Witajcie
Dziś chciałabym Wam pokazać kosmetyki, które zagościły u mnie już jakiś czas temu, ale z uwagi na problemy natury technicznej, z ich prezentacją musiałam poczekać aż do tej pory.
Niedługo zaczną pojawiać się recenzje, tymczasem kilka słów o tuszu Rimmel Scandaleyes, który kupiłam jako typowa maniaczka tuszy, skuszona reklamą i opiniami na blogach. Powiem szczerze, że gdy otworzyłam opakowanie, przeraziłam się wielkością szczoteczki. Tak dużej nie miałam chyba nigdy. Początkowo myślałam, że wielkość szczoteczki może niekorzystnie wpłynąć na aplikację, ale okazało się, że tusz rozprowadza się znakomicie. Muszę przyznać, że jest to drugi tusz, po moim osobistym hicie od Oriflame, który sprawia, że moje rzęsy się nie kończą. Nie chciałabym się w tym miejscu chwalić długością rzęs, ale czytałam na kilku blogach, że tusz nie do końca dobrze radzi sobie przy krótkich rzęsach. Przy moich spisuje się znakomicie: są długie, pogrubione i niesamowicie podkręcone. Jedyny zauważalny minus jest taki, że przy zmywaniu Scandala pieką mnie troszkę oczy. Gdyby ktoś pytał, czy warto kupić ten tusz, mogę z całym przekonaniem powiedzieć, że tak. Jestem z niego zadowolona, z pewnością warto było go kupić i wypróbować.
Btw, było mi bardzo miło, gdy na blogu Ani zobaczyłam zdjęcie mojej choinki.