Lubię Wigilijne Opowieści... bo mają w sobie jakąś magię, niosą nadzieję i zwykle kończą się pomyślnie.
Chodż moja będzie nieco inna. Ale też z Happy Endem
Posłuchajcie.
Był grudniowy dzień. Jechalam do pobliskiego K. po świąteczne zakupy. Dzień był ponury i ciemny. Po opustoszałych ulicach miasteczka hulał zimny wiatr i zacinał deszcz.
Nic, zupełnie nic, nie przypominało grudnia i tej jego przedświątecznej atmosfery, nie mówiąc już o śniegu, który zawsze sprawia, że święta nabierają bajkowego klimatu.
No cóż trudno, postanowiłam pospieszyć się i wracać jak najszybciej do domu.
Deszcz przemienił się szybko w mżawkę, która zapowiadała się na dłużej. Przemarznięta i zniechęcona, wracałam do auta, które stało pomiędzy kilkoma niewysokimi blokami.
Nagle dobiegło mnie jakieś przejmujące wołanie. Głos był tak żałosny, że przeszył mnie na wylot.Odwróciłam się i spojrzałam w stronę, z której dochodził. W bramie siedział kot. A raczej jego żałosne wspomnienie. Z przerażeniem patrzyłam na to stworzenie, w życiu nie widziałam czegoś tak obrzydliwego.
Kot byl prawie calkowicie bez sierści, a tylko w niektórych miejscach sterczaly jej resztki, pokrwawione i pozlepiane. Z pyszczka ciekła mu ślina, był przerażliwie chudy i wynędznialy.
W zasadzie,należało się odwrócić i odejść i to jak najszybciej. A jednak stałam jakby wrośnieta w ziemię, nie mogąc wzroku oderwać od tej kupki kociego nieszczęścia. Jakaś niewidzialna siła trzymała mnie w tym miejscu, każąc patrzeć na to brzydactwo. Brzydal, pomyślałam, brrr... ależ Brzydal!
Nic dziwnego, że ludzie mijali go obojętnie, bo i któż też spojrzy na takie brzydactwo, a nawet jeśli spojrzy, to zaraz, odwróci się ze wstrętem i odejdzie.
Znów odeszłam, ale za chwilę wrócilam... i tak z kilka razy. Coś... nie pozwalało mi odejść.
W końcu wyciagnęłam z torby puszkę z kocim jedzeniem dla moich kotów i wyłożyłam ją na miseczkę, która stała nieopodal, pomiędzy drzewami.
Znałam to miejsce i wiedziałam, że mieszkają tam bezpańskie koty, które ludzie dokarmiają. Wszystkie były jednak w miarę zadbane. A to brzydactwo, nie wiadomo skąd się wzięło i było tak odrażające!
Stalam jak zahipnotyzowana i patrzyłam jak Brzydal wcina puszkowe jedzenie.
Wróciłam do domu i o wszystkim zapomniałam.
Dopiero w nocy, Brzydal przyszedł do mnie. Był tak żałosny, opuszczony, pewnie chory, że następnego dnia, nie zastanawiając się ani chwili, wsiadłam w samochód i pojechałam ponownie do K.
Miałam ze sobą transporter i zamierzałam zawieżć Brzydala do veta, przynajmniej tyle chciałam dla niego zrobić. Z torbą pełną kociego jedzenia i bijącym sercem wysiadlam w znajomym miejscu. Niestety Brzydala nie bylo.
Czekałam, chodziłam, nawoływałam i.... nic. Nie ma. Wyrzucilam jedzenie na miseczkę i postanowilam przyjechać raz jeszcze. Ale i potem też go nie było.
Odjechałam zrezygnowana, zmarznięta i zniechęcona.
I na tym właściwie, ta opowieść się kończy.
I pewnie pomyślicie... a cóż to za opowieść... gdzie tu nadzieja... gdzie Happy End?!
A jednak wierzcie mi, że i ta historia ma pomyślne zakończenie.
Bo pomimo... że odjechałam, to jednak koci transporter pozostał w moim bagażniku, gotowy do następnego spotkania... może z tym, a może z innym Brzydalem, który stanie na mojej drodze.
Bo przecież takich brzydali... pełno na tym świecie, wystarczy się rozejrzeć, wystarczy usłyszeć czyjeś wolanie, wystarczy nie odwrócić się z obojętnością.
Bo to właśnie ta obojętność najbardziej boli. Gdy ktoś czuje,że cały świat o nim zapomniał.
I to nic, że święta się skończą, choć to właśnie one, te ciepłe grudniowe dni, jedyne w roku, tak pełne magii i niezwykłego piękna.... otwierają ludzkie serca.
I to jest w nich najpiękniejsze.
Bo przecież Aniołem można stać się zawsze. Nawet dla... jakiegoś Brzydala, o którym cały świat zapomniał.
I tym pozytywnym akcentem, kończy się moja Opowieść Wigilijna.
A Wam Kochani, w te nadchodzące święta, życzę Anielskich spotkań,
dużo miłości,wspaniałych prezentów darowanych z głębi serca
i prawdziwie rodzinnej, ciepłej atmosfery
Ściskam
Wasza Amelia