejs dziewiczy po parku a potem śmiałe rowerownie równolegle z bajeczką!

lekcja pierwsza: koniec z dietami

8.09.2010
szedł bebeluszek przez yam-yamowo....kuszony myślami i zapachami.....i myślał....na przykład o wczorajszym wieczorze, który okazał się dietetycznym fiaskiem. rodzina k nawiedziła bebeluszka znienacka. skusiła go na wyjście do sklepu i z  najwyższą perfidią naciągnęła go na czekoladę, chipsy, wafelka i kiełbasę! bebeluszkowi wstyd. ale nic to. bebeluszek już wie, że zasada pierwsza "jem kiedy jestem głodna" oznacza dokładnie i dosłownie to co mówi. jem kiedy jestem głodna. a nie godzinę później lub wcześniej. a wczoraj bebe z głodem zdecydowanie przeholowała. spodobało jej się! doprowadziło ją to na skraj czarnej dziury i dzielnice zamieszkane przez obcego. a ten uprzejmie zaprosił ją na ciasto. a później to już popłynęli......
więc dziś bebeluszek już mądrzejszy. bebe je jak jest głodna. i już! niejedzenie nie pomaga. poza tym, jak piszą wielcy badacze i liczne brukowce, zwalnia metabolizm i przyczynia się do zatrzymania wałka. a tego delikwenta bebe chce się jak najszybciej pozbyć.

bebe myślała też o nowych książkach i pierwszym przeczytanym rozdziale...a ten mówi wyraźnie: "koniec z dietami!". bebeluszek aż zamarł pod kocykiem. no ale...no ale jak to???? bebe zaczyna się bać. teraz to już na bank utyje. od tylu lat funkcjonuje przecież według jakiejś diety. jasne zasady, jeden wróg, choć zmieniany z każdą nowo obraną taktyką...czasem są to węglowodany, czasem tłuszcze, a czasem słodycze.....dieta to bezpieczeństwo, pewność i kontrola. no więc jak to koniec z dieta???? choć z drugiej strony.....gdy nie ma diety....nic nie jest niedozwolone....a przecież tylko zakazane jabłka kuszą.....bebe i tylko bebe decyduje co i kiedy je.....zupełna wolność....bebe jest zachwycona! wiec czyta dalej!

diety pakują nas w pułapkę "wszystko-albo-nic". nikt jeszcze nie wytrwał na diecie bez łamania jej zasad. mało to razy bebe będąc na smacznie-dopasowanej tygodniami odmawiała sobie słodyczy, by pewnego wieczoru nie moc już dłużej odwrócić wzroku od szyb piekarni....i chwile później znajdowała samą siebie pochłaniającą całą szarlotkę na parkowej ławce? no bo jak łamac reguły to porządnie. i do końca wieczoru. a może nawet weekendu. kajanie i dietę pozostawiała na jutrzejszy poranek a najlepiej poniedziałkowy.

diety leczą symptomy a nie przyczyny. a przyczyny to całe morze emocji....kolorowych jak tęcza i czarnych jak kosmos......emocji których bebe ani żadna inna odchudzaczka nie potrafi nazwać, za to potrafi je fantastycznie pożreć! i właśnie tą systematyką, badaniem, rozpoznawaniem i sporządzaniem maleńkich szyldzików  dla emocji i myśli, będzie się bebe zajmować. dukana nie będzie...ani kapuścianej....ani innej kopenhaskiej...ani nawet detoksu.....będzie tylko smacznie - dopasowane odżywianie bebeluszkowe (choć dieta vitalijkowa nauczyła bebe dużo o gotowaniu i zdrowej żywności. a to wiedza bezcenna, kultywowana niezmiennie od kilkunastu miesięcy. i tak tez zostanie! a to ewidentnie dowód na to, że diety mogą przynieść też coś dobrego!) podobno bebe potrafi sama zadecydować, co i kiedy jeść....tylko czy potrafi zaufać sobie samej?....rada jest jedna: spróbować! w końcu do stracenia jest tylko kilka kilo na plus lub minus....ale zyskać możne znacznie więcej! choćby wolność myśli! i oddech głęboki! ekscytacja przewyższa strach. do dzieła zatem! howk!

kompulsom śmierć

7.09.2010
są! wpadły z wielkim hukiem przez pocztowy otwór drzwiowy. aż podłoga zadrżała! opakowane w falisty brązowy kartonik. ach jak bebeluszek lubi nowe książki! zapach świeżo drukowanych liter wywołuje milą gęsią skórkę. tylko tytuły owych nabytków przyprawiają bebeluszka o rumieniec na twarzy. tytuły godne spuszczenia wzroku i wzbogacenia okładek w gazetowe żakiety.....ale co tam tytuł, liczy się przecież wnętrze! a to przestudiowane zostało na sofce hanowerskiej księgarni. w prawdzie w keczupowym języku, ale w oryginale wyspowym może być tylko lepiej (keczupowcy mają tendencje do wyrazów wieloliterowych i skomplikowanych konstrukcji zdaniowych). tym razem bebe postanowiła podejść do sprawy systematycznie i profesjonalnie. rodzina kompulsów, od swego pojawienia w okolicach ogrodników majowych, jakoś się wyprowadzić nie chce. perswazje, błagania i a nawet akty przemocy zdały się na nic. finansów na pomoc fachową na horyzoncie nie widać. pozostaje terapia w zakresie własnym. a książki w takim wypadku są niezawodnym doradcą!

