Postanowiłam, że na końcu każdego miesiąca będę pisać co udało mi się zrobić i jakie mam plany na miesiąc następny. To tak w wielkim skrócie.
Więc teraz przechodzę do rzeczy i oto moje lipcowe podsumowanie:
HISZPAŃSKI:
Jet pierwszy ponieważ jest u mnie od dawna na pierwszym miejscu, staram się go ze wszystkich sił rozwijać, bo to mimo wszystko język w którym czuję się najswobodniej (po polskim oczywiście :))
Moje pierwsze osiągnięcie! Udało mi się przeczytać książkę! Całą od początku do końca! Okazało się, że jakoś to czytanie idzie. Pierwsze 100 stron czytałam przez cały miesiąc (choć tak naprawdę czytałam trochę na początku a potem remonty i inne zawirowania), kolejne 100 przeczytałam w 3 dni, choć potem było łatwiej gdy sprawdziłam nieznane słowa.
Ponieważ od dość dawna (nie będę się kompromitować) nie przeczytałam żadnej książki nawet po polsku, jestem z siebie dumna (wiem, że nie słusznie).
Teraz oczywiście zabieram się za czytanie kolejnej książki.
- OGLĄDAM: Obecnie oglądam:
Aquí no hay quien viva - Temporada 2
Los Hombres de Paco - Temporada 1
- PISANIE: ups... tu trochę ostatnio leżę
Choć tak na prawdę to ostatnio nie gram, ale na dysku jest i swego czasu dość dużo grałam. Polecam właśnie zwłaszcza na początku nauki, dużo podstawowych słówek mimowolnie wchodzi do głowy. I nie ma człowiek tego poczucia straconego czasu na głupoty bo przecież się uczymy!
Słówek w bazie: 7808 (zaniedbałam się z dodawaniem)
Przerobionych: 7136
I to chyba na tyle jeśli idzie o hiszpański. A właściwie mogłabym dodać, że trochę gadałam po hiszpańsku co ostatnio jest u mnie rzadkością i generalnie przełamałam się do gadania a nie tylko pisania. Też jestem nieco z siebie dumna. Mimo wszystko czuję się coraz pewniej z tym hiszpańskim, choć dalej wiem, że jestem tępa i nie mówię, że jest inaczej po prostu każdy sukces cieszy :).
Chwila prawdy :). A prawda jest taka, że nie idzie mi z tym fińskim tak jak bym chciała. Tzn. byłabym niesprawiedliwa mówiąc, że uczę się całymi dniami i nie ma efektów. Wiem, że mimo mojej fascynacji traktuję go trochę po macoszemu i nad tym najbardziej ubolewam. Eh! Ale zobaczymy co tam słychać.
Około 60, niedużo ale od czegoś trzeba zacząć.
A właściwie dopiero parę odcinków, ale każde zrozumiane słówko cieszy.
Też ostatnio nie gram, na początku byłam trochę wystraszona, że tak wszystko po fińsku, ale teraz już jakoś sobie daję radę i te słówka faktycznie wchodzą jakoś do głowy.
Zaczęłam przerabiać oto tą książeczkę w celu uporządkowania i rozwinięcia mojej "wiedzy".
Muszę powiedzieć, że bardzo miło się "rozczarowałam". Może było to spowodowane tym, że nie oczekiwałam zbyt wiele. Wielu wszystkie kursy "W miesiąc" czy tam "W 4 tygodnie" kojarzą się źle. Myślę, że niesłusznie. Zdania, że przecież języka nie nauczymy się w miesiąc są dla mnie śmieszne. Uważam i zawsze to powtarzam: języka nie nauczysz się w miesiąc, rok, w całe życie. Bo co to znaczy nauczyć się języka? Jednak takie kursy, o ile są dość fajne pozwalają przebrnąć przez trudne początki. Miesiąc to dobry czas, ale możemy z nimi pracować i pół roku. Do rzeczy: książeczka wydaje się dość sympatyczna i mam nadzieje, że dzięki jej uda mi się uporządkować ten bałagan, który znajduję się w mojej szufladzie z napisem: fiński. Moja dotychczasowa nauka często opierała się na piosenkach. I muszę się przyznać, że zdarza mi się słuchając wyłapywać słowa a nawet prostsze zdania co niezwykle mnie cieszy. Dążę teraz do solidnego poziomu podstawowego i będę zadowolona (na początek, bo fiński to język, który chciałabym znać dobrze; marzenia :)).
Ponadto korzystam ze stron:
ANGIELSKI:
Nie wiem czy w ogóle powinnam o nim pisać. W ciągu tego miesiąca zapomniałam, że angielski istnieje. Tzn. kompletnie się go nie uczyłam tylko kombinowałam co by tu z tym nieszczęsnym angielskim zrobić. Widzę, że nie ma co teorii wymyślać dla usprawiedliwienia swojego lenistwa. Postanowiłam, że pouczę się angielskiego!
Pierwszy raz od szkoły podstawowej, gdzie trzeba się przyznać przez pół roku przeżyłam fascynację tym językiem. Potem już nigdy się nie uczyłam. W szkole jak to w szkole, nie miałam w sumie nigdy problemów, żeby zdać, mam nawet niezłe oceny ale przecież nie o to idzie! Czasami właśnie osoby które mają problemy, muszą poświęcić temu więcej czasu i w efekcie zaczynają lubić np. ten angielski (choć możliwe, że częściej jest odwrotnie). Teraz postanowiłam odrzucić negatywne skojarzenia i zacząć uczyć się angielskiego "po swojemu", bez stresu, bez matur itp., uczyć się tego co mi się podoba. Plan niezły, ale co z tego wyniknie?
