Tytuł oryginalny: The Hotel Riviera
Tłumaczenie: Anna Żukowska-Maziarska
Wydawnictwo: AMBER
Seria: Wszystko dla Pań
Rok wydania: 2004
Oprawa: miękka
Ilość stron: 183
ISBN: 83-241-1590-0
Półka: wypożyczona
Moja ocena: 5/10
Przeczytana: 8 stycznia 2014
Kupisz:
Po przeczytaniu “Morelle” (TU) i moich achach i ochach nad tą książką, postanowiłam powędrować do biblioteki i zaopatrzyć się w kolejną powieść Elizabeth Adler. Pogoda za oknem nieciekawa, śniegu ani na lekarstwo, więc trzeba sobie jakoś humor poprawić ciekawą książką. No i po paru minutach grzebania na półkach (tym razem zrezygnowałam z grzebania w necie i wcześniejszej rezerwacji) byłam szczęśliwą posiadaczką „najnowszego bestselleru” – jak informował napis na okładce – „Hotel Riwiera”. Wpadłam do domku, potem do pokoju i otworzyłam książkę z dużym zaciekawieniem, czym to tym razem zaskoczy mnie autorka, która tak mnie urzekła wcześniejszą lekturą. I… ale zacznijmy od początku i nie wyprzedzajmy faktów.
Na temat autorki powieści Elizabeth Adler napisałam przy okazji wcześniejszej recenzji (TU). I w przypadku tej powieści potwierdza się, że pisarka opowiada nam o życiu, które sama doskonale poznała, o okolicach, w których sama mieszkała. Jeśli dodać do tego niesamowitą lekkość pióra, która Elizabeth dysponuje, to opisanie tych miejsc w sposób urokliwy i szczegółowy jest sprawą oczywistą. Mamy dzięki temu w powieści przepiękne opisy przyrody na Wybrzeżu Lazurowym, opisy starych angielskich domostw, opisy życia w Kalifornii i w Las Vegas. Kunszt pisarki widać prawie na każdej kartce powieści. Ale powieść to nie tylko opisy – nawet te najpiękniejsze – ale przede wszystkim akcja, szczególnie, że oprócz wątku miłosnego (ostatecznie to typowy romans) mamy tu dość bogaty i obszerny wątek sensacyjno-kryminalny.
Bohaterką powieści jest Lola March – Amerykanka, która w wieku trzydziestu paru lat poznała w Las Vegas Francuza Patricka Laforet i po krótkim, ale dość intensywnym romansie, wychodzi za niego za mąż, stając się madame Lolą Laforet. Lola wyjeżdża z Patrickiem do Francji, w okolice Saint Tropez, gdzie Patrick odziedziczył po rodzicach stary, zniszczony hotel wraz ze skarpą, na której się znajdował, kawałkiem plaży i zatoką nadmorską. Lola bardzo angażuje się w remont i doprowadzenie hotelu do stanu umożliwiającego przyjęcie gości, a że zawsze uwielbiała gotować i nawet nieźle jej to wychodziło, postanawia sama zająć się kuchnią i zostać jej szefem. Hotel zaczyna zdobywać coraz większe uznanie wśród gości, którym odpowiada miła, wręcz domowa i rodzinna atmosfera w nim panująca, wspaniałe potrawy serwowane przez Lolę oraz przepiękny otaczający go ogród. Patrickowi bardzo szybko po powrocie do Francji Lola przestaje wystarczać jako jedyna kobieta w jego życiu. Często wyrusza swoim srebrnym porsche w podróże do okolicznych miast i miasteczek, gdzie zabawia się z poznanymi tam pięknymi dziewczętami, których na Lazurowym Wybrzeżu nie brakuje. Nie obchodzą go ani kłopoty, z jakimi boryka się Lola na co dzień, ani ogrom pracy, jaki musi włożyć w prowadzenie hotelu. Lola mimo wszystko jest szczęśliwa – znalazła swoja pasję, znalazła życzliwych jej ludzi, którzy co roku przyjeżdżają do hotelu, dzięki atmosferze i warunkom, jakie potrafiła stworzyć. Po sześciu latach małżeństwa Patrick wyrusza w kolejną eskapadę, ale tym razem z niej nie wraca. W niedługim czasie po tym, w zatoczce niedaleko hotelu cumuje nieduży jacht, na pokładzie którego znajduje się tajemniczy, bardzo przystojny i uwodzicielski mężczyzna Jack Farrar, a w hotelu pojawia się nowy, mało sympatyczny i wyglądający na niebezpiecznego gość Jeb Falcon. Kim są ci mężczyźni i jaką rolę odegrają w życiu Loli? Gdzie podział się Patrick i dlaczego ją zostawił? Dlaczego nagle w życiu Loli zaczynają dziać się dziwne, często bardzo niebezpieczne zdarzenia? Jeśli macie ochotę dowiedzieć się tego, to zapraszam do przeczytania powieści.