tak więc bebeluszkowa biblioteka została wzbogacona o następujące pozycje:

- "
Nice Girls Finish Fat: Put Yourself First and Change Your Eating Forever" - Karen Koenig
- "Beyond Chocolate: How to Stop Yo-yo Dieting and Lose Weight for Good" - Sophie and Audrey Boss

pierwsza jest o syndromie miłej dziewczynki...na który bebe niewątpliwie i nieświadomie od lat nastu cierpi.....
druga jest o mechanizmach kompulsowych i jak sobie z nimi radzić. pozycja z serii anty-dietowych. bebe zaparza imbryk czerwonej i będzie się w tym kaganku wiedzy zatapiać. a wyłowione wnioski wcielać następnie w bebeluszkowe życie.

bebe będzie świnką! świnką doświadczalną! chuda świnką doświadczalną!!!

howk!

°°°°°°°°°°°°°°°°°
dla zainteresowanych i władających wyspowym dialektem pozycja pochłonięta przez bebeluszka jeszcze w wiewiórowym zaciszu. zestaw 50 rad jak radzić sobie z potworkami-kompulsami. a i  tytuł godny pochwały:

"
When You Eat at the Refrigerator, Pull Up A Chair: 50 Ways to Feel Thin, Gorgeous and Happy (when You Feel Anything But)" - Geneen Roth

powrót terminatora czyli powikłania bebeluszkowej logiki

6.09.2010
czasem jak się tak nad sobą zastanowić, to można dojść do wniosku, że to czego chcemy nie jest koniecznie tym do czego dążymy.

pewnego jesiennego popołudnia bebeluszek i wiewiór wybrali się na długi spacer przez stumilowy las. słońce na zachodzie oblewało im twarze potokami złota. w playbacku szaleńcze chory ptasie. sielanka. w pewnym momencie, po ostatnim kompulsowym raporcie bebeluszka, gdzieś na górce, mi
ędzy poszukiwaniem czterolistnej koniczynki a pochłanianiem mirabelek z krzaka, wiewiór wypalił jak z armaty:
- bebe, w tym twoim odchudzaniu, to co może się stać najgorszego???
- ....no że mi się nie uda i że na zawsze zostanę gruba.
- to mi jak raz nie przeszkadza....a jaki jest najlepszy scenariusz?
- taki, że będę miała kontrolę nad tym co i kiedy jem. że jedzenie nie będzie problemem, tylko normalną codzienną czynnością.
- czyli w najlepszy scenariusz to nie jest, że będziesz chuda?!
- ..... - bebe lekko zatkało w nagłym olśnieniu nad sama sobą. - no....nie...no ta chudość to byłby w najlepszym scenariuszu tylko skutkiem ubocznym.


bebeluszkowa logika bywa skomplikowana nawet dla samej właścicielki. no bo przecież bebe chciała być chuda...tak przynajmniej dotąd myślała.....myślała, że właśnie do tego dąży.....na analizie zagnieceń myślowych jednak nie poprzestano. wymierzono za to nowe cele i zasady!

reguła złota:
zapomnieć o przeszłości, czyli bebe je gdy jest głodna.


nie ważne co bebe zjadła w ostatnich pięciu minutach, godzinie, czy dwudziestu czterech godzinach,  bebe ma zjeść następnym razem jak będzie głodna. bo w głowie jej dotąd dwa scenariusze:
1. bebe je na zapas: za półtorej godziny pora obiadowa - bebe wie, że będzie wtedy głodna, ale za pół godziny musi iść na uczelnie - bebe nie jest głodna teraz, ale zje żeby nie być głodną później.
2. bebe je bo tak trzeba: dzisiaj bebe zjadła tylko jedno jabłko i jogurt. jest już popołudnie. bebe nie jest głodna. ale zje bo dziś zjadła tak mało, TYLKO to jedno jabłko i jogurt.

pod tą regułą ustalono jeszcze dwie:
1. biegać (a generalnie ruszać się dużo i to na świeżym powietrzu, w miarę możliwości w naturze)
2. słowotworzyć (spełnienie zawodowe poprawia stan psychiczny ambitnego bebeholika i zapobiega wyrzutom sumienia)

co do diety.....diety zdecydowanie się nie sprawdzają. za to na medal spisuje się "dbanie o bebeluszka". a to obejmuje zdrowe odżywianie. niepotwierdzone empiryczne badania naukowe stwierdzają, że zrównoważona dieta działa pozytywnie na bebeluszkowy stan ducha, na humory panny szklane oczko oraz na bezbolesność kolan. za to nadmiar konstelacji cukrowo-tłuszczowych sprzyja częstym odwiedzinom rodziny kompulsów i wujka obcego. a z rodziną wiadomo.....miło się spotkać, ale tylko na chwilę.

terminator wraca! do pionu! pierwszy dzień według złotej reguły: zaliczony. ale niebezboleśnie. bebeluszek wzywany przez mijane pod drodze dzielnice rybno-frytkowe i zakątek czekoladowy krył wzrok pod parasolem i biegł co sił w nogach zaciskając zęby i przełykając ślinkę. w domowych pieleszach czekali na posterunku sałatka z awokado i morze czerwone w pasiastym kubku. początki bywają trudne. wizja łaskawych wyników wagowych i radości współodchudzaczek tym razem wystarczyła. ale na jak długo??

Auto Post Signature

Auto Post  Signature