W Nowy Rok weszłam.... luksusowo i śpiewająco. Wiadomo bowiem, jaki początek, taki cały rok.
I chociaż, tak naprawdę, nie przepadam za luksusem... ale jeśli ów, może przyczynić się do ulatwienia życia, to wtedy nawet ja, bardzo go lubię.
Mój luksus to... ogrzewanie gazowe!
I pewnie zapytacie, a cóż to za luksus?! To przecież normalka, prawie wszyscy tak dziś mają. Tak, to prawda, ja mieszkając w mieście też tak miałam i to nie było nic nadzwyczajnego. Ale tutaj na wsi, gdy przez lata trud palenia dawał się porządnie we znaki, to każda, nawet najdrobniejsza lub najbardziej oczywista rzecz, ułatwiająca życie staje się luksusem.
Tak też było, gdy nie miałam wody, a gdy się pojawiła była prawdziwym luksusem. A gdy założyłam centralne ogrzewanie, po tym, jak ogrzewałam dom starą westfalką, to i to wydało mi się szczytem marzeń.
Ale z czasem doszlam do wniosku, że takie palenie w piecu c.o. to bardzo uciążliwa sprawa, przynajmniej jak dla mnie, gdy wszystko musiałam sama zrobić. Pocięcie drewna, porąbanie go, poukładanie to kawał pracy, której coraz trudniej było mi podołać, zatrudniałam ludzi, co wiązało się oczywiście z kosztami, a zakup gotowego już drewna opałowego, to też koszty wcale nie mniejsze.
A opału i tak nigdy mi nie starczało, mimo, że paliłam jedynie przez część dnia, więc trudno się dziwić, że miałam zimno.Gdy nastawały mrozy, dokupywałam węgiel i nim paliłam, czego szczerze nienawidziłam. Wszędzie wtedy był ten srtraszny pył i smród. A moje ściany siwe po każdej zimie. Byłam palaczem we własnym domu, bo przecież trzeba było to wszystko nawieżć, a potem palić i podtrzymywać ogień. I każdej zimy przyrzekałam sobie, że to już odstatni raz, że muszę z tym coś zrobić, że dłużej nie dam rady.
Tylko co? Tego nie wiedziałam.
I wtedy przypadkowo, choć w życiu nie ma przypadków, od pewnej "przypadkowo"napotkanej osoby, dowiedziałam się, iż pomimo, że w mojej wsi nie ma gazu i nigdy go nie będzie, to mogę go założyć, korzystając przy tym z dotacji, które są bardzo korzystne, jako że gaz jest dużo bardziej ekologiczny nawet od drewna, nie mówiąc już o węglu. I ten aspekt przeważył.
I tak więc zaczęłam wprowadzać to całe przedsięwzięcie w czyn, Trwało to miesiące, ale udało się wszystko pomyślnie załatwić i cała sprawa mogła ruszyć jeszcze tej zimy, a ciepła grudniowa aura sprzyjała pracom.
I tak oto, mam ogrzewanie gazowe, w co nawet, mnie samej, trudno jest uwierzyć!
I wciąż, zaglądam do mojej kotłowni, gdzie wisi sobie elegancki piecyk z cudownym, magicznym guziczkiem... który wystarczy jedynie przekręcić, a nawet nie, bo wszystko jest zaprogramowane, a więc bez ruszenia palcem... po domu rozchodzi się miłe ciepło !
A ja zamiast pchać resztkami sił, po brzegi wyładowaną opałem taczkę, po oblodzonej drodze z obory do kotłowni, rozpalać, a potem przesiadywać w kurtce w domu... siedzę sobie wygodnie w fotelu, nie musząc nic robić i rozkoszuję się cudownym ciepłem.
A jeśli zapragnę żywego ognia to mam kominek i moją ukochaną kuchnię kaflową. Bo bez ognia,nie wyobrażam już sobie życia.
I myślę, że koszty palenia gazem będą takie same, jak palenie drewnem czy węglem.
A jaka wygoda i czysto w domu. Tak, to prawdziwy luksus.
Pamiętam, jak cierpiałam zimno. Jak na początku mojej przygody ze stuletnią chatą, gdy zamieszkałam w ruinie, w której jedynie wiatr hulał po pustych pokojach, a ja topiłam lód na wodę, bo i wody nie było. Grzałam wtedy starą westfalką, a gdy rano wstawałam, na oknach wisiały sople lodu. Mówilam sobie wtedy... Boże, jakie ja mam wspaniałe życie... bo każdego dnia muszę walić głową w mur i myśleć... jak tu doczekać wieczora... jak tu kolejny dzień przeżyć?!
I przeżyłam, nie tylko kolejny, ale i setki następnych, bo okazało się, że człowiek może wszystko!