Skłamałabym, gdybym napisała że „Hotel Riwiera” jest powieścią zła i nieciekawą. Bo nie jest. Niemniej brakuje mu tego, co tak bardzo podobało mi się w „Morelle”, a mianowicie wartkiej akcji. W „Morelle” na każdej kartce coś się działo, jedno wydarzenie goniło drugie – od książki trudno było się oderwać. „Hotel Riwiera” jest tej wartkiej akcji, wg mnie, zupełnie pozbawiony. Jest ciepłą opowieścią o blisko czterdziestoletniej kobiecie, która znalazła się w dość kłopotliwej sytuacji i przez połowę książki nic innego nie robi tylko, w tej sytuacji się znajduje. W drugiej części powieści akcja nieco przyspiesza, ale żeby do tego dotrwać trzeba przebrnąć przez około sto stron monotonii. Mnie się to udało, bo zawsze kończę to, co zaczynam. Mniej cierpliwy czytelnik zapewne zrezygnowałby.
Dużym atutem powieści są bardzo piękne, plastyczne opisy okolicy. Czytając je jesteśmy w stanie wyobrazić sobie śródziemnomorskie krajobrazy z bogactwem roślin charakterystycznych dla tamtego regionu. Aż mamy nieraz ochotę usiąść w cieniu kwitnących hibiskusów czy bugenwilli, zerwać z drzewa i posmakować soczystą figę, oglądać zachody słońca nad zatoką, albo po prostu usiąść na tarasie hotelu, popijając kawę lub zimne wino i chrupać słynne czekoladowe ciasteczka Loli. Nie kończy się na krajobrazach śródziemnomorskich. Dzięki podróży Loli do Anglii poznajemy również klimat angielskiej prowincji, pełen starych, często zniszczonych domów, pełnych zakamarków, małych pokoików i tajemnic.
Kolejnym plusem jest świetny warsztat pisarski E.Adler. Akcja powieści choć jak wspomniałam dość powolna, to jednak jest bardzo spójna. Czytelnik nie pogubi się, w każdej chwili wie, co dzieje się z bohaterami i choć nieraz następują wątki retrospekcyjne, to w żaden sposób nie przeszkadzają one i nie odrywają czytelnika od głównego nurtu powieści.
No i coś, czego nie spotkałam dotąd w żadnej innej ostatnio czytanej powieści (albo nie było to aż tak wyraziste, bo nie pamiętam). Czytając pierwszą część „Hotelu…” chodziłam cały czas głodna. Jakież wspaniałości kuchni francuskiej serwowała Lola swoim gościom. A jak sugestywnie Elizabeth o tym pisała – w zasadzie na sporo z tych specjałów dostaliśmy gotowe przepisy, na podstawie których można by było się pokusić o przyrządzenie tego dania w zaciszu własnej kuchni.
Nie można również odebrać Elizabeth Adler umiejętności kształtowania charakterów głównych postaci. Zarówno Lola, jak i Jack czy panna N. (angielska przyjaciółka Loli) są postaciami bardzo wyrazistymi – każdą z nich można dokładnie scharakteryzować, zarówno pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i cech osobowości. Autorka opisała nam je bardzo dokładnie, ale również przedstawiła je w działaniu – tak żebyśmy mogli je sami ocenić. Podziwiamy Lolę za jej hart ducha, pracowitość, pasję. Lubimy Jacka, bo jest uśmiechnięty, sympatyczny, męski. Mamy dużo sympatii do panny N., bo jest taka angielska i nastawiona do każdego bardzo przyjaźnie i życzliwie. Jedno, co trochę mnie zadziwia, to to, że postacie ukazane w „Hotelu Riwiera” są albo czarne albo białe. Brakuje prawdziwych ludzi, u których spotykają się zarówno pozytywne jak i negatywne emocje.
Książka nie jest więc zła, ale nie zachwyciła mnie. Nie pomogła jej nawet akcja rodem z „Ojca chrzestnego”, gdzie głowa konia została zastąpiona głową kury. O ile ta scena w „Ojcu chrzestnym” przeraża, o tyle w „Hotelu…” rozśmiesza, choć … szkoda zwierzątka…
Recenzja publikowana również:
Recenzja bierze udział w wyzwaniu: