„Bibliotekarki”– Teresa
Monika Rudzka
<recenzja,56 – 6/2015>
Wydawnictwo: Skrzat
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 196
ISBN: 978-83-7437-615-0
Rok wydania: 2010
Oprawa: miękka
Ilość stron: 196
ISBN: 978-83-7437-615-0
Półka: posiadam
Moja ocena: 7/10
Przeczytana: 19 listopada 2014
Biblioteka to takie miejsce, do którego
zawsze z dużą przyjemnością zaglądam. Uwielbiam wprost zapach tych tysięcy
książek, które są tam zgromadzone. Dla mnie to po prostu pomieszczenie
magiczne. Co prawda nieraz tę magię burzą panie, które tam urzędują, ale cóż…
dla nich to tylko miejsce codziennej pracy. I właśnie z tymi paniami zmierzyła
się w swojej debiutanckiej powieści Bibliotekarki
Teresa Monika Rudzka.
Muszę Wam się przyznać, że biorąc do
ręki tę książkę Moniki Rudzkiej byłam
pełna obaw. Miałam, co prawda, już za sobą późniejsze utwory Pisarki – Kuzyneczki [moja recenzja KLIK], Zawsze będę Cię kochać [moja recenzja
KLIK] oraz Singielkę – i byłam nimi
zachwycona, ale… no właśnie Bibliotekarki
to debiut Moniki, a do tego czytałam wcześniej sporo niepochlebnych opinii
na temat tej książki. Na szczęście moje obawy okazały się całkowicie
nieuzasadnione i jeszcze raz przekonałam się, że zawsze należy książkę
przeczytać i absolutnie nie sugerować się opiniami innych czytelników. Gusty są
przecież tak zróżnicowane i naprawdę „nie należy z nimi dyskutować”.
Teresa Monika Rudzka urodziła się we
Wrocławiu, lecz nie z tym miastem związała się na stałe. Mieszka bowiem w
Lublinie. W swoim życiu pracowała jako sekretarka, agentka ubezpieczeniowa i …
bibliotekarka, więc można przypuszczać, że w swojej książce opierała się przynajmniej częściowo na własnych obserwacjach.
Obecnie Monika para się również dziennikarstwem i współpracuje z „babskimi”
czasopismami pisząc na ich łamach różne historie. Lubi koty. Lubi czytać
interesujące książki oraz nie stroni od obejrzenia ciekawego filmu. Bibliotekarki (2010) są
jej debiutem literackim. Ma na swoim koncie jeszcze trzy powieści: Singielka (2011), Kuzyneczki (2013) i Zawsze
będę Cię kochać (2014).
Żywia Radzińska, główna bohaterka Bibliotekarek , to kobieta w średnim wieku,
zadbana, pedantyczna i nieco snobistyczna. Po latach pracy w charakterze
agentki ubezpieczeniowej, co przyniosło jej dość wysokie zarobki i niezależność
finansową, postanowiła wrócić do pracy w bibliotece. Nie jest to wcale taka
łatwa sprawa, ale Żywii nie brak uporu i konsekwencji w działaniu.
Moje podanie o pracę w bibliotece od ponad roku nabiera mocy
urzędowej. Dość tego, czas działać. ¹
Któż miałby tyle cierpliwości? Żywii
udaje się wreszcie umówić na rozmowę kwalifikacyjną do dyrektora Maksymiliana
Traciuka. Zawsze jakiś sukces. Po kolejnych dziesięciu miesiącach wizyt u
dyrektora, przesiadywania w sekretariacie, licznych telefonach i obietnicach
Żywia staje się szczęśliwą posiadaczką umowy o pracę. Na pół roku, ale dobre i
to. Nasza bohaterka rozpoczyna pracę w filii nr 32. Jesteście zapewne ciekawi,
jak będzie wyglądała przygoda Żywii z biblioteką. Zapraszam do książki.
Bibliotekarki… ileż tu różnych,
przeróżnych typów ludzkich, a w zasadzie portretów kobiet. Pisarka nie
poprzestała tylko na doskonałym, wielowymiarowym ukazaniu Żywii. Pojawiają się
tu jakże ciekawe postaci, innych, zatrudnionych w bibliotece istot płci
żeńskiej. Mamy tu kierowniczkę – panią Grażynę, kobietę po czterdziestce,
elegancką, szczupłą i niesprawiedliwą; mamy także starszą od niej Halinę, zahukaną,
ubierająca się na czarno, zaniedbaną i bardzo powolną; jest również najbardziej
wredna Iza, pięćdziesięcioletnia pani, wyzywająco ubrana, zadbana, pępek świata
i intrygantka; kolejna Ala, nieco przygruba, ale mimo to dobrze wyglądająca i
wiecznie uśmiechnięta trzydziestka; i w końcu dwie stażystki Agatka i Kasia
oraz pani Stenia, sprzątaczka. Przyznacie, że parę kobiet zagnieździło się w
tym „babińcu”, do którego trafiła Żywia. I nie są to wszystkie osoby, które
poznajemy w powieści, bowiem Żywia przejdzie do pracy w drugiej filii i tam spotka
kolejne indywidua, a do tego mamy przecież również obraz pracowników centrali.
Dużo tego w tej galerii portretów. Oj, dużo ! Ale to jest właśnie smaczek w
powieściach Moniki Rudzkiej – kolekcja postaw, charakterów, wyglądu
zewnętrznego. Kolekcja bogata, różnorodna, ciekawa i bardzo prawdziwa. A my
obserwatorzy stoimy naprzeciwko tych kobiet i widzimy wśród nich jednostki tak
dobrze nam znane z życia codziennego. Monika potrafi jednym celnym ruchem
pędzla niczym wybitny malarz-portrecista uchwycić indywidualne cechy każdej
bohaterki, ukazać nam ją w odpowiednim świetle i sprawić, że cały czas o niej
pamiętamy i widzimy ją przed oczami. I choć być może ich zachowanie i maniery
są nieraz lekko przejaskrawione, to i tak mamy poczucie dużej realności i prawdziwości.
Kobiety z Bibliotekarek są po prostu
wzięte z życia –oprócz pracy zawodowej, prowadzą dom, sprzątają, piorą, robią
zakupy, gotują obiad, wychowują dzieci. Są przedstawicielkami polskich kobiet,
choć oczywiście nie każda z nas „zaopatrzona” jest w tak paskudny charakterek
jak Iza, nie każda jest nieco snobistyczna jak Żywia, czy też zaniedbana jak
Halina. Ale w tej małej, bibliotecznej społeczności jesteśmy w stanie wypatrzeć
bardzo ciekawe i jakże różnorodne typy charakterologiczne.
O
ile realizm postaci jak zwykle mnie zachwycił, o tyle mam nieco wątpliwości co
do realizmu miejsca akcji. Trudno mi polemizować z Pisarką, gdyż znane mi są
tylko biblioteki w dużym mieście, jakim jest Warszawa i być może ich standard
odbiega nieco od stereotypów małomiasteczkowych, ale… akcja naszej powieści nie
ma miejsca w małym mieście, o czym świadczy chociażby numer filii, w której
pracuje Żywia. Mamy więc do czynienia z dużym, prawdopodobnie wojewódzkim
miastem i tu nie chce mi się wierzyć, że biblioteki, jak je przedstawia
Autorka, są nieskomputeryzowane, a w łazienkach wiszą brudne ręczniki. Akcja
powieści rozgrywa się przecież w końcu I dekady XXI wieku, a zostajemy
przeniesieni do bibliotek z czasów komunistycznych. No chyba, że ja siedzę
sobie w tej Warszawie jak przysłowiowy „pączek w maśle” i nie wiem, co się dzieje
w innych rejonach Polski.
Takie przedstawienie miejsca akcji może
mieć również zupełnie inne wytłumaczenie. I prawdę mówiąc wydaje mi się ono
najbardziej prawdziwe. Otóż Teresa Monika Rudzka potraktowała swoją powieść
jako swoistą satyrę, drwinę z biblioteki i przedstawiła nam to miejsce w sposób
prześmiewczy, wręcz groteskowy.
Zdają się o tym świadczyć również
stosunki tam panujące – te układy, układziki, alkohol i huczne imprezy w pracy,
plotkowanie, zawiść, niechęć, tępota, zewsząd spozierający fałsz i
małostkowość. Trudno uwierzyć, że możliwe jest nagromadzenie aż tylu anomalii w
jednym, skromnym pomieszczeniu.
Jeśli do tego wszystkiego dodamy
jeszcze cudowny, pełen swady styl pisania Moniki – język prosty, niewyszukany,
bez zbędnych opisów, trafiający do czytelnika i powodujący uśmiech na twarzy
oraz styl gawędziarsko-plotkarski, który dla mnie jest olbrzymim atutem
pisarstwa Autorki, to otrzymujemy utwór napisany „z przymrużeniem oka” i „ku
pokrzepieniu serc” pełen komizmu i wszelkich absurdów.
A już skargi do Dyrekcji z cyklu „Z
księgi skarg i zażaleń” i odpowiedzi na nie, to istny majstersztyk – kto czytał,
wie, o czym mówię. A kto nie czytał? Cóż… biegusiem do biblioteki, bo w
księgarniach już chyba tej książki nie znajdziecie…
-------------
¹ „Bibliotekarki”, Teresa Monika Rudzka,
Wydawnictwo Skrzat, 2010, str.23
Za możliwość przeczytania
tej fascynującej powieści dziękuję Autorce
i Pani Kasi z Wydawnictwa „Skrzat”