A potem było już tylko lepiej. Bo jak wytrzyma się to najgorsze i odbije się od dna, to może już być tylko lepiej.
I tak było. A ja stałam się pokorna, pokorniutka taka.
I zaczęłam doceniać wszystko, wszystko to, co dla innych było tak oczywiste.
Bardzo lubię wspominać tą historię, bo ona uzmysławia mi, za ile rzeczy mogę być wdzięczna.
Dziś jestem pewna, że to moja stuletnia chata, zadbała o to, abym wciąż szła pod wiatr, abym zmagała się... może chcąc mi pokazać, że to co trudne, najlepsze dla człowieka?
Taka Droga.
Każdy ma swoją.
Moja jest wlaśnie taka.
Stuletnia chata mi ją wyznaczyła i wciąż popycha do przodu...!
I to, że weszłam w ten rok śpiewająco, to również sprawa zbiegu "przypadków". Jakaś poznana osoba, gdzieś tam... jakaś rozmowa... telefon nie wiadomo skąd.... i bach... zaczęłam śpiewać!
I w zasadzie, to nic wielkiego, ot takie tam śpiewanie w wiejskim chórku, ale dające sporo radości. A ja od zawsze chciałam śpiewać. Może więc, po remontowych zmaganiach, przyszedł czas na kreatywną stronę życia, tą, którą tak bardzo lubię, chociaż remonty w moim wydaniu... też bywały kreatywne?!
Skoro, tak śpiewająco ten rok się zaczął, to może to jakiś znak?
Może moja... Artystyczna Obora, mój pomysł na kreatywną emeryturę, pomału się zbliża?! I może to znów, tylko sprawa szeregu "przypadków", które tak niespodziewanie pojawiają się na drodze, wtedy, gdy bardzo czegoś chcemy i układają się jak puzzle w jedną całość?
Wciąż... mam głowę w chmurach.... i aż dziwne. Choć, tak często ręce mi opadają.... bo nie zawsze jest "różowo" i... i mówię sobie wtedy... "Dość!"
Ale...potem przychodzi nowy dzień.... nowy świt. I wszystko zaczyna się od nowa.
Taka Droga.
Każdy ma swoją.
A każda cenna, niepowtarzalna, wyjątkowa, tak jak i my sami.
Nasza własna.
Dużo dobra w Nowym Roku, Kochani
i wielu szczęśliwych dróg
Wasza Amelia
I chociaż, tak naprawdę, nie przepadam za luksusem... ale jeśli ów, może przyczynić się do ulatwienia życia, to wtedy nawet ja, bardzo go lubię.
Mój luksus to... ogrzewanie gazowe!
I pewnie zapytacie, a cóż to za luksus?! To przecież normalka, prawie wszyscy tak dziś mają. Tak, to prawda, ja mieszkając w mieście też tak miałam i to nie było nic nadzwyczajnego. Ale tutaj na wsi, gdy przez lata trud palenia dawał się porządnie we znaki, to każda, nawet najdrobniejsza lub najbardziej oczywista rzecz, ułatwiająca życie staje się luksusem.
Tak też było, gdy nie miałam wody, a gdy się pojawiła była prawdziwym luksusem. A gdy założyłam centralne ogrzewanie, po tym, jak ogrzewałam dom starą westfalką, to i to wydało mi się szczytem marzeń.
Ale z czasem doszlam do wniosku, że takie palenie w piecu c.o. to bardzo uciążliwa sprawa, przynajmniej jak dla mnie, gdy wszystko musiałam sama zrobić. Pocięcie drewna, porąbanie go, poukładanie to kawał pracy, której coraz trudniej było mi podołać, zatrudniałam ludzi, co wiązało się oczywiście z kosztami, a zakup gotowego już drewna opałowego, to też koszty wcale nie mniejsze.
A opału i tak nigdy mi nie starczało, mimo, że paliłam jedynie przez część dnia, więc trudno się dziwić, że miałam zimno.Gdy nastawały mrozy, dokupywałam węgiel i nim paliłam, czego szczerze nienawidziłam. Wszędzie wtedy był ten srtraszny pył i smród. A moje ściany siwe po każdej zimie. Byłam palaczem we własnym domu, bo przecież trzeba było to wszystko nawieżć, a potem palić i podtrzymywać ogień. I każdej zimy przyrzekałam sobie, że to już odstatni raz, że muszę z tym coś zrobić, że dłużej nie dam rady.
Tylko co? Tego nie wiedziałam.
