Tym razem, w mozole i trudzie, przyszła na świat Panna Dzwoneczek. Jest malusia w porównaniu do Karolci i Lili, bo nie mierzy nawet trzydziestu centymetrów, ale dzięki temu świetnie czuje się wśród kwiatów. Bez trudu może ukryć się pod liściem hortensji, a ze storczyka robi sobie kapelusze. Taka to jest strojnisia z tej kwiatowej wróżki. Dziś było trochę wietrznie, więc okryła szyję apaszką, a do biegania na paluszkach między kwiatami moja mała ogrodniczka wybrała wygodną dżinsową spódnicę i bawełniany top.
A tu jeszcze zbliżenie na spódniczkowy wzorek. Śliczny, prawda? Na szczęście mam jeszcze całe mnóstwo tego materiału, więc nie raz i nie dwa do niego wrócę.
Przy okazji pochwaliłam się Wam moją nową hortensją. Jest u mnie ledwie od niedzieli i mam szczerą nadzieję, że zostanie na dłużej. Tak to się właśnie kończą moje małe wypady po chleb i wodę ;)
A u mnie cóż, leje niemiłosiernie, ochoty na aktywność brak, ale udaję, że tego nie dostrzegam i mimo raczej niskiego nastroju idę do przodu z uniesioną głową ;) Od kilku dni dręczy mnie myśl, że wciąż musimy przywdziewać jakieś maski, że dopiero teraz, kiedy skończyłam magiczne trzydzieści lat dotarło do mnie, że się zmieniam, ale te zmiany nie są moim wyborem. Narzuca je otoczenie, bo inaczej mnie zadepczą, zakrzyczą, zamęczą. Wiem, że zmiany są nieuchronne, ale między Bogiem a prawdą wcale mi to nie odpowiada. Nie lubię być asertywna, nie lubię dyskusji, że mam prawo do bycia sobą, nie lubię międlenia o niczym z ludźmi, którzy na oczach mają klapki i nie widzą, że świat jest różnorodny i barwny, a przez to właśnie piękny, którzy z góry wiedzą, że zawsze mają rację, którym brak szacunku dla bliźniego. Do tej pory takie osobniki skutecznie eliminowałam z życia, a tym razem mam przed sobą mur, którego nie da się przeskoczyć. Bo odkrywam właśnie, że nie od wszystkich można się odciąć. Bardzo mi z tym niewygodnie, wolałabym siedzieć cicho w kącie i niech mi dadzą święty spokój, ale niestety to se ne da. Wciąż trzeba się bronić przed spodziewanymi i niezapowiedzianymi atakami, uśmiechać się, kiedy mam ochotę uciec jak najdalej. Nie podoba mi się to, a niestety nie mam na to wpływu. Jest jak jest, pozostaje godzić się z rzeczywistością, ale to godzenie jest dla mnie niezwykle bolesne. Nie chcę sprzedawać siebie, a tak się czuję ustępując i milcząc w sprawach ważnych, najważniejszych nawet. Ech, filozof grecki ze mnie, a przecież nie od dziś wiem, że nie warto za dużo myśleć, bo robi się jeszcze trudniej. Jak dobrze, że mam mój bajkowy tildowy światek, po południu ucieknę sobie do niego i znowu zapomnę o całym bożym świecie :) I niech już wyjdzie to słoneczko, bo w przeciwnym razie istnieje groźba, że zamęczę Was moimi wywodami :D