Mam zamiar się przełamać i przeczytać całą książkę po angielsku. Jedną na początek. Zawsze miałam taki odruch, że jak widziałam dłuższy tekst po angielsku to mówiłam sobie, że to nie dla mnie, że to pewnie dal kogo innego napisali. A co mi tak, ja jakaś gorsza czy głupsza? Po hiszpańsku się da to po angielsku nie? Zobaczę co z tego wyniknie.
Tu nie mam pojęcia. Pisanie po angielsku kojarzy mi się ze szkołą, tymi listami i innymi pierdółkami, które trzeba pisać, bo jest zadanie czy coś. Trzeba więc wymyślić coś innego. Mam pewien pomysł. Też nie wiem czy motywacji starczy.
Niiiiiic.... niestety ostatnio, ale z braku czasu chyba.
Kurczę, też ostatnio nic. Ale myślę, że się za coś wezmę bo tyle gier nie ma nawet polskiej wersji.
Stan na dzień dzisiejszy: 520
Mam nadzieję, że trochę ruszę w tej kwestii.
Cóż myślałam, aby poprzypominać sobie nieco i coś się może nowego nauczyć. Nie wiem tak naprawdę czy zabrać się za jakąś książkę, czy też czytanie książek jako tako pomoże mi utrwalić pewne rzeczy. Myślę jednak, że przydało by się też trochę pracy z podręcznikiem, bo z gramatyką angielską nie jestem tak na bieżąco jak z hiszpańską, tzn. jak po hiszpańsku mniej więcej wiem co się z czym je, a po angielsku pojawiają się konstrukcję których nie pamiętam/nie znam i nawet mi się z niczym nie kojarzą. W sierpniu popróbuję z różnymi rzeczami i zobaczę jak wyjdzie. Wtedy ustalę wszystko w moim wrześniowym planie nauki.
I to chyba wszystko jeśli chodzi o ten angielski. Jeśli chodzi o rozmawianie po angielsku to wciąż tego unikam jak ognia. Czasami z kimś piszę, ale strasznie się gmatwam w zeznaniach. No po prostu boję się tego angielskiego. Postanowiłam, że zrobię jednak wszystko by tą sytuację zmienić. Najwyżej polegnę. Choć nie mogę tak zakładać a tak właśnie z reguły zakładam gdy tylko pojawia się myśl by pouczyć się angielskiego.
WŁOSKI:
Tu praktycznie nie ma o czym pisać. Zaznaczam sobie jedynie, że z pomocą Profesora Marco zabieram się do przedwrześnowej powtórki. Przejrzę też nieco książkę co by sprawdzić czy wszystko z głowy nie wyleciało, a to by mogło ciężko w tej szkole być, bo jak na razie nie miałam z nim żadnych problemów, tj. z tym co robiliśmy na lekcjach.
Zobaczę jak mi ta powtórka pójdzie, troszkę pouczyć się nie zawadzi, choć nie liczę włoskiego do listy języków, którymi muszę się nauczyć.
Uczę się bo się uczę i muszę powiedzieć, co zdarza się dość rzadko, podczas nauki zaczął mi się nawet podobać. Byłam nastawiona sceptycznie, chciałam hiszpański, a w szkole do której poszłam go nie było, więc wybrałam ten włoski. I szczerze mówiąc bardzo się cieszę, że hiszpańskiego nie było. Po pierwsze uczę się jeszcze jednego języka, po drugie jakiś zły nauczyciel mógł by mnie zniechęcić i nawet bym się hiszpańskiego nie uczyła (choć wydaje mi się to całkiem niemożliwe, to wiem jak do wielu przedmiotów zrazili mnie "źli" nauczyciele, pewnie bym się uczyła, ale może nie tyle).
Profesor Marco: stan: 30 eh :)
Powinnam może powtórzyć też coś z Łaciny, ale ponieważ nie wiem co, odpuszczam sobie na razie tą myśl.
Sam język podoba mi się od dawna, ale jakoś zawsze wymyślałam jakiś powód by się go nie uczyć. I dalej tak jest. Postanowiłam sobie, że jednak wyżej stoi fiński: bardziej mnie fascynuje,no i jest stety, niestety trudniejszy (a może to tylko punkt widzenie?). Co będzie to nie wiem.
Mam plan do listopada, w wolnych chwilach (czy w ogóle będą?) przerobić "Norweski nie gryzie", który czeka od jakiegoś czasu i jeżeli sił starczy rozpocząć plan roczny z norweskim. Mam już upatrzone materiały tylko ten czas, czas, którego zawsze jest za mało. Odpuścić sobie "ostrą" naukę w listopadzie ma sens: miałabym czas na przygotowywanie się ewentualnie do matury, z którą jestem na etapie: zdawać czy nie zdawać oto jest pytanie. No i ciekawi mnie ile za ten rok mogłabym się nauczyć. Wszystko zależy od tego jak będą mi szły inne języki.
No i kończę swoje wypociny, było dla mnie ważne uporządkować to co mam w głowie. Robótkowego podsumowania nie będzie, bo tu to już kompletnie nie ma o czym pisać.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
April