I wtedy przypadkowo, choć w życiu nie ma przypadków, od pewnej "przypadkowo"napotkanej osoby, dowiedziałam się, iż pomimo, że w mojej wsi nie ma gazu i nigdy go nie będzie, to mogę go założyć, korzystając przy tym z dotacji, które są bardzo korzystne, jako że gaz jest dużo bardziej ekologiczny nawet od drewna, nie mówiąc już o węglu. I ten aspekt przeważył.
I tak więc zaczęłam wprowadzać to całe przedsięwzięcie w czyn, Trwało to miesiące, ale udało się wszystko pomyślnie załatwić i cała sprawa mogła ruszyć jeszcze tej zimy, a ciepła grudniowa aura sprzyjała pracom.
I tak oto, mam ogrzewanie gazowe, w co nawet, mnie samej, trudno jest uwierzyć!
I wciąż, zaglądam do mojej kotłowni, gdzie wisi sobie elegancki piecyk z cudownym, magicznym guziczkiem... który wystarczy jedynie przekręcić, a nawet nie, bo wszystko jest zaprogramowane, a więc bez ruszenia palcem... po domu rozchodzi się miłe ciepło !
A ja zamiast pchać resztkami sił, po brzegi wyładowaną opałem taczkę, po oblodzonej drodze z obory do kotłowni, rozpalać, a potem przesiadywać w kurtce w domu... siedzę sobie wygodnie w fotelu, nie musząc nic robić i rozkoszuję się cudownym ciepłem.
A jeśli zapragnę żywego ognia to mam kominek i moją ukochaną kuchnię kaflową. Bo bez ognia,nie wyobrażam już sobie życia.
I myślę, że koszty palenia gazem będą takie same, jak palenie drewnem czy węglem.
A jaka wygoda i czysto w domu. Tak, to prawdziwy luksus.
Pamiętam, jak cierpiałam zimno. Jak na początku mojej przygody ze stuletnią chatą, gdy zamieszkałam w ruinie, w której jedynie wiatr hulał po pustych pokojach, a ja topiłam lód na wodę, bo i wody nie było. Grzałam wtedy starą westfalką, a gdy rano wstawałam, na oknach wisiały sople lodu. Mówilam sobie wtedy... Boże, jakie ja mam wspaniałe życie... bo każdego dnia muszę walić głową w mur i myśleć... jak tu doczekać wieczora... jak tu kolejny dzień przeżyć?!
I przeżyłam, nie tylko kolejny, ale i setki następnych, bo okazało się, że człowiek może wszystko!
A potem było już tylko lepiej. Bo jak wytrzyma się to najgorsze i odbije się od dna, to może już być tylko lepiej.
I tak było. A ja stałam się pokorna, pokorniutka taka.
I zaczęłam doceniać wszystko, wszystko to, co dla innych było tak oczywiste.
Bardzo lubię wspominać tą historię, bo ona uzmysławia mi, za ile rzeczy mogę być wdzięczna.
Dziś jestem pewna, że to moja stuletnia chata, zadbała o to, abym wciąż szła pod wiatr, abym zmagała się... może chcąc mi pokazać, że to co trudne, najlepsze dla człowieka?
Taka Droga.
Każdy ma swoją.
Moja jest wlaśnie taka.
Stuletnia chata mi ją wyznaczyła i wciąż popycha do przodu...!
I to, że weszłam w ten rok śpiewająco, to również sprawa zbiegu "przypadków". Jakaś poznana osoba, gdzieś tam... jakaś rozmowa... telefon nie wiadomo skąd.... i bach... zaczęłam śpiewać!
I w zasadzie, to nic wielkiego, ot takie tam śpiewanie w wiejskim chórku, ale dające sporo radości. A ja od zawsze chciałam śpiewać. Może więc, po remontowych zmaganiach, przyszedł czas na kreatywną stronę życia, tą, którą tak bardzo lubię, chociaż remonty w moim wydaniu... też bywały kreatywne?!
Skoro, tak śpiewająco ten rok się zaczął, to może to jakiś znak?
Może moja... Artystyczna Obora, mój pomysł na kreatywną emeryturę, pomału się zbliża?! I może to znów, tylko sprawa szeregu "przypadków", które tak niespodziewanie pojawiają się na drodze, wtedy, gdy bardzo czegoś chcemy i układają się jak puzzle w jedną całość?
Wciąż... mam głowę w chmurach.... i aż dziwne. Choć, tak często ręce mi opadają.... bo nie zawsze jest "różowo" i... i mówię sobie wtedy... "Dość!"
Ale...potem przychodzi nowy dzień.... nowy świt. I wszystko zaczyna się od nowa.
Taka Droga.
Każdy ma swoją.
A każda cenna, niepowtarzalna, wyjątkowa, tak jak i my sami.
Nasza własna.
Dużo dobra w Nowym Roku, Kochani
i wielu szczęśliwych dróg
Wasza Amelia